25 maja 2021

Od Białej Gwiazdy CD Jasnego Serca (do Wojowniczego Mrozu)

Po pierwsze — kto, do stu Dwunożnych, dawał swojej liderce kwiaty? Po drugie — dlaczego owa liderka uznała to za coś dość... uroczego? Nie, Biała Gwiazda, jakkolwiek pseudo-emo by to nie brzmiało, nie uznawała niczego (no, może poza szczeniętami, zwłaszcza jej własnymi) za urocze, a już na pewno nie tego, że jakiś wojownik, który jeszcze niedługo wcześniej uważał, że sypia ona z młodzikiem, który był dla niej jak syn, podarował jej jakieś zielsko na ból gardła. 
Już miała kazać mu brać tyłek w troki i wracać do obowiązków czy pomaganiu cudzym szczeniakom — i niedomagającym liderkom, pamiętała w końcu, jak ją wręcz uratował, gdy ze względu na stres nie była nawet w stanie zaczerpnąć oddechu — lecz wtedy on zadał pytanie, które tak bała się usłyszeć:
— Nie masz może informacji, co z Mlecznym Okiem?
Skrzywiła się. Wiedziała, że jej zastępczyni była dla niego kimś bliskim, czego się więc spodziewała?
(Tak właściwie to już dawno temu nauczyła się nie liczyć na nic i niczego konkretnego się nie spodziewać. W końcu czy spodziewała się tego wszystkiego, co wydarzyło się w jej życiu? Zdążyła już zostać zastępczynią, nieoficjalną mentorką irytującego Wodnego, który nadal się wokół niej kręcił, przygodą na jedną noc swojego lidera, matką, liderką... Niedługo zaś miała stać się częścią starszyzny. Cholera).
 — Niestety nie mam — odpowiedziała w końcu, starając się brzmieć jak najserdeczniej i najbardziej współczująco, jak tylko się dało. — Jestem jednak dobrej myśli, Mleczne Oko to w końcu świetna wojowniczka. Jestem pewna, że już niedługo do nas wróci, a ze sobą przyniesie lekarstwo — uśmiechnęła się delikatnie i, o dziwo, niewymuszenie. — Mówiąc o lekarstwach, dziękuję za kwiaty. Oddam je Ciemnemu Kłowi i Lisiemu Wrzaskowi, mogą im się przydać — zakończyła i, odwróciwszy się do niego plecami, odeszła.
Zamiast jednak skierować się od razu ku legowisku medyków, odszukała jakieś ustronne miejsce otoczone przez wysoki mur z łopianu. Tam rozsiadła się wygodnie i spojrzała na leżące u jej łap zerwane przez Jasne Serce kwiaty. Pochyliła się ku nim i trwała w takiej pozycji przez kilka minut, ciesząc się piękną wonią. Miała ona w sobie coś kojącego, uspokajającego, tak jakby całą sobą krzyczała do niej, że wszystko będzie w porządku, że wybrana przez Gwiezdnych do szalonej misji zastępczyni już niedługo powróci, że jej własne potomstwo i cały klan będą bezpieczne, że ona sama będzie mogła spokojnie odejść — jeśli tylko na to zasłużyła — do Gwiezdnych. 
Miała już sto dwadzieścia księżyce. Była starsza od Ciemnej Gwiazdy i jego poprzednika, Nocnej Gwiazdy, którzy umarli w wieku — odpowiednio — około stu księżyców i około stu piętnastu księżyców. Nie wiedziała, jak długi żywot wiedli jeszcze wcześniejsi liderzy jej klanu, lecz już na podstawie tego, czego była świadoma, stwierdzić mogła, że wiodła stosunkowo długie i chyba szczęśliwe życie. 
Gdzieś z tyłu głowy wciąż kołatała się ta sama myśl, która pojawiła się tam około dwudziestu księżyców wcześniej — być może nie powinna czekać na śmierć, lecz skrócić swą drogę do Gwiezdnych bądź Zgaszonych? Wiedziała jednak, że to niemożliwe. Choć twoje z jej dzieci ukończyło już trening, Borsucza Łapa wciąż odbywał szkolenie pod czujnym okiem Płomiennego Krzewu, a ona sama chciała osobiście nadać mu imię wojownika. Do tego wszystkiego dochodziła też najbardziej oczywista przeszkoda — nieobecna w klanie zastępczyni. 
No cóż, Biała Gwiazda musiała jeszcze trochę zaczekać, zanim pożegna się ze światem.
Choć, być może, życie nie było wcale takie złe. Wniosek ten uderzył ją, gdy ponownie zaciągnęła się wonią fioletowych kwiatków. Jej myśli mimowolnie popłynęły ku psu, od którego je otrzymała. W głowie znowu zadzwoniło jej to przeklęte słowo — „to było naprawdę urocze” — a gdy nie udało jej się w porę tego zwalczyć, dołączyła do tego idea, że sam Jasny również nie był niczego sobie. Nie wiedziała, czy samiec nie uraziłby się za określanie go właśnie „uroczym”, dlatego też postanowiła zamienić to na „interesujący” czy „przyciągający” (nie mylić z „pociągający” — za pociągających Biała uważała stosunkowo niewiele psów i były to przeważnie samice).
Choć Jasne Serce zachował się jak skończony debil (och nie, nie zamierzała używać tu żadnych łagodniejszych określeń) urządzając jej pogadankę o tym, że nie powinna krzywdzić Wojowniczego Mrozu i w ogóle dochodząc do wniosku, że miała czas i ochotę romansować z młodzikiem z innego klanu, gniew jego liderki stopniowo malał i kiedyś mógł całkowicie wyparować. Patrząc na to i na swoje przywiązanie do Wojowniczego Mrozu, doszła do wniosku, że najwyraźniej miała słabość do tego typu wrzodów na tyłku. 
— Lid... — zaczął jakiś męski głos, który, gdy podniosła łeb, okazał się należeć do Drewnianego Pazura. Jego wzrok od razu powędrował ku bukiecikowi, nad którym ona sama nachylała się z rozmarzonym wyrazem pyska.
— Tak, Drewniany Pazurze? — odpowiedziała, wyprostowawszy się i odchrząknąwszy.
— To chyba może poczekać. Widzę, że... jesteś zajęta.
— Och, nie, właśnie miałam zanieść te kwiatki do leża medyków, ale się zamyśliłam. O co chodzi? — Podniosła się i spróbowała delikatnie uśmiechnąć.
— Mleczne Oko powróciła.
— I to twoim zdaniem może poczekać? — prychnęła, mierząc wojownika niezadowolonym spojrzeniem. — Chociaż... Tak, możesz jednak mieć rację. Powiadom o tym Jasne Serce, jeśli zechcą porozmawiać, pozwól im. Ja sama udam się teraz do legowiska medyków. Gdy moja zastępczyni będzie na to gotowa, niech tam do mnie dołączy — zarządziła.
Gdy wojownik już odszedł, posłała jeszcze jedno spojrzenie w kierunku fioletowych roślinek. Nie miała serca oddać ich wszystkich Ciemnemu Kłowi i Lisiemu Wrzaskowi. To, co uczyniła później, było więc jakimś głupim impulsem, nie miało nic wspólnego z racjonalnym myśleniem. Mogła się zatem spodziewać krzywych spojrzeń ze strony mijanych przez nią później wojowników, gdy ci zauważyli, że ich niemłoda już liderka paraduje po terenach klanu z pojedynczym kwiatkiem zatkniętym za ucho.
— Na co się tak patrzysz? Wracaj do swoich obowiązków — prychnęła w końcu w kierunku Poziomkowej Stopy. — A ty, kochanie, zamknij, proszę, pyszczek, bo wleci ci tam mucha — upomniała towarzyszącą mu własną córkę, Stokrotkowy Płatek.
Nie dała się zjeść niepewności. Głosy krytyki, które mogły się teraz pojawić, nie dochodziły do niej. Nie obchodziło ją to, że jej zachowanie mogło stać się teraz źródłem plotek — o nie również nie dbała. Zasłużyła sobie chyba w końcu na chwilę spokoju, czyż nie? Należała się ona każdemu, w tym zapracowanym liderkom i samotnym matkom dorosłych już dzieci.
Resztę kwiatków bez słowa wyjaśnienia oddała Ciemnemu Kłowi, która zdawała się znać ich zastosowanie. Wytrzymała kolejne wrogie spojrzenie, jakie posłał jej Lisek, jej własny syn, z którym nigdy nie potrafiła się dogadać, czego zapewne miała pożałować najbardziej w chwili własnej śmierci. Dopiero wtedy całą swoją uwagę przerzuciła na wciąż śpiący Wojowniczy Mróz. Tak, być może z przynajmniej jednym ze swoich biologicznych potomków, lecz przynajmniej los wynagrodził jej to cudowną więzią z młodym wojownikiem, z którym nie łączyły jej więzi krwi, a nawet przynależność do tego samego klanu.
Kochała tę swoją dziwną patchworkową rodzinkę. Nawet Liska.
<Wojowniczy, synku kochany?>
[1089 słów]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz