Leżałam w żłobku, próbując zasnąć. Mimo że uczniowie wieczorem przynieśli tonę szmatek do wyścielenia posłania, w ciągu kilku godzin ciepło legowiska pozostało wspomnieniem. Zwinęłam się w kłębek, by się rozgrzać. Materiały, na których spałam, pachniały Dwunożnymi i śmietnikiem, co nie stanowiło najlepszego połączenia. Cieszyłam się jednak, że mogłam spać na czymkolwiek. W mieście ogólnie było trudno o mech, a zimą znalezienie go było niemożliwe. Powoli robiłam się senna. Już zamykałam oczy, gdy usłyszałam dziwny odgłos.
Szur, szur, szur.
Przechyliłam głowę, próbując wychwycić jak najwięcej dźwięków.
Szur, szur, szur.
Po chwili usłyszałam jakieś krzyki Dwunożnych, co mnie mocno zaniepokoiło. Wstałam powoli, starając się nie obudzić innych szczeniaków. Szłam cichutko, bacznie słuchając wszelkich odgłosów. Upewniłam się jeszcze, że suczki śpią i wyszłam na korytarz. W prawo, w lewo, znów w lewo i prosto. Ruiny znałam już niemal na pamięć. Minęłam moje ulubione miejsce, w którym często przesiadywałam i fantazjowałam, że znajduje się w Lesie. Zabrakło tam jednej ściany, przez co widać było parę drzew i trawę, a kałuże tworzyły Rzekę. Domy Dwunożnych w oddali symbolizowały Góry. Mimo że Dawny Dom znałam tylko z opowieści starych psów, marzyłam, by zobaczyć go na własne oczy. Zwalczyłam pokusę, by zatrzymać się w tym miejscu i popatrzeć na padający śnieg i pobiegłam dalej. Już niemal wyszłam z ruin, gdy zatrzymałam się gwałtownie, słysząc kroki innego psa. Chciałam się schować w cieniu ściany, w stercie gruzów, jednak było za późno. Gdy wykonałam skok pod ścianę, lądując, przednia łapa rozjechała mi się na mokrym kawałku drewna i walnęłam pyskiem o kamienną posadzkę.
Bum.
— Fiołek, co ty tu robisz? — Nade mną stał duży, biały pies o ciemnych oczach. Wyglądał na zaskoczonego, zmartwionego, acz także zezłoszczonego. To był Skalny Potok, bez dwóch zdań.
— Nie jestem Fiołek — odparłam, starając się go wyminąć. On jednak zablokował korytarz swoim potężnym ciałem i nie miałam szans wyjść na zewnątrz. Tak blisko, a jednak tak daleko. Czy może być gorsze uczucie, niż to, które czułam w tej chwili? Widziałam drzewa przysypane białym puchem, czułam spadające na mój nos zagubione płatki śniegu, a jednak wyjście na świat blokował inny pies. Pies, który był moim ojcem.
— Ach, no tak, to ty Aronio — poprawił się szybko Skalny Potok, a w jego oczach błysnęła duma.
— Ojcze, jak ktoś musi być dla ciebie ważny, żebyś go zapamiętał, skoro mylisz własne córki? — zapytałam się ze spokojem, patrząc mu w oczy. — Gdybyś chociaż użył węchu, to byś mnie poznał.
— Wybacz, ale czuję tylko mróz i śnieg — odparł Skalny Potok, a ja nadal zastanawiałam się, czy w końcu przypomniał sobie, jak dał mi na imię. — Po co tu przyszłaś?
Milczałam. Próbowałam zbadać, co mówią jego oczy, jednak zauważyłam w nich jedynie poirytowanie i nerwowość. Coś mi tutaj śmierdziało. Usłyszałam hałasy, podczas gdy Skalny Potok stał na warcie. On też powinien je usłyszeć i dla dobra klanu, sprawdzić, co się stało. Dlaczego więc nic nie zrobił? Skąd u niego wzięło się to podenerwowanie? Czy to możliwe, że ma coś z tym wspólnego? Oczywiście! Tylko co tam się dzie…
— Teraz siedź cicho, idą tu — wysyczał Skalny Potok i zanim się zorientowałam, docisnął mnie do ściany, a ja, nawet gdybym chciała, nie mogłabym się odezwać, ponieważ jego sierść zapchała mi pysk. Serce biło mi bardzo szybko ze strachu, czułam narastającą bezsilność. Nie mogłam nic zrobić. Nic, prócz modlitwy do Gwiezdnych. Tak więc zaczęłam w myślach odmawiać modlitwę do przodków by to, co wzięłam za straszne i złe, takie nie było. Jednak… czym tak naprawdę jest zło?
<Ktoś chętny do kontynuacji?>
[570 słów: Konwalia otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz