Spojrzałem spod byka to na pierwszego psa, to na drugiego. Widać było po nich, że nie mieli ochoty pogadać ani odejść. Ślina ściekała im po pyskach, jakby widzieli w nas najpyszniejsze żarcie na całym świecie, powoli wyszczerzyli kły, pokazując swoją odwagę i to, że się nie wycofają bez bójki. Jasne Serce początkowo uśmiechał się do przeciwników, ale gdy zaczęli warczeć — cofnął się ostrożnie.
— Będzie walka, prawda? — spytał, kładąc po sobie uszy — są silni… damy radę, tak?
Już nie jesteś taki odważny, co sierściuchu? Westchnąłem, trzeba będzie go gdzieś wrzucić za kubły na śmieci, żeby nie przeszkadzał. Plątanie się pod nogami kogoś takich rozmiarów jak on przyprawia mnie o wściekłość dziesiątego stopnia. Skupiłem się na większym mieszańcu — wyglądał jak rudy lis z długimi łapami, jego trzeba załatwić na początek, bo drugi miał szczupłą sylwetkę z widocznymi żebrami, wiec jest słabszy, ale szybki. Niby chart, ale nie do końca.
— Mogę pomóc...? — spytał, niepewnie stawiając krok naprzód. — Dam… radę… tak myślę…
Rudzielec napiął mięśnie i skoczył na przód. Szybkim ruchem złapałem Jasne Serce za sierść na karku i wrzuciłem gdzieś pod ceglastą ścianę za kartony i deski. Nie będziesz mi przeszkadzał kurduplu, pomyślałem. Po chwili wystawił łeb i go przekrzywił, chciałeś pomóc? Też coś. Możesz pomóc, siedząc cicho, albo będziesz miał pecha i skończysz jako jedzenie dla tej dwójki. Otworzyłem pysk, ukazując zęby. Rudy pies uniknął mojego ugryzienia i zaszedł mnie od tyłu. Chciał złapać mnie za ogon albo skoczyć mi na plecy, nic z tego. Zaskoczyłem go nagłym obrotem, przeciwnik, będąc przekonany, że złapie mnie za kark, grubo się pomylił. Wgryzłem mu się mocno kłami w bok szyi i nie miałem zamiaru puścić, poczułem słodki smak krwi. Wiedziałem, że powstała rana zadaje mu w tej chwili niewiarygodny ból, możliwe, że natknąłem się na tętnice. Pies zaczął się szarpać jak opętany we wszystkie strony, byłem zadowolony z zadawanego mu bólu. Nie trzeba było się odwrócić i odejść głupku?
Nagle drugi, bardziej wychudzony chart, odepchnął mnie od swojego towarzysza. Wyplułem w międzyczasie kawałek zakrwawiony kawałek skóry z futrem, a następnie skoczyłem na niego, przygniatając do ziemi. Miałem zamiar rozerwać mu całą szyję, a na koniec zostawić tętnice, żeby czuł wszystko, będąc jeszcze żywym. Rudzielec ocknął się i rzucił się na mnie z całą siłą i tym razem udało mu się zatopić zęby w karku. Nie spodziewałem się tego ruchu. Drugi dołączył się, chwytając mnie za tylną łapę. Adrenalina buzowała mi jak szalona, te dwa kundle nie wiedzą, co ich czeka. Podparłem się łapą, wyszarpałem ze szczęk rudzielca, a następnie wgryzłem się w miejsce, gdzie wcześniej wyrwałem mu skórę. Chudzielcowi oberwało się łapą po pysku, prosto po oku dostał pazurami. Usztywniłem kark, kątem oka dojrzałem kubły na śmieci, tam Dwunożni wrzucają jakieś worki i słyszałem kiedyś, że są ciężkie. Przeciwnik skomlał jak szczyl, ale jeszcze z nim nie skończyłem. Odrzuciłem go na kubły, aż się wszystkie przewróciły na niego. W powietrzu nad nimi powstał siwy pył, zawartość wysypała się na kundla, powodując odrażający zapach. Chart doskoczył mi do pyska, aż poczułem jego oddech. Odsunąłem się energicznie, unikając ugryzienia. W tym momencie jednocześnie rzuciliśmy się na siebie, zbijając całym cielskiem. Kilka sekund staliśmy na tylnych łapach, wzajemnie wyrywając sobie futro i robiąc rany to zębami, to pazurami.
W pewnej chwili pojawili się Dwunożni i zaczęli krzyczeć cos w stylu ‘’ WILK! WILK! WOŁAĆ HYCLA! ZASTRZELIĆ WILKA!’’. Słyszałem jedynie pojedyncze słowa, bo warkot zakłócał wszystko. Przeciwnik nagle poślizgnął się i stracił równowagę, jak najbardziej to wykorzystałem.
— Musimy iść — powiedział przejęty mój mały towarzysz.
Zignorowałem jego błagania, jeśli chce, to niech idzie, ja się hycla nie bałem. Już stoczyłem z nim bójki i jedyne co, to zostawiłem mu ślady ugryzienia na rękach. Przygwoździłem psa do podłoża, zaciskając zęby, aż coś mu chrupnęło. Wyszarpał się jak po prażeniu prądem i stanął na łapach, dziwnie wykrzywiając łeb. Wył przeraźliwie, chciał pewnie wyprostować głowę, ale skrzywione lub pokruszone kręgi uniemożliwiały mu tej czynności. Rudzielec wygrzebał się ze śmieci, spojrzeliśmy po sobie, a potem skupił wzrok na swoim koledze. Był rozbity, z jednej strony chciał dalej mnie atakować, ale widział, do czego jestem zdolny. Wahał się, widać było, że chce więcej rozlania krwi. Ryknąłem w ich stronę, co się zastanawiacie? Walczcie albo spadajcie. Rudzielec postanowił jeszcze spróbować i z otwartą paszczą rzucił się na mnie. Jego ruchy były strasznie niepewne, łatwo mogłem zadać mu mocne rany, a on mimo to wciąż próbował. W pewnym momencie zrobił najgorszy błąd podczas każdej walki – ustawił mi się bokiem przed samym nosem. Natychmiast wgryzłem mu się najpierw w kark, aby go powalić, a następnie będąc bez sił, odgryzłem mu łapę. Rozerwana kończyna jeszcze chwilkę drgała, ale tylko chwilkę. Za sobą usłyszałem zdumione głosy Dwunożnych, za chwilę ich przegonie, pomyślałem, zaciskając zęby. Rudzielec podniósł się powoli i kuśtykając, odszedł ze swoim kolegą. Zrobił za sobą wyraźną dróżkę z krwi, jeśli dopisze im szczęście, to przeżyją, choć marne szanse. Dostałem czymś w głowę. Spuściłem uszy i odwróciłem się do tłumu za sobą, zauważyłem, że niektórzy trzymali kamienie, pewnie tym we mnie rzucili parszywe istoty.
— Zostaw ich! — zawołał Jasne serce.
Nie miałem zamiaru ich atakować — mieli przewagę liczebną. Gdyby był jeden, to nie widzę przeszkód… Warknąłem głośno na wszystkich, a po chwili przyszedł jeszcze jeden i miał ze sobą broń. Widziałem już kiedyś takie coś, po jednym strzale zwierzę pada bez tchu. Wycelował we mnie, ale zdążyłem zejść mu z widoku i dołączyłem do kurdupla.
— Wracajmy — powiedział. — Jeszcze nas dopadnie
Wystraszył cię widok broni? Przewróciłem oczami. Nie masz pojęcia o życiu… Przeszliśmy jakimiś ciasnymi ścieżkami, aż trafiliśmy na znane tereny.
<Jasne Serce?>
[910 słów: Płomienny Krzew otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz