22 czerwca 2021

Od Pyłu [NPC] - awers

— Jak długo wiedziałeś? 
— Od kiedy się narodziłeś. — Jazgot spojrzał na niego zaskoczony. — Wiedziałem o romansie mojego brata z twoją matką. Kiedy urodziła czarno-białe szczenięta, nawet nie byłem zaskoczony.
— Czemu nic nie powiedziałeś?
— Czemu miałem? Co by to zmieniło? Nie chciałeś chyba, bym był twoim tatkiem, prawda? - Jazgot prychnął — Poradziłeś sobie. I pomagałem, nie powiesz, że nie.
Trudno było nie myśleć o nim, jak o szczeniaku, gdy tak patrzył. Miał oczy jak Wartki Potok. Nie chodziło tu o kolor, bo czerwień cechowała każdego z nich, ale o błysk. Nie potrafiłby tego wytłumaczyć, nawet jeśli ktoś by go zapytał. Już kiedy Jazgot stawiał pierwsze kroki, widział w nich tę samą niepewność i zagubienie, które pamiętał u brata. Bolało go to w sercu. Wartki Potok zawsze był jego ulubionym.
— Pomagałeś. — powiedział w końcu Jazgot. — Jak każdy. Na swój sposób.
— Burza nic ci nie powiedziała o ojcu, uznałem, że to nie moja rola cię uświadamiać — dodał. To było kłamstwo. Nigdy nie zastanawiał się nawet, czy Burza wspomniała mu o Jasnym. Nie chciał tylko łączyć niewinnego szczeniaka z tym psem, wiedząc, że może zacząć go nienawidzić za czyny, które nie były jego winą.
— Ma sens — stwierdził Jazgot, ale widać było, że te słowa z trudem przeszły przez jego gardło. — Tak skrzętnie starałeś się ukryć swoją tożsamość, nie po to, by szczeniak wypaplał prawdę. Dorosłych jeszcze mogłeś przekonać do milczenia, ale młodego mnie już nie. Po prostu… — zatrzymał się i spojrzał na własne pazury. Pył znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że pies walczył ze sobą. Debatował, czy wypowiedzieć następne zdanie. — byłem bardzo samotnym dzieckiem. I wyobrażam sobie, jak to samotne dziecko by się czuło ze świadomością, że ma jednak jakąś rodzinę.
Pył patrzył na niego bez słowa, niepewny, jakie emocje malowały się na jego pysku.
— Cichociemny, Szpak i Jeżogłówka również się do niej zaliczają — zdecydował się na prawdę, bo ona ostatecznie i tak miała zostać ujawniona. Jazgot spojrzał na niego zaskoczony. — Była nas piątka. Ja i Wartki Potok byliśmy młodsi o siedem księżyców. On odszedł niedługo po śmierci naszej starszej siostry, Złotej Błyskawicy. Wilczy Wicher zniknął już wcześniej, uciekając do Flumine. Cichociemny i reszta są jego dziećmi. 
— To za dużo informacji w zbyt krótkim czasie — powiedział Jazgot, kręcąc łbem. Pył uśmiechnął się, ale spoważniał. To nie był moment na śmiech. Otworzyła się przed nim szansa i nie miał zamiaru jej stracić.
— Dowiedziałem się o romansie mojego brata, gdy byłem nieco starszy niż ty. Jasne Serce zawsze starał się być tym idealnym wojownikiem. Grzecznym, uprzejmym i nigdy niełamiącym zasad. Najstarszy z nas wszystkich. To była prawdziwa niespodzianka, gdy odkryłem, że nasz najstarszy braciszek sypia po kątach ze starszą samicą, na dodatek samicą z Industrii.
Jazgot nie odezwał się. Patrzył na niego skupiony, chłonąc wszystkie informacje. Pewnie nawet ich nie kwestionował. Pyła przeszedł dreszcz na myśl, jak wielką moc ma w tym momencie nad młodzikiem. Chociaż wcześniejsze kłamstwo kłuło go w język, postanowił mówić dalej. Pokazać tyle, ile był w stanie.
— Natknąłem się na niego, gdy wymykał się z legowiska. Skłamał, że idzie na patrol. Wiedziałem, że to nieprawda, bo sam miałem się na niego udać. Ale on nie miał pojęcia, że nastąpiły zmiany w schemacie.
Uśmiechnął się do mnie, jakby nigdy nic i pobiegł dalej. I niemal mu uwierzyłem, że chodzi tylko o niewinną przechadzkę, ale potem podążyłem za jego zapachem. Krążył bez sensu. Starał się mnie zgubić. Chyba myślał, że mu się udało. Znalazłem go z samicą już po… już po akcie. Skonfrontowałem go, gdy wrócił do legowiska.
Pamiętał te kłótnie. Przyciszone głosy, by nie obudzić pozostałych psów, ostre słowa i Jasnego pokazującego mu kły po raz pierwszy. Pamiętał jego chrapliwy głos mówiący “To nie jest to samo!”. Potem musieli udawać, że nic się między nimi nie stało, siedząc po przeciwnych stronach dziczego truchła.
— Co powiedział? — zapytał cicho Jazgot.
— Że to nie moja sprawa. Że mam zostawić go w spokoju. On. Jasne Serce, które prawił mi morały od momentu, gdy tylko dowiedział się o Pyle — zatrzymał się. Ciągle bolało go słyszenie jego imienia. Wziął je na swoje z czystego masochizmu, by zawsze pamiętać o tym, co stracił. — Czy ja kiedykolwiek opowiadałem ci o moim Pyle?
— Tak… mówiłeś, że przejąłeś po nim imię. I że był twoim partnerem. — Skinął łbem.
— Kochałem go tak bardzo… — ugryzł swój język. Nie. Najpierw powinien usłyszeć swoją historie. — W trakcie wojny znów trafiłem na Burze. Nie miałem wątpliwości, że to ona. Walki już powoli się kończyły, było jasne, że przegramy. Panował chaos. Klany były porozrzucane po lesie, dziesiątki psów zaginęły, niektóre nigdy się nie odnalazły. Wtedy była już z tobą w ciąży.
Wyjaśniłem jej, kim jestem. Powiedziała mi, że nie może wrócić do klanu i nawet o to nie pytałem. Ja też… ja też nie miałem tego w planach.
Pamiętał swoje zaskoczenie, jak dużo starsza od niego była. Zapewne w wieku ich matki. Wcześniej jedynie się domyślał. Nie nazwałby jej piękną, ale miała w sobie jakąś gracje, nawet będąc w ostatnim księżycu ciąży. Czuła się oszukana przez Jasnego, a on sympatyzował z tym uczuciem.
Powiedziała mu, że za późno dowiedziała się o ciąży i nie wiedziała jak bezpiecznie pozbyć się szczeniąt. Nie musiał tego mówić Jazgotowi. Tak samo jak nie musiał wspominać o jej reakcji na śmierć trzech pozostałych szczeniąt. Tym przerażającym dźwięku, który łączył w sobie łkanie i głęboki wydech pełen ulgi,  który wydarł się z jej gardła.
— To ty zaprowadziłeś ją do Bezgwiezdnych? — zapytał.
— Tak. A niedługo później Leonis przyjął wasz poród. Wyszedłeś jako pierwszy.
— Byłeś przy moim porodzie? — zdziwił się Jazgot.
— Nie przy samym, Leonis odgryzłby mi głowę. Ale wyszedłem z sali jako ostatni i wszedłem jako pierwszy. Burza nie miała tu zbyt wielu przyjaciół. Byliście malutcy, podejrzewaliśmy, że żaden z was nie przeżyje. Ale ty płakałeś najgłośniej. Wierzyłem w twoje szanse.
— Nigdy nie poszedłem do miejsca, gdzie leżą pozostali — mruknął Jazgot, jakby mówił do siebie.
— Mogę cię kiedyś tam zaprowadzić. Musieliśmy… musieliśmy ich szybko zakopać. Nadałem imiona, jak tylko się urodziliście. To byłby zły znak, by umrzeć bez imienia.
— Ty nas nazwałeś?
— Ich tak. Twoja matka była zmęczona. Ale kiedy dotarłem do ciebie, otworzyła oczy i powiedziała, że będziesz nazywać się Jazgot.
— Ja… nie wiem co o tym myśleć — powiedział w końcu, patrząc w dół. To było zrozumiałe, ale Pył jeszcze nie skończył, to nie była nawet historia, którą chciał przekazać.
— Wiesz, dlaczego związek Jasnego Serca i twojej matki tak mnie bolał? Przez hipokryzje tej sytuacji — syknął. — Mój Pył był jedyną osobą, która mnie rozumiała. Nie oceniał, nie narzekał, pozwalał mi być i w tym samym czasie był obok mnie. Kochałem go, tak jak nigdy nie pokocham już nikogo.
Po raz pierwszy od lat mógł to z siebie wyrzucić. Cisza bolała prawie tak bardzo jak jego imię. Tak strasznie tęsknił i nie miał nawet nikogo, z kim mógł podzielić się tym bólem. Nikogo, komu mógł powiedzieć, co tak naprawdę się stało.
— Spotkaliśmy się, gdy byłem w paskudnym stanie, a on dał mi więcej radości i uśmiechu, niż cała rodzina razem wzięta. Wiedziałem, że go nie zaakceptują. Tenebris nie był znany z otwartości, nawet jeśli przyjął mojego ojca. Zresztą on nie nadawał się do życia w klanie. Był wolnym duchem.
Jasny dowiedział się przypadkiem i musiałem go powstrzymywać, żeby nie rzucił się z zębami. Zawsze udawał świętego. Tego jednego psa, który wie, co powinno być zrobione. Zaczął mi mówić, że powinienem zakończyć relacje. Że na pewno skończy się to tragedią…
I skończyło, chciał powiedzieć, ale gula stanęła mu w gardle. Miał przed oczami obraz martwego ukochanego, którego krew spływała do rzeki. Spróbował kontynuować zduszonym głosem.
— W wojnie… w wojnie widziałem swoją szansę, by zniknąć. Było mi ciężko, momentami bardzo. Próbowałem go odnaleźć, wracałem na miejsce naszych spotkań, gdy tylko mogłem. Obiecałem mu, że uciekniemy razem na północ. Ale… Ale Jasny znalazł go pierwszy.
Słyszał, jak Jazgot wciąga oddech.
— Czy on…
— Zamordował go — powiedział po raz pierwszy i dało mu to jakąś dziwną ulgę, że wreszcie może wypowiedzieć te słowa. — Jasne Serce zamordował mojego ukochanego w imię honoru i mojego dobra, a w tym samym czasie pieprzył sukę z innego klanu.
Odwrócił się. Spojrzał Jazgotowi w oczy, pełne szoku i wzrastającego gniewu.
— Twój ojciec jest psem zbyt zapatrzonym w zasady, by dostrzegać własne okrucieństwo. Zabił mojego partnera. Zranił Mlecza. Zamordował Szyszkę.
— Nie wiesz tego…
— Ale go znam. I wierzę, że byłby do tego zdolny. Dlatego ukryłem się wśród Bezgwiezdnych. Dlatego twoja matka nigdy do niego nie wróciła. Dlatego nie chce go już nigdy widzieć. Nie jestem w stanie z nim wygrać, wiem to. Jestem za słaby, ale ty nie. Ty masz szanse.
— Co ty…
— Zmierz się z nim. — Wbił pazury w jego łapę, młodzik odskoczył. W tym momencie go to nie obchodziło. — Błagam cię, Jazgot. To niebezpieczny pies. To pies, który jest w stanie zamordować kogoś w imię własnej racji, który nie myśli nawet o własnej hipokryzji. Nie da się do siebie zbliżyć nikomu oprócz ciebie. Idź na granice. Cichociemny o wszystkim się dowiedział i poszedł kłapać pyskiem.
— Co? Kiedy?
— Jazgot! — Samcowi rozszerzyły się źrenice. — Czy jesteś w stanie zrobić to dla klanu?
Coś zmieniło się w jego spojrzeniu. Widział rodzącą się w nim determinacje.
— Tak.
— Nie masz czasu. Idź.
Pies ruszył. Posłuszny jak baranek, wiedziony odpowiednio nakierowanym strachem i potrzebą uznania. Pył czuł, jak coś zaciska się w jego sercu.
— Co żeś zrobił Pył? — zapytał Cichociemny, podchodząc bliżej.
— Powiedziałem mu moją historię — odpowiedział. Zirytowało go, jak jego głos zadrżał.
— Nastawiłeś go. Wysłałeś na Jasnego. 
— Wiem.
— Wiesz? To jest twoja reakcja?
Nie odpowiedział na to. Patrzył na odbiegającego psa i czuł coraz mniejszą pewność. Zamknął oczy i starł drobinki czerwieni ze swoich pazurów. Nie chciał mieć krwi Jazgota na swoich łapach.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz