Po tych słowach w mózgu Ciernia zaszły niesamowite, rzadko spotykane reakcje chemiczne. Pies oczywiście nad tym nie panował, bo jedyne co obijało się o ściany jego pustej łepetyny były słowa Laurencego „jeszcze liżą się po pyszczkach„. Wydawało mu się, że jest to na tyle ważne, iż nie może złamać tej tradycji (o ile Cierń w ogóle wiedział, co to tradycja). Zbliżył się więcej do towarzysza, który nie drgnął nawet na milimetr. Pozwala mi, pomyślał, choć zapewne było to spowodowane czymś innym. Możliwe, że pies o kolorach tęczy nie spostrzegł, że duży, puchaty pies, przybliża się do niego na tyle, by móc liznąć go po pyszczku.
Cierń był zahipnotyzowany myślami, klimatem, który go otaczał oraz wszystkimi słowami. Nigdy wcześniej nie czuł się w taki sposób. Tylko jaki? Ciekawy tego, co się stanie, ale jednocześnie cierpliwy na tyle, by wysłuchać drugiego psa? A może to było coś zupełnie innego, głębszego, coś, co dotykało każdego skrawka jego duszy i przejmowało nad nim kontrolę, jak osoba bawiącą się lalką. Cierń był właśnie taką lalką, w tej sytuacji, w tej chwili, w tych sekundach, w których zbliżał się do Laurencego z zamiarem zrobienia czegoś, co nie przeszłoby mu wcześniej przez myśl.
Kiedy był już wystarczająco blisko, wyciągnął swój piękny, różowy język i liznął towarzysza po pyszczku. Zadowolony z tego, co zrobił, podskoczył w miejscu.
— Jesteśmy sobie obrzezani! — Pomachał ogonem. — Już na zawsze, prawda?
Laurency, co prawda bardzo zmieszany, pokiwał głową. Po jego minie można było łatwo wywnioskować, że się tego nie spodziewał lub nie wiedział, iż stanie się to w tak szybki i prosty sposób. Cierń, jak to Cierń, niewiele mógł zrozumieć z mimiki towarzysza; zakładał, że wszystko jest w porządku i zrobił wszystko, jak należy. Nie przeszło mu nawet na myśl, iż podobny gest może być... odrobinę dwuznaczny. Chociaż, czy pusty łeb Ciernia tak właściwie tego nie chciał?
Stojąc tak przed ołtarzem, jak świeżo upieczona para małżeńska, Cierń czekał, aż Laurency wydusi z siebie jakieś słowo, wpatrując się w niego w niczym wierzący w jeden z tych kościelnych obrazów. Pies jednak wciąż nie podjął się, by coś powiedzieć — patrzył przed siebie, w pustkę, a może raczej też jedne z drzwi, które pozostały zamknięte. Nie potrafił oderwać oczu, być może chciał za wszelką cenę uniknąć palącego spojrzenia Pana Chmurki.
— Gdzie teraz idziemy? — zapytał wspominany przed chwilą Pan Chmurka. — Co robi się po obrzeżynach?
— Idzie się.
— Gdzie?
— Wiesz — Laurency wrócił do żywych — dwunożni idą gdzieś razem, by wspólnie spędzić czas i takie tam. Nie wiem dokładnie gdzie, bo przecież nie śledziłem nigdy żadnego z nich, ale... to na pewno jest wyjątkowe miejsce! Drzewka, rzeczka, jeziorko, rozumiesz?
Cierń pokiwał głową, chociaż nie był pewien, czy aby na pewno rozumie swojego kompana. Laurency wydawał mu się mówić na jednym wdechu, bez żadnego ładu i składu, jakby nabawił się słowotoku (jakby wcześniej już go nie miał). Wojownik więc słuchał Laurencego, licząc na to, że jego mózg w końcu dozna oświecenia.
— Czy my też pójdziemy nad... jeziorko, rzeczkę i... — zamyślił się, próbując sobie przypomnieć, co jeszcze zostało wymienione przez kolorowego samca. — I chyba drzewka? Dwunożni wchodzą na drzewka?
Laurency uśmiechnął się niezręcznie. Po czasie spędzonym z Cierniem powinien być przyzwyczajony do podobnych pytań, a jednak wojownik wciąż go zaskakiwał. Mogę przypuszczać, że Laurency nie pozna pełni osobowości Pana Chmurki do swojej śmierci. Nawet jak zostali sobie święcie obrzezani w przepięknym kościele. Brakowało tylko obrączek, romantycznej muzyki oraz imprezy, na której leciałby Zenek Matryniuk. Laurency z pewnością razem ze swoim małżonkiem podrygiwałby w rytm "Przez twe oczy zielone"; a po zakończonej zabawie, skropionej mocnym alkoholem, udaliby się do love hotelu, gdzie spędziliby razem wspaniałą noc... polegającą na byciu skacowanym.
— Nie wchodzą na drzewka — odpowiedział w końcu, jakby wybudził się z tego cudownego snu, w którym razem z Cierniem tańczą do polskiego disco polo i liżą się pod jemiołą. — Idą pod drzewka.
Cierń przekrzywił łeb.
— Pójdziemy pod drzewka? — Jego entuzjazm znów osiągnął zenitu, gdyż Pan Chmurka podskoczył w miejscu i pięć razy obiegł towarzysza.
Gdybyśmy mieli podsumować to, co się wydarzyło oraz te słynne obrzeżyny, to powiedzielibyśmy, że nie różni się niczym od polskich małżeństw. Mamy zatem pierwszy dowód za tym, by sądzić, iż Laurency, który to swoją drogą rozpoczął, ma geny polskie. Możliwe jest również to, że jego nieznana matka wyszła za polskiego Janusza, wyborcę PiS i spłodziła razem z nim kolorowego, homoseksualnego psa, zwanego również Laurencym. Sprawa miewa się podobnie z Cierniem. Przypuszczam, ale tylko przypuszczam, że Cierń jest Polakiem w stu procentach, jednak nie chce się do tego przyznawać? Powód jest dosyć prosty: Cierń nie wiem, kim są Polacy.
Odeszliśmy z tematu, ale czy kogokolwiek to obchodzi? Prawdę mówiąc, chcę nabić tylko słowa oraz zapewnić wszystkich czytających, że ten przyszły związek będzie jak najbardziej zdrowy; aby tego dowieść, zostały przedstawione solidne argumenty, które podtrzymują moje zdanie: Laurency i Cierń tańczący razem na weselu, w tle leci Milano — Bara Bara, goście klaszczą i podrygują w rytm, gdzieś w tyle pijany wujek Mieciu próbuje śpiewać, jednak zapijaczony nie jest w stanie wydusić z siebie nic więcej oprócz „hhaabara hhabra jeshhli maszzhh ochoddte ddahhj mi jakhis znaaah”, Laurency za to uśmiecha się do Ciernia, którego obejmuje i przysuwa bliżej do siebie. To są ich rytmy. To jest ich pieśń.
Czy ten związek nie byłby udany? Która para nie chciałaby tańczyć do rytmów disco na imprezie w remizie? To jest prawdziwa miłość. Prawdziwa polska miłość, tak jak Laurency i Cierń.
<Laurency?>
[887 słów: Cierń otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz