Dopiero co jadłem te obrzydliwe zioła, żeby pozbyć się dziwnej choroby, która mnie, można powiedzieć, prawie zwaliła z łap i mam ochotę zwrócić śniadanie na myśl o tym, że być może znowu będę jadł te zielska. Od rana mam ostre pieczenie w gardle, trudności z przełykaniem są upierdliwe, a wręcz mam ochotę zrobić bólowi na złość i przełykać ślinę jak najwięcej. Prychnąłem ze złości i zacząłem chodzić w kółko. Okrążając drzewo, miałem cichą nadzieję, że ulży mi w gardle, ale im dłużej dreptałem wkoło, tym było gorzej. Pieczenie narastało, takie miałem wrażenie i coraz bardziej mnie to denerwowało. Dlaczego ostatnio tak często łapie choroby? Wiek? Słaba odporność? Ktoś zaraża? Bzdura totalna, właśnie dlatego między innymi lepiej być samemu gdzieś daleko, z dala od wszystkich i mieć święty spokój.
W południe przypadkowo udało mi się złapać małego ptaka, kąsek na jedno chapnięcie. Oczywiście gardło dawało się we znaki i nie zamierzało ustąpić. Przez cały dzień to ignorowałem, chcąc „cieszyć się” resztą dnia. Mała ofiara z trudem została połknięta, zupełnie jakbym miał ogień na końcu języka. Mało co czułem z przyjemności jedzenia, właściwie w ogóle nie czułem smaku mięsa. Oburzony skierowałem się do miejsca, gdzie przebywała medyczka klanu. Jak zwykle coś szperała w swoich specjałach, skrzywiłem się na sam widok.
— Potrzeba ci czegoś? — spytała, nawet się nie obracając.
Mruknąłem cicho, może łaskawie się obrócisz, bo z twoim zadem nie mam ochoty gadać. Przekręciła jedynie głowę, domagając się odpowiedzi.
— Gardło…
— Trzeba było od razu, a nie zakradać się jak do ofiary.
Mógłbym cię zabić za miejscu, ale na to jeszcze przyjdzie odpowiedni czas, pomyślałem. Daj te obrzydliwe zioła i spadam ze środka klanu. Wokół znajdowało się kilka innych psów, które mnie obserwowały, doskonale wiedzą, że nie wolno mnie drażnić. Wyczułem nawet świeżo urodzone szczyle, miały swój charakterystyczny zapach. Nie pogniewałbym się na jednego jako kąska…
— Wystarczy, że zjesz to teraz i przed snem — powiedziała medyczka.
Przyniosła w pysku dwie rzeczy zawinięte w duże liście. Co to miało być? Przewróciłem oczami i oddaliłem się z tego miejsca, zbyt dużo par oczu czułem na sobie i musiałem znaleźć jakieś cichsze miejsce. No dobra, jedno teraz. Przystanąłem i zjadłem lekarstwo. Dalej nie byłem do tego przekonany, ale niech będzie. Im szybciej, tym lepiej. Znalazłem po jakimś czasie przytulne wgłębienie w trawie i już należało do mnie. Spędziłem w nim resztę dnia, ściemniło się i gwiazdy pojawiły się na niebie. Lubiłem na nie patrzeć. Przypomniało mi się o drugim czymś w liściu, zjadłem niechętnie i po tym usnąłem.
Następnego dnia czułem się lepiej, żadne pieczenie mi nie doskwierało.
[421 słów: Płomienny Krzew otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz