— Jesteś pewny, że chcesz to zrobić?
— Tak, tak! — Zamerdał wesoło ogonem.
— No dobra. — Z powątpieniem spojrzałam na Promyczka. Próbowałam zrozumieć, dlaczego mu na tym tak bardzo zależy. Goście, brakuje mu jeszcze czterech księżyców do bycia uczniem. Do tego czasu może wrócić Malwowy Ogon z zastępem Zgaszonych oraz wybić nas wszystkich, a ten cały trud pójdzie na marne! … Przynajmniej zapiszę się jako Wielka Dreszczka, która, mimo iż domyślała się końca, poświęciła ostatnie chwile życia na spełnienie marzeń brata. Tylko na co mu to będzie, skoro i tak nie zdąży się nimi nacieszyć?
Chociaż, gdyby na to nie patrzeć, bycie uczniem medyka jest wyjątkowe. Rozumiesz? Jesteś jedyny, niezastąpiony w klanie! (Chociaż przez te parę sekund, które zdążysz przeżyć) Jeżeli pośpieszysz się z zabiciem swojego mentora, to nawet zdążysz zostać pełnoprawnym, szanowanym i podziwianym medykiem. W twoich łapach będzie odpowiedzialność za życie wszystkich psów oraz będziesz pupilkiem Gwiezdnych! A jak któryś pies z klanu ci się nie spodoba, to będziesz mógł go otruć… Ale zabawnie, kurcze blade, może jednak mu nie pomagać i samemu zostać medykiem…
Dobra, chyba jednak wolę wybijać psy z wrogich klanów i czuć odór zwycięstwa w powietrzu. A potem skromnie podziękować, za uratowanie klanu i zmieceniem wszystkich pozostałych z powierzchni ziemi, jedną łapą. I z łaskawości wziąć tytuł Przywódcy, o którego przyjęcie tak bardzo prosi mnie tłum… I sam przywódca…
— Plan jest prosty. — Obejrzałam się w stronę legowiska medyka. — Idziesz do Petera, bierzesz jego wiedzę, i robisz- znaczy, mówisz mu „Hasta La Vista”. Potem zadajesz śmiertelny cios i zostajesz medykiem. Koniec.
Jego gałki oczne zrobiły się niesamowicie okrągłe (obawiałam się, że mu wypadną) i zaczął lamentować.
— Ja nie chcę nikogo zabijać ani mówić Chastalawista! — wykrzyczał, a łzy płynęły mu z oczu. — Jeżeli nie ma innego sposobu, to zostanę wojownikiem! Dreszczkczko, powiedz, że jest inny sposób?
Nie powiem, że się nie zawiodłam. Ogon mi opadł, a mój wzrok wyrażał jedynie zawód. I co mi przyjdzie z takiego brata? Żadnych korzyści, jedynie wydatki i obowiązek wyżywienia go.
— To nie po wychowanemu oszukiwać tak rodziców — cicho dodał, jakby sam do siebie. Nawet nie zauważył mojego wyrazu pyska. Nawet na mnie nie spojrzał! — Może jednak powinienem z tego zrezygnować… Ale, Gwiezdni, mi tak zależy…!
— Gwiezdnych to ja mam prawo wzywać, patrząc na moje rozpaczliwe i żałosne położenie. Zmiana planu. Powiedz mi, co robi koperek?
— Co…?
— Robi z ciebie Koperkowego Psa! Na Gwiezdnych, naprawdę nie uczyłeś się ż a d n y c h ziół?! I chcesz startować w zawody z innymi do roli medyka?! Musisz się mu popisać, pokazać, że ci zależy!
— Ale skąd ja miałem wiedzieć, że muszę — wychlipał, lekceważąc fakt, że jak na razie on jedyny śpieszy się do tej roli i wcale nie będzie musiał z innymi rywalizować. — Przecież Peter mnie tego nauczy… Poza tym wiem, że Nawłoć jest dobra na rany…
— To wiem i ja, a zamierzam zostać wojownikiem!
— Naprawdę wiesz? — zdumiał się mój brat.
— No…
— Tak myślałem.
— KWESTIONUJESZ MOJĄ WIEDZĘ?!
— Nie! — Przerażony Promyczek postąpił dwa kroki w tył.
— To dobrze. — Uśmiechnęłam się radośnie. — Już myślałem, że zaczniesz zachowywać się jak Kruk. Wtedy to nawet i mój geniusz by cię nie uratował. A jak to mówi mama, gdy ktoś młody umiera: „Szkoda takich ładnych genów!”.
Czy to zabrzmiało zbyt arogancko? Wykrzywiłam pysk. Chyba nie… Gwiezdni, to naprawdę było trochę chamskie. Nie chcę być chamska. Na dodatek sugerowałam, że medyk miałby się rozmnożyć. Gwiezdni, zlitujcie się!
Coś często ostatnimi czasami wzywam naszych przodków. Wkurwię ich i wysadzą mnie podczas snu.
Ostrożnie podeszliśmy do legowiska medyka. Z niezadowoleniem patrzyłam się na piętrzące do nieskończoności pudła ponad nami. Ogarnęła mnie lekka panika. Czy mi się wydawało, że one się poruszyły? Gdyby teraz na nas spadły, nie byłoby już ratunku… Wojownicy nie zdążyliby nam przyjść z pomocą! Może w tych paczkach są Zgaszeni? Gwiezdni, ratujcie, czy ja czasem nie obraziłam, kiedy Malwowej?
— Siostrzyczko, czy coś nie tak? — Ponownie rozpogodzony Promyczek uśmiechnął się radośnie. — Nie bój się, nic na nas nie spadnie — dodał, podążając za moim spojrzeniem.
Szybko skierowałam wzrok w przeciwnym kierunku.
— Nie boję się!
— To dobrze — uciął mój brat, nie chcąc wdawać się ze mną w dyskusję.
W ciszy zatrzymaliśmy się przed legowiskiem medyka. Już stąd czuć było oszałamiający zapach ziół. Jakim cudem Promyczek się nie zatruje, jeżeli będzie spędzał tutaj większość swojego życia?
Szczeniak wpadł w panikę.
— Co, jeżeli mi się nie uda? MOŻE FENKUŁOWA MNIE ZOBACZY, I NASKARŻY PRZYWÓDCY, ŻE JESTEM NIEPOSŁUSZNY?
— Nie wywalą cię z klanu — uprzedziłam jego kolejne słowa. — Bądź cicho, bo Peter usłyszy.
On natomiast całkiem zignorował moje uprzedzenie. A szkoda, bo było to bardzo dojrzałe i rozważne. Czekałam, swoją drogą, na komplement!
— Przecież nie powiedziałem, że mnie wyrzucą! — W panice rozglądał się na boki ślepym wzrokiem. Gdyby przed nim stanął niedźwiedź, on nawet by go nie zauważył. Nawiasem, ciekawe, jak wyglądają niedźwiedzie?
— MYŚLISZ, ŻE WYRZUCĄ MNIE Z KLANU?
— Tego też nie powiedział…
— Co wy tu robicie?
Oszołomieni wodziliśmy wzrokiem po otoczeniu, aż napotkaliśmy nim Szarą Skałę.
— Ohm… Cześć, Peter. Mojemu bratu chyba coś dolega.
„Masz swoją szansę. Wykorzystaj ją!” — szepnęłam do Promyczka, który skamieniał. Uczeń Szarej Skały skamieniał. Zabawne, nie?
Chyba nie powinnam zakładać, że zostanie jego uczniem. Wizja Medyka-Promyczka była niemal nierealna. Z jego charakterem… Szczerze wątpiłam, że to wypali, ale grzech nie spróbować.
— Może jakieś zioła na uspokojenie. — Peter z niepokojem spojrzał na Promyczka, który rzeczywiście wyglądał, jakby dopadła go jakaś wścieklizna.
— Och… Ale mi nic nie jest, ja tylko…
W końcu jednak poszedł za medykiem, rzucając mi przerażone spojrzenie przez bark. Lekko machnęłam ogonem, chcąc podnieść go na duchu.
To się nie uda.
***
— I jak, i jak?! — Niemal tańczyłam w miejscu, kiedy zobaczyłam Promyczka wychodzącego od Petera. Szybko nakazałam mu odejść z miejsca zdarzenia, aby medyk Industrii nie usłyszał naszej rozmowy. Zaciągnęłam go do jakiegoś pudła.
— No… — ociągał się Promyczek. Miałam nadzieję, że udało mu się, bo aby czuwać przy wyjściu z legowiska, poświęciłam swój obiad. Biedna kiełbasa, nie była godna zjedzenia przez Kruczka.
No, ale przyszłość Promyczka jest ważniejsza od tej kiełbasy. Ale nadal mi jej szkoda.
— Hum… Nie udało się.
Otworzyłam pysk. Szczeniak zaczął się tłumaczyć.
— Nie wiedziałem, co powiedzieć… Byłem taki zdenerwowany! Wiesz, ja chyba powinienem nauczyć się panowania nad nerwami… Gadałem o latających lisach…
Skulił się pod moim spojrzeniem.
— Nie powiedziałeś, że chcesz zostać medykiem? — niebezpiecznie spokojnym tonem postawiłam pytanie.
— Tak jakoś wyszło — zażenowany polizał swoją łapę i przepraszając, że mnie zawiódł, odszedł w stronę żłobka. Jego ogon nieśmiało machał, jakby prosząc, aby Gwiezdni go za to nie zabili.
— Och — wypuściłam głośno powietrze. — Przynajmniej wygrałam zakład z Jazgotkiem. Z Promyczka nikt nie zrobi medyka.
<Przynajmniej wygrałam zakład z Jazgotkiem... Promyczku? Z ciebie nikt nie zrobi medyka>
[1076 słów: Dreszczka otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz