Usiadłam na swoim miejscu, pilnując, by nie oddalać się zbytnio od członków mojego klanu. Nigdy nie wiadomo, czy obce psy mają szczere intencje. Zajęłam miejsce tuż obok Pustynnego Wiatru, łypiąc spod oka na moją córkę, Fenkułową Plamkę. Ostatnimi czasami widziałam, jak przylepia się jak rzep do złoto-czarnego wojownika. Phi! Niech wie, że on lubi mnie. Oczywiście, okazało się, że Pustynny wręcz mnie nie lubi, bo po jakimś czasie zaczął się ode mnie odsuwać, przysiadając się do mojej córki. Zgrzytnęłam zębami z zazdrości, lecz postanowiłam, że innym razem pokaże Fenkułce, żeby nie zabierała swojej matce samców. Powoli na Gwiezdny Szczyt przychodziło coraz więcej psów. Oczywiście, przyszło także Tenebris. Zaśmiałam się z niedowierzaniem, gdy dostrzegłam, że na zgromadzenie przyprowadzili swoją starszyznę — Mroźną Burzę i Skalnego Potoka. „Brakuje im wojowników, czy co? Może niech jeszcze przyprowadzą swoją starą Kurze Udko!” kpiłam sobie z nich, co chwila posyłając Skalnemu złowieszcze spojrzenia, ilekroć chciał mi coś powiedzieć.
— Tak więc, od czego by tu zacząć? Może, eee... — Rzepakowa Gwiazda zaczęła swą nieudolną przemowę. Lekko się za nią wstydziłam i za jej umiejętności przywódcze, których albo nie miała, albo nie chciała ich pokazać. No ale cóż, w tej chwili nic o tym nie wiedziałam, a jedyne co robiłam, to patrzyłam się z dezaprobatą na mojego byłego partnera.
Kiwnęłam zadowolona głową, słysząc, jak Sowi Pazur chwali Industrię. Sama także wykrzyczałam kilka miłych słów o szkrabach Rzepakowej Gwiazdy. Niech inni wiedzą, że Industria ma nowych członków!
Jednak zaraz po tym jak przemawiać skończył Sowi, straciłam zainteresowanie zgromadzeniem. Posłałam Fenkułowej Plamce mordercze spojrzenie, jednak ta, zajęta rozmową ze swoim pieskiem, nie zauważyła mojego wzroku. Zniechęcona i wściekła, dostrzegłam, że ona jak i Pustynny, są szczęśliwi, ze sobą rozmawiając. Pokręciłam głową, postanawiając, że dam im nauczkę. Całą moją złość skierowałam więc na Skalnego, wysilając się na najbardziej okrutne spojrzenie.
Skalny mnie zobaczył. Posłał mi obojętne spojrzenie, jakby mu już było wszystko jedno. Miałam ochotę do niego podejść i wykrzyczeć mu w ten brzydki pysk, żeby przestał zachowywać się jak idiota, jednak wtem dotarło do mnie, że sama się tak zachowuję. Posyłałam psom głupie spojrzenia, chcąc je przestraszyć, a potem zemścić się, sprawiając im przykrość. Co to mi da? Czy ja już naprawdę oszalałam na starość? Może ja jestem tą złą, a nie Skalny? Czy zabijanie go, jest odpowiednią karą?
Przybita tymi myślami, wlepiłam wzrok w swoje łapy, a te wszystkie miłe rozmowy klanowych psów dochodziły do mnie jak zza mgły. Myślałam gorączkowo, co ja mam w życiu zrobić. Gdy podniosłam głowę, poczułam się, jakbym patrzyła na świat już nie tą Malwową co dawniej — doświadczoną, wysłużoną wojowniczką, ceniącą sobie logiczne myślenie. Często milusią i śmiejącą się w głos, bawiącą się ze szczeniakami, a czasami złośliwą i niecierpliwą. Nie, nie, nie byłam już tą samą suką. Czułam się, jakby cała złość siedząca we mnie, napadła na mój mózg i ciało, wszystko zasłaniając swoim chaosem, przejmując nade mną kontrolę. Złość i smutek z powodu straty niektórych szczeniąt. Zazdrość, że moja córka ułoży sobie życie u boku innego wojownika, niecierpliwość i upartość. Te wszystkie cechy stworzyły nową maskę, która skutecznie przysłoniła moje wszystkie emocje i przemyślenia. Bo w głębi byłam zmęczona. Byłam zmęczoną, samotną matką, o której wszyscy zapomnieli. A dlaczego zapomnieli? Bo sama się o to prosiłam.
Nowa Malwowy Ogon, jaką teraz byłam, powinna nazywać się Malwowa Wściekłość. Dostrzegając, że na terenie zgromadzenia znajdują się dwa Bezgwiezdne psy, zaczęłam rzucać w nich wszystkimi słowami, które przychodziły mi do głowy.
— Ależ Sowi Pazurze, jestem spokojna — Gdy Sowi Pazur mnie upomniał, przypomniałam sobie, że muszę się troszkę ogarnąć, jeśli chcę zabić Skalnego Potoka jak i Pustynny Wiatr, nie będąc przez nikogo podejrzewana. — Po prostu ich straszę, rozumiesz, są tacy niepoważni.
Odpłynęłam na krótką chwilę, myśląc, jakby tu wszystko zorganizować, by nikt nawet nie brałby mnie pod uwagę, gdy dojdzie do rozstrzygania morderstwa dwóch psów. Zamyślanie się było jedynym sposobem, by nie skupiać się na zbesztaniu wszystkich wojowników, którzy mi przeszkadzali.
— Kiedyś to były zgromadzenia, teraz to nie ma… — powiedziała niezadowolona Rzepakowa Gwiazda. „Co ona pierdoli?” Cała zagotowałam się, wyrywając się z moich myśli. Jeszcze chwila i ona także pojawi się na mojej liście psów, które powinny zmykać do Infernum jak najszybciej.
— Co do epidemii, były straty. Można powiedzieć, że nawet dużo. Jednak damy radę, prawda? — zapytał się Sowi Pazur, jednak już po chwili, odpowiedział sam sobie. — Prawda.
— Ważne, że epidemia się skończyła. Każdy klan kogoś stracił.
— Nie każdy.
Znowu odezwał się ten niewierzący pies. Teraz eksplodowałam, nie zważając na nikogo i na nic.
— Nie jesteście klanem, idioci! Tylko zgrają włóczęgów bez tradycji! — zawołałam z furią, nie pozwalając, by ktoś mi przerwał.
— Jesteśmy skuteczni — wywarczał obcy mi pies.
— Skuteczni, skuteczni! Nic dziwnego! Wygnaliście nas z bezpiecznego lasu! Zajęliście tereny bez dwunożnych, gdzie mysz by sobie nawet poradziła! Daruj sobie te gadki! — zaczęłam wykrzykiwać wszystko, co przyszło mi do głowy, myląc Quintus z Bezgwiezdnymi, myląc dawną siebie z tą suką, która powstała ze złości, rozpaczy, smutku i zazdrości — czyli chyba najgorszego połączenia wszystkich emocji, które kształtowały osobowość każdego psa.
Miałam serdecznie wszystkiego dosyć. Wywarczałam jeszcze parę zdań, po czym spostrzegłam, że przegrywam kłótnię. Do końca zgromadzenia już siedziałam w ciszy. Nie, ja już się nie nadaję do niańczenia szczeniaków, rzucaniu na prawo i lewo sucharami i logicznego myślenia. Zajmę się więc tym, co wychodzi mi najlepiej. Złością i wkurwianiem się na wszystkich, wybijając każdego, kto mi podpadnie. Wreszcie, zyskam należny mi szacunek. Ale jeszcze nie teraz. Muszę jeszcze trochę poczekać…
Po tych wspaniałych decyzjach poczekałam na zakończenie zgromadzenia, po czym jak dawna, kochana Malwowy Ogon uśmiechałam się do wszystkich psów, wracając do magazynu. Kilka razy rzuciłam żarcikami i szczebiotałam do uczniaków. Jedynie, gdy zerknęłam na Fenkułową Plamkę, w moich oczach zabłyszczała furia. „Odbiorę ci to, na czym ci zależy…” pomyślałam i zadowolona, merdając ogonem, położyłam się na moim legowisku, tuż obok Pustynnego. „Ależ z niego biedaczysko” — myślałam, bez cienia współczucia. — „Jak tylko skończę ze Skalnym, zabieram się za ciebie. Wspomnisz moje słowa!”.
[975 słów: Malwowy Ogon otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia +5 za zgromadzenie]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz