Zmora każdego ucznia.
Wymiana mchu.
Kiedy byłam szczeniakiem, to sama pomagałam w tym Cytrynowej Łapie, teraz Cytrynowemu Liściu. Z własnej woli. Sprawy jednak wyglądają inaczej, kiedy uczniów jest dwoje, a klan liczy czterdzieści psów. Nie, żebym się skarżyła, tylko w takim wypadku obrabiam jakieś dziesięć psów dziennie, a z moimi treningami nie współpracuje to zbyt dobrze. Chociaż chyba każda wymówka, dzięki której mogę uciec od Krwawego Zewu jest dobra? Cofam to. Wolę już codziennie walczyć z morzem pod jego czujnym (i morderczym) okiem, niż samotnie stawiać czoła mchu.
Już wolę te szmaty ze śmietnika dwunożnych.
Problem z materiałem jest natomiast taki, że cuchnie tymi bęcwałami, a starszyzna narzeka, że śpią na czyimś gównie. Kiedy natomiast tłumaczę im, że nie będę zbierała jedwabiu dla ich parszywych zadków, to znów Skalny Potok się odzywa: „Jesteś jak twoja matka. Nie znasz pojęcia słowa szacunek”. Ja mu mówię, żeby się uspokoił, bo dostanie zawału, a on na to: „Widzisz? Nie panujesz nad emocjami! Żałuję, że nie jesteś jak Fiołek. Ona już została wojowniczką”. Ja natomiast zaczynam znów, mówiąc w zależności od sytuacji: 1. To Fiołkowa Skałka, po pierwsze, a po drugie nie moja wina, że jej mentor jest powalony i zakończył trening komuś, kto nie umie zapolować na mysz. 2. Utop się w swoim gównie frajerze, przezywasz mnie od Milfowej a sam jesteś najwyżej zadeptanym badylem.
No dobra, drugiego wariantu raczej nie używam.
— Siódmy. — Oczy rozszerzyły mi się, gdy przed sobą miałam siódme, czyste i pachnące legowisko. Zawsze podejrzewałam, że Oszroniony Pysk ma problemy z trzymaniem moczu, a teraz byłam tego pewna.
— Ósmy. — Z tryumfem w spojrzeniu patrzyłam na posłanie należące do Białej Gwiazdy. Było idealnie gładkie, tak samo jak byłam zmęczona. Zostawiłam Konwaliową na straży, żeby wyjęła liderce ciernia z dupy, jak coś było nie tak jak trzeba. Przywódczyni uzna, że to moja siostra wyczyściła jej legowisko.
Mam geniusz militarny swojej matki.
— Dziewiąty — niemal krzyknęłam, wypinając dumnie pierś. Jednocześnie rozglądałam się, czy aby na pewno Krwawego Zewu nie ma w pobliżu. Wetknęłam mu pod mech cierń, ten sam, na który przed chwilą skarżyła się Biała Gwiazda.
— Dziesiąty! Ostatnie! — krzyknęłam.
— Jeszcze starszyzna — moja siostra poprawiła mnie, oporządzając pierwsze z legowisk, jakie jej przypadły. Opadły mi uszy.
Zachciało mi się demolować wszystko. Pora na kolejne uporanie się z moim ojcem. A Konwaliowa nie pomoże mi, bo wszystko robi w Cytrynowym tempie. Dlaczego Cytrynowym? Bo, c h o l e r a, ciągle myśli o flirtowaniu z nim, zamiast wziąć się w garść i zrobić coś porządnie. Ja natomiast potem łażę i naprawiam za nią, i próbuję uzyskać od niej pomoc. Zamiast tego słyszę „jestem zajęta”. Czym jest zajęta? Ano, podziwianiem muskułów Cytrynka.
Jak upadły wojownik ruszyłam ciężkim krokiem w stronę ciężaru całego klanu: starszyzny. Psów, które nie wiadomo, po co są. Zamiast zabić je i złożyć w ofierze, musimy codziennie marnować na nich pożywienie i męczyć się z ich posłaniami. Jęknęłam. Szkoda, że Malwowy Ogon nie zabiła Skalnego Potoka. Byłby jeden idiota mniej na świecie.
Weszłam do środka. Zaglądnęłam, spodziewając się ukrytego wroga. Odetchnęłam z ulgą, zobaczywszy jedynie Ciemnego Kła. Tylko medyczka Tenebris spoczywała w legowisku. Skinęłam jej grzecznie głową na powitanie, nie chcąc, aby otruła mnie czymś, i zajęłam się posłaniem swojego rodziciela.
— Jedenasty. — Po niekończącej się chwili z furią w oczach spoglądałam na uporządkowany mech. Cały pagórkowaty, idealnie mokry. Wszyscy pomyślą, że się zsikał. A ja będę się śmiała.
— Taki mokry? — Medyczka z powątpieniem popatrzyła się na coś za mną. — Co o tym myślisz?
Dobrze to ujęłam. „Na to coś”. Bo niby czym jest Skalny Potok?
— Złośliwość rzeczy martwych — poważnie oznajmił, a ja się cała zagotowałam.
— Nie moja wina, że się zesrałeś. — Machnęłam ze złością ogonem, posyłając Ciemnej ostrzegawcze spojrzenie. — Właśnie mam zmienić twoją ściółkę, ale skoro jestem martwa, to chyba nie mam takiej możliwości?
Oburzona skierowałam się do wyjścia, ale Skalny zastąpił mi drogę. Mruknął coś, abym się pośpieszyłam. Uporałam się z tym raz-dwa, nie spoglądając nawet na niego. Była medyczka widocznie nie zamierzała się wtrącać.
— Hasta la vista — powiedziałam, nie wiedząc, że moja matka również użyła takich słów, kiedy zabijała Kropelkową Bryzę.
Dopiero potem zadałam sobie pytanie, co się ze mną właściwie dzieje.
[683 słowa: Aroniowa Łapa otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia i 2 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz