Wiatr zawiał mocniej. Nadal był niesamowicie ciepły i przyjemnie owiewał pysk, ale… No właśnie! Nie parzył, nie był uciążliwy czy duszący. W powietrzu czuć było zbliżającą się Porę Opadających Liści, przynoszącą upragnione wytchnienie, a także ogrom pracy związany z przygotowaniami do mrozów i połaci srebrzystego śniegu. Kolejna epidemia zielonego kaszlu, kolejne odchodzące w niepamięć istnienia. Zupełnie jak On. Dzisiaj nikt o Nim nie pamięta. Żaden z psów nie wspomni, każdy żyje swoim życiem i codziennymi sprawami. Może i ja tak powinnam? Pewnie byłby wtedy szczęśliwszy, gdybym i ja osiągnęła stan duchowego spokoju, jednak osiągnąć go mogłam jedynie przez realizację Planu. Zza stogu siana wyszedł Brązowa Blizna – z szacunkiem skinęłam głową i podeszłam w jego stronę.
— Witaj, Dmuchawcowy Locie! — Utkwił swoje spojrzenie na mnie i zaczął machać ogonem we wszystkie strony.
Lubiłam go. Był energiczny, rzeczowy i pokorny, zastępca niemalże idealny. Dlaczegóż niemalże? Był zbyt miękki, uczuciowy. Każdemu dawał szansę na poprawę, sam przepraszał za wszystkie odbiegające od norm grzeczności słowa, które w momentach skrajnej irytacji wypadały z jego pyska. Objęłam go wzrokiem. Nie byłby dobrym partnerem do naszej akcji.
— Brązowa Blizno — odpowiedziałam. — Mam nadzieję, że dobrze mija Ci poranek. Mogłabym w czymś pomóc?
Szczerze mówiąc, zapytałam tylko z wcześniej wspomnianej grzeczności i… To był błąd.
— W zasadzie mogłabyś. Pamiętasz tę niedawno odkrytą jaskinię? Trzeba sprawdzić, dokąd prowadzi. To dosyć niebezpieczne, więc zrozumiem, jeśli odmówisz. — W jego oczach zalśnił jakby błysk wyzwania.
W naszą stronę zmierzał Burzowa Łapa. Przeklęłam w duchu jego wyczucie czasu; nie dlatego, że się bałam, ale nie miałam zwyczajnie czasu do marnowania. Trzeba było działać tu i teraz, tak drobne sprawy, jak wyprawa mogły zaczekać, ale nie mogłam odmówić przy moim uczniu.
— Pójdę.
— Gdzie? Ja z tobą! Pójdziemy razem, prawda, Dmuchawcowy Locie? — zagadał znany nam aktor, podpuszczając mnie. W duchu nie mogłam przypomnieć sobie, dlaczego zgodziłam się uczyć młode pokolenie.
— Idziemy, Burzowa Łapo. Mam nadzieję, że jadłeś już śniadanie — powiedziałam i truchtem wybiegłam ze stajni, obierając kurs na nieznaną nam jaskinię.
Mogliśmy spodziewać się tam wszystkiego, szczególnie podczas Pory Zielonych Liści; nawet szare miasto tętniło życiem, a Dwunożni dużo częściej wylegali na ulice i plażę. Biegliśmy po rozległej polanie zupełnie sami, jakby wszyscy schronili się w obozach przed ciepłem płynącym z nieba. Naszą sierść rozwiewał wiatr, a z każdego ruchu młodszego biło podekscytowanie pierwszą ważną misją. Prychnęłam z uśmiechem na myśl o tym, jak wspaniałym i przebiegłym wojownikiem się stanie. Miał zdolności manipulatorskie i agresywne zapędy, byłby świetnym partnerem do planu.
Z gonitwy myśli wyrwał mnie jednak widok naszego celu podróży. Na szarych, nagrzanych skałach tańczyły promienie słońca, mieniąc się tęczowymi paletami barw. Skinęłam łbem na ucznia i weszłam pierwsza do środka. W powietrzu czuć było wilgoć, a od wnętrza biło przyjemnym chłodem; delikatnie stawiałam kolejne kroki, uważnie strzygąc uszami, w każdej chwili gotowa do ataku. Z początku wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku, dopóki nie zauważyliśmy zachodzących nas z każdej strony pająków. Burzowy już z nimi walczył, o ile można było nazwać to walką. Oboje zaczęliśmy strzepywać z sierści sześcionogie stworzenia, a bardziej oporne osobniki przygniataliśmy łapami do ziemi — gdy udało nam się wyskoczyć z największego skupiska pajęczaków, rzuciliśmy się pędem dalszą drogą w głąb ciemności. Biegliśmy bez wytchnienia przez chłodne korytarze, aż dojrzeliśmy słońce. Po chwili wypadliśmy na trawę i leżeliśmy tak, kilka chwil dysząc; w nos uderzyła mnie woń słonej wody. Byliśmy przy porcie!
— Burzowa Łapo, musimy wrócić na swoje tereny, nie chcemy spotkać na swojej drodze patrolu klanu Flumine, prawda? — wymamrotałam.
Uczeń kiwnął głową i machinalnie ukierunkował nas na najszybszą drogę do domu przez port i plażę. Ścigając się, kto pierwszy dotrze do rodzimej stodoły, ledwo wyhamowaliśmy przed wejściem do niej. Patrząc sobie w oczy, wybuchliśmy śmiechem, a nasze klatki piersiowe unosiły się gwałtownie, czerpiąc każdy oddech, jakby był ostatnim. Od śmierci Migoczącego Światła po raz pierwszy bawiłam się tak dobrze i zapominałam o troskach. Obiecałam sobie spędzać trochę więcej czasu, z tym pozornie zimnym psem. Trąciłam go nosem i weszłam do obozu, kierując się do legowiska Brązowej Blizny. Na początku próbował zasypać mnie masą pytań, czy na pewno nie potrzebuję oględzin medyka, ale udało mi się go uspokoić. Opowiedziałam mu o drugim końcu jaskini i tym, co się w niej czai. To była chyba moja ostatnia wizyta w tej zatęchłej dziurze.
<Burzowa Łapo?>
[700 słów: Dmuchawcowy Lot otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia + 10 za przygodę]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz