Przy każdym głośniejszym hałasie, czy ruchu Dwunożnych, podskakiwałem jak szczeniak w… brzuchu biegnącej matki? Powiedzmy. Te całe miasto wnerwiało mnie swoim hałasem i tłokiem oraz, oczywiście — dwunożnymi. Całą lawiną dwunożnych. Mimo swych wszystkich minusów miasto pozostawało najlepszym miejscem na polowania. Co prawda mogłeś dostać kopniaka od dwunożnego, albo zatonąć w tych wszystkich przerażających odgłosach, ale najważniejsze to znaleźć jedzenie.
— Auuuuuuuu!
Nadstawiłem uszu. Czy to jakiś pies dwunożnych wyje? Nigdy nie poznałem żadnego psa dwunożnych. To może być ciekawe spotkanie. Chociaż… Nagle przypomniałem sobie moje „rozmowy” z Aronią, kiedy nie umiałem się wysłowić. Ciekawość jednak zwyciężyła.
— Przecież nikt nie będzie kazał mi z nim rozmawiać… — pocieszyłem się.
Przyspieszyłem kroku, kuląc się przed dwunożnymi. Są przerażającymi istotami. Chodzą na dwóch tylnych łapach, a przednimi machają w powietrzu. Dodatkowo są całkowicie łysi — no, poza włosami na głowie, co w sumie nie wygląda dość korzystnie. Najgorsze są jednak ich pyski — z wystającym nosem, różowymi, wypukłymi wargami i wywalonymi oczami, które chyba zbyt dobrze nie widzą, bo co jakiś czas dwunożni się potykają albo robią jakieś głupoty. Straszne.
— Auuu! — znów usłyszałem wycie. Było je teraz znacznie wyraźniej słychać, co oznaczało, że idę w dobrą stronę. Według moich obliczeń pies powinien się znajdować tuż za zakrętem. Tak blisko! Właśnie, co ja mu niby powiem? Nie, nie, dziękuję. Zaryłem tylnymi nogami, gwałtownie się zatrzymując. Co ja mu powiem? Ja nie chcę z nikim mówić! To będzie odrażające i żałosne. Zacisnąłem tak mocno zęby, że nieuważnie przygryzłem sobie język. Odwróciłem się błyskawicznie i idąc poddenerwowany, ruszyłem w kierunku przeciwnym do wyjącego psa.
Jednak coś nie dawało mi spokoju. Czułem, że ten pies pragnął pomocy. Jak ja mu niby pomogę? Nic nie umiem zrobić. Wbiłem wzrok w swoje łapy, zwalniając powoli, a po chwili przechodząc do truchtu i w końcu się zatrzymując. Jestem bezużyteczny. Nie umiem nawet zadowolić swojego mentora. Nie umiem rozmawiać ze szczeniakiem. Nie umiem normalnie się wysłowić. Nie umiem złapać wystarczająco dużej zwierzyny. Nic nie umiem.
— Auuu!
Zacisnąłem powieki, wmawiając sobie, że ten pies nie istnieje. Że ja nie istnieje. Że to wszystko jest tylko głupotą, z której mogę się wyrwać. Że się obudzę i będę tak wspaniałym, punktualnym i prestiżowym wojownikiem jak Drewniany Pazur. Że ktoś mnie polubi. Że…
— Poczekaj! — Zanim zrozumiałem, co robię, już biegłem w stronę wyjącego psa. — Co ci się dzieje?!
Ten pies był naprawdę. Chociażbym chciał cały świat przewrócić do góry nogami, to tego nie zrobię, bo nie mogę. Ale mogę pomóc temu psu. A co jeśli nie potrzebuje pomocy? Odezwał się głos w mojej głowie, który przeraził mnie, że mogę zostać takim głupkiem.
Wbiegłem do uliczki, z której dochodził zapach dwunożnych i psa. Zrobiłem to tak szybko, że nie kapnąłem się, że zapach psa, który się tam znajduje, na pewno nie należy do pupilka dwunożnego, a klanowego wojownika. Na myśl, że wojownik być może potrzebuje pomocy, a ja mu pomogę, poczułem żal, przez który chciałem zwymiotować. Jeszcze będę musiał coś powiedzieć, albo mi podziękuje, a ja… Co mu powiem?… Nie, nie, błagam. Ohyda.
Z tych myśli brutalnie wyrwał mnie dziwny ból. Spojrzałem za siebie. Obok mojej tylnej nogi leżał spory kamień. Uniosłem głowę.
Nade mną stali dwaj młodzi dwunożni, śmiejąc się i unosząc w łapach wysoko kamienie. Rozejrzałem się, jednak wszystko dochodziło do mnie jak zza mgły. Zobaczyłem wysokiego młodziaka, najwidoczniej ucznia wojownika. Patrzył się na mnie, spokojnie błyskając oczami. Oho, klon Konwalii. Zaraz jednak poczułem wyrzuty sumienia, że tak pomyślałem o koleżance. W końcu była całkiem spoko. Otrząsnąłem się, gdy kolejny kamień trafił w moją kończynę. Nieznośny ból obudził mnie na tyle, że byłem gotowy reagować. Bez większego namysłu rzuciłem się w stronę ucznia, mało nie łamiąc moich zmaltretowanych kończyn.
— Co tutaj robisz?! — wysapałem. — Musimy uciekać!
— Wiem. — Brązowo-czarny uczeń rozglądnął się. — Ciekawe tylko jak.
Popatrzyłem się przed siebie. W naszym kierunku szli dwaj dwunożni, kpiąco wykrzywiając wargi i trzymając w rękach kamienie. Z resztką nadziei odwróciłem się — być może zdołamy im się wywinąć. Niestety, za nami piętrzyła się wielka ściana, a nigdzie nie było widać żadnej drogi ucieczki.
— Gwiezdni, czekamy na waszą decyzję — odparł spokojnie przyszły wojownik.
Gwiezdni, Gwiezdni, Gwiezdni! Z całym szacunkiem do moich przodków, ale psy typu Konwalii są chyba upośledzone, jeśli chodzi o reakcje na bodźce!
— Żadni Gwiezdni! — krzyknąłem na samca. — Biegnij!
Sam pobiegłem przed siebie, nie czekając na reakcję drugiego ucznia. Próbowałem wyminąć dwunożnych, jednak oni schylili się, rozstawiając szeroko ręce, co skutecznie zablokowało mi drogę.
— Skacz! — zawołał podpalany młodzik, wybijając się wysoko na silnych łapach. Z niedowierzaniem zobaczyłem, że wylądował na schylonych plecach dwunożnego, a następnie z nich zeskoczył i z prędkością światła wybiegł z uliczki.
Próbowałem powtórzyć jego manewr, jednak skoczyłem za nisko, niemal zderzając się z przerażoną twarzą dwunożnego. W ostatniej chwili uskoczyłem w bok, niezgrabnie lądując pomiędzy drapieżnikami. Nie czekając na ich reakcję, pobiegłem za obcym mi psem.
— Poczekaj! — krzyknąłem, widząc samca daleko przed sobą. — Jesteś z Industrii, tak?! Jakim cudem nauczyłeś się tak skakać?!
Ciekawość trawiła mnie, spychając na drugi plan ból. Co to był za skok!
<Bólku, bólku, bolesny, co cię znowu boli?>
[818 słów: Cytrynowa Łapa otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia i 2 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz