[pora nagich drzew, żeby zachować chronologiczność]
Nie ma nic lepszego od porannej reprymendy zakończonej tonięciem w pajęczynach.
Od szczeniaka Krzaczasta Łapa wymykał się dzień w dzień z obozu i klan najwyraźniej przyzwyczaił się już do tego, że w jednej chwili będzie trenował nad rzeką, a uderzenie serca później nagle zrespawnuje się z powrotem w opuszczonym domu. Szlabany nie dawały skutku — odkąd został uczniem, dostawał je niemal codziennie, wykonywał swoje obowiązki w ekspresowym tempie i znowu znikał, jakby opieprz nigdy nic mu nie dał. Wręcz przeciwnie, z większą intensywnością zaczął to robić, odkąd Brzozowy Kieł ubzdurał sobie za punkt honoru dopilnowanie, żeby Krzaczasta Łapa był jego posłusznym uczniem.
— Dokąd to?
Nic nowego w ich poranku. Krzaczasta Łapa wybywał, zanim słońce zaczęło być widoczne na horyzoncie, a Brzozowy Kieł stawał mu na drodze. Cholera wie, jakim cudem oboje budzili się o tej samej godzinie tylko po to, żeby obudzić swoim warczeniem także drugą część obozu, ale każdy, kto obudzony nad ranem rzucał w nich kapciami, był przekonany, że chowają gdzieś sekretne budziki.
— Na trening.
— Hola hola, od kiedy Krzaczasta Łapa jest mentorem Krzaczastej Łapy?
— Zabawne — zaśmiał się ironicznie sucho. — Powiedz Irysowemu Sercu, że wrócę przed pierwszym patrolem.
W ten sposób Brzozowy Kieł dał mu odejść; a przynajmniej na całe cztery metry, bo potem Krzaczasta Łapa poczuł się śledzony i, szczerze mówiąc, miał to w dupie.
— Chodzisz tak głośno, że spłoszyłbyś włóczęgów w promieniu pięciu kilometrów — burknął Krzak. — Brzozowy Kle, wiesz co to prywatność? Przestrzeń osobista?
W odpowiedzi Brzozowy Kieł wyskoczył zza najbliższej skrytki, rzucając się prosto w stronę Krzaczastej Łapy. I choć Krzaczek jeszcze sekundę temu czuł się jak zakon mnichów medytujących na wodnych liliach, to teraz miał ochotę wszystkich tych mnichów wymordować. Brzozowy Kieł wprawdzie nie miał buddyjskiej szaty, ale zawahał się podważyć refleks swojego ucznia — a to, według Krzaczastej Łapy, była najgorsza obelga, jaką kiedykolwiek mógł dostać. On nie przegrywał.
Brzozowy Kieł dostał łapą prosto w pysk. Krzaczek nie zapanował nawet nad tym, że rozorał mentorowi skórę pazurami, ale zamiast żalu, poczuł z tego ogromną satysfakcję.
Najlepszy wojownik nie może się wahać. I, o zgrozo, nie może przegrywać.
Zlizał krew, która ściekła mu po pysku, i chociaż Krzaczasta Łapa spodziewał się dojrzeć w oczach Brzozowego Kła taki sam gniew, jakim on pałał, zamiast tego ujrzał pomieszanie rozbawienia i dumy.
— Niech będzie — parsknął wojownik. — Jeśli wygrasz, zrobimy po twojemu. Inaczej to ja zabieram cię na trening.
Niespełna księżyc temu siedział u medyka, opatrywany przez Rumiankową Łapę. Zakładało mu pajęczynę, a Krzaczasta Łapa na chwilę poczuł się, jakby przez chwilę mógł być sobą; jęcząc i stękając pod wpływem bólu świeżych ran i śmierdzących maści przygotowywanych przed rodzeństwo. Nie zauważyli nawet Irysowego Serca, która — po kilku minutach przypatrywania się dzieciom — szturchnęła leżące kartony, niby przypadkiem, a tak naprawdę po to, żeby zwrócić na siebie uwagę.
— Ekhm — mruknęła wtedy.
Krzaczasta Łapa zacisnął zęby, kiedy Rumiankowa Łapa nałożyło mu kolejny specyfik, w dodatku piekący najbardziej ze wszystkich. Nabrał wrażenia, że już zaczął robić to specjalnie — reagował na ból choćby przez to, że stracił czujność.
— Nowe rany? — zagaiła Irysowe Serce.
— Zadrapania — poprawiło ją Rumianek.
— Nic mi nie jest — burknął Krzaczek.
— Z kim walczyłeś?
— Jakiś gnój z Tenebris myślał, że będę dla niego głupim pupilkiem i dam mu się panoszyć bez skazy na karku.
— Był z tobą Brzozowy Kieł, prawda?
Ten dupek zachowywał się, jakby sam jeszcze był dzieckiem. Czemu, do cholery, wszyscy narzucali Krzaczastej Łapie, że ma traktować go z szacunkiem? Nauczył się więcej według samowolki, niż przez nauki mentora. Gdyby Brzozowy Kieł był wtedy razem z nim, nie pozwoliłby mu walczyć — przegoniłby intruza, jakby wszystko dałoby się załatwić słowem.
— Prawda? — powtórzyła.
— Nie.
— Synu — zwróciła się do niego. Dziwnym trafem w klanach nie panował zwyczaj zwracania się do członków rodziny takimi rzeczownikami i Krzaczasta Łapa czuł się, jakby wszyscy zapominali o pokrewieństwie wraz z osiągnięciem przez dziecko sześciu księżyców. Irysowe Serce go kochała, czuł to, ale równie dobrze wiedział, że jest nim tak samo zawiedziona, jak wszyscy inni. Za cholerę nie wiedział dlaczego — szkolił się regularnie, wykonywał obowiązki, przestrzegał kodeksu i bronił klanu tak, jak Gwiezdni rzekomo przykazali, więc dlaczego inni nie odczuwali takiej satysfakcji jak on? — Zgubiłeś się.
Irysowe Serce wyszła, pozostawiając Krzaczastą Łapę z kompletną niewiadomą.
Nie zamierzał z walki wyjść choćby z zadrapaniem. Nie da nikomu satysfakcji — nieważne, czy ma chodzić o jego własną matkę, resztę klanu czy tego cholernego Brzozowego Kła.
Zamachnął się z rozwartymi szczękami na tylną łapę Brzozowego Kła. Walki były zbyt chaotyczne, żeby na dobrą sprawę przemyśleć każdy swój ruch, ale Krzaczasta Łapa miał na tyle rozumu, żeby w pierwszej kolejności obezwładnić przeciwnika. Z gardła mentora wydarł się agresywny warkot, poprzedzony wbiciem kłów w zad swojego ucznia.
Nie puścili się, dopóki wzajemnie nie wyrwali sobie sporych kęp futra.
Wzajemnie zaczęli dławić się własną agresją. Krzaczasta Łapa jeszcze nigdy nie widział Brzozowego Kła w apogeum emocji, ale pewnie nawet jego mentor nie spodziewał się, że własny uczeń okaże się bezwzględnym rywalem.
Skóra Krzaczastej Łapy szarpała cholernie piekącym bólem. Oczy załzawiły mu od narastającego smrodu krwi, ale otrzepał dynamicznie łeb, żeby się go pozbyć.
Brzozowego Kła nadal imała się bzdurna nadzieja, że Krzaczasta Łapa odpuści.
Uczeń zaatakował pierwszy, chcąc ponownie podgryźć szyję wojownika, ale ten odepchnął go przednimi łapami, w konsekwencji zostając tylko z rysą od pazurów na skórze. Odskoczyli od siebie, wpadając w śnieżne zaspy i wzbudzając tumany białego kurzu.
Sierść Krzaczastej Łapy była już zlepiona krwią, a walka przestała mieć już najmniejszy sens — poza tym, żeby udowodnić coś głupiemu staruchowi. Mimo to niemal od razu przeciął do przodu, zamachując się ociekającymi krwią (sam już nie wiedział, czy była to krew jego, czy jego rywala) pazurami na szyję Brzozowego Kła. Wojownik nie zdążył się uchylić, ale stanął na tylnych łapach i przednimi przytrzymał Krzaka, powalając go na ziemię. Z płuc Krzaczastej Łapy dobiegło niepokojące rzężenie, kiedy Brzozowy Kieł docisnął go do gruntu.
— Skończyłeś? — warknął Brzozowy Kieł.
— Pieprz się.
Odchylił szyję pomimo nieprzyjemnego trzaśnięcia w kręgach i wgryzł się w kończynę Brzozowego Kła, która go przytrzymywała. Uścisk psa rozluźnił się, ale szczęki Krzaczastej Łapy ani trochę — wbijał zęby coraz mocniej, a kiedy tylko Brzozowemu Kłowi na chwilę udawało się odchylić, Krzaczasta Łapa ponownie się wgryzał i szarpnięciami wyrywał kolejne łaty skóry.
— Jeśli myślisz, że dam wygrać narcystycznemu młodzikowi to-
— Brzozowy Kle!
Muszelkowy Nos z wyskoku przewróciła Krzaczastą Łapę. Miał się podnieść, żeby kontynuować walkę, ale zatrzymał się w pół kroku.
Śnieg przestał przypominać szereg białych płatków. Szkarłat pod łapami był ciepły i z każdą sekundą do Krzaczastej Łapy napływało go więcej, skapując zarówno z jego futra, jak i z nogi Brzozowego Kła. Ani Krzaczek, ani Muszelkowy Nos nie byli medykami, ale rana wyglądała paskudnie, odsłaniając kolejne warstwy mięsa umoczone w błyszczącej krwi.
— Zabiję cię, jeśli umrze! — wrzasnęła Muszelkowy Nos w stronę Krzaczastej Łapy, podpierając przyćmionego upływem krwi partnera.
Co równie okropnego trzeba zrobić, żeby ktoś mógł krzyczeć tak przeraźliwie żałośnie?
Jedynym znakiem, że Krzaczasta Łapa jeszcze żyje, a nie jest miedzianym posągiem, który biernie obserwuje sytuację, był fakt, że jego sierść poruszała się na wietrze. Wicher wzbudził tumany wirujących płatków śniegu, kiedy obok ucznia przebiegli pozostali z patrolu Muszelkowego Nosa — Puchate Serce, Burzowe Gardło i Tulipanowa Łapa, a wszyscy skupili się na rannym Brzozowym Kle, jakby Krzaczek był tylko kolejnym z otaczających ich śnieżynek.
Co równie okropnego musi zrobić, żeby być w centrum uwagi?
Rumiankowa Łapa jako jedyne nie wyglądało na złe, kiedy doglądali Brzozowego Kła spomiędzy kartonów.
— Przeżyje? — mruknął Krzaczasta Łapa, choć jego mimika nie zdradzała ani krztyny emocji.
— Martwisz się?
— Nie.
Tak. Ale czy prawdziwi wojownicy się martwią?
— Przeżyje.
Oboje odwrócili się, kiedy do rudego duetu dołączył trzeci z awangardy. Dyniowa Łapa usiadł obok Krzaczastej Łapy jak równy z równym i, co Krzaczek lubił w nim najbardziej, nie wyglądał na złego. Nadstawił uszu, chcąc wysłuchać, co Krzaczasta Łapa ma pierwszy do powiedzenia, a Krzaczek uśmiechnął się na ten obiektywizm.
— Ty to zrobiłeś? — zapytał Dyniowa Łapa.
— Tak.
— Dlaczego?
Krzaczasta Łapa zaśmiał się sucho, ale w jego głosie nie było poczucia humoru. Zjeżył sierść na karku, zirytowany samym faktem, że ktoś w ogóle może go o to pytać. Duma była silniejsza od cholernej miłości i Krzaczek doskonale wiedział, jak to jest polegać tylko na sobie z własnego wyboru.
— Ja nie przegrywam.
Dyniowa Łapa nie odpowiedział nic; zamiast tego odwrócił się od rodzeństwa i w milczeniu odszedł.
[1359 słów: Krzaczasta Łapa otrzymuje 13 Punktów Doświadczenia i 3 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz