Kiedy podeszła do mnie Konwaliowa Łapa, ze zdumieniem podniosłam głowę. Wyglądała, jakby chciała przyznać się, że poszła w ślady swojej matki. Błagam, ona chyba kogoś nie zabiła? Gwiezdni, bez jaj! Jak będzie kolejnym mordercą w mojej rodzinie, to bez żalu ją zabiję
— Pomóż mi — wyjąkała. Otworzyłam szerzej oczy. Nie będę jej kryła! Spadaj, suko. — Nie wiem, co zrobić, aby Cytrynowy Liść się we mnie zakochał… Aronia, próbowałam wszystkiego…
Nie mówcie! Ona serio się przyznała, że pokochała Cytrynka? O ja cię, ale słodko! To takie urocze!
— Możesz na mnie liczyć — na moim pysku pojawił się pewny siebie uśmiech. — Spiknę was. Będzie z was słodka i dobrana para. To takie cute!
— Nie! Żadnych niby przypadkowych spotkań! — zaprotestowała. — On nie jest głupi.
— Skarbie?! — otworzyłam szerzej oczy. — Nie mówiłam nic o przypadkowych spotkaniach i wpadaniu na siebie, i poproszeniem o pomoc z pozbieraniem zwierzyny…! Pójdziemy na całego — udawałam, że wcale nie miałam tego na myśli. — Poderwiesz go otwarcie. Jak raz cię pocałował, to pocałuje cię znów. Zaufaj mi.
Nie wyglądała, jakby chciała mi zaufać. Nic dziwnego. Nigdy nawet nie byłam w związku. Ale jestem specjalistką. Kto inny jej został? Skalny Potok? Ja przynajmniej znam się na tym, czego chcą faceci, a nasz ojciec wyśmiałby ją, zamiast jej pomóc.
— Zasada pierwsza — kącik mojej prawej wargi uniósł się. Przymrużyłam lekko oczy i machnęłam zdeterminowana ogonem. — Ładnie wyglądaj. Umyj się, bo cuchniesz. I włóż sobie konwalię za ucho. Wiesz, jak wygląda konwalia?
Zamrugała, jakby nie wiedziała, o czym ja mówię. Po chwili pokiwała wolno głową, trawiąc, że przed nią podejście pierwsze.
Światła, kamera, akcja. Zaczynamy.
***
— No cześć — moja siostra podeszła pewnym siebie krokiem do Cytrynka. Dziękowałam Gwiezdnym, że jest dobrą aktorką. — Ostatnio się nam nie układa, ale pomyślałam, że moglibyśmy wyjść gdzieś… dzisiaj wieczorem?
Zamrugał kilka tysięcy razy na sekundę, nie pobijając jednak w tym Milfowej (ona mrugała paręset tysięcy razy). Cieszyłam się, że wreszcie Stokrotkowy Płatek się od niego odwaliła. Chodzi z nim, jakby Cytrus był po jakiejś traumie, a ona była jego psychologiem.
— Wiesz co… — wzdychnął, jakby ogarnęły go nieprzyjemne wspomnienia. — Dziś nie mam czasu.
To zabrzmiało jak pytanie.
Konwaliowa posłała mi proszące spojrzenie, a w jej oczach dostrzegłam prośbę. Nie wiedziała, co robić. „Co ja mam zrobić? Zaraz się zesram! POMOCY!”
„Jutro” — niewerbalnie przekazałam jej.
— Jutro? — powtórzyła Konwalia. W jej głosie słychać było wymuszony spokój.
— Pomyślę — mruknął, i szybko pożegnawszy się, odszedł.
W ciszy patrzyłam się na swoją siostrę, która biegła do mnie. Nerwowo przegryzała wargę, bliska płaczu. Zaraz, czy ona kiedykolwiek płakała?
— Ej, a może on po prostu…
— Nie leci na uczennice? — dokończyłam za nią, przerywając wypowiedzieć niestety-uczennicy. — Wątpię. Jesteśmy w wieku niektórych wojowników, a umiejętnościami zapewne przewyższamy połowę naszego klanu.
Trochę podbudowałam ją tym na duchu. Na moją prośbę zrobiła trzy długie wydechy.
— Porozmawiam z nim — powiedziałam. — Pójdę na przeszpiegi. A potem do Stokrotkowej. Zobaczymy, czemu On jest taki smutny i czemu Ona z nim rozmawia. Będzie słodko, zaufaj mi. Jak w komedii romantycznej.
W jej wzroku zniknęła pierwsza niechęć. Pewnie próbowała mi uwierzyć.
— Obroniłam nas od meneli — trochę przekręciłam nasze doświadczenia, chcąc wyjść na lepszą niż jestem. — Poradzę sobie z zwykłym wyciągnięciem informacji.
Chyba ją uspokoiłam. Ale sama się zdenerwowałam.
— Bądź uwodzicielka. I seksi. Jakbyś miała z nim zagwarantowaną nockę.
Wzorem swojej rodzicielki zamrugała paręset tysięcy razy na sekundę, tak, że widziałam tylko migające gałki oczne. „Nie wiem, czy to jest dobry pomysł” — wyszeptała. Olałam ją.
— Wydobądź z Sikorki jakieś chwyty na podryw. Trzymam za ciebie łapy. Teraz idę odwalić czarną robotę. Niech moc będzie z tobą.
I zniknęłam, idąc za tropem Cytrynka. Zdobędę go dla niej. Czego się nie robi dla siostry w potrzebie?
***
— Jest dobrze? — nerwowo wyszeptała Konwa. A w zasadzie próbowała szeptać, bo wydarła mi się wprost do ucha.
— Zaraz ogłuchnę — ostrzegłam, poprawiając jej pazury. Obgryzłam je prosto, a samą samicę polałam rozcieńczonymi kwiatami. W sumie nawet nie wiem, czy nie były trujące, albo czy jej wysypka nie wyskoczy. Jak się otruje to trudno, a jak wysypka, to posmaruje ją jakąś maścią. Będzie OK.
— Aronia, on chyba nie lubi takich seksi-masterek… Wiesz, ja myślę, że…
— Lepiej nie myśl.
Na tym skończyła się nasza rozmowa. Pysk uczennicy był podkową. Kazałam jej ją odwrócić. Nie wiem, czy mnie zrozumiała, ale na jej pysku zagościł dość sztuczny uśmiech.
— Potem będzie naturalniejszy — pocieszyłam ją. — Jak się nie zaśmieje z twoich żartów, to też się nie śmiej. A z niego śmiej się tylko wtedy, kiedy rozśmieszyć cię będzie chciał. Wiesz, on ma depresję, bo jakiś Bolący odszedł. Pamiętaj o tym.
Podrapała się łapą w głowę, przez co strąciła sobie kwiatka. Z przekleństwem na pysku poprawiłam go. Generalnie powinna bardziej się przykładać. Poświęciłam się dla niej i prowadziłam niezręczną rozmowę z Cytrynkiem na temat jego miłości.
— To był Bolesny… Ej, a jak ja rozpoznam, kiedy będzie chciał mnie rozśmieszyć? Jak ma depresję, to przecież nie będzie chciał.
Zignorowałam drugą część jej zdania. Odpowiedziałam:
— Patrz, czy jest wesoły. I chodź tym swoim posuwistym chodem. Głowa wysoko. Staraj się wyglądać naturalnie, i podrywać go, jakbyś wcale nie chciała. Ale chciej.
— Gwiezdni — spokojnie powiedziała, z miną, jakby szła popełnić samobójstwo. — Miejcie nade mną opiekę, bla, bla, bla.
Tego bla, bla, bla nie powiedziała, ale chyba nikt nie chce słuchać jej modlitw. No. Przejdźmy do tematu.
Gadając jej o tym, jak podrywa się dorodnych samców, zaprowadziłam ją do jej przyszłego partnera. Cytrus wyglądał, jakby ktoś go uderzył. Miałam nadzieje, że uderzyło go jedynie piękno Konwalii (sama ją szykowałam! Jak będziecie potrzebować stylistki, to mówcie Sikorce, to moja osobista sekretarka. Może wcisnę was gdzieś).
— To chyba nie miała być randka — wojownik mruknął ponuro.
— Oczywiście, że nie — powiedziała, jakby była to najoczywistsza rzecz pod słońcem. — Nie miała być, ale nic nie ustalaliśmy. Zresztą, wiem, że przez wiele przeszedłeś, i zapewne nie jesteś gotowy na nowy związek.
Pokiwał głową. Oddalili się, a ja patrzyłam na to w zwolnionym tempie.
Chodziłam przez większość wieczoru w kółko, swoje nerwy wyładowując na wymianie mchu. Dzięki pomocy Sikorki i Słodyczy zrobiłam jedynie dwadzieścia legowisk zamiast czterdziestu. Milutkie są.
Prawie tak milutkie jak ship Konwalia i Cytrynek.
— Ojciec? Mógłbyś coś dla mnie zrobić?
Odwrócił się w moją stronę.
— Powiedz mi, kiedy przyjdzie siostra — kontynuowałam.
— Idę spać.
Nigdy nie był zbyt miły.
— No powiedz, obłąkańcu.
— Jak tyś mnie nazwała? — spytał.
— Powiedz, ojcze. Ogłuchłeś?
— Hm… Wszystko widzę dobrze, przecie. Tylko trochę ze słuchem coś mi się dzieje.
— Ok.
Poszłam sobie. Nie będę z tym pijakiem rozmawiała. Sama zobaczę, jak przyjdą. Stanęłam na czatach i stałam tak pewnie przez parę godzin, urozmaicając sobie to wspaniałe doświadczenie drzemkami.
Konwalia mnie zaszła od tyłu. Przerażona podskoczyłam, budząc się i wymachując łapami w powietrzu. „I jak? I jak?!”.
— Nie wypaliło — mruknęła. — Znaczy… Pogodziliśmy się, ale nie było fajerwerek.
— Zrobiłaś jakąś filozoficzną przemowę? — spytałam z nadzieją.
— Tak — potaknęła. — O tym, że łączy nas nieszczęście. Chyba mu się spodobało.
— No to git — z satysfakcją zarzuciłam głową. — Pójdę na wieczorny patrol.
— Ee… I chyba nie powinnam używać tych tekstów od Sikorkowej. Nie powiedziałam ich.
Udawałam, że jej nie usłyszałam. Trochę się zawiodłam, bo serio były spoko. Ale w sumie to zadziałałyby na jakiegoś zboczeńca, a Cytrynek jest chyba porządnym wierzącym.
— Jak tam chcesz. Jutro zaczynamy podejście drugie. Teraz się nie udało go poderwać, ale potem się uda. Jestem tego pewna. Tylko myśl optymistycznie.
Nieznacznie kiwnęła głową.
Nieznacznie kiwnęła głową.
[1193 słów: Aroniowa Łapa otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia i 2 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz