Moim ulubionym cytatem o Wojowniczym jest właśnie to, że bycie głupim jest równocześnie jego wadą i zaletą, ale nawet on, cholera, był na tyle bystry, żeby domyślić się, że przejście Ciemnego Kła na emeryturę było błędem. Humor jej odejścia udzielił się wszystkim w klanie; Aroniowa Łapa plasnęła kupką mokrego mchu prosto w pysk Skalnego Potoku, Cytrynowy Liść i Borsuczy Upadek nieudolnie trenowali walkę, turlając się prosto w kałużę błota, a Mleczne Oko próbowała uspokoić piszczącego Poziomkową Stopę, który zarzekał się, że w kropli błota na jego futrze zobaczył kiłę.
Zasadniczo Wojowniczy nie wiedział, czy wszyscy smucili się odejściem Ciemnego Kła ze stanowiska, czy przejęli humor po Lisim Wrzasku, a może po prostu Tenebris było najbardziej emo klanem wśród wszystkich pięciu mieszczańskich i nikt oprócz niego nie był tym już zdziwiony.
Krążył wzrokiem od wojownika do ucznia, od ucznia po starszego, od starszego aż do liderki, która — jak na złość — usadowiła się w miejscu najdalszym od legowiska medyków. Jedynie Wojowniczy był na tyle zainteresowany pracą Lisiego Wrzasku, że wodził wzrokiem pomiędzy jego posłaniem a całą resztą zgrai.
Jakieś czterdzieści psów na klan, czterdzieści edgy łbów, które słyną z tego, że pożerają małe szczeniaczki (suszymy ząbki, Płomienny Krzewie), biją się z liderami (cheese, Krwawy Zewie) i spiskują z Industrią (pomachaj, Jasne Serce), bo Gwiezdni najświętsi, jakaś suczka postanowiła przyspieszyć proces rozkładu paru psom (półtora metra odległości, Malwowy Ogonie, obostrzenia), co u Ognistych jest swoistym łamaniem Kodeksu Wojownika, a w Tenebris byłoby tylko przechwałkami na temat statycznej liczby ofiar w swoim życiu, a w całym tym obozowym rozgardiaszu czterdziestu emosów tylko trzech było w tak świetnym humorze jak nigdy.
Ciemny Kieł nie zajrzała do legowiska Lisiego Wrzasku nawet na minutkę, odkąd Biała Gwiazda uroczyście ogłosiła jej odejście. Wylegiwała się w legowisku starszyzny brzuchem do góry, jakby jesienny wiaterek był tylko wstępem do jej wakacji. Zasadniczo przesadziła w momencie, kiedy poprosiła Konwaliową Łapę o hawajski naszyjnik upleciony z kwiatów i do pełni szczęścia brakowało jej tylko drinka z palemką.
Drugim z wymienionych był sam Lisi Wrzask, który, o zgrozo, prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu wyglądał na szczęśliwego, bo krzątał się w legowisku dumny jak paw, mamrocząc coś o tym, że jest najlepszym medykiem, a w ogóle to zamknij się, chory śledziu, Lisek ma właśnie inwokację o swojej wspaniałości, nie wołaj o kolejne przeciwbólowe w tym momencie.
Był też Wojowniczy Mróz. Trzecia biblijna plaga, wszy, według Księgi Wyjścia, Głód, jeździec Apokalipsy św. Jana. Suszył ząbki, bo życie było wspaniałe, kiedy Biała Gwiazda sprawowała nad nim pieczę, Jasne Serce ochraniał mu dupę przed Płomiennym Krzewem, a Odważny Kieł czuwał nad nim w Coelum.
Życie było wspaniałe, dopóki nie napastował go Lisi Wrzask.
— Wojowniczy Mrozie — Lisi Wrzask wymówił to z taką wyniosłością, jakby czystą pogardą było mówienie na głos imienia kogokolwiek oprócz własnego — mógłbyś coś dla mnie zrobić?
Haha, nie.
— Haha, tak — zaśmiał się sucho, w duchu przełykając wszystkie strachy przed przerażającym medykiem. (Może i sam podświadomie miał dobry humor, bo Ciemny Kieł odeszła ze stanowiska. Jeden przerażający medyk to dużo, ale dwóch przerażających medyków to horror).
Pracą Lisiego Wrzasku było to, żeby znaleźć drugiego jelenia, który zrobi pracę za niego.
— Świetnie! — Lisek poklepał go po barku, nim zdał sobie sprawę z problemu z fizycznością i z obrzydzeniem wytarł własną łapę o trawę, gromiąc Wojowniczego wzrokiem tak, jakby pierwszy go dotknął. — Kojarzysz tory, nie? Jasne, że kojarzysz, przecież włóczysz się to tu, to tam, jak każdy włóczęga.
Pierwszy raz w życiu Wojowniczy zgromił kogoś wzrokiem.
— ...no, w każdym razie, obok torów kwitnie trochę pokrzyw. Przydałyby się. A, jak tam będziesz, to obok rośnie dąb, liście też się przydają. No i te jeżyny… Masz tu parę roślinek, żebyś wiedział, jak wyglądają — wręczył mu uschnięte i zarobaczone, sypiące się w kłach zielsko — i nie zgub, bo cię, kurwa, zadźgam kolcem tej jeżyny.
Chwycił w pysk prezencik tak gwałtownie, że gałązki jeżyn pokaleczyły mu dziąsła, ale przełknął dumę z posmakiem krwi i rzucił Liskowi wyzywające spojrzenie.
— Poradzę sobie — wymamrotał.
Tenebris mogłoby mieć dwa trupy w najbliższym czasie, bo Wojowniczy Mróz po drodze na tory prawie zemdlał ze strachu, że Lisi Wrzask faktycznie go zabije.
Poza tym, jak się okazało — rozpoznawanie ziół było u niego na poziomie pisania literek w przedszkolu.
Roślinki niósł najdelikatniej, jak tylko potrafił, ale i tak na koniec jego podróży liście dębu zaczęły przypominać raczej igły sosny.
— Cholera — mówił, przyglądając się zielsku jak składanej ofierze. — Cholera, cholera, cholera.
Ostatnio powiedział Sosnowej Łapie, że mógłby nawet być medykiem, jeśli dzięki temu klan byłby z niego dumny i nagle pożałował, że Podgrzybkowa Sierść go jednak nie trenował wtedy we Flumine.
Zastrzygł uszami, kiedy coś załomotało w oddali. Irysowe Serce powiedziała mu kiedyś, że tory wydają się nieużywane przez Dwunożnych, ale po roku spędzonym w mieście wojownicy zdali sobie sprawę, że kolej prowadziła do rzadko używanej drogi do innego miasteczka. Tędy musieli przejeżdżać tylko masochistyczni Bezwłosi, którzy nie obawiali się zardzewiałego metalu i głośnego skrzypienia, a poza tym każdy głupi pies wie, że na tory się nie wchodzi, przecież to prawie jak Droga Grzmo-
— CHOLERA!
Medykamenty Liska zatrzepotały w powietrzu, kiedy Wojowniczy Mróz jak ostatni masochista porwał się na tory.
Nie no, nie miał samobójczych zapędów (chociaż przemknęło mu przez myśl, że rzucanie się pod pociąg jest lepsze od szukania ziół dla Lisiego Wrzasku). Niespecjalnie jarała go też adrenalina, jakkolwiek idiotycznie impulsywnie by się nie zachowywał. Ale kiedy widział śpiącą królewnę przy torach, nagle włączał mu się tryb księcia.
— Nie, n-yeh, niii-eeeh — mruczał sam do siebie, łapiąc w zęby skórę nieprzytomnej Fiołkowej Skałki, żeby odnieść ją jak najdalej od torów.
Sierść zjeżyła mu się na karku, kiedy wiatr rozdmuchiwany przez łoskoczący pociąg rozwiał mu ogon, ale szczerze powiedziawszy, Wojowniczy Mróz wolałby już stracić kończynę i spasować z pozycji wojownika, niżeli zostawić samego członka swojego klanu.
Wojowniczy byłby ostatnią osobą, która bodyshamingowałaby kogokolwiek, ale, jasna cholera, Fiołkowa Skałka budową masy wdała się w swojego ojca, przy którym Mróz wydawał się chucherkiem, a czterdzieści punktów umiejętności w sile to wcale nie tak mało.
Może dzięki tym czterdziestoma punktami w sile przeżył wizytę u Lisiego Wrzasku. Albo trzydziestoma pięcioma w szybkości, bo spieprzył mu z widoku i wrócił do jego legowiska dopiero kiedy zaczęło zmierzchać.
O dziwo nie po to, żeby się z nim nie spotkać. (Kto do cholery chciałby spotkać się z Liskiem?). Medyk zniknął z widoku, bardzo prawdopodobne, że po to, żeby uzupełnić pozostawione przez Wojowniczego braki, a sam Wojowniczy zajrzał do omszonego posłania, na którym czuwała Fiołkowa Skałka.
Spała. Od kolejnych kilku godzin spała, a Wojowniczy Mróz, mimo że szczerze bał się Liska, bał się też zostawić kogokolwiek ze swojego klanu na pastwę samotności. Czuwał przy legowisku medyka bez przerwy, chowając się po kątach, żeby Lisi Wrzask go nie zauważył, a potem podsłuchał, jak Lisek po głośnych narzekaniach na własną niedolę powiedział Aroniowej Łapie, że w zasadzie to nie wie, czy Fiołek kiedykolwiek się obudzi.
Pochylił się nad jej pyskiem, żeby zajrzeć, czy aby na pewno choć jedna się powieka nie uchyliła, a brązowe oczy napotkały jego nos.
— Gwiezdni! — Odskoczył.
— Poszedł już?
— K-kto?
— No, Lisek.
Zamrugał oczami, próbując wysilić swoje trzy komórki mózgowe do zresetowania systemu z lagów.
Na liście Leonisa, kim ona była, żeby wymawiać stare imię medyka? Klematisowy Korzeń kiedyś prawie wyleciał przez okno, kiedy nazwał Irysowe Serce po prostu Iryską, jakby znowu byli szczeniakami.
Trzy komórki odwiesiły się, kiedy Fiołkowa Skałka postanowiła unieść się na chwiejących się przednich łapach.
— Nie wstawaj! — wrzasnął, rzucając się, żeby przywrócić ją z powrotem do pozycji leżącej. — Nie wstawaj, bo… eee…
— Bo co? Przecież nie umieram.
— Bo Lisi Wrzask przyjdzie i odgryzie ci wszystkie pazury, widziałem, jak zrobił to Słodkiemu Pyskowi!
Oczekiwał przerażonej miny szczeniaka, który po raz pierwszy zasłyszał straszne legendy od starszyzny, ale Fiołek spojrzała na niego, jakby był wariatem.
<kakałko?>
[1274 słowa: Wojowniczy Mróz otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz