TW: krwawe sceny, opisy zwłok
Jak na złość, ten jeden raz, kiedy Ciepłek miał jakiekolwiek pole do popisu, jego brat musiał robić mu na przekór. W dodatku całkiem nieświadomie! Szczeniak już od pewnego czasu liczył na jakąś poszlakę, ale nic takiego się nie pojawiło. Śladów — brak, zapachu — brak, choćby sierści na ziemi — brak. Młody nie śmiałby przyznać, by technika ich poszukiwań była nieskuteczna. W końcu zastosował ją sam Sowi Pazur. Niestety, chcąc nie chcąc, efekty były marne. Właściwie to wcale ich nie było.
Na wspomnienie o prawdopodobnym powrocie Meszka do obozu, Ciepłek nieco się zawahał. Nie było to całkiem oderwane od rzeczywistości, ale z drugiej strony do tej pory jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by wrócił tak szybko. A jak wiadomo, najlepiej zakładać najgorsze.
Równie mocno zmieszała go niewiedza starszego psa odnośnie do tych eskapad. Tyle razy już się odbyły i nadal ta informacja nie dotarła do zastępcy? To graniczyło z cudem.
Dalsza droga, zbytnio się od poprzedniego jej fragmentu nie różniła. Docierali do jakiegoś teoretycznie strategicznego miejsca, gdzie młody próbował złapać trop, którego nigdzie nie było. Naprawdę mało brakowało, żeby Ciepłek zgodził się na powrót do obozu. Wszystko było na nic, nieważne jak się nie starał. Powoli zaczynały boleć go łapy i, zrządzeniem losu, znowu jakby zbierało się na deszcz. Gdyby choć jedna rzecz była po jego myśli, na pewno tak szybko by się nie zdemotywował. Zanim jednak zdążył oświadczyć wszem wobec swoją kapitulację, przez głowę przeszła mu myśl o czymś tak gorszącym, że aż zastanawiał się, jak przekazać ją zastępcy.
— A co jeśli… Meszek przekroczył granicę? — zapytał w końcu powoli i dość niepewnie, zrównawszy krok z Sowim.
Zastępca przystanął w zastanowieniu. Po czym jego pysk przybrał zirytowany wyraz. Nie denerwował go sam szczeniak, a to jak realne mogły się okazać jego słowa, a tym samym zagrożenie czyhające na drugiego syna Rzepakowej.
— Jeśli to prawda to dopilnuję, aby za to zapłacił — rzucił powoli, po czym dodał bardziej do samego siebie — Jeszcze tego brakowało, aby ten szczur tak bezkranie wychodził...
Ciepłek zmieszał się, słysząc jego ton. Poczuł też na sobie presję, aby poprzeć czymś swoje słowa. Nie chciał, żeby brzmiały jak zwykłe oskarżenia bez najmniejszego poparcia.
— Wyjaśniałoby to brak śladów — skomentował.
— Gówno nie lata, nie mógł nigdzie polecieć czy zniknąć. — Napięcie zastępcy coraz łatwiej można było odczytać w jego słowach i ruchach. — Nie ma chyba tyle odwagi oraz siły.
— A co, jeśli poszedł w jakieś ciekawsze miejsce? — zapytał Ciepłek, dopiero łącząc ze sobą kropki.
— Ciekawy w waszym wieku powinien być żłobek... — mruknął cierpko jego tymczasowy opiekun, ale po paru sekundach nieco się zreflektował. — Meszek mógłby pójść... um... niedaleko? Nie wiem, kurwa. Plaża jest blisko, ale ten ciapciak nie mógł przecież AŻ tak daleko pójść.
— Właściwie to był już tam kiedyś — doprecyzował młody.
Miał wrażenie, że Sowi nie dostrzega wszystkich poszlak. W końcu na pewno się nie mylił prawda? Nie mógł tego robić, w końcu był wzorem.
— Czyli to nie pierwszy raz? — odparł mu zdenerwowany syk, po którym nastąpiło kilka niewyraźnych i prawdopodobnie niecenzuralnych słów, dopiero wtedy Pazur bardzo niechętnie przyznał: — Dobra... eh! Skoro był tam już raz, to może i drugi.
Szczeniak odczekał kilka, jego zdaniem zdecydowanie zbyt długich, uderzeń serca, licząc, że Sowi podejmie jakąś konkretną decyzję. Możliwe, że jeszcze myślał, ale w tamtym momencie Ciepłek był zbyt zaaferowany, by dać mu na to więcej czasu.
— Spróbujemy tam poszukać? — zaproponował.
Pytanie to wyrwało nieco starszego psa z odrętwienia. Skinął lekko głową.
— Tak, tak... idź przodem — rzucił i zatrzymał się, by obejrzeć za siebie.
Nie znalazł się jednak żaden śmiałek, który odważyłby się ruszyć za nimi, dlatego prawie od razu zaczął sunąć dalej.
Szli w kierunku plaży, a chłodny wiatr, wiejący od morza, targał ich futra. Mógł być to kolejny zwiastun pogarszającej się pogody. Chociaż żaden z nich nie zwrócił na to większej uwagi.
Trawa pod ich łapami zmieniła się w piasek, ale nadal młodego włóczykija nigdzie nie było widać ani czuć. Po raz kolejny ich chęci zostały wystawione na próbę. Sowi miał na końcu języka nakaz powrotu, gdy dotarli do bardziej dzikiego rejonu. Wzburzone fale wyrzuciły tam nie tylko śmieci, ale i wiele ciekawych przedmiotów. Były sporej wielkości muszle, tona patyków oraz kamieni. Ciepłek z zainteresowaniem ruszył przez stertę gratów, na chwilę zapominając o swojej ultraważnej misji.
Pazur nie zdążył nawet przywołać go do porządku, a już do jego uszu doleciał wysoki krzyk malucha. Doskoczył do niego w kilku susach i pożałował tego w praktycznie tej samej chwili, gdyż ujrzał powód przerażenia szczeniaka. Tuż przed jego łapami w swoich ostatnich, agonalnych ruchach podskakiwała średniej wielkości ryba. Ciepłek niesmakiem i przerażeniem schował się za opiekunem, nie czując się komfortowo nawet w pewnej odległości od paskudnej kreatury. Jakież było jego zdziwienie, kiedy żywa tarcza sama zaczęła, co by nie mówić, uciekać. A przynajmniej taktycznie się wycofywać. Młody, niewiele myśląc, ruszył w ślady Sowiego, prawie bliski płaczu. Dopiero gdy od wodnego zwierzęcia dzieliło ich kilkanaście długości ogona, oboje się zatrzymali. Czy raczej zastępca wyhamował, opanowawszy obrzydzenie i uznawszy, że odległość jest wystarczająca, a szczeniak wpadł w jego tylną nogę z impetem, także mimowolnie się zatrzymując.
— Co… Co to było? — zapytał wciąż przerażony, przez co po raz pierwszy w życiu się zająknął.
Starszy pies popatrzył na niego poważnie.
— Co to było? Śliskie, obleśne i dziwne stworzenie. Wielkie oczy, zawsze pływa w wodzie, ma dziwną skórę na sobie... W skrócie ryba.
Ryba, młody wiedział, że znienawidzi tę nazwę. Jedyne, co dał radę z siebie wydukać w odpowiedzi to ciche „Fuj”.
— Zajebiście, jednak lepiej jej nie dotykać, jeszcze się czymś zarazimy. To obrzydlistwo na pewno chciało Cię zjeść — spróbował nastraszyć go Pazur.
Szczeniak zrobił minę, jakby zaraz miał zwrócić śniadanie, ale na szczęście na wykrzywieniu się skończyło.
— Nie zbliżę się do tego, możesz być spokojny — powiedział, wciąż z niepohamowanym wstrętem.
Dopiero po tej krótkiej wymianie zdań odsunął się kilka kroków, bo w końcu przez głowę przemknęło mu, że naruszanie czyjejś przestrzeni osobistej w tak nachalny sposób, nie jest zbyt uprzejme. Czyn ten jakże wspaniałomyślny, nie był zgoła jednak fortunny. Tylna łapa Ciepłka spotkała się z dziwnym podłożem, całkiem różniącym się od piasku. Wcześniejsze przeżycie, które nadszarpnęło nerwy szczeniaka w połączeniu z tą niespodzianką, wyrwało z niego spanikowany pisk. Gdy tylko odwrócił się i zamiast ryby zobaczył jasny, gładki przedmiot wystający z piasku, odetchnął z ulgą.
— To jakiś biały kamień? — zapytał, uspokajając rozbiegane myśli.
Sowi zbliżył się, by zbadać przedmiot. Obwąchał go, schyliwszy głowę.
— Kamień? Nie. Nawet go nie przypomina. To kości... po czymś. Jakimś zwierzęciu. Nie żyje. Kto umrze, ten umrze i trudno. A ten, kto umarł, ten nie żyje — powiedział tonem wielkiego filozofa.
Młody nie był pewny, czy dobrze zrozumiał te słowa, chociaż zetknął się kilka razy z pojęciem umierania oraz nieżycia. Wiedział, że objawia się to brakiem reakcji, oddechu, a także odejściem do Gwiezdnych, ale jego umysł nie potrafił pojąć, czym to tak właściwie jest. Nie dorósł jeszcze do tego. Dużo większe wrażenie wywarły na nim same szczątki. Wiedział, gdzie powinny się one znajdować. Mianowicie wewnątrz ciała. Prawdopodobnie jedynie opanowanie jego opiekuna sprawiło, że nie zaczął panikować. W końcu, skoro to takie naturalne, dlaczego powinien się tym przejmować? Niezależnie od tego nie zmalała bynajmniej jego chęć powrotu do domu. Miał powyżej uszu tego śmierdzącego zgnilizną, ohydnie brudnego miejsca.
— Ja... chyba wolę wracać. Wszędzie tu jakieś paskudy, a nigdzie nie ma... — urwał, zauważając kilka długości od nich coś łudząco podobnego do futra jego brata.
Pobudzona do pracy wyobraźnia i niezbyt wyraźny obraz szybko pozwoliły mu połączyć kropki w dość tragiczny obraz. Mógł to być w rzeczywistości Meszek, któremu ta parszywa plaża zrobiła krzywdę? Skończyć jak ryba i „jakieś zwierze”? To nie mogła być prawda! Ciepłek przysiadł na piasku, czując, jak drżą mu łapy.
— Już? — zapytał Pazur, po czym dodał z lekką pogardą: — Jeśli jesteś zmęczony to mów, a nie używaj wymówek.
Odczekał sekundę, dwie, a gdy szczeniak nadal nie zareagował, podążył za jego wzrokiem. Możliwe, że przez jego głowę przeleciało coś w stylu „Co znowu?”. Nie wykluczone, że było to także okraszone jakimś siarczystym przekleństwem.
Podszedł do zwłok, po czym oznajmił na tyle głośno, by wystraszony młodzik mógł to usłyszeć z dystansu, w którym wciąż siedział:
— Cóż, przynajmniej już więcej nie zwieje.
Te na pozór, zwyczajnie wypowiedziane słowa miały moc uderzenia gigantycznego młota. Otrzeźwiły, a dosłownie sekundę później zmroziły syna Rzepakowej. Czyżby jego przypuszczenia były prawdziwe? To nie miało tak być! Sowi miał podejść i powiedzieć, że to na pewno nie jego brat. Wtedy wróciliby do domu, sprawdzić, czy go tam nie ma. Wszystko byłoby tak, jak powinno.
— Nie, nie, nie — wymruczał panicznie pod nosem.
— Wygląda na to, że nie żyje. Musisz się z tym pogodzić — dodał dorosły, samemu brzmiąc, jakby próbował odsunąć swoje emocje jak najdalej od tego wydarzenia.
Tak. Być. Nie. Mogło. Rodzina nie „nie żyła”. Zawsze były to psy z opowieści albo jakieś zwierzęta. Szczeniak nigdy nie słyszał tego określenia w stosunku do swoich bliskich. Może poza ojcem, ale jego nie poznał, dlatego nad tą stratą dawno przeszedł do porządku dziennego. Teraz czuł się okropnie. Zupełnie inaczej niż, kiedy o Oszronionym ktoś mimowolnie wspomniał „nie żyje”.
Z prędkością światła znalazł się przy zwłokach i równie szybko odskoczył. Głowa zmarłego znajdowała się pod wielkim kamieniem, spod którego wystawał krwistoczerwony piasek oraz kawałki różowawej brei. Młody nie wytrzymał. Odwrócił się, a później bezceremonialnie zaprezentował światu swoje śniadanie. Kilka chwil tkwił w szoku.
— To nie może być prawda — wyszeptał. — To… to na pewno nie mój brat! On nie mógł… – Z każdym słowem, zaczynał coraz bardziej w to wątpić.
Zaniósł się cichym płaczem, kiedy nadzieja całkiem go opuściła.
— To, że był — odparł starszy pies, subtelnie przechodząc na czas przeszły — twoim bratem nic nie zmienia.
Z jakiegoś powodu Ciepłkowi wydało się to strasznie absurdalne. Śmierć kojarzyła mu się z patosem, bitwą lub sławą. Pierwszy raz spotkał się z drugą twarzą wiecznego spoczynku. Byli na zdechłej plaży, gdzie wszędzie wokół znajdowały się śmieci i cuchnęło trupem, a zastępca lidera jego klanu mówił całkowicie bezbarwnie o jego zmarłym bracie. Potrzebował coś odpowiedzieć, cokolwiek, by nieco zająć poplątane myśli i gotowy do dalszego zawodzenia pysk.
— Jak… jak „jakieś zwierzę”? — rzucił pierwsze, co wpadło mu do głowy.
— W stopniu rozkładu sporo mu brakuje — odparł Pazur, jakby na pocieszenie — ale jeśli chodzi o brak życia to tak.
Wywołał tym kolejny napad histerii u swojego podopiecznego. Kompletnie nie wiedział co zrobić, a może po prostu nie chciał na to reagować, dlatego poczekał, aż szczeniak nieco się uspokoił.
— Co powiemy mamie? — zapytał młody, kiedy w końcu zdołał się jakkolwiek opanować.
— A co chcesz jej powiedzieć?
Sowi nie miał ochoty o tym problemie nawet myśleć, a co dopiero go rozwiązywać. Co takiego mogłoby paść? „Twój gówniak wyszedł poza nasze tereny i teraz nie żyje”? To tylko pogorszyłoby sytuację.
— Przecież na pewno zacznie okropnie płakać, jak się dowie… Co jak też umrze?!
Mało realny wydawał się zgon od samego lamentu, ale nie sposób było zaprzeczyć, że czas na ogłoszenie złych wieści nie był najlepszy. Można nawet powiedzieć, że nigdy nie ma na takie rzeczy dobrego momentu.
— Dobra, faktycznie, lepiej jej nie mówić — zgodził się starszy pies, bardziej myśląc o tym, że sam nie ma zamiaru przekazywać tej informacji Gwieździe.
Nie sposób było odkładać tego w nieskończoność, można było natomiast kupić sobie kilka dni na ułożenie odpowiedniego toku tej rozmowy.
— Chyba nie chcesz jej okłamać? Przecież zauważy, że go nie ma!
Ciepłek nie potrafił pojąć, jak inaczej mogą to załatwić. Rzeczywiście opcji pozostało mało, a sytuacja go przytłaczała, co łatwo dało się zauważyć. Nie mogli jednak tak po prostu wrócić i udawać, że nic się nie stało.
<Sowi Pazurze?>
[1886 słów: Ciepłek otrzymuje 18 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz