— Nie będziesz musiał — powiedziałem po cichu, kątem oka jednak spoglądałem na Jasnego, który poszedł przed siebie.
W chwili gdy wcześniej szliśmy razem kawałek i Jasny nadawał jak szalony, to nawet mnie nie denerwował. Chyba zaczynałem przyzwyczajać się do jego głosu i historii, które przeżył. Czasem coś mówił bardzo chaotycznie, ale i to mi nie przeszkadzało. Wydaje się być fajny, jednak wciąż trzymałem go na dystans, znałem takich jak on, którzy w późniejszym czasie albo mnie chcieli wykorzystać, albo zaciągnąć do kąta i wykończyć. Jasny wydawał się bardziej prawdziwy i chciał mnie za… przyjaciela? Nie pamiętam, żeby ktokolwiek chciał mnie, mordercę za swojego przyjaciela.
Udałem się pod wieczór na miejsce ringu. Nikogo w pobliżu nie wyczuwałem, więc pamiętając o dziurze w płocie, wślizgnąłem się po cichu i pamiętałem, aby nie poruszyć drutów. Zdradziłyby moją obecność. Na wprost miałem wejście do budynku, o ile można to tak nazwać. Na nos mi spadła kropla deszczu, a za chwilę kolejne. Niespodziewanie pogoda się pogorszyła na noc i po chwili lało już jak z cebra. Z jednej strony dobrze, bo mnie nie usłyszą. Przemknąłem obok starych, zardzewiałych klatek i drewnianych skrzyń, pod łapami miałem już błoto.
We wnętrzu nic się nie zmieniło od mojego ostatniego pobytu, tylko wywąchałem nowe zapachy ofiar walk. Oczywiście było tu duszno i śmierdziało odchodami zmieszanymi z krwią i czymś jeszcze. Powoli kierowałem się do drzwi na końcu po lewej stronie, obstawiałem, że tam znajdę mój cel. Napotkałem wzrokiem klatkę, w której wcześniej siedział starzec, chciał mnie stąd wygonić, a najchętniej jakby się na mnie rzucił. Teraz znajdowała się tam jedynie jego kupka wyliniałego futra. Pewnie zabrali go na arenę, albo dali jakiemuś agresorowi na kolację, pomyślałem.
Za ścianą usłyszałem dźwięk głośny, aż mi w uszach zaczęło świszczeć. Zacisnąłem zęby, wiedziałem, co oznacza i ewidentnie w tym momencie trwa walka. Atak, atak, atak… Obnaż zęby i do ataku, parszywy kundlu, powróciły mi wspomnienia, o których cały czas próbowałem zapomnieć. Przygotowania, trening, dotknij swego pana, to dostaniesz kijem po głowie, albo kopniaka w brzuch. Warknąłem ze złości, muszę znaleźć zwyrodnialców, co zniszczyli mi życie.
Dotarłem do drzwi, przez kilka sekund nasłuchiwałem czy są w środku, ale nikogo nie słyszałem. Popchnąłem je nosem, wciąż węszyłem, żeby zaraz ktoś się nagle nie pojawił. Nikogo nie było. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, bardzo dziwne zapachy dotarły do mnie, ostre i sprawiały, że miałem ochotę kichać bez przerwy. Nastawiłem nagle uszy i przekręciłem głowę w stronę fotela. Zaraz za nim stała ogromna klatka, na jej podłodze leżały świeże kości z mięsem przy końcach. Jak u wszystkich również znalazło się tu futro z krwią. W tym momencie mnie olśniło — to miejsce mojego największego wroga, z którym walczyłem i o mało mnie nie zabił, gdyby nie jego drobny błąd. Duży mastiff pewnie znajdował się teraz na ringu i rozszarpywał swoją ofiarę. Nie chciałbym się z nim spotkać, ale jeśli do tego dojdzie, to nie będę się powstrzymywał.
Zaczaiłem się w ciemnym kącie i zamierzałem poczekać na mój cel. Wiedziałem, że walka się kończy, bo ludzie na trybunach zaczęli krzyczeć i pewnie czymś kolorowym rzucali w zwycięzcę. Mastiff może mnie wywęszyć, ale oni na siłę go wepchną do klatki, zawsze tak robili ze swoimi wyjątkowymi pupilami. Niech tylko się napiją dziwnego napoju, a wtedy zrobię swoje, pomyślałem.
Parę minut później do pomieszczenia weszli 3 ludzie, odróżniłem zapach każdego, ale nikt z nich nie był tym, o którego mi chodziło. Siedziałem nieruchomo oparty o ścianę, wrogowie krzyczeli do siebie niezrozumiałymi słowami. Obstawiałem, że albo ich pies wygrał, albo przegrał walkę. W tym momencie dołączył do całej trójki właśnie on — gdy tylko otworzyły się drzwi, rozpoznałem rozgniewaną twarz człowieka, którego byłem więźniem. Wszedł pewnym krokiem, a w lewej ręce ściskał łańcuch, gdzieniegdzie był wygięty. Po chwili wepchnął nogą do środka potężnego mastiffa, który wręcz rwał się do walki. Zauważyłem jego rozerwane ucho, wciąż sączyła się gęsta krew, ale znając jego, to z chęcią rozszarpałby jeszcze kilkanaście psów. Warczał, reagował agresywnie na każdego i zachowywał się, jakby mu było zbyt mało mordu. Zaprowadzili go na siłę do klatki, a raczej wepchnęli, bo przecież on nie odpuszcza tak łatwo.
— Idźcie posprzątać, jutro kolejna runda — mój cel zwrócił się do swoich kolegów i wskazał palcem na drzwi, to moja szansa
Łapy mi zaczęły drżeć z nerwów, jego widok sprawiał, że przypomniałem sobie wszystkie komendy, które wykrzykiwał mi na ucho przed walką. Wyobraziłem sobie jego na arenie ze mną… żadnych szans. Wszyscy wyszli z pokoju, zostaliśmy sami. Wyszedłem powoli z cienia, mastiff natychmiast uniósł łeb w poszukiwaniu zapachu. Odsłoniłem zęby, po czym zjeżyłem sierść na karku, człowiek zerwał się z fotela, otworzył szerzej oczy ze zdziwienia. Ślina mi zaczęła cieknąć z pyska, za chwilę wszystko się zakończy, a ja nareszcie odetchnę z ulgą. Pies w klatce zaczął szaleć jak powalony, chciał bronić swego pana za wszelką cenę.
— Powinienem cię zastrzelić, zanim zwiałeś — warknął człowiek i chwycił coś na styl kija.
Doskoczyłem mu do nogi, kilkoma szarpnięciami rozerwałem mu spodnie, a potem szybko odskoczyłem w bok, aby uniknąć uderzenia. Muszę go przewrócić, pomyślałem. Złapałem jeszcze raz za zakrwawioną nogę i mocniej ścisnąłem zęby. Przeciwnik wymachiwał kończyną, chcąc się mnie pozbyć, starałem się utrzymać na łapach, bo podłoga była całkiem śliska. Zderzyłem się dwa razy o szafę, nagle puściłem nogę i udało mi się go chwycić za rękę. O to mi chodziło. Szarpałem głową jak opętany i czułem z każdym uściskiem krew, chciałem, żeby cierpiał jak najdłużej. Wytrenowałeś mnie na mordercę, więc podziwiaj swoje owoce pracy. Nagle zauważyłem uniesiony kij nad łbem, natychmiast się odsunąłem i od razu wbiłem zęby w rękę z jego bronią. Ten złapał mnie za skórę na karku i mocno ścisnął. Warknąłem głośno, chciałem mu doskoczyć do szyi i zadać poważniejsze obrażenia. Wyciągnął rękę przed siebie i spojrzeliśmy sobie w oczy, moje oraz jego płonęły żywym ogniem.
— Myślisz, że nie znam twoich ruchów? — spytał, łapiąc oddech. — Jeśli ci mało zabijania, to zaraz powalczysz na arenie, ale nie wyjdziesz już stamtąd.
Wykrzywiłem głowę i odgryzłem mu dwa palce. Puścił mnie wolno, a sam zwinął się z bólu. Wykorzystałem chwilę nieuwagi, rzuciłem się na niego, aż upadł na ziemię. Ponownie rozszarpałem mu zdrowszą rękę ze wszystkimi palcami, poczułem łamanie kości, co akurat mnie zadowoliło. Drugą ręką chciał mnie odepchnąć od siebie, ale nie mógł, byłem w takim stanie, że nic nie mogło mnie powstrzymać. Rozerwałem mu ubranie przy szyi, materiał darł się jak suchy liść w ciepłym lecie. To był ten moment, teraz pozostało mi jedynie go dobić. Szykowałem się do skoku, ale niespodziewanie uderzył mnie mocno kijem, nie wiedziałem, skąd go wziął. Osunąłem się na ziemię, ciężko mi się oddychało. Bolało mnie na brzuchu, bardziej z boku, prawdopodobnie moje dawniej pęknięte żebro znów pękło. Zmrużyłem oczy, nie mogłem się poddać, tym bardziej że człowiek już prawie stał na nogach. Podniosłem się z niewielkim trudem i zaatakowałem — mocniej i ostrzej.
W końcu udało mi się go wykończyć, wykrwawił się od poniesionych ran. Ulżyło mi, dla pewności szarpnąłem go za spodnie, ale to już był koniec. Odetchnąłem ze zmęczenia, coś mi jednak nie dawało spokoju. Zza fotela wybiegł prosto na mnie rozwścieczony mastiff. Kątem oka dostrzegłem wyrwane drzwi od klatki, on to ma siłę jak niedźwiedź. Wykonałem zwinny unik, nie miałem najmniejszej ochoty z nim walczyć, a jego wściekłość osiągnęła zenitu. Miałem tę zaletę, że byłem szczuplejszy i mogłem bez problemu go wyminąć, tak też to wykorzystałem i miałem chwilę na otwarcie przymkniętych drzwi od pokoju. Wymknąłem się z pomieszczenia i pozostała mi ostatnia prosta do wyjścia. Czułem za sobą ciężkie stąpanie kudłatego potwora, obmyślałem na szybko gdzie go zranić, żeby padł, ale przez grubą sierść miałem marne szanse na chociażby zadrapanie pazurem po skórze.
Przede mną leżały porozwalane klatki, spadły z góry? Może celowo ktoś je zrzucił… Nie mogłem ich przeskoczyć, bo łatwo wtedy bym się nabił na wystające pręty. Po lewej stronie zauważyłem okno. Gdyby tak go przechylić i pchnąć łbem to wtedy powinno się otworzyć. Mastiff oparł się przednimi łapami o półkę, gdzie stały klatki i złapał mnie za tylną łapę. Ściągnął mnie na dół i wbił zęby w bark, odruchowo złapałem go za pysk i rozerwałem skórę aż do oka. Małe wrażenie to na nim wywarło, nie poluźnił uścisku szczęk. Warknąłem cicho, poczułem się jak na arenie podczas ostatniej walki właśnie z tym potworem. Po chwili złapałem go za połowę ucha, które mu ktoś odgryzł wcześniej. Podziałało, bo odszedł kilka kroków w tył, ja wróciłem na półkę, wystarczyło unieść to coś na dole…
Przeciwnik z impetem rzucił się na mnie i wylecieliśmy przez okno, szkło posypało się na wszystkie strony i utkwiło w naszych ciałach. Poczułem przeszywający ból na plecach, drugi pies również, ale nikt z nas nie dał po sobie tego poznać. Na dworze lało, wszędzie było błoto — jeśli tu zawalczymy, to szybko któryś polegnie. Postanowiłem go unieruchomić, a na terenie wokół leżało pełno gratów.
Unikałem jego ataków, jak tylko mogłem, miał w sobie nienawiść i nieokiełznaną chęć mordu. Miałem z nim marne szanse, ale zawsze jak razem walczyliśmy, to remisowaliśmy. Pies prawie chwycił mnie za ogon, ale byłem szybszy. Miałem zamiar go przygnieść śmieciami w postaci starych klatek i ciężkich worków śmierdzących zwłokami psów. Szkło wbite w skórę dawało się we znaki, ignorowałem ból, bo musiałem skupić się na swoim planie. Zatoczyliśmy koło, czekałem cierpliwie na jego pierwszy ruch, był strasznie przewidywalny i wiedziałem w którą stronę ruszy, jednak czekałem. W końcu zerwał się z miejsca i niefortunnie poślizgnął na błocie. Po drugiej stronie budynku leżała największa sterta śmieci i tam musiałem się skierować. Samemu mi było trudno utrzymać równowagę, całe futro miałem przemoknięte i brudne.
Pod płotem przemknął mi cień, może mi się zdawało, ale wyglądał dość charakterystycznie. Po chwili dojrzałem Jasnego po mojej stronie, co on tu u diabła robi? Pewnie szuka wyjścia, a dziura sama mi zniknęła z oczu, pomyślałem. Spojrzałem za siebie, mastiff zdołał się już podnieść i biegł w naszą stronę. Mój towarzysz położył uszy i zdębiał, teraz na pewno się nie ruszy z miejsca. Złapałem go za skórę na karku, jego futro też całkiem kleiło się od błota.
Podszedłem jak najbliżej sterty śmieci, która ledwo stała w miejscu i czekałem na wroga. Jasny zwinął się prawie w kłębek, rozglądał się na boki. Wielki pies wyłonił się zza zakrętu i stanął naprzeciw nas.
— Co ty robisz? — spytał Jasny, wbijając wzrok w psa przed nami.
Ścisnąłem go trochę mocniej, gdy wróg zaczął na nas szarżować jak wściekły byk. Napiąłem mięśnie łap i musiałem teraz wyczuć dobry moment. Pies otworzył paszcze niecałe 5 metrów od nosa Jasnego, ale w tej chwili zrobiłem unik i mastiff zbił się ze śmieciami, które całą siłą zleciały na niego. Przysypały go całego, nie było szans, żeby wyszedł z tego cało. Nagle lampy na budynku się zaświeciły, chyba znaleźli ciało, pomyślałem. Czmychnąłem przez dziurę w płocie i bezpiecznie się oddaliłem. Naprawdę poczułem ulgę, gdy opuściłem to miejsce.
Na naszych terenach mogłem puścić już Jasnego, chyba się trochę wystraszył. Zacisnąłem zęby, znów się upomniały kawałki szkła, muszę je jakoś wyjąć.
<Jasne Serce?>
[1806 słów: Płomienny Krzew otrzymuje 18 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz