Fiołkowa Łapa próbowała ukryć się w burzy własnych myśli.
Błyskawice migotały nad jej głową, kiedy zsuwała się po stromym zboczu ku dolinie Industrii.
Gdyby miała bardziej poszerzony słownik jak na niewielką uczennicę, zapewne nie powściągnęłaby się od głośniejszego od grzmotów: „kurwa!”, ale jak na razie mogła ograniczyć się do monotonnego recytowania modlitw do Gwiezdnych i spisywania w myślach testamentu.
Syknęła, kiedy kamienie obsunęły się pod jej łapami, raniąc rozcięciami poduszki i brudząc je drobinkami kurzu. Piekło jak cholera, a Fiołek przez chwilę zastanowiła się, co byłoby dla niej godniejszą śmiercią: odejście przez infekcję ran na łapach, czy zostanie pożartą żywcem przez bandę z Industrii?
Chciała kląć, zarzekać się na Gwiezdnych, że wszyscy Ogniści powinni zginąć, ale nie potrafiła, nawet kiedy Wilczy Blask zacisnął szczęki na jej ogonie, wyrywając kłębek sierści.
Poziomkowa Stopa zapewne by ją za to zabił, ale coś ją ciągnęło ku granicy z Industrią — przeznaczenie? Fatum? Cholerna głupota?
Chowała się za płotem, dziękując zapchlonemu kocurowi Dwunożnych za to, że maskował jej zapach. Chciała tylko zobaczyć patrol; wiedzieć, że Malwowy Ogon żyje. Nie potrzebowała z nią rozmawiać i nawet nie czuła potrzeby, żeby być z nią blisko; chciała tylko wiedzieć, jak wygląda. Co robi, kiedy nie jest na widoku Skalnego Potoku. Jak wypełnia swoje obowiązki w klanie.
Jej nozdrza omiótł zapach Industrii, na co schowała się głębiej pomiędzy płot, wyliniałego kota a ścianę domostwa.
Westchnęła smutno, kiedy parę samochodów przecięło ulicę, ukazując jej rozmazane pyski dwóch wojowników: jednego, którego jeszcze nigdy wcześniej nie widziała, o czarnej, emo sierści i równie upiornym spojrzeniu, druga zaś jeszcze niedawno uratowała jej rodzinę przed zemstą Malwowego Ogona, a była to Owcze Serce.
Nie mogła się ruszyć. Była zbyt blisko granicy; jeden fałszywy ruch, a Industria uzna ją za intruza. Poziomkowa Stopa zapewne wyzionął ducha już sześćdziesiąt dziewięć razy, odkąd zniknęła mu z pola widzenia, ale Fiołkowa Łapa obiecała sobie, że wynagrodzi mu tsunami stresu w postaci naprawdę wygodnego posłania, bez choćby jednego, maluśkiego kamyczka, który zgubił się w mchu, żeby mentor nie przeciął się odłamkiem przez sen.
— Jesteś głupia — warknął pies o czarnej sierści, wyszczerzając kły w stronę Owczego Serca, jakby miał ją zaatakować bez zawahania się. — Jesteś głupią idiotką, słyszysz? Dałaś się wyruchać tej starej jędzy!
— Malwowy Ogon potrzebowała pomocy, jesteśmy z tego samego klanu…
— Potrzebowała pomocy z własnego egoizmu. Jesteś tak głupia, że nie potrafisz komuś odmówić? — wrzasnął, pochylając się nad jej pyskiem. Owcze Serce była wyższa — co prawda niewiele, ale jednak — a i tak skuliła się w odpowiedzi na jego ruch. — Nawet nie zapytałaś mnie, co o tym sądzę. Szczerość w związku, tak? Zdradziecka suka.
— Wilczy Blasku…
W oczach Wilczego Blasku zabłysła chciwość. Rozluźnił mięśnie, prostując się naprzeciw partnerki.
— Okłamałaś mnie.
— Nie okłamałam, po prostu nie powiedziałam całej prawdy — wydukała.
— Okłamałaś mnie! — wysyczał, zamachując się pazurami prosto w oczy Owczego Serca.
Nie trafił. Fiołkowa Łapa była szybsza, kiedy zrzuciła starego kocura z płotu i pomknęła na ratunek Ognistej, odpychając łapę Wilczego Blasku własnym ciałem.
— Co do…
Gdyby byli w filmie akcji, Fiołkowa Łapa zapewne powiedziałaby coś w stylu: „zatrzymuję cię w imieniu prawa!”, „nie na moim posterunku!”, ale w rzeczywistości jej myśli nie nadążały za działaniem, bo zaczęła — mówiąc brzydko — spieprzać, kiedy tylko Wilczy Blask zagruchotał głośno: „intruz!”.
— Uciekaj! — wrzasnęła do Owczego Serca na odchodne.
Powtarzając się, bowiem wróciliśmy do sytuacji z początku opowiadania: „Fiołkowa Łapa próbowała ukryć się w burzy własnych myśli”. Problem w tym, że wyładowania elektryczne najwyraźniej zaszkodziły jej komórkom mózgowym, bo Fiołek ruszyła w przeciwną od obozu Tenebris stronę, co momentalnie wydało jej się najgorszą głupotą, jaką tylko popełniła w życiu, a ostatnimi dniami była mistrzynią w robieniu dziwnych rzeczy.
Serce wygrywało jej „Odę do radości” z każdym oddechem Wilczego Blasku na karku. Przekroczyli granicę Industrii już dawno — przed oczami Fiołkowej Łapy rozmazywał się widok parku — ale on w amoku nie przestawał za nią podążać, jakby chciał się zemścić w podobny sposób, co Malwowy Ogon.
Usłyszała za dużo, ale pieprzyło ją to, dopóki Owcze Serce była bezpieczna.
Wypadła zza bramy parku. Gołębie rozpadły się na jej widok, a ona zatrzymała się tylko po to, żeby kopnąć tylnymi łapami wejście; nie miała tyle siły, żeby je zamknąć, ale mogła chociaż spowolnić przeciwnika.
— Haha, lamus! — prychnęła, odwracając się z powrotem w stronę swojej dalszej drogi.
W jej polu widzenia pojawiła się ogromna, błotna kałuża przy stawie, a wraz z nią wynurzył się ogromny, ociekający szlamem potwór, który zamrugał w jej stronę, odsłaniając swoje brązowe oczy.
Wyhamowała, wślizgując się w kałużę i lądując prosto w paszczy potwora.
— Ślimacza Łapo?
Zastrzygła uszami.
— Ślimacza Łapo, okej, okej, kamuflaż zdałeś na szóstkę, ale pokaż się — jęknęła wojowniczka emanująca zapachem Flumine. — Bo zabiorę cię na patrol z Burzowym Gardł- och!
Czarno-ruda wojowniczka o masywnym ciele stanęła wprost kałuży. „Potwór” — to jest, Ślimacza Łapa — podniósł się, ochlapując Fiołkową Łapę falą błota i uśmiechnął się do nowej towarzyszki brudu, wyciągając w jej stronę łapę, żeby ściągnąć z pyska uczennicy Tenebris resztki błota.
— Cześć? — mruknęła, mrugając w odpowiedzi.
Dopiero wtedy nieznajoma wojowniczka zauważyła jej obecność i wcisnęła pazury w błotny grunt.
— Tenebris?
Fiołkowa Łapa przytaknęła. Ślimacza Łapa pomógł jej wydostać się z kałuży, na co uśmiechnęła się do niego łagodnie, strzepując błoto z już i tak brązowego futra.
— Mhm — przytaknęła wojowniczce. — Gonił mnie.
— Kto?
— Ja — mruknął Wilczy Blask, pojawiając się za plecami uczniów. — Ten szczeniak wtargnął na tereny Industrii.
Wodna wyszczerzyła kły w stronę Ognistego, ustawiając się w pozycji gotowej do skoku.
— Nie rozumiem — syknęła. — Nie jest już na waszych terenach, więc co ty tu robisz?
— Wygląda młodo. — Posłał jej surowe, ale już zrezygnowane spojrzenie. — Chciałem dać jej nauczkę.
— Zaraz ja ci dam nauczkę, ty mały, cholerny-
— Hej — uniósł dumnie łeb, jakby chciał pokazać, że nie pozwoli sobie wejść na głowę — po co te nerwy? Troszczysz się o uczennicę spoza swojego klanu?
— Spieprzaj do tych ognistych pchlarzy — odwarknęła — zanim zatroszczę się o twój pieprzony zad.
Westchnął. Wojownicy mierzyli się na własne spojrzenia jeszcze przez chwilę, dopóki Wilczy Blask nie odwrócił się i odszedł.
Po pięciu minutach w obozie Flumine Fiołkowa Łapa czuła się, jakby spotkała dawno niewidzianych cioć i wujków, którzy cmokali do niej, mówiąc do niej, jak to nie wyrosła i czy nie napiłaby się herbatki.
Co prawda Wodni do tej pory jej nie znali, nie posiadali również herbaty, ale wszyscy mieli rękę do szczeniaków. Rozżarzony Język wytłumaczyła wojownikom, że znalazła uczennicę Tenebris uciekającą przed bezpodstawnym atakiem Industrii — skończyło się na tym, że całe Flumine klęło na „pieprzonych Ognistych”, a później Ślimacza Łapa ze swoją mentorką zaprowadził ją do medyków, Podgrzybkowej Sierści i Rumiankowej Łapy.
— Wygląda… średnio — westchnął Podgrzybek, doglądając jej poduszek łap. — Bolały cię wcześniej łapy?
Wzdrygnęła się, kiedy nałożył jej maść, mrucząc coś do Rumiankowej Łapy o krwawniku i infekcji.
— Trochę — przytaknęła. — Mentorzy niedawno zabrali nas na Gwiezdny Szczyt. Dwunożni chyba tam ostatnio byli swoimi potworami, bo żwirowa ścieżka pokaleczyła mi łapy.
Rozżarzony Język chwilę temu wyszła, tłumacząc, że teraz jej kolej na polowanie; jedynie Ślimacza Łapa siedział bez ruchu przy niej, lustrując uważnym wzrokiem każdy ruch Podgrzybkowej Sierści w jej stronę.
Szybko dowiedziała się, że jest głuchy. Początkowo zastanawiało ją, dlaczego pies w ogóle nie mówi, ale w ogóle jej to nie przeszkadzało — był ciekawy w swojej inności. Zaciekawił ją jego charakter, nawet jeśli nie mogli porozumieć się za pomocą słów.
Rumiankowa Łapa szturchnęło wmurowanego uczniaka, wskazując mu nosem nieznane z zapachu Fiołkowej Łapie zioło. Przytrzymywało pajęczyny Podgrzybkowej Sierści, podczas gdy Ślimacza Łapa potulnie przyniósł medykom liście krostawca.
— To doda ci siły na drogę, malutka — wymruczał Podgrzybkowa Sierść pomiędzy manewrowaniem pajęczyn. — Nie martw się, dopilnuję, żeby ktoś od nas odprowadził cię aż do granicy Tenebris. Zalecenia lekarza. — Mrugnął do niej.
Ślimacza Łapa szturchnął jego bok, uśmiechając się lekko.
— O, widzisz? — parsknął Podgrzybek, wskazując na ucznia wojownika. — Masz już jednego towarzysza.
Ich wzrok spotkał się na moment i Fiołkowa Łapa zamrugała, żeby odgonić dziwnie przyjazne uczucie, które nią targnęło.
Brzozowy Kieł był dziwnym towarzyszem drogi. Opowiadał dziwne anegdotki ze swojego życia, jakby był na podobnym poziomie intelektualnym, co dwójka jego kompanów. Gdzieś w połowie Fiołkowa Łapa przestała go słuchać, podążając krok w krok z milczącym Ślimaczą Łapą.
— Są i Dwunożni — westchnął Brzozowy Kieł, zatrzymując się w pół kroku.
Fiołkowa Łapa spojrzała to w stronę domostw, to w stronę Ślimaczej Łapy, który nagle posmutniał, odprowadzając ją zrezygnowanym wzrokiem.
— Brzozowy Kle? — zagaiła. — Możemy zostać sami? Tylko na chwilę.
— Młodziaki — zaśmiał się, wywracając oczami. — Też byłem młody i zakochany.
Zakochany? Fiołkowa Łapa wybałuszyła oczy. Co dziwnego może być w rozmowie 1:1 z nowym przyjacielem?
Chwyciła w zęby najbliżej leżący patyk i poklepała łapą ziemię, odsłaniając ją z resztek kamieni. Brak kciuków przeciwstawnych nie pozwolił jej na większe umiejętności malarskie, ale czujny wzrok Ślimaczej Łapy nie zmylił jej, że rozumie, o co chodzi, kiedy naszkicowała mu budynek dworca, a obok niego wschodzące słońce.
Dawno nie czuła takiej motywacji, żeby dożyć jutra.
[1446 słów: Fiołkowa Łapa otrzymuje +1 UM do szybkości i zostaje wyleczona]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz