19 czerwca 2021

Od Miodowej Łapy do Szarej Skały

Gwiezdni nie byli szczególnie łaskawi, zsyłając na Ziemię trzydziestopięciostopniowe upały i rozpędzając każdą chmurę, jaka znalazła się na niebie. Miodowa Łapa nie krył się z dezaprobatą, nieustannie wznosząc ciche, błagalne modły o powiew, który ochłodziłby ich rozgrzane, pokryte długą sierścią ciała, niemniej jednak żadna z jego próśb nie zdawała się spełniać, ponieważ im bardziej oddalał się od momentu, w jakim rozchylił swoje sklejone dobrym snem powieki, tym głośniej sapał, a finalnie, kiedy słońce górowało ponad drzewami, był pewien, że prędzej czy później skona, a jego wnętrzności roztopią się i rozpłyną dookoła niego na kształt gwiazdy (nie zaszkodziło dodać szczypty heroizmu, na którym tak Miodkowi zależało). Co by nie mówić, Miodowa Łapa nie po raz pierwszy ucinał sobie pogawędkę z Gwiezdnymi i Gwiezdni nie po raz pierwszy olali jego błagania ciepłym moczem, uprzednio uderzając go prosto w pysk z otwartej ręki.
Na niedługo po górowaniu słońca Miodowa Łapa, pokręciwszy się po obozie, przywitawszy z każdym, kogo darzył choć minimalnym szacunkiem, uczeń Słonecznego Pyska zdecydował się popełnić czyn zakrawający o masochizm, ponieważ życie nie dostarczało mu wystarczających rozrywek i poczuł się znużony rutyną niedostatecznie upalnego dnia — zdecydował się zawędrować do zatęchłej, cuchnącej rozkładającym się truchłem szczurów nory Rybiego Potopu, która mieściła się raptem na długość drzewa od obozu Flumine. Mimo niewielkiej odległości Rybi utrzymywał, że o stokroć lepiej czuł się, w jego mniemaniu, odosobnionym miejscu, gdzie bez zawadzającego mu rumoru szczeniąt mógł cieszyć się codzienną modlitwą. Miodka, jako istotę społeczną, dziwiło to podejście niezmiernie, niemniej jednak nie znalazł w sobie wystarczająco dużo odwagi, żeby podważyć Rybie ideały.
Rybi Potop krzątał się po swojej jamie, pod nosem podśpiewując znane tylko im pieśni pochwalne, które przedstawiał Miodkowi pewnego wieczoru, zamieniając swój dom w pokraczną filharmonię o kulawej akustyce i niekoniecznie uzdolnionym śpiewaku. Leciała mniej więcej tak, że niesforny Bezgwiezdny, jak sądził, główny bohater całego psalmu, zjadł placek z rodzynkami, a że Gwiezdni od tysiącleci toczą bój z fanami serników, to Bezgwiednego utopili w rzece. Według słów Rybiego apostoła ów Bezgwiezdny tę właśnie pieśń wyśpiewywał, ponieważ dzień przed tragedią do jego domu przybył psi minstrel z psalmem, który, jak się okazało, był dla Bezgwiezdnego przepowiednią. Miodowa Łapa czasami zastanawiał się, jak prawdziwa jest ta historia, ale prędko karcił się za niedowierzanie słowom bożyszcza i zaczynał nucić pieśń o niepokornym miłośniku placków z rodzynkami.
Rzeka, rzeka, rzeka — Dochodził go Rybi głos. — On na ciebie czeka. Nie jedz tych owoców, bo… ee… tych owoców nie… cóż… jak to leciało? Nie wiem, nie wiem — mamrotał do siebie, podchodząc do każdego pudełka po kolei. Chociaż nie posiadał kciuków i ciężko było cokolwiek z nich wydobywać, rzeczy składowane tam nie gubiły się tak szybko, jak te luzem walające się po całym kompleksie dwóch pomieszczeń przedzielonych półścianką z błota. — Żem zgubił te przeklęte kwiatki, co za pech! Co teraz, co teraz? — Popatrzył niespokojnie po swoich zapasach, kiedy Miodowa Łapa przestąpił próg jego prowizorycznego mieszkanka i odchrząknął, zwracając na siebie uwagę gwiezdnego apostoła. — Dziecko? Raduję się, że cię widzę.
Miodek skinął z powagą łbem.
— Dzi-dzeń dobry, pro-proszę pana. — Rybi Potop kazał mu się zwracać do niego właśnie w ten sposób, dodatkowo w drugiej osobie liczbie mnogiej. Z początku gubił się trochę, ale im dalej w las, tym gęściej, czy jak to tam było. — C-cieszę się.
Rybi Potop zatrzymał się na moment, żeby zmierzyć go krytycznym spojrzeniem.
— Wyglądasz jak siedem nieszczęść, dziecko drogie, gdzie żeś się tak umorusał, co? W błocie żeś się bawił? Pewnie, dziecko, pewnie, mały bandyto, co pstro ci w głowie, figle, zabawy — jojczał Rybi. — Za malutkiego byłem znacznie pokorniejszy, za moich czasów, zanim wychodziło się na polowanie, poświęcaliśmy się naszym panom, naszym Gwiezdnym, odmawiając modlitwy i rozmawiając z nimi, jeszcze przed tym, jak myśmy gęby do siebie otwierali. Teraz? Teraz to herezja zapanowała, dziecko! Siano w łbach i za ojczyznę! Źle się dzieje, źle się dzieje… — Kręcił głową. Zachowywał się tak, jak zwykł poczynać średnio dwa razy dziennie, kiedy przypominał sobie, jak stary jest, a w jego umyśle uruchamiał się alarm z notatką „czas na uprzykrzenie życia Miodkowi, i tak się nie sprzeciwi” i, faktycznie, Miodowa Łapa nie śmiał mu przerywać, a ze zrozumieniem wysłuchiwał każdego zarzutu skierowanego w jego stronę. — Teraz pomodlić się musimy, tak, iść musimy, wystarczająco czasu zmarnowałeś.
Rybi Potop pchnął go ku wyjściu, niespokojnie powtarzając: Zmarnowałeś, tak, zmarnowałeś swój czas, a następnie pokierował ich w stronę przeciwną do tej, gdzie mech porastał konary — na południe. Przechadzali się tam wówczas, gdy nudziło im się składanie ofiar i klękanie pod ich ulubionym drzewem — całkiem wysoką topolą. Topola o tej porze roku wyglądała znacznie lepiej niż podczas zimy, a uroku dodawał jej zawieszony na pniu wianuszek z kwiatów i liści, który tydzień temu umieścił tu Rybi. Ów wianuszek powoli usychał i stawał się coraz to brzydszy, niemniej jednak Miodek podziwiał go za każdym razem, kiedy bywał w okolicy. Teraz jednak szli w przeciwnym kierunku, a więc z każdym kolejnym krokiem się od wianuszka oddalali. Miodowa Łapa miał nadzieję, że apostoł zabierze go do parku, wśród Dwunożnych dokarmiających wygłodniałe psy albo do ładnej doliny rzecznej, gdzie w spokoju będą mogli odbyć kolejną, tak cenioną przez Miodka rozmowę kręcącą się przede wszystkim wokół tematyki wiary i posłuszeństwa względem tych, którzy odznaczali się przede wszystkim swoją niematerialnością. Miodowa Łapa lubił te momenty. Wówczas czuł się słuchany, czuł się zrozumiany, czego nie uświadczył, kiedy przebywał z rodzeństwem — gwar panujący w obozie i mnogość kręcących się dookoła niego psów sprawiały, że niknął na tle pozostałych, to i mało kto poświęcał mu uwagę dłużej niż przez pięć i pół, w porywach do dziesięciu sekund.
Rybi Potop był trochę fajniejszy.
Miodowa Łapa milczał jak zaklęty, kiedy lawirowali między kamieniami i następnie drzewami, zapuszczając się coraz to dalej i dalej na północ. Południe. Miodek się w pewnej chwili zamotał, niemniej jednak wkrótce nabrał pewności, iż był to wschód. Pół-... to znaczy, to było południe. Szli w stronę Industrii. Młody apostoł junior nigdy nie spotkał nikogo z Industrii — znał Bezgwiezdnego Jazgota i kiedyś natknął się na patrol Tenebris, o Ventus słyszał z opowieści, a Industria pozostawała słodką niewiadomą. Podekscytowała go wizja zapoznania się z nowym klanem.
— Dzisiaj, dziecko, opowiem ci o heroizmie Rybiusza III Kwaśnego, któremu zawdzięczam moje imię. Zatrzymamy się tam, o tam, za tym głazem, żebyśmy mogli bez przeszkód skierować swoje spojrzenia ku gwiazdom i pomodlić za Rybiusza, który poluje teraz z Gwiezdnymi. — No tak, chuj Miodkowi w dupę. Szczenię z westchnieniem opadło na trawę, ale prędko zreflektowało się pod ciążącym na sobie, krytycznym wzrokiem Rybiego. — Otóż, młodziku, Rybiusz III Kwaśny był synem Parówczana II Gorącego, który z kolei był potomkiem — pozwól mi pomyśleć — był potomkiem Cierniusza Krzaka, przywódcy ówczesnego klanu wierzących w jedynych słusznych Gwiezdnych, w jakim ciężko było odnaleźć jakichkolwiek wiarołomców albo światoburców. Był uporządkowany ten świat, stały najważniejsze wartości na tym hierarchii czele i wszystko było tak, jak być powinno, dopóki nie pojawił się heretyk — Poszarzały Głaz — który próbował stanąć naprzeciw odwiecznym ideałom wyznawanym przez naszych ojców, dziadów i pradziadów, Miodowa Łapo. — Rybi Potop zaszlochał pokazowo. — Rybiusz III Kwaśny podbił więc obóz Poszarzałego Głazu, do cna wyplenił niewierzących zdrajców i w ten sposób, poprzez krucjatę, zapewnił sobie liczne potomstwo. — Miodek był zbyt młody, żeby zrozumieć podprogowy przekaz, co Rybi wykorzystywał, jak tylko wykorzystywać mógł. — Kiedy poległ w walce z Poszarzałym Głazem, natychmiast ułożono pieśni pochwalne, które przetrwały do dzisiejszych czasów, a wieść o poległym przywódcy rozprzestrzeniła się zaskakująco szybko. W ten sposób Rybiusz III Kwaśny został bohaterem, jakiego warto wspominać.
Miodowa Łapa słuchał apostoła seniora z zapartym tchem, chłonąc każde jego słowo z rozchylonym szeroko pyszczkiem.
— Ch-chciałbym być jak Ryb-Rybi-Rybiszu-Rybiusz… III… Kwaśny! — zawołał rozochocony. — Bracie Rybi Potopie, czy myślicie, że mógłbym w ten sposób pokonać Bezgwiezdnych heretyków? Sądzicie, że to dobry pomysł?
Rybi Potop wzruszył ramionami.
— Bezgwiezdni powinni zostać unieszkodliwieni już lata temu — prychnął z pogardą. — Cholerne ateistyczne śmiecie.
— Moglibyście po-powtórzyć? Nie zrozumiałem.
— Nic, nic. — Rybi Potop wziął głęboki wdech. — Zostań tu, dziecko, kiedy pójdę poszukać materiałów na ołtarz. Wrócę niebawem i raczę oczekiwać, iż znajdę cię w tym miejscu.
Rybi Potop mógł sobie tego życzyć i Miodowa Łapa był o krok od spełnienia tej prośby, niemniej jednak nie musiało minąć dziesięć uderzeń serca, żeby młody apostoł zwątpił w swoją silną wolę, a otoczenie zaczęło sprawiać wrażenie stokroć bardziej pociągającego. Gałęzie poruszyły się niespokojne, smagane delikatnym podmuchem, żuk pomykał między kłosami trawy, z oddali dobiegał świergot ptaków, a słońce prażyło niby płomień, ogrzewając pokrytą grubą, rudawą sierścią skórę malca, który siedział wytrwale, ze wzrokiem wbitym w punkt gdzieś za drzewem.
— Ry-Rybi Potop prosił, że-że-żebym został — gadał do siebie, próbując się przekonać, iż odejście z miejsca stanowiącego punkt ich umówionego spotkania byłoby nierozsąne, a on niepotrzebnie naraziłby się na gniew nie-mentora. — A ja, ja jestem po-posłu-susz-posłuszszny. Gwie-Gwiezdni wynagrodzą moją cie-cierpliwość.
Ale ani Gwiezdni, ani Rybi Potop nie nadchodzili. A nieznajomy głos za krzakami nie cierpiał zwłoki.
Po serii powtórzonego „zostanę tu” Miodowa Łapa podniósł się i poszedł.
Usłyszał coś, co można było nazwać rozmową albo monologiem — to pierwsze zakładałoby konwersację dwóch psów o łudząco podobnych głosach, drugie z kolei — najpewniej nic dobrego, ponieważ jegomość mówił dziwaczne dla Miodka rzeczy. Miodowa Łapa nie chciał jednak spędzać tam ani chwili dłużej, choć robił sobie z tego powodu wyrzuty i najpewniej przez długi czas będzie sobie wypominać własną lekkomyślność.
Zakradł się cicho, żeby nie narobić sobie problemów. Rybi Potop mógł się o tym nie dowiedzieć, musiał być zwyczajnie ostrożny. Postawił rudą łapę między gałęziami i poruszył się niezgrabnie, generując tym samym serię donośnych szmerów.
— Kurczę! — wymsknęło mu się, jednak prędko zamknął pysk.
Szary sznaucer był w trakcie prowadzenia dialogu i Miodek dopiero teraz zorientował się, że nieznajomy był, istotnie, zupełnie sam.
— Oni naprawdę nie mogą się nauczyć, żeby mówić mi Peter. To przecież nie jest takie trudne do zapamiętania! Jednoczłonowe! — Zawiesił głos na moment, jakby czekał na odpowiedź. — Szara Skała!
Miodową Łapę przeszył dreszcz. Kto nazywa psa po zdrajcy! Prędko połączył fakty, dochodząc do bezbłędnego, w jego mniemaniu, wniosku, iż Szara Skała i Poszarzały Głaz, o którym tak rozlegle opowiadał mu Rybi Potop, muszą mieć ze sobą nieco więcej wspólnego. Z jego ust wyrwało się pełne trwogi westchnięcie, a domniemany Peter zwolnił, spoglądając po krzaku. Nie wydawał się nim szczególnie zainteresowany, niemniej jednak Miodek, nie korzystając z pełni możliwości własnego umysłu, zdecydował się opuścić swoją kryjówkę.
— N-nie waż się ru-ruszyć — stęknął Miodek, próbując przybrać groźną postawę. Jego zająknięcie się nie wpłynęło korzystnie na autorytet, którego, swoją drogą, nawet nie posiadał, w szczególności z perspektywy znacznie starszego i z całą pewnością silniejszego sznaucera.
Miodowa Łapa ściągnął brwi i wydał z siebie warkot, strosząc sierść.
— O, jaki uroczy rudy dzieciak. Verg, adoptujmy. — Minęła chwila, zanim odezwał się po raz drugi. — Zabawę mi psujesz.
Miodek wybałuszył oczy.
— Kim jest Verg? — zapytał. — Prze-przecież nikt ci nie odpo-od… odpowiedział! Jest pan szalony!
Peter popatrzył na niego.
— Nie ująłbym tego w ten sposób, młody — odparł. — No, co tu robisz? Nie widzę twojej matki. — Rozejrzał się dla wzmocnienia swoich słów.
Spojrzenie akolity było w niego nieustannie wlepione, a zmrużone oczy wertowały go od łap po łeb. Miodek nigdy go nie widział. Wziął wdech — jego zapach nie był charakterystyczny dla psów z Flumine. Nie potrafił jednak określić, czy cuchnie jak Wietrzny, czy jakby był z Tenebris albo Industrii, a w szczególności czy nie należał do żadnego ugrupowania czy, o zgrozo, do Bezgwiezdnych. Ale nie był z Flumine. Ta jedna informacja napawała go wystarczającą niepewnością. Przecież nie musi być niewierzący. Nie mogę potępiać brata, choćby rozmawiał… ze sobą.
— Ni-nie jestem tutaj sam — zaprotestował Miodek. — By-byłem tu z moim… — zawahał się — ...moim mentorem, który musiał pi-pilnie pójść po… po wo-odę.
Skłamałem, pomyślał. Skłamałem, a ja nie mogę kłamać. Nie można kłamać. Następne uderzenia serca karcił się za kłamstwo, choć niewielkie i niekoniecznie ważne, a na dodatek zdawało się, jakby dla Petera nie grało większej roli. Mimo to kodeks wewnętrzny Miodowej Łapy kategorycznie wykluczał wszelkie incydenty tej maści.
— A pan? C-co pan tu robi?

<piotrek?>
[1973 słowa: Miodowa Łapa otrzymuje 19 Punktów Doświadczenia i 3 Punkty Treningu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz