Migiem oglądnąłem się za siebie, aby sprawdzić, w jakiej odległości są dwunożni. Niestety, biegli szybko, jak na mój gust zbyt szybko, oburzeni, że stracili nowe zabawki. Nie miałem zamiaru skończyć tak, jak ich biedny królik. Dalej mnie bolało, że tak go zmarnowali!
Gwiezdni widocznie postawili mnie próbie. Okaże się teraz, czy jestem wart bycia wojownikiem. Dwunożni doganiali mojego towarzysza niedoli, pasowałoby więc coś zrobić, prawda? On w końcu dołączył do mnie, kiedy byłem w opałach, a moja ucieczka częściowo była jego zasługą. Częściowo, powiedzmy.
— Tędy — powiedziałem głośno do towarzyszącego mi psa, dalej zostającego w tyle i skręciłem szybko w obce mi rozgałęzienie drogi. Nieznajomemu w powtórzeniu manewru przeszkodziła w tym łapa, ale koniec końców udało mu się szczęśliwie zboczyć na wybraną przeze mnie ścieżkę.
Schowaliśmy się za pierwszym, lepszym cuchnącym kubłem, ze śmieciami, pachnącymi może i nawet smakowicie. Wyglądnąłem lekko zza bezpiecznej kryjówki, chcąc wyłapać zapach dwunożnych. Przebiegli koło nas, potrącając przy tym innych przedstawicieli swojego gatunku.
— Jakim cudem tak skoczyłeś? — wysapał szczeniak, patrząc się na mnie niemal z nabożną czcią. Po zapachu poznałem, że zapewne mieszkał w Tenebris.
— Kiedy jesteś w niebezpieczeństwie, adrenalina dodaje skrzydeł. Powiedz mi, łaskawie drogi przybyszu, w jakim stanie jest twa kończyna?
Zamrugał kilka razy, nie wiem, czemu właściwie się dziwiąc. Następnie obejrzał swoją nogę. Ja również szybko oceniłem, że to tylko stłuczenie, jednak mogące znacznie nas spowolnić. W ucieczce szybkość i zwinność są cennym sprzymierzeńcem.
— Możemy iść dalej — powiedział pies, spinając się lekko. Wstał zaraz po tym, i lekko kulejąc, ruszył do wyjścia z uliczki.
— Podziwiam twą wytrzymałość, jednak wyliż chociaż trochę łapę. Nie możemy pozwolić, aby nas spowolniła przed wszechobecnym wrogiem, w tym również przed tym znajdującym się za nami. Jak cię zwą? — spytałem. Obcy wydawał się mile połechtany pochwałą pod jego adresem. Zrozumiałem jednak prędko, że poza szczęściem dziwi się mojej mowie, dlatego postanowiłem wyrażać się prościej. I mniej pięknie.
— Jak się nazywasz? Z … Jesteś z Industrii?
Zapewne brzmiałem dla niego, jakbym mówił w obcym sobie języku. Przywykłem jednakże do mojego sposobu wyrażania się, i najczęściej nie zdawałem sobie sprawy, iż mogę mówić wcale niepodobnie do pozostałych psów w towarzystwie.
— Cytrynowa Łapa — powiedział powoli. — Co miałeś na myśli, mówiąc o wrogu, znajdującym się za nami?
— Z zakończenia tej uliczki wydala się obcy mi zapach — przerwałem i zaraz się poprawiłem, chociaż Cytrynowa Łapa nie wyglądał, jakby zarejestrował mój potok słów — czuć coś dziwnego. Ja sam nazywam się Bolesna Łapa, miło znać.
Cytrynowy nie zwrócił na mnie uwagi i przestraszony, powoli się odwrócił. Poszedłem za jego przykładem. Oboje zobaczyliśmy gigantyczne stworzenie, które może i wziąłbym za psa, gdyby nie dziwne ubranko. Podszedłem do niego, przyjaźnie wyciągając łapę. Mój nowy przyjaciel, które imię przed chwilą poznałem, prędzej rzuciłby się do ucieczki, niż zawarł znajomość z obcym przybyszem.
Uważnie się przyjrzałem, temu, co zobaczyłem. Nie byłem do końca pewny, ale był to chyba brudny, mały, stojący na czterech nogach dwunożny. Utaplał się w błocie? Możliwe. Patrzył się teraz z przestrachem i znieruchomiał.
— Dobrze, Cytrynowa Łapo, możemy chyba już…
Przerwał mi głośny, wprost przerażająco głośny, pisk nierozpoznanego przeze mnie organizmu. „Zaczynają się kłopoty” pomyślałem, a było to ostatnie, co zdążyłem pomyśleć. Szybko pobiegłem razem z Cytrynowym, zanim wchodzący do ślepej uliczki dwunożni całkowicie zagrodzili nam drogę. Zdziwieni wpatrywali się w ich nowe znalezisko.
— Widocznie popełniłem omyłkę. Nie było to przyjaźnie nastawione stworzenie.
Biegliśmy dalej, zwolniłem jednak, widząc, że dwunożnych jest tutaj mniej, natomiast zamiast nich znajduje się dużo pudeł, w których można się schować i odpocząć. Odpoczynek przydałby się towarzyszącemu mi uczniowi, bo zaczynałem martwić się, że stan skaleczonej nogi nie pogorszy się. Bez ostrzeżenia wskoczyłem do jednego takiego kartonu, a mój nowy przyjaciel zdezorientowany podążył za mną. Kiedy oboje już znajdowaliśmy się, na miarę możliwości, w bezpiecznym miejscu, zagaiłem rozmowę.
— Więc jesteś z Tenebris, tak? Tych od wspaniałych planów i taktyki?
Pokiwał głową, jeżeli chciał coś powiedzieć, to zrezygnował z tego.
— Dobrze, muszę ci więc powiedzieć, nie ważne, czy umiesz planować — powiedziałem, wprawiając tym Cytrynowego w zakłopotanie. Być może trafiłem w sedno, być może nie. — Że przybyłem tutaj z moją przyjaciółką, Stopową Łapą. Zamierzała ona podjeść trochę pyszności, ale na wskutek losu, a raczej Gwiezdnych się rozdzieliliśmy. Zanim oboje odejdziemy swoimi drogami i wrócimy do naszych domów, zrozumiesz chyba, jeżeli poproszę cię, abyś pomógł mi w poszukiwaniach. Szczerze mówiąc, miałbym spore problemy podczas powrotu z nią, a co dopiero bez niej.
I może przyszpiliłem go trochę do ściany, bo Kodeks Wojownika powiada przecież, że nie można zostawić szczeniaka w niebezpieczeństwie, ale średnio mnie to obchodzi. Jak wiele rzeczy. Gwiezdni ochronią go, wiedząc, że to nie jego wina, lecz moja. Są przecież w końcu bardzo sprawiedliwi. Teraz więc znów pokiwał on nieśmiało głową, trochę speszony ciężarem zadania, jakie mu przypadło.
— A więc chodźmy. Pójdźmy w miejsce, które najsilniej pachnie świeżym mięsem, bo intuicja mi mówi, że nasza obecna kryjówka zaraz zostanie odkryta.
Czy to za sprawą mojego przeczucia, czy Gwiezdnych, zwanych też przypadkiem i losem, nie dość, że usłyszeliśmy kroki zaraz po wyskoczeniu z pudełka, to jeszcze łapy dwunożnego podniosły karton, dając go na stertę pozostałych. Widocznie sprzątał, po czym lub po kim, nie wiadomo. Cytrynowa Łapa patrzył się na mnie, po raz kolejny zdziwiony, z nabożną czcią, swoimi gigantycznymi oczami.
Powąchałem w powietrzu, on również. Ruszyłem w najprzyjemniej pachnącą stronę a on tuż za mną. Po jakimś czasie z powrotem drogi były czyste, a wokół nas kręciło się dużo ludzi, chociaż tłum trochę przerzedził. W powietrzu, oprócz radosnej woni mięsa czuć było również znajomy skądś mi zapach. Po wyrazie pyska Cytrynowej Łapy poznałem, że on również go poczuł.
— Co o tym sądzisz? — spytałem go, wzrokiem śledząc gwar wokół nas.
— To chyba... — Znieruchomiał. Prawdę powiedziawszy, jak dla mnie, kiedy bał się, to przypominał mi bardziej szczeniaka ze żłobka, a nie średniego wieku ucznia. To tylko moje, nie wasze zdanie. — ...ci dwunożni, którzy nas uwięzili?
Sprawiał wrażenie, jakby bał się, że mu nie przyznam racji. Wdzięcznie popatrzyłem się na niego. Dzięki jego wskazówce ja również rozpoznałem ten zapach. Bez wątpienia byli to dwunożni z kamieniami. Po chwili marszu zobaczyliśmy ich. Wybrali sobie inny cel „przyjemności”, czyli jakiegoś pieszczoszka, który uciekł właścicielce. Nie przejąłem się nim zbyt, przeszliśmy więc obok, mimo iż Cytrynowa Łapa wyglądał jak pierwszy chętny do pomocy. Głośno wypuściłem powietrze i capnąłem zębami jedną z kończyn dwunożnych. Oboje, przestraszeni odskoczyli, głośno szczekając, w szczególności ten zraniony. Bezpański pies uciekł, bez słowa podzięki. Nie zwróciłem uwagi na Cytrusa, bo średnio mnie obchodziło, co owoc ma do tego. Może i zachowałem się nierozważnie, ale byłem zbyt markotny, aby się nad tym zastanawiać. Zanim dwunożni odzyskali głowę, nas już tam nie było.
<Owocu mój drogi?>
[1083 słowa: Bolesna Łapa otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia i 3 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz