Miałem trochę mieszane myśli co do miejsca mordu między psami a samym Jasnym, który… powiedział mi, gdzie są Dwunogi, co mnie „trenowali” do walk. Czemu to zrobiłeś? Zapuściłeś się tam i podsłuchałeś rozmowy dla mnie? Odwróciłem głowę i odprowadziłem mojego towarzysza wzrokiem przez kilka sekund. Wydało mi się to wszystko głupie i bezmyślne, ale z drugiej strony… sam nie wiem. Miałem przez chwilę wrażenie, że to było… miłe? Otrząsnąłem się z myśli i powoli zmierzałem do celu.
Nikt nie musiał mnie do tego miejsca prowadzić – zapach mięsa, futra i nawet moczu można było wyczuć z daleka. Za niewielkim zakrętem ujawniał mi się wysoki druciany płot, no tak, to aby żaden pies nie uciekł. Żadne stworzenie nie było w stanie uciec, za karę jeszcze dostawało kijem z ostrymi kolcami po karku i wracało na arenę, żeby umrzeć w pysku pełnym zębów. Sam kiedyś w owej paszczy wylądowałem i o mało nie zmiażdżono mi głowy.
Okrążyłem płot, gdzieniegdzie zauważyłem zasypane podkopy nieszczęśników, którzy próbowali się uratować, czy im się udało – nie wiem. Po chwili znalazłem małe przejście, gdzie drut podważony był cegłą, czy to tu wlazłeś Jasny? Uniosłem głowę, spojrzałem na lewo i prawo, nie było nikogo w pobliżu. Chwyciłem w pysk drut, po czym mocno szarpnąłem, aż pękł w dwóch miejscach. Przejście się poszerzyło i mogłem normalnie przejść. Towarzyszyło mi niepewność i gniew, marzyłem, odkąd się tutaj znalazłem, pozbyć się dwóch Dwunogów, którzy zmusili mnie do udziału w swoich gierkach. W chwili uwolnienia nie byłem już sobą. Owszem we wczesnym życiu szczenięcia miałem już w sobie wściekłość, ale to, czego nauczyłem się na arenie, z niczym się nie równało. Wszystkie blizny i ogon, wyniosłem to z tego miejsca.
Każda z blizn na ciele to pamiątka po walkach z dużymi i masywnymi przeciwnikami, bo psy mojej wielkości i mniejsze pokonywałem od razu i wielkiej szkody mi nie zrobiły. Dopiero jak pojawił się pitbull albo mój największy wróg, wtedy bez rozlewu krwi i połamanych kości się nie obyło. Do nosa dobiły mi się zapachy śmierci i innych psów, zapewne są trzymane w małych klatkach, obijane kijami, a miski z jedzeniem stoją przed klatkami, żeby pies zwariował z głodu. Gdy to wszystko sobie przypominam, to sam mam ochotę zwariować i wszystkich pozabijać na całym terenie. Ciche piski dobiegały zza dużego materiału po prawej stronie, tam pewnie trzymają wszystkich idących na arenę. Zakradłem się tam po cichu, minęło kilka sekund, nim oczy przyzwyczaiły mi się do panujących tam ciemności. Tutaj zapachy mi się totalnie zmieszały – pierwsze co to wyczułem krew, potem zmoczone futro, oddechy kilkunastu psów i na końcu kurz. Po obydwóch stronach ciągły się puste klatki, były w okropnym stanie. Niektóre zniszczone na tyle, że wystarczyło dotknąć, a im dalej się szło, to od pewnego momentu znajdowały się klatki pełne krwi. W jednej znalazłem świeżą czerwoną plamę, niedawno znajdowała się ofiara Dwunogów.
Kawałek dalej znalazłem odrobinę większą skrzynię. Położyłem uszy po sobie i zjeżyłem sierść – rozpoznałem moją klatkę. U góry widniało czerwone słowo, którego nie rozumiałem, a obok chyba czaszka ludzka z dwiema kośćmi. Dno było w całości poplamione dawno zaschniętą krwią, a nawet znalazłem kawałek mojego futra, który utknął w siatce z drutu. Warknąłem na skrzynkę, miałem dosyć wszystkiego.
— Zedd? — odezwał się cienki głosik. — Co tu robisz?
Ten głos, znałem go.
— Mało ci rozlewu krwi? Spadaj stąd — zabrzmiał znowu.
Zbliżyłem się do samotnej klatki stojącej w ciemnościach. Znajdował się w niej stary pies o siwym pysku. Kiedyś stoczyłem z nim walkę, przez którą stracił łapę i oko. A Zedd… tak na mnie kiedyś wołali, ale zdążyłem już o tym zapomnieć.
— Nie waż się na mnie tak mówić — mruknąłem, odsłaniając zęby — mogę ci usunąć drugą łapę.
— Nie ma takiej konieczności — spoważniał. — Wiesz, co narobiłeś, gdy uciekłeś?
— Co?
— Dwunogi się wkurzyli i szukali cię po całym mieście, niektórych powystrzelali, za NIEWINNOŚĆ rozumiesz?! Widziałem już wiele, ale strzelanie do nas to już przekracza wszelkie granice — odsłonił zęby. — Wszystko przez ciebie, czempionie…
— Zamknij się. — Nastroszyłem sierść.
— Chętnie zobaczę, jak twój kolega cię rozrywa na kawałki… tylko my dwaj przeżyliśmy po twojej ucieczce — zniżył głos — pozostali to nowe łupy.
Jeszcze chwila i skręciłbym mu kark. Jaki kolega? Kogo on miał na myśli? Oddaliłem się od starca, przez to wszystko postradał zmysły. Usłyszałem niedaleko rozmowę, Dwunogi byli blisko.
Przystanąłem obok dużych drzwi, nasłuchiwałem uważnie dwóch głosów. Nie wydały mi się one znajome, choć minęło wiele lat, to w dalszym ciągu pamiętałem, jak brzmiał zwyrodnialec, który mnie przytrzymywał. Westchnąłem, nie było go tu. Już oddalałem się od drzwi, ale usłyszałem kroki, ktoś do nich dołączył. Gdy tylko wypowiedział dwa pierwsze słowa, rozpoznałem ton oraz charakterystyczny sposób wypowiadania. Zacisnąłem kły, będziesz błagał o śmierć ty gnoju.
Teraz nie mogłem zaatakować, we trzech bez problemu by mnie unieruchomili i zamknęli w jednej z klatek. Trzeba by to zrobić po cichu i po zapadnięciu zmroku, najlepsze było to, że za mordercę uznają jakiegoś psa stąd, po prostu któryś mógł zerwać się z łańcucha i zagryźć właściciela, banalne. Skierowałem się do wyjścia, musiałem opuścić teren skażony krwią i poczekać na odpowiedni moment.
— Idź, spójrz śmierci w oczy — powiedział starzec, zmierzył mnie wzrokiem na pożegnanie.
Raczej ty spojrzałeś na chodzącą śmierć, pomyślałem, gdyby nie kraty, już byś leżał na ziemi z wyprutymi flakami. Odsłoniłem nosem wiszący materiał z góry i zaczerpnąłem świeżego powietrza. Nieprzyjemnie wrócić do miejsca, gdzie traktowali cię jak zabawkę i śmiali, kiedy obrywałeś od przeciwnika. Najgorzej jak miska z żarciem była poza twoim zasięgiem, a głód nie do zniesienia… Teraz trzeba poczekać na wieczór, miałem nadzieje, że po zabiciu Dwunoga w końcu pozbędę się całego ciężaru. Gdzie była ta dziura? Zniknęło mi z oczu przejście przez druciany płot.
— Tego szukasz? — powiedział Jasny i pacnął łapą urwany płot.
Wypuściłem powietrze z ust i skierowałem się do wyjścia. Ciarki mi przeszły po plecach, gdy znalazłem się poza okropnym budynkiem.
— Zrobiłeś, co chciałeś? — spytał ciekawy.
— Wieczorem.
— A no tak, jeszcze ktoś zauważy albo usłyszy.
W tym momencie Jasny się zapomniał na moment i zbyt zbliżył do mnie. Widziałem to kątem oka, ale mruknąłem jedynie cicho. Towarzysz nagle odskoczył na bok jak poparzony. Tak jakby jego obecność mi przestawała przeszkadzać, nie drażniło mnie, że szedł trochę za blisko mnie. Nigdy w życiu nikt ze mną nie utrzymywał kontaktu dłużej niż parę minut, a on mnie chyba traktuje jak kolegę?
— Byli tam sami włóczędzy — mruknąłem.
Jasny zamrugał kilka razy, chyba odpowiedziałem mu na pytanie błądzące po myślach.
<Jasne Serce?>
[1050 słów: Płomienny Krzew otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz