Jeszcze kilka chwil temu, gdy dźwięk nieco przesadzonej reakcji na wieść o tym, że tak, Sowi Pazur zostanie jej mężem na zawsze, rozchodził się przez pół obozu, wszystko było w należytym porządku — w takim, jakim Rzepka uwielbiała przebywać, choć nie potrafiła samodzielnie zaprowadzić. Oczywiście gówniak numer jeden, znaczy się Ciepłek, cicho szczekał, warczał, czy wydawał inne podejrzane beatboxy (Gwiezdni, proszę, nie róbcie z niego rapera) ze swojego płaczem ściśniętego gardła, próbując dać swojemu bratu wskazówkę, iż jest na niego bardzo, bardzo, bardzo zły, ponieważ ten nie chciał oddać mu skradzionego parę minut temu liścia, choć do uszu uradowanej odwzajemnionymi uczuciami matki nie docierały odgłosy ich sprzeczki. Jak to zostało kiedyś powiedziane przez jednego starego psiora, miłość robi z nas ułomnych kaleków, a jak wiadomo, dla takich to już raczej nie ma ratunku. Zgodnie z tradycją, jej wszystkie zmysły skierowane były tylko w stronę zdegustowanego rozgardiaszem Sowiego, który wyglądał tego dnia, jakby chciał umrzeć jeszcze bardziej niż zwykle. Niewątpliwie Rzepakowa olewała wyraz jego twarzy i postanowiła ruszyć wraz ze swoim flow; maślane oczy naszej królewny spoglądały na nieco przechylony pysk Pazura, niżej tuż pod nosem tworzył się ten sam skromny uśmiech, jak za pierwszym razem, gdy doznawała tak intymnej styczności z innym psem, natomiast ciało mimowolnie zbliżało się do partnera, ażeby schowane w głębi delikatne uczucie wraz z narastającym dotykiem z siebie wypuścić. Z perspektywy trzeciej osoby wyglądałoby to zapewne jak swego rodzaju taniec, w którym oczywiście uczestniczyła jedynie żeńska część duetu, ponieważ widocznie zakłopotany nagłym obrotem spraw Sowi, nie załapał wyczilowanego rytmu Rzepki. A szkoda, bo w tej trochę obumierającej Industrii przydałby się kolejny miot, a szczególnie z tak pięknej pary, jaką tworzyła liderka wraz z jej zastępcą.
Bez większych wątpliwości z tego punktu można by stwierdzić, iż w momencie, w którym wybranek zgodził się na rozpoczęcie wspólnego życia wraz z suką, wszystko, co ją dręczyło, zostało odepchnięte na drugi, nieco dalszy od teraźniejszości plan, wprowadzając Gwiazdkę na beztroską ścieżkę życiową, aczkolwiek kto by pomyślał, że Gwiezdni posiadają jeszcze więcej pomysłów, którymi dałoby się wpędzić biedną Rzepkę do grobu? Oczywiście jeden z nich prawdopodobnie uznał, że warto by było wyciągnąć jeden z tych leżących w koszu z podpisem na złamanie serca Rzepakowej Gwiazdy, zamiast trzy i pół raza uderzyć głową o ścianę, obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni i jeszcze raz przemyśleć swój wybór. Niestety, ten kto wprawił w realne życie opis wydarzenia z dnia, początkowo wydającego się niezmiernie szczęśliwym, bo w końcu liderka odnalazła wewnętrzne szczęście i spełniła wszystkie marzenia, kłębiące się od wielu księżyców w jej głowie, musiał być zwyczajnym panem marudą, pogromcą dobrej zabawy i uśmiechów dzieci, jednym słowem — psychopatą z niewyobrażalną dla przeciętnego psa mocą, umożliwiającą wprowadzenie wybranej istoty w utopijną rozpacz.
Podczas gdy młoda para postanowiła spoufalać się na oczach własnych, lekko niedorozwiniętych bombelków, co chyba nie byłoby dobrym pomysłem, ponieważ kto wie, czy w ich głowie nie zostałaby zakodowana kolejna, tym razem jeszcze gorsza niż posiadanie niezdrowej na umyśle matki-liderki, życiowa trauma, daleko, daleko od ich legowiska działy się rzeczy o wiele gorsze i straszniejsze, takie, po których żaden malutki szczeniak by się nie podniósł, jednakże nie mam zamiaru teraz niczego spojlerować, wszystkiego dowiecie się za jakieś dwie minuty, kochani.
— Ej, Gwiazdo, ale ty wiesz, że te gówniaki wszystko widzą? — odchrząknął Sowi, patrząc z przerażeniem na dość mikroskopijną, a może nawet nieistniejącą między nimi przestrzeń.
— Ale jakie gówniaki, co ty gadasz, Pazurze? — wymamrotała na wpół ogarniająca rzeczywistość Rzepakowa, będąca zbyt zajęta ocieraniem swojej głowy o miękki kark partnera i niespokojnym wierceniem się na niewygodnej dla jej tyłka ziemi.
— No twoje, a niby jakie? — westchnął bezradnie. — Pamiętasz jeszcze, że masz dzieci?
— Oczywiście, że pamiętam! Za kogo ty mnie masz?! — odburknęła obrażona na te jakże niemiłe i nieprawdziwe, nieposiadające odniesienia do rzeczywistości słowa, a także na to, że nieobyty w pieszczotach samiec najzwyczajniej zepsuł dobrze zapowiadający się moment.
Właśnie, jeśli już o szczylach mowa…
Sowi Pazur przewrócił oczami, oglądając zachowanie zbulwersowanej Rzepki (czyli tworzenie się najwścieklejszej miny, jaką tylko potrafi, a nie oszukujmy się, dawne Słońce nie potrafi być ani zła, ani groźna).
— Nie wiem, czy mogę nazwać cię dobrą matką — powiedział pewnie, zastanawiając się, czy uda mu się jeszcze bardziej ją zezłościć.
— A to dlaczego? — wysyczała, a bardziej wyszeptała, jeszcze bardziej marszcząc brwi, żeby tylko zaznaczyć dominację.
— Bo jedno z nich ci chyba uciekło.
W zasadzie nie wiadomo, jak można by opisać to, co w tamtej chwili zaczynała czuć nasza bohaterka, ponieważ każde z trójki małych bachorów, wypchane z tylnej części ciała parę księżyców temu, traktowała jak oczko w głowie, jak coś, czego nie może porzucić, zostawić, ani pozwolić na cierpienie. Bo po prostu każde z nich kocha. I dlatego też następne parę chwil, które następowały po sobie tak szybko, iż nie sposób było je zarejestrować w małej główce Rzepakowej, były tak niezmiernie i niewyobrażalnie bolesne. (Panie psychopato, czy naprawdę musisz wprowadzać kochaną Rzepkę w taki dół?)
— Czekaj, jeden, dwa… nie, jeden, dwa, jed…, nie, czekaj — powtarzała przez parę chwil pod zakłopotanym przez wysiłek umysłowy nosem, starając się pojąć, gdzie do dwunastu i jednej czwartej Dwunożnych podziewa się jej czwarte, nie, czekaj, trzecie dziecko, noszące imię Żabka.
Wszystkie towarzyszące jej dotąd emocje, które zostały przywołane przez wcześniejsze, nic nieznaczące dokazywanie Sowiego Pazura, nieoczekiwanie opuściły głowę roztrzęsionej matki i zostały zastąpione przez niebywałą ilość kortyzolu, który jedynie począł pchać ją w coraz to większy wir zakłopotania i chęci działania. Oczywiście, ciekawość dziecka doprowadziłaby go do dłuższego spaceru po okolicy, jednak Żabka taka nie była, nie spędzała czasu jak jej bracia, Żabka nie...
— Rzepakowa, wszystko w porządku?
Gdybyśmy byli w zupełnie innej sytuacji, weźmy za przykład zwykłe załamanie nad tym, że w dalszym ciągu Sowi nie zabrał ukochanej na wymarzone nuggetsy, to zmartwiony głos partnera przyniósłby więcej spokoju, niż wtedy. Niestety złowieszczy plan pana marudy miał osiągnąć swoje apogeum za parę niedługich minut i nikt z obecnych na sali nie potrafiłby tego zatrzymać.
Teraz już niesamowicie zdezorientowana Gwiazdka wiedziała, że nie może tak bezczynnie stać i oczekiwać na powrót córki. Coś, nie do końca wiedziała co, podpowiadało jej, iż nie powinna zwlekać i wyruszyć w głąb klanowego terenu z nadzieją na szybkie jej odnalezienie. Natomiast stojący tuż za nią partner czuł się coraz to dziwniej, ponieważ nikt mu nie wytłumaczył, dlaczego jego dziewczyna ni stąd, ni zowąd nagle ruszyła do pędu, znikając za stojącą nieopodal sosną. A co wtedy zrobił Sowi? To samo, co ona.
Biegła i biegła, przeskakiwała każdy kamień, każdą gałąź, czy wystający korzeń. Za wszelką cenę nie chciała się wtedy potknąć, wpaść na kogokolwiek. Do każdego, kto stał na jej drodze, od razu krzyczała, próbowała odpędzić na czas, żeby tylko spokojnie przebiec. Słyszała też skowyt i dyszenie innego psa na swoim karku, poczuła się jak wtedy, wtedy jak się poznali. Ale to nie było ważne. Cichy głos w głowie mówił inaczej, powtarzał coś. Ale co to było? Do magazynu, idź do magazynu. Dlaczego do magazynu? Czy w magazynie się coś dzieje?
Nie mogła czekać, nie w takim przypadku.
Wślizgnęła się przez lekko uchylone wrota, rozglądając się w poszukiwaniu jakiejś wskazówki, czegoś, co pomoże jej odnaleźć zgubę. Znalazła. Do jej ciemnych nozdrzy dochodził rozwiany zapach szczeniaka. Była to chwila niezwykła, a zarazem wielce niebezpieczna, ponieważ następną rzeczą, którą zobaczyła złotymi ślepiami, był nader wysoki Dwunożny, kompletnie nieprzypominający tych, których widziała tamtego dnia, gdy poznała zastępcę. Jego sierść była jednolita, ciemniejsza niż tak dobrze znana kora widzianych wcześniej drzew. Pysk nie wyrażał większych emocji, wydaje się, że mógł ich nawet nie mieć. Rzepakowa poczuła nagły ucisk w sercu, gdy dotarło do niej, kogo ów gość trzymał. Żabka. Postawiła pierwszy krok, potem drugi. Nim zdążyła poruszyć się po raz trzeci, na jej plecy naskoczył Sowi Pazur, starający się odciągnąć ją od narażania się na niebezpieczeństwo. Trzymające go przerażenie spowodowane tym widokiem zostało przezwyciężone, co pozwoliło parze psów na schowanie przed mierzącym wnętrze magazynu wzrokiem wroga.
Już wtedy do Rzepakowej Gwiazdy dotarło, iż jest na przegranej pozycji. Straciła Żabkę. Wiedziała, że jeśli teraz wybiegnie to i tak zostanie schwytana i kto wie co się z nią potem stanie. Jednak Sowi także to wiedział. Domyślił się też, że sam ten fakt może nie wystarczyć załamanej liderce, a emocje nią miotające mogą doprowadzić do tego, iż matczyny instynkt wygra toczącą się w głowie Rzepakowej walkę, zmuszając ją do ruszenia na pomoc swojemu dziecku. Z tego też powodu usiadł między metalowymi belkami, zagradzając jej możliwą drogę ucieczki. Zapewne myślał, że to będzie wystarczać, żeby wybić z jej głowy bezsensowny pomysł biegnięcia w stronę hycla, jednak na marne były starania zastępcy. Gdy tylko do uszu Gwiazdy doszły skomlenia szczeniaka, próbującego wyrwać się z silnie trzymających łap Dwunożnego, matka poczuła kolejny bolesny ucisk, zarazem ruszając się z miejsca.
— Nie pomożesz jej już — wycedził przez zaciśnięte kły, aby Dwunożny przypadkiem nie usłyszał dramatu, który rozgrywał się zaledwie parę metrów od niego. — Zaraz cię usłyszy, proszę, uspokój się.
Ale nie potrafiła. Która rodzicielka zostawiłaby swoje ukochane dziecię na pastwę losu?
Na nic zdały się jęki rozpaczy i rzucanie się we własnego partnera. Nie minęła chwila, a wszystkie wycia szczeniaka ustały — człowiek opuścił razem z nią to miejsce. Pośród płaczu i ubolewania nie pozostało już nic, prócz wybitych szyb i zardzewiałej stali. A wciąż unosząca się w powietrzu delikatna i bardzo dobrze znana woń dziecka, z którym chciała przeżyć wiele wspólnych, radosnych chwil nie przynosiła ulgi, jak każdego ranka, gdy tylko Rzepka otwierała oczy — teraz stała się zapachem śmierci, na zawsze wyrytej w pamięci tęsknoty i bólu po stracie Żabki.
<Rzepakowa-agent prosi o urlop zdrowotny, bo będzie mieć zjazd, co ty na to, Sowi?
P.S. to chyba najbardziej furasowe opowiadanie, jakie kiedykolwiek napisałem>
[1555 słów: Rzepakowa Gwiazda otrzymuje 15 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz