— Chodźmy się pobawić w zagadki — zaproponowałam rodzeństwu, próbując ukryć bojaźń w moim spojrzeniu. Wzrok miałam utkwiony w podłodze. Co, jeśli się nie zgodzą? Wyjdę na głupią. Czy ta propozycja jest wystarczająco dorosła? Tak, chyba tak. Oni lubią się bawić…
— Ee… Nie, dzięki — Promyczek oznajmił, a jego twarz rozjaśnił uśmiech. Moja natomiast wyglądała, jakbym musiała teraz odjeść do Infernum. Zaraz szczeniak usprawiedliwił się szybko, zobaczywszy moją reakcję: — Nie mam ochoty, wybacz. Proszę…?
— Ja też nie — powiedział nieobecnym tonem Kruczek, zainteresowany turlaniem swojej nowej, zaimprowizowanej zabawki.
Piasek pokręciła głową, zbyt zajęta rozmową ze swoimi wymyślonymi przyjaciółmi, aby chcieć zająć się rozrywką. Wszyscy mieli ważniejsze sprawy niż zabawa ze mną. Starałam się przybrać obojętny wyraz twarzy, ale prawda była taka, iż czułam się okropnie zażenowana. Moje pomysły są dla nowo narodzonych płodów! Przecież mamy już cztery księżyce… Nie będziemy się bawić w takie dziecinne zabawy…
— Ja się z chęcią pobawię — niezrażony Jazgotek odpowiedział, energicznie patrząc po pyskach szczeniąt. Rodzeństwo spojrzało po sobie, a Piasek przerwała rozmowę. W milczeniu ustalali, co teraz zrobią. — Kto będzie ze mną i Dreszczką?
— Ja w sumie mogę — Promyczek powiedział z wahaniem, wstając ze swojego posłania.
— Niech wam będzie — teatralnie westchnął Kruczek, a ja walczyłam z chęcią oberwania mu uszu. Moja duma zagotowała się w moim sercu. Z Jazgotkiem to się pobawi, tak? Czy jestem gorsza? Widocznie tak…
— Kto zacznie? — Piasek spytała nieobecnym głosem.
— Księżniczka, bo-
— Daj mi spokój! — wycharczałam. — Nie jestem księżniczką!
— Tak? — moje oburzenie rozbawiło Kruczka, który począł się śmiać. — Takie zachowanie idealnie pasuje do księżniczek. Zapomniałaś, jak nazywał cię ojciec? „Księżniczka Pory Nagich Drzew”? — zaśmiał się z kpiną. — Też mi coś…
— Ni-
— Królowa, nie księżniczka, bałwanie! Jesteś okropny! — weszłam Jazgotkowi wpół słowa, atakując mojego drugiego brata. Zaraz też zwróciłam się do ogółu, przypominając sobie o tym, w czym zawinili: — Bawcie się sami, w końcu macie Jazgota!
Odbiegłam od nich, czując na sobie zdezorientowane spojrzenie Promyczka oraz buntowniczy wzrok Kruczka.
— Dobra, to kto zaczyna? — usłyszałam jeszcze słowa czarnego szczeniaka, który nie przejął się moim pokazem.
— Kruczku, powinieneś ją przeprosić — zasugerowała kremowa sylwetka.
Płacząc, wybiegłam z obozu. Nie rozglądałam się po otoczeniu, próbując uspokoić oddech i zobaczyć coś przez łzy. Zamazały mi one jednak pole widzenia, przez co biegłam na oślep, coraz bardziej oddalając się od obozu i zaplątując się we wszystkie krzaki. Kiedy pomyślałam, że Kruczek został daleko w tyle, poczułam ulgę, którą nie zdołał nawet zagłuszyć ból łap. Zwalniałam, aby w końcu się zatrzymać. Woda spływająca mi po pysku za sprawą temperatury stała się lodowata, co jednak w najmniejszym stopniu mi nie przeszkadzało. Wokół mnie unosiła się para, wywodząca się z mojego oddechu. Powlekłam się w drogę powrotną do obozu, ignorując ból poduszki.
„To nie miało sensu” — zirytowana upomniałam samą siebie — „Zachowałaś się głupio. Teraz będą cię uważali za słabą. Zmień się, Dreszczka! Bądź jak Jazgotek!”
Jednak nie umiałam. Mój brat był po prostu i n n y. Lepszy. Przywódczy. Odważny. Pewny siebie. Charyzmatyczny. Inteligentny.
Po pysku popłynęły mi kolejne łzy. Tym razem płakałam z własnej niedoskonałości i głupoty.
Dodatkowo uświadomiłam sobie, że jestem sama. Początkowo być może stanowiło to przyczynę ulgi, ale wyobraźnia podsunęła mi obraz najróżniejszych stworów czających się w ciemnościach. Trzęsąc się, rozglądnęłam się dookoła. Chociaż nic nie wyglądało podejrzanie, niemal czułam złowrogą obecność. Nie wiedziałam, czy istniała ona naprawdę, czy tylko ją sobie wymyśliłam.
Zaryłam łapami w miejscu. Było przecież jasno. Jest jeszcze dzień. Każdy wie, że strachy przychodzą w nocy…
„Ile ja mam księżyców?” — płaczliwie spytałam się sama siebie, krzycząc w myślach. — „Przestań, idiotko! Bądź doroślejsza!”
Moja poduszka w łapie zaczęła krwawić. Zobaczyłam ostry kamień, który wbił mi się w nią. „Nawet kamienie mnie nie lubią”. Wyjęłam przedmiot i starannie lizałam swoją łapę, mimo że było to teraz moim ostatnim zmartwieniem. Powinnam przykładać się do wszystkiego. Chociaż zignorowałam umysł, który intensywnie próbował wzbudzić mój strach, podświadomie obserwowałam otoczenie. Ruszyłam w drogę, idąc za moim własnym zapachem i starając się nie baczyć na to, iż jestem na nieznanym terenie. Chociaż nie znam otoczenia, to terytorium Industrii, więc nic mi się nie stanie?
Śnieg chrupał pod moimi zdrętwiałymi łapami, przynosząc im ulgę. Zdałam sobie sprawę, że już po tak krótkim biegu jestem zmęczona. „Powinnam zbudować sobie formę. Być może to dlatego słuchają Jazgotka? W końcu jest ode mnie silniejszy i wytrzymalszy”. Moje łzy zamarzły, a ja męczyłam się, w ruchu próbując zrzucić na ziemię ów kawałki lodu. Zirytowana gwałtownie potrząsnęłam głową, co skończyło się upadkiem w zaspę śniegu.
— Dreszczka? — Jazgot zauważył mnie, mimo mojej sierści wtapiającej się w krajobraz.
— Zostaw mnie — mruknęłam do brata, chcąc pobyć sama. Pełnym wigoru ruchem wyskoczyłam ze śniegu i stanęłam na czterech nogach. Starałam się zrobić to elegancko, chociaż moje myśli galopowały daleko stąd. — Idź zabawiać braci. To ci idzie najlepiej.
Zamrugał zdziwiony oczami. Ruszyłam w stronę obozu, ale on podążył za mną.
— Dreszczko, kłótnie z Kruczkiem nie mają sensu — łagodnie zaczął, chcąc mnie udobruchać. Byłam mu wdzięczna w duchu, że puścił nawiasem moją odzywkę. — Nie powinnaś też uciekać od nas. Wszyscy się martwią…
— Wszyscy? — spytałam nieobecnym głosem. Może jednak jest nadzieja…
— Nasz ojciec łamie sobie głowę… — zdziwiony Jazgotek, nie wiedzący, o co mi chodzi, wytłumaczył mi bliżej swoją myśl. Poczułam się zmęczona. Czego oczekiwałam? Że rodzeństwo będzie tęsknić?
— … Promyczek płacze a Kruczek-
— Nie wspominaj mi o Kruczku — przerwałam. Miałam dość tego imienia na dzisiejszy dzień.
— Siostro, musicie się pogodzić! — zaczął dobrodusznym tonem. Zmierzył mnie mądrym spojrzeniem. — Wasze kłótnie nie mogą trwać w nieskończoność. Może zakończycie to? Przecież to nic nie daje! Jedynie psuje wam nastrój!
„Jesteś ostatnim psem, którego posłucham” — odpowiedziałam mu w myślach. — „Niszczysz wszystko, na czym mi zależy”.
Uświadomiłam sobie zaraz, że to nie jego wina. On nic nie robi. Taki się urodził. Westchnęłam i weszłam na pagórek. To jego zbyt idealny charakter wszystko niszczy. Muszę go wreszcie zaakceptować… oraz Kruczka. To nie jego wina, że urodził się bez mózgu (mam na myśli Kruczka, rzecz jasna. Wszyscy wiemy, że od tej chwili zostawiam w spokoju egzystencję mojego drugiego brata… Kruczka też, znaczy się!).
— Gdzie idziesz? — pytanie zawisło, jednak odpowiedź nie nadeszła. Mój brat poszedł więc za mną, lekko niezadowolony z braku reakcji.
W ciszy, z góry, spoglądałam na tereny naszego klanu. Popatrzyłam na siebie i swoje zachowanie z perspektywy kogoś obcego, i aż uszy zapiekły mnie z obrzydzenia. „Jestem żenująca. Strasznie się żądzę. Muszę pomyśleć, co mogę jeszcze zmienić”.
— Powiedz mi — zamyślona zaczęłam, wpatrując się w horyzont. — Chcesz zostać liderem klanu?
— Tak — Jazgot nie ukrywał swoich pragnień. Nie spuszczałam wzroku z widnokręgu.
— Masz rację. Nadajesz się do tego — nieobecnym tonem kontynuowałam. — Powinieneś dowodzić innymi. Urodziłeś się z predyspozycjami do tego.
Nie wiedział, jak zareagować. Ponowiłam:
— Być może to jest twoim celem w życiu. Prowadzić Industrię, aby doczekała lepszych dni. Nasz klan jest coraz słabszy.
— Skąd takie wnioski? — spytał.
— Mamy mało uczniów, dziwną przywódczynię oraz komplet nierozumnych psów w gronie. — „W tym mnie” — dodałam w myślach.
Nie mógł mi zaprzeczyć.
— Zazdroszczę ci — wyjawiłam po chwili ciszy i poczułam, jak z serca spada mi ogromny kamień. — Przepraszam — dokończyłam, chociaż słowa przeproszenia ledwo przeszły mi przez gardło.
Zanim zdążył zareagować, zeszłam z pagórka i weszłam do obozu. Niemal czułam zdziwienie Jazgotka. Zapewne zastanawiał się, kto podmienił mu siostrę, i co się stało z Dreszczką.
Na miejscu zastałam istne mrowisko. Sama się dziwiłam własnemu spokojowi, gdy moje ciało podeszło do Fenkułowej Plamki i Pustynnego Wiatru. Zdawało mi się, że obserwuje to zdarzenie z boku, jedynie jako obserwator. Moja zapłakana matka wtuliła się we mnie. Wpatrywały się we mnie ciekawskie, pełny ulgi, zainteresowane lub wścibskie spojrzenia innych psów. Te ostatnie dekoncentrowały mnie najmocniej.
— Nie możesz tak wybiegać sobie z obozu! — z pasją w głosie rzekł mój ojciec, energicznie kiwając głową.
Mimo że nie powinnam, to cieszyłam się, że się martwili. Czułam się dzięki temu kochana. Wydawało mi się, że nic dla nich nie znaczę — moja rodzicielka ubóstwiała Kruczka, nieżyjąca już babcia, Jazgotka i Piasek, a mój ojciec (chociaż próbował to ukryć) ewidentnie przepadał za Promyczkiem. Wydawało mi się, że nie jestem im potrzebna, a oni się tymczasem zamartwiali… Chyba powinnam częściej uciekać. Toż to doskonały sposób, aby zwrócić na siebie ich uwagę! … Gwiezdni, jak ja szukam atencji! Nie miałam być najlepszą wersją siebie?!
— Widzicie? — moja matka odezwała się do swoich koleżanek. — Wróciła.
Odeszła ode mnie, ale usłyszałam, jak mówi: „Umiem upilnować swoich szczeniąt, jak widać”. Na powrót zrobiło mi się przykro. Czy chodziło jej tylko o dobrą reputację?
Weź się w garść, Dreszczka. To twoja rodzina. Kochają cię, cokolwiek o nich nie pomyślisz. Wstydź się, że śmiesz w to wątpić. To dzięki nim jesteś na tym świecie.
Pełna motywacji popatrzyłam w niebo, po którym leniwie płynęły chmury. Moje przeznaczenie jest w moich łapach. Być może Jazgotek ma predyspozycje, ale ja mam wolę walki i wrodzoną pracowitość. Jeżeli tylko zechcę, będę idealnym wojownikiem. A potem przywódczynią.
<Jazgotku?>
[1435 słów: Dreszczka otrzymuje 14 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz