1 lipca 2021

Od Rzepakowej Gwiazdy do Szarej Skały

Widzę to. Niewidzialną przestrzeń, otoczoną sypiącym mi w oczy śnieżny puch, w którym znikają kolejne ciemne kropki, wcześniej wyglądające podobnie do mojej rodziny. Czuję to. Jeden z mniejszych punktów okazuje się Żabką. Podbiega do mnie, powoli trąca swoim ciemnym nosem moje umorusane w bieli futro, tym samym brudząc samą siebie jeszcze bardziej. Pamiętam to. Mówili mi wtedy, mówili, żebym tak nie robiła, żebym słuchała rozsądku i czuwała. Ale nie słuchałam. Robiłam, co chciałam, w jaki sposób chciałam. Nie, to nie było wtedy. Jeszcze tamtego dnia wszystko ze sobą współpracowało jak zgodny w sile klan, ceniący sobie nad życie bezpieczeństwo innych. I myślałam, że tak grać będzie już zawsze. Bo przecież, dlaczego miałoby przestać? Nie wyczuwałam zagrożenia, nie myślałam nad takimi sprawami. Zatrzymywałam się w tamtej szczęśliwej chwili, jakby cel mojego życia został już osiągnięty. I oto siedzę tutaj, sama, bez wesołych krzyków wokół, bez trójki roześmianych dzieci i bez otaczającego mnie uczucia spełnienia”. — nie, nie pomyliłem osób, w których miałem pisać, po prostu w omawianej dzisiaj przez nas nocy właśnie takie słowa padały w głowie Rzepakowej Gwiazdy, która coby nie mówić, przeżywała właśnie największy dramat swojego życia. Może zabrzmi to, co najwyżej śmiesznie, aczkolwiek śmierć maleńkiej Żabki nie była swoistym powodem do jeszcze niedawno częstych śmiechów i radości, a jedynie utykania we wciąż trwającej gehennie, której jeszcze wtedy końca nie było ani widać, ani słychać. A to były dla niej makabrycznie trudne do przyjęcia wieści.
Tik, tak, tik, tak. Przez otaczającą ją ciszę można było niemal usłyszeć ciche odgłosy tworzone przez nie najnowszy, drewniany i pokryty grubą warstwą szarawego kurzu zegara z połamaną klapką i niewysuwającą się od lat kukułką, który w zwyczaju miał wisieć na jednej ze ścian w powojennym domu twojej babki. Kłębiasty, chmurowy puch przesuwał się swoim powolnym przez brak powiewu rytmem po kobaltowym nieboskłonie, przysłaniając widok Gwiezdnym na bezbronnie spoczywającą pod nimi sukę. Zapewne i oni nie mieli serca patrzeć na właściwie sam wrak psa, spokojnie siedzący pośród swoich. Oczy czarnego psa wydawały się gasnąć, przybierać bezbarwny wyraz, którego niegdyś właścicielka wcale się nie spodziewała. Poprzez odchodzące w nieświadomą otchłań przesiedziane przez Rzepakową sekundy coraz bardziej wzmagały w jej głowie poczucie odosobnienia i straty, z którymi wciąż musiała zmagać się samotnie. Wokół niej przebywało wiele osób, nie tylko tych najbliższych, chcących za wszelką cenę na miarę swoich sił dogodzić niesprawnej do wykonywania swoich obowiązków liderce, jednak żaden z obecnych nie miał siły na tyle dużej, ażeby zapobiec lub zatrzymać rozwijającą się już katastrofę — nawet jej wierny, mimowolnie pakujący się w to nieokiełznane i pełne powiązanych problemów bagno, partner. Partner, będący w ciągłym zamieszaniu, przytłoczony niespodziewanym harmiderem i wieloma sprawami związanymi z tymczasowym przejęciem stanowiska Gwiazdy, jako przywódcy i matki pozostałej dwójki uczniów. Nic także dziwnego nie można było znaleźć w jego zmęczonym przepełnionymi pracą dniami oczach, zdających się zarówno nie poddawać mimo napotkanych trudności, jak i zastanawiać się, ile jeszcze czasu będą musiały stawiać się w tak rozpaczliwej sytuacji. Jak wiele byłoby to księżyców wyjętych ukradkiem z ich życia? Jak wiele następujących po sobie pór roku? Jedną porę opadających liści, drugą, czy trzecią? Oby ta była pierwszą i ostatnią, prawda?
Jakkolwiek, niezaspokojona brakiem snu suka doszła z czasem do wniosku, iż do wschodu słońca raczej nie dotrwa, dlatego najlepszym wyjściem z tej sytuacji byłoby prawdopodobnie stawienie się u progu nowego medyka z prośbą o coś, co ją zabije, znaczy się, porządnie uśpi, ażeby nie musiała świadome znosić więcej psychicznych katorg. Ostatkami sił pozostałymi dzięki wyczerpaniu organizmu, zebrała się do pozycji stojącej, po czym postawiła pierwsze kroki w wybraną stronę. Dobrze znała tę drogę, albowiem jej stary znajomy — Szkarłatny Bluszcz — często przypominał jej, w jaki sposób mogłaby szybciej się do niego dostać w razie potrzeby. Odnajdując za zamkniętymi drzwiami pamięci związane z nim wspomnienie, pognała w stronę posłania Szarej Skały, z którym nie miała jeszcze przyjemności głębiej się zapoznać.
 
— Szara Skało, masz może coś na ból głowy? — zapytała, szepcząc chrypiącym głosem, nie mogąc wydusić z siebie głośniejszego tonu. — I najlepiej, żeby potrafiło mnie też porządnie uśpić.
Położyła zmęczony nieprzespaną nocą pysk obok ledwo widocznego w ciemności legowiska medyka, licząc na to, że jej wyduszone słowa zostały wypowiedziane dostatecznie głośno, aby trafiły do skulonych uszu psa i nieco go rozbudziły, powodując wygraną dla Rzepakowej, która przez ostatnie tygodnie spędziła niemal każdy nastający dzień na milczeniu niczym stary, zaprzysiężony mnich.
— Szara Skało, żyjesz tam? — powtórzyła, tym razem starając się nieco podnieść ton. — Szara Skało?...
Liderka w tamtym momencie nie była pewna, czy aby na pewno udało jej się dobudzić medyka, wciąż posiadającego zamknięte oczy, dlatego też postanowiła zebrać każdą możliwą cząstkę siły, która jeszcze zdążyła pozostać w jej osłabionym nagłą chandrą ciele i wydać z siebie krzyk na tyle głośny, aby usłyszał go nowy pies na ważnym stanowisku, lecz na tyle cichym, ażeby żaden ze słodko drzemiących w tym czasie wojowników nie został z niego przypadkiem zbudzony. Ów okrzyk nie był jednak losowo wybrany, albowiem struny głosowe suki wytworzyły dźwięki, składające się na imię Peter, którym ówcześnie klan miał się posługiwać w odniesieniu do ich ostatnio przybyłego medyka. W tym też momencie, jak gdyby nigdy nic głowa znajomego jej przez pięć minut psa podniosła się do góry wraz z jedną z wcześniej niewidocznych gwiazd, powodując szybko przebiegający przez ciało suki dreszcz. Oczywiście nie była zadowolona, że tak długo zajęło mu doprowadzenie się do ładu i przywrócenie do życia, jednak nie mogła mieć mu tego za złe ze względu na to, iż to ona pierwsza nie uszanowała jego prośby, co do używanego imienia. Ma się rozumieć — Sowi Pazur zdążył ją do tego zmusić parę dni temu, uważając za niestosowne nazywaniem go po „Bezgwiezdnemu”, że takie zachowanie jedynie zaburzyłoby harmonię i mogłoby spowodować poruszenie wśród wierzących wojowników. A to przecież nie była prawda, prawda?
— Szara Sk-, znaczy Peter. — Ponownie ugryzła się w język, ważne, że w porę. — To jak z tym bólem głowy? Coś się znajdzie?
— Czy coś się znajdzie? Oczywiście, że się znajdzie. Czekaj szczeniaku, zaraz ci coś dam — oznajmił nieco uradowany użyciem poprawnej nazwy, następnie skłaniając swoje stare ciało do wypełniania swoich niezastąpionych obowiązków, jako gotowy pomóc o każdej porze dnia i nocy niezawodny medyk.
 <Peterze?>
[1006 słów: Rzepakowa Gwiazda otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz