Najpierw wydawało mu się, że to wynik dziwnie realistycznego snu. Zdarzały mu się już takie, więc czemu miałby nie wyśnić sobie, że legowisko jest mokre? Rano nie lubił się wylegiwać, więc nawet nie myślał szczególnie nad wodą pod swoimi łapami. To nie tak, że blokowisko było nieprzepuszczalne. Część okien była nieszczelna, część ścian zbyt cienka. Bardzo dobrze się tu żyło, ale trzeba było być przygotowanym na pewne poświęcenia.
Burze mu nie przeszkadzały. Kiedyś może tak, ale zdążył się do nich przyzwyczaić. Już nawet był w stanie powstrzymać swoje myśli, przed uciekaniem w stronę matki. Spojrzał na błyskawice za oknem, zanim ułożył się na kocach. Potrzebował dłuższej chwili, by wreszcie zasnąć. Odpłynął, słysząc dźwięki wiatru za oknem i oddechów innych Bezgwiezdnych. Obudziło go za to chluśnięcie wody w pysk. Podskoczył i rozejrzał się chaotycznie.
— Rozwaliło nam okno! — wrzasnął Ostrokrzew.
Okno? Jazgot zmrużył oczy, gdy wiatr uderzył go w pysk.
— Wychodzimy! — ktoś krzyknął. Nikt się nie kłócił.
Skulili się na korytarzu, wszyscy trzęsąc się z zimna. Co niektórzy wyjmowali ze swojego futra kawałki szkła. Nie było po co wracać tam do rana. Jazgot znalazł w tym zamieszaniu Drzazgę i upewnił się, że suczce nic się nie stało. Kilka osób spróbowało usnąć na zimnej podłodze, ale większość wybrała czuwanie.
Burza skończyła się o poranku. Dopiero wtedy można było sprawdzić zniszczenia. Nie dość, że wszystko było zalane, to wielkie szklane okno, wraz z fragmentem starej ściany, rozwaliło się na kawałki. Nie wytrzymały porywistego wiatru. Na szczęście nikt nie ucierpiał.
Miękka zarządziła przenosiny do kościoła. Odezwały się głosy sprzeciwu, bo przecież mieli inne pomieszczenia, a nawet inne bloki, ale je uciszyła. Miała rację, nie byli pewni, czy nic innego nie rozpadnie się podczas burz. Bezpieczniej było, przynajmniej tymczasowo, przenieść się do mniejszego budynku i zobaczyć, czy bloki przetrwają.
Jazgot nie mógł spać w nowym miejscu, ale Jazgot często nie mógł spać, więc to nie było nic niezwykłego. Zostali w kościele przez trzy dni, póki pogoda na dobre się nie poprawiła. W tym czasie odbył dwa patrole w okolice Tenebrisu.
Na granicy nic się nie działo, jak zawsze. Puste polany, cicho jadące potwory dwunogów. I tak będąc tam, spinał mięśnie i uważniej obserwował otoczenie.
Jasne Serce. Jedno imię, które bębniło mu w głowie. Czy go znał? Przecież spotkał już parę psów z Tenebrisu. Czy rozmawiali? Jak wyglądał? Musiał być chociaż trochę podobny do Jazgota. Czy wiedział o posiadaniu syna? I najważniejsze, czy zabił Szyszkę?
Chciał zapytać któregoś z psów, które pochodziły z Tenebrisu, ale nie mógł. Zaraz pojawiłyby się pytania, dlaczego się nim interesuje, a nie miał siły na kłamanie.
W końcu zdecydowano, że należy zacząć proces łatania dziury. Najpierw należało zebrać większe belki i kawałki drewna, żeby ją zakryć. Następnie będzie trzeba obłożyć konstrukcje jakimiś materiałami, żeby zachowywało ciepło. To nie było pierwsze miejsce, gdzie trzeba było stosować prymitywne ocieplenie.
Jazgot rzucił się do pomocy, ciągnąc belki z wysypiska.
— Już, starczy, chodź usiąść na chwile — powiedział Pył, wzdychając ciężko. Kasztan poszedł pomagać psom słabszym fizycznie, więc Jazgot za to dostał Cichociemnego i Pyła jako pomocników. Czarny samiec aktualnie wlókł się za nimi, mając w pysku brudny koc, którego Pył nie chciał dotykać.
— Nie, nie. Chodź, jeszcze zdążymy tu wrócić i wziąć jeszcze jedną przed zmrokiem.
— Zrobiliśmy dostatecznie dużo — kłócił się Pył. — Nie wolisz spędzić czasu z przyjaciółmi.
— Jakimi przyjaciółmi? — zaśmiał się Cichociemny za nimi. Jazgot był zbyt zażenowany, by się kłócić. Zresztą nie miał nawet argumentów.
— Cichociemny. — Pył przewrócił oczami, ale jego wyraz pyska stał się poważniejszy, gdy patrzył na Jazgota. — Jakie masz hobby?
— Co?
— Co robisz dla przyjemności.
— Biegam — odpowiedział. To była pierwsza rzecz, jaka przyszła mu do głowy.
— Czyli trenujesz — powiedział Cichociemny.
— Patroluję.
— Pracujesz.
— Poluję.
— Zabijasz. — O krok za daleko. Jazgot zmrużył oczy.
— A ty co? Twoje zainteresowania ograniczają się do prób poderwania psów wszelkiej płci i wycia, które nazywasz śpiewaniem. — Miał nadzieje, że nie przesadził, ale pies uśmiechnął się.
— To i tak lepiej niż ty.
— Dzieci, cicho — westchnął Pył. — Najpierw belka. Potem koniec pracy na dziś.
Nawet się już nie kłócił. Prace miały zacząć się następnego dnia. Oczywiście, zamiast spać chwile dłużej, Jazgot wyruszył na złomowisko wraz z pierwszym patrolem. Samemu praca szła mu znacznie wolniej, ale mięśnie bolały, więc nie musiał myśleć o niczym innym.
Dotarł do blokowiska i rozejrzał się. Nie było nikogo na placu. To dziwne. Mieli w końcu zacząć łatać dziurę w oknie, chyba się nie spóźnił na to? Przynajmniej Laurency powinien tu być. Obiecał tu być, by pomóc zanieść gałęzie. Zapomniał?
— Hej — zatrzymał Szramę, która biegł z ziołami w pysku. — Co się dzieje?
— Przynieśli Mlecza. — Poczuł, jak jego serce zamiera na jedno uderzenie.
— Jak to przynieśli?
— Ktoś go zaatakował, gdy byli na mieście z Pyłem.
Jazgot rzucił się do biegu. Prawie potknął się, przeskakując co dwa stopnie. Nie wpuścili go do sali medyka, ale wiedział, że tak będzie. Mimo to wyciągnął łeb, by chociaż uchwycić skrawek tego, co się tam działo. Zobaczył tylko krew na złotej sierści, zaciśnięte powieki i wykrzywiony pysk. Poczuł gule w gardle. Został wypchnięty na zewnątrz.
Wysłali go zioła.
Wiedział, że tak naprawdę nie będą one potrzebne i chcieli się go tylko pozbyć. Posłuchał bez wahania, musiał zacząć myśleć o czymś innym. Nie o tym, że jego dawny przyjaciel jest właśnie nieprzytomny i ratowany przez Leonisa. Nigdzie nie widział Pyła. Nikt nigdzie nie widział Pyła.
Początkowe zmartwienie ustąpiło miejsca zdenerwowaniu, gdy wyczuł jego zapach. Samiec był bezpieczny, unikał ich tylko. Krążył jak kruk, nie zbliżając się do blokowiska. Jazgot przyniósł potrzebne zioła i zostawił je na progu. Tam przejął go Kasztan.
Obaj pracowali w ciszy. Belka na belkę. Powolna budowa w miarę stabilnej struktury. Musiał powstrzymywać się przed pobiegnięciem do Leonisa. Praca była żmudna, nudna i czasochłonna. Skończyli przed wieczornym posiłkiem.
— Krążą plotki, że to pies z Tenebrisu — powiedział cicho do Kasztana, gdy ten jeszcze kończył swój posiłek. Jazgot nie mógł nic więcej przełknąć.
— Nie powinniśmy nic zakładać — odpowiedział jego mentor, ale nawet on nie brzmiał na przekonanego.
Nawet ci, którzy nic nie mówili, szeptali o Tenebrisie. Pył był bezpieczny, tak mu powiedziano, tylko ukrył się gdzieś. Nawet posiłek go nie przywołał.
Jazgot wytropił go na jednym ze wzgórz. Siedział na nim spokojnie, nieprzyjęty, ale drgnął, gdy usłyszał kroki. Nie zareagował, gdy Jazgot przysiadł się obok niego. Nie wiedział jak zacząć, więc zdecydował się mówić wprost.
— Rozumiem, że nie chcesz wojny z dawnym klanem, ja też jej nie chce, ale…
— Co? — Pył patrzył na niego jak jeleń złapany w światło. Jazgot uśmiechnął się ciepło.
— Jesteś z Tenebrisu.
— Kto ci powiedział? — warknął. To było niespodziewane, Pył rzadko warczał, nawet gdy się irytował.
— Nikt. Po prostu słucham, rozmawiam i obserwuje. Dowiedziałem się drogą eliminacji.
— Nie chce o tym mówić — syknął i odwrócił się, więc nawet nie zauważył, jak Jazgot bezmyślnie kiwa łbem.
— Oczywiście, nie pisnę nawet słowa — odpowiedział, ale Pył nawet nie zastrzegł uchem. Poczuł się zagubiony.
— Jesteś jedynym, który może nam powiedzieć, co się stało, ale milczysz. Mlecz jest nieprzytomny.
Pył zachowywał się, jakby nie słyszał jego słów. Zirytował się jeszcze bardziej. Co takiego go powstrzymywało? Dlaczego nie mógł zachować się jak porządny pies? Ugryzł się w język, przed zadaniem tego pytania. Wiedział, że nie było odpowiednie, ale w tym momencie tak bardzo chciał zmusić go do mówienia.
— Czy Jasne Serce mógłby zabić psa? — zapytał nagle, sam nie wiedział dlaczego, po prostu wypadło to z jego pyska. Chyba to za długo ciążyło mu na sercu niezadane i ...
— Tak.
Spojrzał na niego zaskoczony. Pył patrzył na niego wielkimi oczami, z pyskiem zaciśniętym w cienką linię. Nigdy nie widział go takiego poważnego, zdeterminowanego.
— Co ty…
— Myślę, że to Jasne Serce zaatakował Mlecza. Czułem jego zapach.
— Czemu nic nie powiedziałeś?!
Pył wyglądał, jakby ktoś go uderzył. Jazgot nie miał pojęcia, co się dzieje. A samiec nieruchomy, z wyrażeń bólu malującym się na jego pysku.
— Pył, wytłumacz mi, o co chodzi.
Milczenie.
— Pytałem, bo są podejrzenia, że zabił też Szyszkę. — Pył zadrżał. Nie powiedział nic, ale spiął się nieco bardziej. — Nie wiem, ile jest w tym prawdy, ale… nie można go wykluczyć, prawda? Zwłaszcza teraz. Skoro rzucił się na Mlecza…
Jazgot czuł ból jak wtedy, gdy ostatni raz widział się z matką. To byłoby zbyt proste. Jedno rozwiązanie tak wielu jego problemów nosiłoby imię Jasne Serce. Miał wrażenie, że samiec walczy ze sobą, ale nie potrafił powiedzieć, jakie były strony konfliktu.
Milczeli. Nie był nawet pewien, jakie słowa można wypowiedzieć w takim momencie.
— Jak się nazywałeś w poprzednim życiu? - zapytał ostrożnie, jakby rozmawiał z rannym wilczurem. Samiec zawahał się, a potem odwrócił pysk. Jazgot zwątpił, że mu odpowie.
— Słoneczny Świt — zabrzmiało to tak cicho, że prawie tego nie usłyszał. — Nazywam się Słoneczny Świt.
— Miło cię poznać Słoneczny Świcie — Jazgot uśmiechnął się ciepło, przynajmniej spróbował, nawet jak wyszło to sztywno i krzywo. Samiec nie odpowiedział. Patrzył na niego chłodno, wodząc wzrokiem, jakby czegoś szukał.
— Był taki moment, gdy zdarzało ci się desperacko wpatrywać we własne odbicie — Pył mówił spokojnie, ale jego spojrzenie zdawało się przeszywać Jazgota na wskroś. — Jakbyś miał nadzieje, że coś się w nim zmieni. Co takiego?
— Oczy — odpowiedział bez chwili wahania. — Miałem wrażenie, że wraz z czasem stały się bardziej krwawe. Nie takie jak matki. Ona ma złote.
Nie wiedział, czy to była dobra odpowiedź. Pył milczał, a Jazgot nie mógł dłużej znieść patrzenia w jego nieprzenikniony pysk. Zaczął drobić łapą w ziemi, obserwując uważnie każdy swój ruch, śledząc drobinki piasku przesypujące się między pazurami.
— U szczeniąt zawsze wydają się bardziej złote. Ściemniały ci z czasem, ale to normalne.
Uniósł wzrok. Pył uśmiechał się delikatnie, tym swoim dziwnym, sztywnym uśmiechem, który podobno był całkowicie szczery. Jazgot spojrzał na niego. Chyba pierwszy raz naprawdę na niego spojrzał i zrozumiał, zanim jeszcze padły słowa...
— W końcu czerwone oczy są u nas rodzinne.
[1594 słowa: Jazgot otrzymuje 15 Punktów Doświadczenia + 10 za przygodę]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz