Po
pierwsze — kto, do stu Dwunożnych, dawał swojej liderce kwiaty? Po
drugie — dlaczego owa liderka uznała to za coś dość... uroczego? Nie,
Biała Gwiazda, jakkolwiek pseudo-emo by to nie brzmiało, nie uznawała
niczego (no, może poza szczeniętami, zwłaszcza jej własnymi) za urocze, a
już na pewno nie tego, że jakiś wojownik, który jeszcze niedługo
wcześniej uważał, że sypia ona z młodzikiem, który był dla niej jak syn,
podarował jej jakieś zielsko na ból gardła.
Już
miała kazać mu brać tyłek w troki i wracać do obowiązków czy pomaganiu
cudzym szczeniakom — i niedomagającym liderkom, pamiętała w końcu, jak
ją wręcz uratował, gdy ze względu na stres nie była nawet w stanie
zaczerpnąć oddechu — lecz wtedy on zadał pytanie, które tak bała się
usłyszeć:
— Nie masz może informacji, co z Mlecznym Okiem?
Skrzywiła się. Wiedziała, że jej zastępczyni była dla niego kimś bliskim, czego się więc spodziewała?
(Tak
właściwie to już dawno temu nauczyła się nie liczyć na nic i niczego
konkretnego się nie spodziewać. W końcu czy spodziewała się tego
wszystkiego, co wydarzyło się w jej życiu? Zdążyła już zostać
zastępczynią, nieoficjalną mentorką irytującego Wodnego, który nadal się
wokół niej kręcił, przygodą na jedną noc swojego lidera, matką,
liderką... Niedługo zaś miała stać się częścią starszyzny. Cholera).
—
Niestety nie mam — odpowiedziała w końcu, starając się brzmieć jak
najserdeczniej i najbardziej współczująco, jak tylko się dało. — Jestem
jednak dobrej myśli, Mleczne Oko to w końcu świetna wojowniczka. Jestem
pewna, że już niedługo do nas wróci, a ze sobą przyniesie lekarstwo —
uśmiechnęła się delikatnie i, o dziwo, niewymuszenie. — Mówiąc o
lekarstwach, dziękuję za kwiaty. Oddam je Ciemnemu Kłowi i Lisiemu
Wrzaskowi, mogą im się przydać — zakończyła i, odwróciwszy się do niego
plecami, odeszła.
Zamiast
jednak skierować się od razu ku legowisku medyków, odszukała jakieś
ustronne miejsce otoczone przez wysoki mur z łopianu. Tam rozsiadła się
wygodnie i spojrzała na leżące u jej łap zerwane przez Jasne Serce
kwiaty. Pochyliła się ku nim i trwała w takiej pozycji przez kilka
minut, ciesząc się piękną wonią. Miała ona w sobie coś kojącego,
uspokajającego, tak jakby całą sobą krzyczała do niej, że wszystko
będzie w porządku, że wybrana przez Gwiezdnych do szalonej misji
zastępczyni już niedługo powróci, że jej własne potomstwo i cały klan
będą bezpieczne, że ona sama będzie mogła spokojnie odejść — jeśli tylko
na to zasłużyła — do Gwiezdnych.
Miała
już sto dwadzieścia księżyce. Była starsza od Ciemnej Gwiazdy i jego
poprzednika, Nocnej Gwiazdy, którzy umarli w wieku — odpowiednio — około
stu księżyców i około stu piętnastu księżyców. Nie wiedziała, jak długi
żywot wiedli jeszcze wcześniejsi liderzy jej klanu, lecz już na
podstawie tego, czego była świadoma, stwierdzić mogła, że wiodła
stosunkowo długie i chyba szczęśliwe życie.
Gdzieś
z tyłu głowy wciąż kołatała się ta sama myśl, która pojawiła się tam
około dwudziestu księżyców wcześniej — być może nie powinna czekać na
śmierć, lecz skrócić swą drogę do Gwiezdnych bądź Zgaszonych? Wiedziała
jednak, że to niemożliwe. Choć twoje z jej dzieci ukończyło już trening,
Borsucza Łapa wciąż odbywał szkolenie pod czujnym okiem Płomiennego
Krzewu, a ona sama chciała osobiście nadać mu imię wojownika. Do tego
wszystkiego dochodziła też najbardziej oczywista przeszkoda — nieobecna w
klanie zastępczyni.
No cóż, Biała Gwiazda musiała jeszcze trochę zaczekać, zanim pożegna się ze światem.
Choć,
być może, życie nie było wcale takie złe. Wniosek ten uderzył ją, gdy
ponownie zaciągnęła się wonią fioletowych kwiatków. Jej myśli mimowolnie
popłynęły ku psu, od którego je otrzymała. W głowie znowu zadzwoniło
jej to przeklęte słowo — „to było naprawdę urocze” — a gdy nie udało jej
się w porę tego zwalczyć, dołączyła do tego idea, że sam Jasny również
nie był niczego sobie. Nie wiedziała, czy samiec nie uraziłby się za
określanie go właśnie „uroczym”, dlatego też postanowiła zamienić to na
„interesujący” czy „przyciągający” (nie mylić z „pociągający” — za
pociągających Biała uważała stosunkowo niewiele psów i były to
przeważnie samice).
Choć
Jasne Serce zachował się jak skończony debil (och nie, nie zamierzała
używać tu żadnych łagodniejszych określeń) urządzając jej pogadankę o
tym, że nie powinna krzywdzić Wojowniczego Mrozu i w ogóle dochodząc do
wniosku, że miała czas i ochotę romansować z młodzikiem z innego klanu,
gniew jego liderki stopniowo malał i kiedyś mógł całkowicie wyparować.
Patrząc na to i na swoje przywiązanie do Wojowniczego Mrozu, doszła do
wniosku, że najwyraźniej miała słabość do tego typu wrzodów na tyłku.
—
Lid... — zaczął jakiś męski głos, który, gdy podniosła łeb, okazał się
należeć do Drewnianego Pazura. Jego wzrok od razu powędrował ku
bukiecikowi, nad którym ona sama nachylała się z rozmarzonym wyrazem
pyska.
— Tak, Drewniany Pazurze? — odpowiedziała, wyprostowawszy się i odchrząknąwszy.
— To chyba może poczekać. Widzę, że... jesteś zajęta.
—
Och, nie, właśnie miałam zanieść te kwiatki do leża medyków, ale się
zamyśliłam. O co chodzi? — Podniosła się i spróbowała delikatnie
uśmiechnąć.
— Mleczne Oko powróciła.
—
I to twoim zdaniem może poczekać? — prychnęła, mierząc wojownika
niezadowolonym spojrzeniem. — Chociaż... Tak, możesz jednak mieć rację.
Powiadom o tym Jasne Serce, jeśli zechcą porozmawiać, pozwól im. Ja sama
udam się teraz do legowiska medyków. Gdy moja zastępczyni będzie na to
gotowa, niech tam do mnie dołączy — zarządziła.
Gdy
wojownik już odszedł, posłała jeszcze jedno spojrzenie w kierunku
fioletowych roślinek. Nie miała serca oddać ich wszystkich Ciemnemu
Kłowi i Lisiemu Wrzaskowi. To, co uczyniła później, było więc jakimś
głupim impulsem, nie miało nic wspólnego z racjonalnym myśleniem. Mogła
się zatem spodziewać krzywych spojrzeń ze strony mijanych przez nią
później wojowników, gdy ci zauważyli, że ich niemłoda już liderka
paraduje po terenach klanu z pojedynczym kwiatkiem zatkniętym za ucho.
—
Na co się tak patrzysz? Wracaj do swoich obowiązków — prychnęła w końcu
w kierunku Poziomkowej Stopy. — A ty, kochanie, zamknij, proszę,
pyszczek, bo wleci ci tam mucha — upomniała towarzyszącą mu własną
córkę, Stokrotkowy Płatek.
Nie
dała się zjeść niepewności. Głosy krytyki, które mogły się teraz
pojawić, nie dochodziły do niej. Nie obchodziło ją to, że jej zachowanie
mogło stać się teraz źródłem plotek — o nie również nie dbała.
Zasłużyła sobie chyba w końcu na chwilę spokoju, czyż nie? Należała się
ona każdemu, w tym zapracowanym liderkom i samotnym matkom dorosłych już
dzieci.
Resztę
kwiatków bez słowa wyjaśnienia oddała Ciemnemu Kłowi, która zdawała się
znać ich zastosowanie. Wytrzymała kolejne wrogie spojrzenie, jakie
posłał jej Lisek, jej własny syn, z którym nigdy nie potrafiła się
dogadać, czego zapewne miała pożałować najbardziej w chwili własnej
śmierci. Dopiero wtedy całą swoją uwagę przerzuciła na wciąż śpiący
Wojowniczy Mróz. Tak, być może z przynajmniej jednym ze swoich
biologicznych potomków, lecz przynajmniej los wynagrodził jej to cudowną
więzią z młodym wojownikiem, z którym nie łączyły jej więzi krwi, a
nawet przynależność do tego samego klanu.
Kochała tę swoją dziwną patchworkową rodzinkę. Nawet Liska.
<Wojowniczy, synku kochany?>
[1089 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz