29 czerwca 2021

Od Lucerny do Jazgotu

Była późna jesień. Małe corgi już od kilkunastu wschodów słońca dzieliły mieszkanie z Bezgwiezdnymi. Lusia miała więc trochę czasu, żeby się na tych terenach zadomowić razem z resztą swojego rodzeństwa. W cieplejsze dni często ganiała czy to z Larwą, czy z Jeżyną po okolicy. Przeważnie jednak odbywało się to pod okiem jakiegoś dorosłego z wiadomych względów. Puszczenie tak małych psiaków samopas brzmiało, jak proszenie się o kłopoty.
Tego dnia także było przyjemnie. Wystarczająco, by tycie łapki szczeniaka całkiem nie odmarzły podczas przebywania na dworze. Maluchy praktycznie od śniadania do obiadu były pogrążone w zabawie, dlatego drzemka po jedzeniu była dla nich jak najbardziej wskazana. Lucerna jednak nie czuła się wyczerpana. Wręcz przeciwnie, fizycznie miała w sobie całkiem sporo energii, natomiast psychicznie nieco się zmęczyła. Jej niecodzienne rodzeństwo było ciężkie do zniesienia, ale ona nigdy by tak o nich nie pomyślała. Prędzej przyznałaby, że to z nią jest coś nie tak, gdyż męczy ją przebywanie z innymi.
Otworzyła jedno oko, ich ojca nigdzie nie było. Uniosła łebek, po czym rozejrzała się wokoło. Wydawało się, że wszyscy spali. Przeleciała wzrokiem po skulonym z brzegu Szlochu, później na wiercącą się Larwę. Wstała cicho i nakryła ją kocem, który został dawno zwinięty w kulkę. Nie chciała, by któreś z nich się obudziło. Wtedy na pewno nie mogłaby wyjść sama, w związku z tym zeszła z posłania najciszej jak potrafiła.
Prawie udało się opuścić pokój, kiedy zaspany Durian podniósł na nią wzrok, a potem zapytał dość cicho:
— Gdzie idziesz?
Lusia wzdrygnęła się i obejrzała. Czuła jak łapy lekko jej dygoczą ze stresu.
— Ja… - próbowała wymyślić coś na szybko – wychodzę na siku.
Jej lewe uszko delikatnie zadrżało, ale z odległości całego pomieszczenia było to praktycznie nie do zauważenia.
Starszy brat przez parę długich uderzeń serca na nią patrzył, a później chyba uznał, że próby zatrzymania jej w tym przypadku byłyby absurdalne, a dalsze dialogi obudziłyby pozostałych, więc po prostu opuścił głowę i wrócił do drzemki.
Teraz nic nie stało na jej drodze! Wybiegła ze starego domu z prędkością światła. Przy dwóch ostatnich stopniach potknęła się, robiąc widowiskowego fikołka. Nic jej się nie stało, dlatego jedynie otrzepała się szybko, po czym ruszyła w świat. Nie sposób powiedzieć, jakim cudem nie wpadła przez ten cały czas dosłownie na nikogo, ale tak faktycznie się stało. Szansa była na to naprawdę nikła.
Kiedy tylko wyszła spoza blokowiska, zmieniła początkowy truchcik na spokojniejsze oraz, co ważniejsze, ostrożniejsze tempo. Jej małe nóżki poniosły ją w świat. Myślała w tym czasie o ślicznym niebieskim niebie, pięknych kolorach tony liści, których kopce leżały na ziemi oraz ich powolnym rozkładzie w mniej okazałe barwy.
Całkiem straciła rachubę czasu, ale powoli zaczęła wkradać jej się do głowy wizja powrotu do domu. Przed zrealizowaniem tego, co by nie mówić dobrego, planu uchronił ją dziwny zapach unoszący się w powietrzu. Nie należał do przyjemnych, ale Lusia uczuła, że idealnym pomysłem będzie zlokalizowanie jego źródła.
Kilkanaście uderzeń serca później zobaczyła przed sobą ogrodzony teren, który był po brzegi wypełniony… Właśnie. Czym? W jej małym móżdżku słuchać było okrzyk: „Skarby!”. Po długiej podróży jedyne, co mogła znaleźć to przecież skarb, jak w historii, którą słyszała na dobranoc! Zbliżyła się do siatki, a wślizgnięcie do środka okazało się dla niej całkowicie bezproblemowe. Dziura w niej spokojnie pomieściłaby niedużego, dorosłego psa, a co dopiero takiego szkraba. Minęła kilka wielkich stert śmieci, po czym zdecydowała się na wdrapanie na ich miniaturową wersję. Chciała rozejrzeć się po okolicy z góry. Przysporzyło jej to nie lada trudu, a kiedy w końcu się udało, pudełko, na którym stała zjechało na sam dół drugiej strony kopca. Lusia pisnęła w czasie zjazdu z zaskoczenia. Na szczęście była jednak prawdopodobnie niezniszczalna, bo i to nie przyczyniło się do żadnego jej urazu. Gdyby wierzyła w gwiezdnych, uznałaby, że któryś z nich roztacza nad nią swoją opiekę. Nie było innej możliwości!
Suczka wyskoczyła z kartonu i rozejrzała się po nowej okolicy. To, co zobaczyła, przewyższyło jej największe oczekiwania. Oto przed nią ktoś postanowił wyrzucić rzeźbę psa wykonaną ze starych śmieci. Ktoś postronny mógłby jak najbardziej zrozumieć byłego właściciela, ponieważ była ona koślawa, możliwe, że wykonało ją dziecko. Tak czy siak, widać było, że twórca włożył w nią sporo pracy. Dla Lucerny natomiast był to okazały pomnik, prawdopodobnie jakiegoś wielkiego bohatera! Podeszła bliżej, obejrzała podobiznę z każdej strony. Przewyższała ona malucha o centymetr lub dwa, więc można stwierdzić, że była całkiem spora jak na domowej roboty rękodzieło.
Młoda obejrzała psa dokładnie od ogona do czubka uszu, po czym jej wzrok spoczął na śmieciu znajdującym się obok. Złapała go w pyszczek i odrzuciła na bok. Dlaczego to cudo było w tak paskudnym miejscu? Nie miała pojęcia. Wzięła się za sprzątanie. Znalazła też wtedy kilka innych drobiazgów, które przypomniały jej widziane wcześniej rzeczy – chmury, kwiaty, a nawet materiał w kolorze nieba.
Do głowy wpadł jej świetny pomysł. Przecież skoro znalazła to coś, przypominające psa, może zdoła nieco uprzytulnić jego dom. Co, jeśli uda im się zostać przyjaciółmi? Nie chciała, żeby jej przyjaciel mieszkał w tak smutnym miejscu!
Praca trwała długo, bo pod koniec słońce zaczęło powoli zachodzić. Zbliżała się pora kolacji, Lusia była tego pewna, bo w swoim małym, białym brzuszku czuła już lekki skręt, a nawet słyszała ciche burczenie. Podniosła wzrok, patrząc na swoje dzieło krytycznie. Na pierwszy rzut oka nie przypominało ono zbytnio niczego. Dziecięce, dziurawe, plastikowe wiaderko, z którego wystawało kilka patyków, a na samym czubku udało jej się z trudem zawiązać kawałek zielonego materiału. Nie wyglądało to zbyt reprezentatywnie, ale ona widziała w tym coś więcej. Drzewo.
Obok niego ułożyła dywanik, przypominający trawę, a na nim poukładała postrzępione, kolorowe kawałki plastiku. Na samym środku udało jej się ustawić rzeźbę, która okazała się dość lekka. Oczywiście wyjaśniła swojemu nowemu kumplowi, że ma to być las, który tak bardzo lubiła. Drzewo, trawę i kwiaty. Była pewna, że zrozumiał.
Dopiero w tej chwili przerwy, kiedy jej uwaga nie była w pełni skupiona na tworzeniu, usłyszała, że ktoś ją woła.
— Lusia! — krzyczał przy wejściu na wysypisko.
Cztery litery małej corgicy poderwały się w mgnieniu oka, a już sekundę później pędziła w kierunku całkiem znajomego głosu. Zamiast jednak wyhamować, dotarłszy do celu, wpadła prosto w silną łapę poszukującego jej psa.
— Ał — mruknęła cicho.

<Jazgot?>
[1018 słów: Lucerna otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz