Najważniejsza w życiu jest dobra prezencja, chociaż była to opinia, z którą wielu imbecyli mogło się nie zgadzać. Poczynając od tych, którzy mogli szczycić się ładnym futrem, oczami błyszczącymi jak złoto i białymi kłami, dochodząc do tych, co nie mogli pokazać własnego pysku w świetle słońca, bo szczenięta zaczęłyby piszczeć przerażone. I pierwsza i druga grupa nie widziały wartości prezencji z dwóch zupełnie różnych powodów. Gdy piękni nie musieli się przejmować, bo ich wygląd od zawsze ułatwiał im przechodzenie przez życie, tak brzydcy nie wierzyli w swoje możliwości oczarowywania innych. Cichociemny z łatwością mógł trafić do grupy drugiej, jednak odmawiał zamknięcia go w takiej szufladzie. Jako najmniej lubiany i najmniej urodziwy z rodzeństwa, znalazł sposób na uczynienie swojej miernej atrakcyjności fizycznej, znacznie bardziej przyciągającą. Nigdy nie garbił się, jak Jeżogłówka, starając wydawać się jak najmniejszym. Nigdy nie reagował skruchą, słysząc komplementy, co cechowało Szpaka. Paradował z łbem uniesionym wysoko w stronę słońca, wyprostowanymi łapami i grzbietem niczym struna. Pewność siebie była znacznie ważniejsza, niż cokolwiek, czym obdarzyła ich natura.
Jeżeli wyglądasz, jakbyś wierzył we własne piękno, inni nie będą mieli wyboru, tylko to zaakceptować. Nawet największa brzydota zdaje się bardziej urodziwa, jeśli opakowana jest szczerym uśmiechem i niełamiącym się głosem. Cichociemny opanował doskonale sztukę udawanej pewności siebie, jak i wymuszania tej prawdziwej. Potrafił rozmawiać ze zdenerwowanym psem bez grama niepokoju, czy wejść na tereny obcego klanu, co właśnie robił.
Oczywiście istniał również powód tego działania, ponieważ nigdy nie robił czegoś tak niebezpiecznego bez powodu. A ten był bardzo prosty, trzysylabowy: rodzina. Czy też dokładniej tajemnice owej rodziny, o których nikt nie raczył go wcześniej poinformować.
— Nie wierzę, że to przede mną ukrywałeś, wujku. — Pył zamarł na moment i rozejrzał się wokoło, jakby uważał, że Cichociemny naprawdę powiedziałby coś takiego przy innych psach. W końcu Pył pozwolił sobie na rozluźnienie i prychnął na swojego bratanka.
— Nie wiem, o co ci chodzi.
— Wiesz. — Cichociemny machnął łapą. Jego uśmiech powoli spłynął z pyska, zamieniając się w grymas niezadowolenia. — Czemu nie powiedziałeś mi o Jazgocie? — zapytał, a jego głos spadł o ćwierć oktawy w dół, tracąc dodatkowo odrobinę melodyjności.
— A czemu miałem ci mówić? — zapytał, niemal sycząc, agresja była w końcu najlepszą obroną dla niego.
— Wiesz, jak tylko przyszedłem do Bezgwiezdnych i zobaczyłem dzieciaka, pomyślałem „Hm, przypomina mi trochę ojca”. I nigdy nie pomyślałem o tym więcej, uznając to za ciekawostkę. Nigdy nie sądziłem, że powodem tego podobieństwa była wspólna krew.
— Nie rozumiem, czemu cię to interesuje — powiedział Pył, ale oczywiście, że wiedział, postanowił jednak udawać niemądrego. — Jak się dowiedziałeś?
— Podejrzewałem od jakiegoś czasu. Wyrażałeś nim wyjątkowe zainteresowanie, ale podejrzenia potwierdziła mi twoja reakcja, jak tylko próbowałem wspomnieć coś o rodzinie. Jakbyś usilnie starał się nie stresować, ale nie przejmuj się, on na pewno tego nie zauważył. To Jasne Serce jest ojcem, prawda? Nie mylę się.
Pył wyraźnie chciał zaprzeczyć, jednak z pewnością zdawał sobie sprawę z bezsensowności tego działania.
— Tak. Jasne Serce.
— Dobrze. Nie podejrzewałem ojca o zdradę matki, a ty nie byłeś zainteresowany w samicach.
— Teoretycznie jeszcze Nakrapiane Futro mogło być ojcem — dodał jakby od niechcenia.
— Ah tak, wasz kuzyn. Ale nie jest. I nie żyje.
Pył nie odpowiedział, jakby zdawało mu się, że milczenie zniechęci Cichociemnego do zadawania pytań.
— Nie sądzisz, że to zabawne? Ja z moim rodzeństwem, ty, dzieciak twojego brata. — Spojrzał na niego uważnie, obserwując reakcje na następne słowa. — Jasny nie ma pojęcia o synu, prawda?
— Nie. Jazgot chyba dowiedział się o nim niedawno. A przynajmniej tak mi się wydaje, nigdy z nim o tym nie rozmawiałem.
— I jaki jest twój plan? — zapytał.
— Nie rozumiem, do czego się odnosisz. — A jednak starał się kontynuować tę grę w matoła.
— Z Jazgotem, z Jasnym, z tobą. Zrobiliśmy, jak prosiłeś. Szpak i Jeżogłówka ledwo się z nim spotykają, ale ja widuję go co jakiś czas. Nie wspomniałem nawet słowem, że jego młodszy braciszek kryje się w blokowisku. A teraz mam dodatkowo udawać, że nie wiem o jego tajnym synu? Coraz więcej ode mnie wymagasz, wujaszku.
— To nie jest twoja sprawa — syknął.
— Jaki jest twój plan. Masz zamiar powiedzieć kiedyś Jazgotowi, że znasz jego ojca, czy trzymać go w niepewności. Ukrywać się po kątach, ciągle kłamać i nigdy nie wychodzić w strachu, że zauważy cię Jasne Serce? Dobrze wiesz, że to nie przejdzie.
— Czemu cię to tak interesuje?
Cichociemny postanowił dać mu posmakować własnego lekarstwa i zignorował pytanie. Wstał i ruszył przed siebie.
— Przestań się kryć i idź im powiedzieć, kto zaatakował Mlecza. Wiem, że wiesz.
— Gdzie idziesz? — zapytał, jednak Cichociemny nie odwrócił się, nawet słysząc niepokój w jego głosie.
— I tak za mną nie podążysz.
Dlatego właśnie teraz przechodził przez tereny Tenebrisu spokojnym tempem. Wiedział, że Pył nie będzie go śledził, miał tyle czasu, ile potrzebował. Nie krył się ze swoją obecnością, czekając, aż zostanie znaleziony przez patrol bądź zbłąkanego członka klanu jego przodków. Zajęło im to chwile, jednak nie narzekał, gdyż mógł pozwiedzać okolice ludzkich domostw. Złapał go spory pies, który spojrzał na niego łagodniej, słysząc imię Jasne Serce. Znalazł samca wraz z Mlecznym Okiem, co nie było niespodziewane, jednak trochę psuło atmosferę.
Wiedział, że samica nie ma o nim najlepszego zdania. Był w jej oczach zdrajcą klanu, ale nie jej klanu, co robiło dla niej ogromną różnicę. Pamiętał, że w dzieciństwie byli w stanie się dogadać, jednak jego okres eksploracji świata zbiegł się z czasem odejścia jej rodziców, co utrudniło pozytywną relację.
Warto wiedzieć, że Cichociemny był dobrze zapoznany ze wszystkimi jej zawiłymi losami, a przynajmniej tak mu się wydawało. Brat i siostra trafili w dawnych czasach do Tenebris, gdzie oboje założyli rodziny. Jedno mogło poszczycić się trójką dzieci, a drugie piątką, a do owej piątki należał jego ojciec. Niestety w każdej trafiają się czarne owce, a jedną z nich był jego dziadek, który nie bez powodu dostał pseudonim tchórzliwy. Jeśli matematyka go nie zawiodła, a wiedział, że nie zawiodła, aktualnie w Tenebrisie została ich czwórka. W swoje kroniki mogliby wpisać trzynaście trupów, odejść bądź zaginięć, łącznie z Wilczym Wichrem.
Ale przecież on sam wpisywał się w nieciekawy schemat nielojalności. Syn zdrajcy klanu, który sam zdradził i klan i religie. Przynajmniej, powtarzał sobie, nigdy nie ukrywał ani swoich poglądów, ani swojego odejścia. Wiedział, że tę dwójkę szczególnie dotykały wszelkie odejścia i zmiany. Złoty Kwiat była zbyt zmęczona na takie rzeczy, a Biała Wierzba sama planowała niedługo opuścić Tenebris. Rozmawiał z nią często, gdy tylko oboje mieli ochotę wyrzucić z siebie wątpliwości na temat przyszłości i teraźniejszości. Jasne Serce był typem, który smucił się, gdy słyszał o odejściach, ale nigdy nie gniewał. Mleczne Oko za to, z drugiej strony była mieszaniną agresji pasywnej i aktywnej.
— Cichy Cieniu, co ty tu robisz? — zapytała. Zastanawiające było, czy użyła jego starego imienia przez siłę przyzwyczajenia, czy też specjalnie postanowiła go użyć.
— Cichociemny — poprawił ją Jasne Serce. Zawsze był uprzejmym samcem. — Wysłano cię z poselstwem?
— Nie, nie, to tylko sprawa prywatna — powiedział, wpierw upewniając się, że nikt nie słucha. Plotki i tak powstaną, ale wolałby zachować je jak najbardziej ogólnymi, dla dobra ich wszystkich.
— Czy jesteś świadom posiadania potomstwa? — zapytał. Jasne Serce spojrzał na Mleczne Oko, jakby był zaskoczony tym pytaniem.
— No tak, mam Mleczną… — powiedział, brzmiąc niepewnie, jakby bał się dalszej części tej rozmowy. A jednak wyglądał na szczerego, gdy odpowiedział na pytanie. Prawdopodobnie naprawdę nie podejrzewał, że się myli.
— Chodziło mi o potomstwo biologiczne. Czy miałeś seksualną relację z samicą przed wojną?
— Co? — zapytała Mleczna, jednak on skupił się na reakcji samca. Jego oczy rozszerzył się, pysk otworzył, gdy nagle doszło do niego, gdzie zmierza ta dyskusja.
— Burza… — wyksztusił z siebie. — Ona…
— Burza zaszła z tobą w ciążę. Urodziła szczenię, które wychowało się wśród Bezgwiezdnych. Ona od nas odeszła, ale dziecko zostało. Jest teraz jednym z wojowników. Nazywa się Jazgot.
— Jeśli uważasz, że to zabawne… — warknęła Mleczna, podchodząc o krok bliżej.
— Mam dziecko? — zapytał Jasny, wciąż patrząc na Cichociemnego, jakby ten zdradził mu największą z tajemnic. — Mam syna w Bezgwiezdnych?
— On mówi poważnie? — zapytała Mleczne Oko cichym, małym głosem. Jasne Serce spojrzał na nią krótko, ale zaraz wrócił wzrokiem do Cichociemnego, jakby nie mógł znieść niepatrzenia na niego.
— Tak, jak najbardziej.
— Czemu… czemu mówisz mi teraz?
— Bo teraz się dowiedziałam — odpowiedział. — Od Jazgota, a on wie od matki.
Musiał skłamać, jednak nie mógł złamać przysięgi danej Pyłowi. Nie był tym typem psa.
— Muszę się z nim spotkać — powiedział, a determinacja zabłysła w jego oczach. - Cichociemny, proszę, pójdź do niego i powiedz…
— Jasny — Mleczna zabrzmiała tak młodo i delikatnie, że niemal zabrzmiała niczym inna suczka, bardziej niewinna i zagubiona. Jasne Serce spojrzał na nią i wyraz pyska złagodniał mu nieco, jednak pozostała w nim ta desperacka potrzeba ruszenia za granice klanu i spotkania syna.
— Chyba zasługujesz na wytłumaczenie, prawda? — powiedział łagodnie. Zaraz jednak odwrócił się do Cichociemnego, a ten widział wahanie w jego oczach, więc postanowił ułatwić rozwiązanie sytuacji.
— Pójdź na granice, jeżeli będzie chciał, to spotka się z tobą — powiedział, zostawiając dwójkę samym sobie. Mieli istotną rozmowę do odbycia, w której on uczestniczyć nie musiał, jak i nie chciał.
Na terenach Bezgwiezdnych czekał go chaos, wciąż ranny Mlecz i wciąż nienaprawiona część budynku. Udał się do Leonisa, by ten uśmierzył ból, który przeszywał jego biodra.
Jego działanie było niebezpieczne. Wiedział, że Pył z pewnością znalazł już Jazgota bądź dał mu się znaleźć i przeprowadził rozmowę, której treści nie potrafił przewidzieć. Mogło zakończyć się to dość pokojowo, ze spotkaniem między ojcem a synem na granicy i wymienionymi uprzejmościami. Mogło też zburzyć nadzieje, zepsuć szanse i zniszczyć motywacje.
Widział, jak Jazgot przysiada się do Pyła na wzgórzu, więc przybliżył się na tyle, by móc słyszysz wymieniane słowa.
Rzucił monetą i pozostało mu obserwowanie, jak ona wyląduje. Cicho tylko pozwolił sobie na zwątpienie, czy aby na pewno dobrze zrobił. Zaraz jednak skarcił samego siebie i wrócił do obserwacji. Najważniejsza była przecież prezencja i pewność siebie, to nie była pora by wątpić w swoje działania, miał przecież dobre intencje.
[1622 słowa: Cichociemny otrzymuje 16 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz