Ciemny Kieł stanęła pysk w pysk z Leonisem, jakby chciała odtworzyć z nim scenę z „Zakochanego kundla”. I nawet gdyby leciał na brązowowłose, przygłupawe suczki (albo, o zgrozo, w ogóle suczki), to nadal zniechęciłby go do niej smród kanalizacji i wybałuszone prosto na niego oczy.
— Co?
— Miał rację.
— Nadal jesteś pod wpływem?
Nie czekał na żadną próbę przekonania go do zmiany zdania. Po prostu ruszył w przeciwnym kierunku, prosto do miasta, z daleka od wyznawców foliowej czapeczki (cholera wie, czy chodzi tutaj o wilka, czy o Ciemnego Kła) i skrzeczących ptaków.
Tyły owiał mu jedynie zimny wiatr. Przypomniało mu to o klanie Wschodu — ile minęło od tego czasu? Kilka dni? Kilka tygodni? A jednak groza sytuacji wydawała się niemal identyczna; Ciemny Kieł ruszyła w swoją stronę, Leonis w swoją, a za średnio trzy minuty, Leonis będzie musiał znowu ją ratować.
Skończyło się tak, że znowu trafili na siebie nos w nos.
— Miałaś iść beze mnie!
— To ty chciałeś iść sam! A może poszedłeś za jaskółką, bo tak jak w Gwiezdnych, w podświadomie w to wierzysz?!
— Jestem pewien, że szedłem w przeciwnym kierunku! — syknął.
Odpowiedziało mu melodyjne skrzeczenie jaskółki dochodzące z kierunku, do którego podążał.
— To pewnie znak — wymamrotała Ciemny Kieł.
— Znak, że ptaki mają skrzydła i potrafią się przemieszczać. — Poprowadził przodem.
— Nie powiedziałeś przed chwilą, że nie będziesz szedł za śpiewem jaskółki?
— Nie idę! — żachnął się. — Szedłem w tamtym kierunku, zanim ten cholerny ptak się teleportował!
Leonis na ogół był raczej oszczędny w słowach. Poza cyklicznymi wyzwiskami rzadko słychać było, żeby cokolwiek padło z jego pyska, ale dalsza droga w kierunku głosu jaskółki mogła uświadomić Ciemnemu Kłowi, dlaczego Leonis tak naprawdę milczy. Cisza była taką torturą, że nawet jaskółka zamilkła, wystraszona emo aurą Leonisa. No dobra, nawet emo aura miała swoje ograniczenia, bo kilkanaście lub -set alejek i krzewików później Ciemny Kieł głucho zachłysnęła się powietrzem i pociągnęła Leonisa za ogon.
— N-nie idziemy dalej — wydukała.
— Sama chciałaś iść za głosem jaskółki.
— N-nie…
— Nie co?
— NIEDŹWIEDŹ!
— Czyli miałem rację! — warknął. — Nadal masz halucynacje! Nie wyruszymy dalej, dopóki ci nie przejdzie. Powinnaś teraz dużo pić. — Klapnął na ziemi, mrugając leniwie, jakby nagle przypomniał sobie, że to pora na sjestę.
Zastrzygł uchem, kiedy za jego plecami zachrzęściły łańcuchy. Ciemny Kieł wlepiała swój przerażony wzrok w niezidentyfikowany obiekt za nim, a kiedy się odwrócił, serce niemal mu stanęło; lub wręcz przeciwnie, niemal wyskoczyło mu z piersi. Może i halucynacje jego też do końca nie opuściły, ale niedźwiedź wydawał się całkiem realny, a Leonis z całą pewnością nie chciał owej rzeczywistości testować.
Adrenalina napędziła te jego kilka skradzionych Laurencemu komórek mózgowych. Szybko otaksował sytuację: chrzęst łańcucha pochodził od trzymanego na uwięzi niedźwiedzia. Leonis nigdy jeszcze nie widział, żeby niedźwiedź był czyimś pieszczochem, ale szczerze mówiąc, od tego zjawiska bardziej zdziwiłaby go już inteligentna riposta Ciemnego Kła. Sam sześćsetkilogramowy misiek był raczej bardziej zainteresowany wyrastającymi spomiędzy betonowych płyt chwastami, ale i tak szybko przewrócił się na drugi bok, odsłaniając nieoczekiwanym towarzyszom rany po limach.
— Wolałam krokodyla — burknęła Ciemny Kieł, zbliżając się do niedźwiedzia na bezpieczną odległość rozciągniętego łańcucha. — Przepraszam panie misiu, dałoby się nam powiedzieć, gdzie jesteśmy?
— Hrrr.
— Dzięki, jest pan może, no ten, bilingwalny? Kiepsko idzie mi niedźwiedzi.
Nie odpowiedział. Jego pierś unosiła się jedynie apatycznie, jakby nie miał siły nawet na oddychanie, a co dopiero na odpowiedź.
— Zapytaj go, czy jest głodny — odpowiedział Leonis, ochoczo nawołując z kilkumetrowej odległości.
— Co? Może nie być, ale jak go zapytam, to nagle będzie, i co wtedy?
— Wygląda na głodnego?
Zbliżyła się do miśka o pół centymetra, mierząc wzrokiem każdy fragmencik jego futra.
— Yyy, chyba nie.
Może i był jedyną faktycznie myślącą osobą w tym duecie, ale zazwyczaj od podejmowania decyzji była ta głupsza strona. Tymczasem kiedy Ciemny Kieł zagadywała szeptem niedźwiedzia, Leonis przekradł się obok niej, dał susa nad ogromną łapą, otarł się o wielkie pazury i zgrabnie stanął przed wejściem do okrągłego, materiałowego budynku, którego drzwi zastąpiła kotara. Kolory namiotu waliły w daltonizm Leonisa, bo biały i czerwony przypominał raczej stokrotkę z żółtaczką, ale nie przeszkodziło mu to w osądzie:
— Chyba wiem, gdzie jesteśmy.
„W Polsce!”, chciałoby się rzec. Nie, tak źle nie było — stanęli przed cyrkiem, rzecz jasna przyjmując, że Rzeczpospolita nie jest tego słowa synonimem.
— To jaskółka wie, gdzie jesteście, nie wy!
— Eee… jestem całkiem pewien, że już kiedyś słyszałem o cyrku.
— Śledziłeś nas? — Ciemny Kieł syknęła w stronę Wilka, który jakby teleportował się znowu obok nich.
— Szedłem za głosem jaskółki!
— Ten niedźwiedź chyba jednak wygląda na głodnego.
— Jest głodny mojej nowej przepowiedni!
— Do chuja, już wolałbym, żeby w środku mnie coś zeżarło, niż użerać się z kolejnym oszołomem — burknął Leonis, przechodząc pod kotarą.
Ciemny Kieł chyba nie miała siły już negować tego, że jej towarzysz podróży przed chwilą porównał ją do oszołoma, bo po prostu weszła za nim.
Z zewnątrz cyrk wydawał się optycznie mniejszy, niż faktycznie był w środku. Leonis pomyślał, że nawet niedźwiedź poczułby się mały na tak wielkiej arenie. Zewsząd otaczały ich jedynie materiałowe ściany namiotu i rząd licznych siedzeń, teraz opustoszałych, ale medykowi przypomniało to o jego walkach na życzenie Dwunożnych, z których przecież uciekli… jakkolwiek dawno lub niedawno by to nie było.
— Powinniśmy stąd iść — westchnął. — Dwa wdepnięcia w gówno temu powinniśmy zdać sobie już sprawę, że z tworami Dwunożnych lepiej jest nie mieć do czynienia.
— Wolisz poczekać do wieczora w opustoszałym cyrku, czy wrócić na zewnątrz, żeby urządzić sobie kółko adoracyjne z niedźwiedziem i oszołomem?
— Wiesz co? Nieważne.
Rozdzielili się w dwie strony. Ciemny Kieł ruszyła na lewo, Leonis zaś na prawo, a krótka misja miała polegać jedynie na znalezieniu dziwnych rzeczy, które w siedlisku Dwunożnych nie powinny być nieczęstym czy dziwnym zjawiskiem.
Za wieżą z pustych siedzeń stało monstrum na czterech nogach. Pies podskoczył na jego widok, ale w odpowiedzi przedmiot zaskrzypiał przyjaźnie, więc Leonis pacnął jego powierzchnię łapą.
— Znalazłem coś.
Odbił się od najbliższego siedzenia i skoczył na wierzchniego. Ku jego zdziwieniu, monstrum pochłonęło go na ułamek sekundy i odbiło z powrotem w powietrze. Leonis koziołkował w powietrzu jeszcze kilka chwil, żeby opaść wygodnie na stabilnej już trampolinie.
— Wiesz co? Nie spałem jakieś tygodnie. Mówię ci. A skoro i tak musimy czekać… cholera, jakie to jest wygodne… — Zamknął oczy.
— Mogę? — Ciemny Kieł musnęła łapą jego futro, na co zareagował gniewnym wrzaskiem i dziecinnie obrażoną miną.
— Znajdź sobie inną trampolinę, do stu dwunożnych!
Odwrócili się w stronę kotary namiotu. Dwóch Dwunożnych przeszło, starannie oglądając każdy kąt areny i zapisując coś w notatniku, dopóki nie zastali zdziwione pyski dwóch psów, czujnie skrytych na trampolinie.
— Monsieur, nic nie mówiłeś, że kupiłeś kolejne dwa psy do sztuczek.
<Ciemny Kle?>
[1080 słów: Leonis otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz