TW: Żaby (cały trzeci fragment)
Klematisowy Korzeń był poważnym mężczyzną w średnim wieku. Miał żonę, szóstkę dzieci, punkt szósta rozwiązywał krzyżówki i, choć chciałoby się powiedzieć, że palił cygaro, to byłby zbyt wielką pizdą, żeby w ogóle się zaciągnąć.
Miał też Konwalijkową Łapę w czterech literach.
— Klematisie, kiedy następny trening? — Merdała ogonem, jakby nigdy nic się nie wydarzyło.
Na moment Klematis znowu stał się anegdotką w całym klanie. „A MASZ, TO ZA HOT DOGA!”, wtórował Borowikowa Łapa, bez krztyny powściągliwości rozgrywając przed całym klanem teatralne sceny, jak to jego ojciec nie podołał fast foodowi Dwunożnych, więc to jego uczennica musiała odwalić za niego robotę.
— Wujku Korzeniu…?
— Mhm. Zamyśliłem się.
— Zamyśliłeś się na trzy wschody słońca.
JEGO WŁASNA UCZENNICA. ZEŻARŁA MU HOT DOGA. NA JEGO OCZACH.
— No… wiesz — zagaiła nieśmiało — chciałabym się nauczyć polować też na inne rzeczy. Kebaby, burgery, zapiekanki…
— Na wszystko poluje się tak samo.
— Nie, nie! Jeśli pociągnę kebaba zbyt impulsywnie, wypadnie z niego całe mięsko!
— Gwiezdni jaśniejący! — wydarł się, z pełnym szokiem w oczach wskazując na coś łapą. Obraz pochłanianego hot doga zamigotał mu w głowie, a gniew trawił go niczym płomienie Infernum. — Opalowy Promyk wrócił! I zżera hot doga na monocyklu!
Zanim Konwalijkowa Łapa zdążyła wysłowić się z kolejnym referatem dotyczącym zróżnicowania fast foodów, Korzeń ulotnił się w przeciwną stronę na kolejne trzy wschody słońca.
Jako poważny mężczyzna w średnim wieku obiecał sobie też, że jego dzieci nie będą wmieszane w jego problemy. I to nie tak, że miałby dzielić się z nimi swoim uzależnieniem od pokera, ściągać długi i spłacać kredyt za mieszkanie, podczas gdy on zabaluje na Hawajach, ale za punkt honoru postawił sobie chociaż to, że konflikty pomiędzy nim a innymi nie przejdą na rude geny.
— Klematisowa Łapo — jęczał Brzozowy Kieł, włócząc się za swoją nową ofiarą krok w krok — wiesz, skoro moja córka przerosła już swojego mentora, to może powinienem napomknąć Nakrapianej, żebyś wrócił się do pozycji ucznia?
— ACH TAK?! — Przystanął. To pewnie ten okropny Brzozowy Kieł wrobił jego biedną, niewinną Konwalijkową Łapę w to, żeby ukradła mu hot doga, na pewno, jego uczennica przecież w życiu nie zrobiłaby czegoś takiego… — Moja uczennica będzie najlepszą wojowniczką, jaką ten klan kiedykolwiek zobaczy! Z Konwalijkowej Łapy od razu awansuje na Konwalijkową Gwiazdę!
Rozżarzony Język, Muszelkowy Nos i Puchate Serce wybuchnęli śmiechem. Irysowe Serce złapała się za głowę, poklepywana po plecach przez Nakrapianą Gwiazdę. Nic sobie z tego nie robił.
— A Krzaczasta Łapa?! Jestem pewien, że nie wytrenujesz go nawet w ciągu dwunastu księżyców! — krzyczał dalej.
— Zakład?!
— Zakład!
Staranowali się wzajemnie w drodze do legowiska uczniów. Jakby zakładu jeszcze było mało, urządzili zawody w tym, kto głośniej wykrzyczy imię swojego ucznia; wygrała Popielaty Strumień, wyklinająca z legowiska starszyzny po drugiej stronie obozu, żeby wszyscy się, do jasnych Gwiezdnych, zamknęli.
— Żaby? — zapytała Konwalijkowa Łapa.
Czaili się w trzcinach, po łapy zatopieni w błocie.
Klematisowy Korzeń pokiwał głową, zniżając swoje barki.
— Po co się skradamy? Żaby nie wyglądają na zbyt… płochliwe — mruknęła, potulnie odtrącając od siebie małą żabkę.
— Pfff. Pływają, jakby miały motorówkę w dupach.
Szturchnęła żabkę raz jeszcze. Ta nie przesunęła się nawet o milimetr.
— Te są… jakieś mieszczańskie — westchnął Klematis.
Konwalijkowa Łapa zadrżała. Rudzielcowi przez chwilę wydało się, jakby zimny podmuch wiatru prawie zepchnął ją do rzeki, ale suczka złapała równowagę, wzdrygając się cierpiętniczo przez dźwięk głośnego plasknięcia błota pod łapami.
— Wujku Korzeniu, jesteś pewien, że to dobry pomysł pływać porą nagich drzew?
Pokręcił głową.
— Nie będziemy pływać. Pomyślałem, że za bardzo skupiamy się na twoim polowaniu. — Zmarszczyła nos. — To znaczy, jedzenie jest ważne. Bardzo ważne. I pewnie nie raz jeszcze kopsniemy burgera czy innego kebaba, ale spróbuj tylko jeszcze raz zjeść mojego hot doga, to wlecisz do tej rzeki pod lód. — Zaśmiała się. Nie żartował. — Ale powinniśmy podszkolić cię w zwinności. Widziałaś tego skurczysyna Krzaczastą Łapę?! Nie możesz być gorsza od niego.
— Nadal nie rozumiem.
— Zadanie jest takie: złap żabę bez dotknięcia choćby końcem pazura tafli wody. Jasne?
Pokiwała głową.
Minęła godzina — Konwalijkowa Łapa przeskakiwała z jednego brzegu strumienia na drugi, chlapała się w błocie, obszczekiwała wszystko, co tylko poruszyło się między trzcinami… ale żadna z żab ani drgnęła. Wydawały z siebie przyjazne rechoty, spacerując między łapami uczennicy, ale — ku większej irytacji Klematisowego Korzenia, bowiem Konwalijka uznała to raczej za zabawę — ropuchy wydawały się na złość rudemu mentorowi nawet nie unosić łapy na wysokość większą niż milimetr.
— To niemożliwe — jęczał, trącając jedną z żab łapą. — Coś musi je ruszyć!
— Wujku Korzeniu, możemy je adoptować?
Stanął pysk w pysk z żabą. Błysk w jej oczach rzucał mu wyzwanie, ale ropucha odpowiedziała na to jedynie kumkaniem.
— Sam spróbuję.
Nawet Miodowa Łapa i Rybi Potop przytaknęliby teraz, że Klematis został świrem — odprawiał nikomu nieznany obrządek, wymachując rudym tyłkiem nad głową żaby i wyszczekując barkę. Obrócił się na pięcie i wyciągając swoje ciało w pozycji baletnicy, szturchnął żabkę koniuszkiem pazura.
Zakumkała.
— NIE-MO-ŻLI-WE!
— Wujku Korzeniu? Mogę ci jakoś pomóc?
— Poradzę sobie sam!
Pacnął żabę łapą. I jeszcze raz. I kolejny.
— Może jednak możesz mi jakoś pomóc. — Konwalijkowa Łapa przeskoczyła na drugi brzeg, a adoptowana żabka posłusznie potruchtała za jej ogonem. — Okej, teraz słuchaj. Skoczymy na tę żabę w tym samym momencie, razem. Wystraszy się i ucieknie, a wtedy ty zaczniesz ją gonić, jasne?
Konwalijka pokiwała głową. Napięła mięśnie, przygotowując się do biegu i mierząc niewinną ropuchę takim wzrokiem, jakby właśnie wczuwała się w jeden z filmów country.
— Na trzy.
Żabka zarechotała.
— Raz…
Adrenalina próbowała wmówić Klematisowemu Korzeniowi, że żaby wcale nie są takie złe w smaku.
— Dwa…
Wypiął zad w pozycji do skoku à la Nicki Minaj.
— Trzy!
Konwalijkowej Łapie warto pozazdrościć refleksu — mentor i uczennica odbili się w tym samym czasie. Na podobny plan wpadła jednak ropucha, która uskoczyła w bok i z głośnym rechotaniem wpadła do wody. Tym samym Konwalijka podbiła oko Klematisowi swoim nosem, a on w podzięce przydzwonił jej łapą w ucho.
Nie mieli czasu na to, żeby się pozbierać. Klematisowy Korzeń wychylił się z błotnej kałuży jak potwór z Loch Ness, a brązowa maź nie zostawiła nawet rudego skrawka na jego futrze. Konwalijkowa Łapa zachwiała się na brzegu rzeki, przewróciła się z gracją, zadygotała i wpadła do wody.
— Następnym razem będziemy gonić za samochodami — westchnął Klematisowy Korzeń. — Goń ją!
<Konwalijkowa Łapo?>
[1013 słów: Klematisowy Korzeń otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia, Konwalijkowa Łapa 2 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz