Było gorące, upalne lato. Przez suszę, która zapanowała w mieście, na terenach ognistych kręciło się dużo więcej spragnionej zwierzyny. Mimo tego udogodnienia wcale życie nie wydawało się nikomu prostsze. Mała ilość wody przysparzała problemu wszystkim.
Ten dzień, mimo niekorzystnych warunków, nie tracił jednak swojej wagi. Ciepły przygotowywał się do niego przez cały swój trening. Jego praca przybrała jednak na intensywności przez ostatnich kilka dób. Nie mógł dać sobie spokoju przez lekkie przegrzanie, chociaż najchętniej schowałby się w jakimś przyjemnym cieniu i po leżał aż do nadejścia przyjemnego chłodu.
Jego własne polowanie. Na co chciał, w którym miejscu terenów Industrii sobie tylko wymarzył. Było to jednocześnie stresujące jak i pociągające. Czarno-biały nigdy nie czuł się ograniczany przez dowództwo innych, ale miał wrażenie, że o łowiectwie wie już wszystko. Począwszy od śladów większych zwierząt, po kryjówki małych kończąc. Tak chyba powinno być, kiedy podchodzi się do testu na wojownika. Sprawdzian ten powinien pokazać, jak dobry w tej sztuce jest dany kandydat.
Z tą myślą do swojego egzaminu podszedł właśnie młodszy syn Rzepakowej. Uważał, że nie może wrócić z czymś pospolitym. To nie tak, że psy, które łapały coś prostego, czy normalnego były w jego oczach gorsze. Nic podobnego. Zasługiwały na taki sam szacunek. Nie chciał jednak, by jego zadanie było w jakimkolwiek stopniu prostsze niż nauki, które odbywał. Najzwyczajniej, gdyby złapał, weźmy na to, wiewiórkę, byłoby to dla niego dziecinnie proste. Rozprawiłby się z gryzoniem w zaledwie chwilę i tyle byłoby z tego testu.
Właśnie z tego powodu Ciepły zaczął przygotowywać się z wyprzedzeniem. Dwa wschody słońca wcześniej obszedł praktycznie całe tereny klanu, zastanawiając się nad czymś odpowiednim. Pierwszego dnia, prawie nic nie znalazł, był nawet gotowy się poddać. Stwierdził, że jeśli będzie mieć pecha i naprawdę cała zwierzyna ucieknie mu sprzed pyska, mógł zawsze nałapać tyle szczurów, ile był w stanie. To też w jakiś sposób można było uznać za wyzwanie.
Dopiero drugiego zauważył nader interesujące ślady. Były to bardzo świeże odciski, dlatego podążał ich tropem, aż dotarł do jednego z małych zagajników, jakie znajdowały się w kierunku granicy z Bezgwiezdnymi. Zatrzymał się jednak w sporej odległości, zauważając kilka brązowych, nieco większych od dużego psa ssaków. Sarny, bo tym właśnie owe stworzenia były, nie zdołały go wyczuć. Była to spora przychylność losu.
Teraz miał plan. Przynajmniej jeśli przez noc nie postanowią odejść z tych okolic. Była to jedna z opcji, ale nikomu nie zaszkodzi plan B. Wracając nieśpiesznie, minął jezioro. Omiótł wzrokiem wodę. Pływało na niej kilka ptaków. W zasadzie to nie wydawało się głupie. Zarówno białe, duże ptaki, jak i te mniejsze mogły stanowić dla niego dobry cel, póki będą znajdowały się przy brzegu. Czarno-biały wolał nie testować swoich umiejętności pływania. Wycofał się cicho, uważając, by nie spłoszyć niepotrzebnie zwierząt, po czym wrócił do obozu.
Spał w nocy całkiem nieźle, a zbudził się równo ze wschodem słońca. Był to jego wielki dzień. Pożegnał się podczas opuszczania obozu ze swoim mentorem. Lekkie Serce życzył mu powodzenia i tak właśnie się rozstali. Tak przynajmniej wydawało się Ciepłemu. Tego poranka szybko złapał odpowiedni trop. Nie było to nawet zbyt trudne, gdyż wiedział, jakiego zapachu powinien szukać, a jego nos jakby odruchowo nastawił się na odpowiedni tor. Podążył najpierw w dobrze sobie znaną stronę. Stanął w miejscu, gdzie wczoraj widział stworzenia, a następnie po raz kolejny wziął głęboki wdech, starając się rozłożyć ich woń na czynniki pierwsze.
Udało mu się to, chociaż musiał przejść kawałek w stronę granicy z Bezgwiezdnymi. Przez chwilę martwił się, że sarny dawno nie uciekły. Na szczęście tak się nie stało, a przynajmniej nie w całości. Kilka stworzeń zostało jeszcze na ich terenach. Sporo z nich było prawie dwa razy większych od czarno-białego, ale jeden osobnik odstawał wielkością od grupy. Nie było to już dziecko, jego poroże lekko się wybiło, jednak pod względem rozmiaru był jak najbardziej osiągalny jako ofiara.
Syn Rzepakowej podkradł się do zwierząt szerokim łukiem, zamierzał podejść od obcych terenów, by nie mogły poratować się one ucieczką w tamtejsze strony. Udało mu się pozostać niezauważonym, aż do momentu, gdy rzucił się na swój cel.
Planował początkowo przewrócić zwierzę, ale nie do końca atak poszedł po jego myśli. Zamiast tego wylądował na plecach sarny, a by nie spaść, od razu dla równowagi wgryzł się w nią mocno.
Zszokowana ofiara rzuciła się odruchowo do ucieczki, przy okazji wierzgając na wszystkie strony. Nie było to bynajmniej proste. Zrzuciła go, dopiero gdy rana na plecach była mocno rozszarpana.
Uderzenie o glebę, co by nie mówić, zabolało. Ciepły najszybciej jak mógł, otrząsnął się i tym razem złapał za nogę sarny, tam także pozostawiając krwawy ślad. Nie było to przemyślane, a jak się prędko okazało, także zbyt mądre. Jego pysk poznał z bliska drugą racicę zwierzęcia. Kopniak ten lekko go otumanił, przez co nie był w stanie ponownie zaatakować, a co gorsza dostał poprawkę.
Kiedy tylko szczęki psa się rozluźniły, młody kozioł zaczął uciekać. Chociaż bardziej uważny obserwator mógł łatwo stwierdzić, że uważniej stąpał na skaleczonej kończynie.
Uczeń, gdy już się otrząsnął, rzucił za nim w pogoń. Kulejące stworzenie, mimo wszystko nie miało w biegu z nim najmniejszych szans. Gdy w końcu czarno-biały znów dopadł ofiarę, udało mu się przewrócić ją na ziemię, ale sam także wylądował kilka długości ogona dalej, niesiony siłą pędu. Zanim oprzytomniał po sile upadku, jego sarna także wstała. Tym razem nie wyglądała jednak, jakby chciała uciekać, a wystartowała w jego stronę ze szczątkowym porożem, które miała na głowie. Młody nie zdążył całkowicie uniknąć silnego ciosu, przez co jego bok został nieco rozcięty, poczuł też pulsowanie w jego wnętrzu. Zaskomlał cicho z bólu. Życie było bezlitosne i nie miało zamiaru dać mu ani chwili przerwy w tym boju. Na dokładkę dostał kolejne, tym razem nieco słabsze dźgnięcie. Dzięki temu, że zwierzę nie trafiło w to samo miejsce, pies nie został aż tak zamroczony. Zebrał w sobie siły, by tym razem pazurami rozciąć bok kozła, który powoli pokrywał się krwawymi śladami. Sarna także wydała z siebie odgłos cierpienia, podjęła także kolejną już próbę ucieczki.
I tam razem nie oddaliła się daleko, Ciepły wskoczył na nią ponownie, już bardziej umiejętnie, zadając kilka kolejnych mocniejszych oraz słabszych ugryzień. „Mam to”, przeleciało mu przez myśl. Jego ofiara nie miała jak uciec. Właśnie dlatego bardzo się zdziwił, gdy po raz kolejny spotkał się z ziemią tak mocno, że aż odebrało mu dech. Dodatkowo poczuł, jak jedna z racic naciska mocno na jego łapę. Prawdopodobnie sarna całkiem przypadkiem na niej stanęła. Uczeń wyszarpnął się i szybko odsunął. Jego noga pulsowała, ale mógł nadal na niej stać.
Ukradkiem przez myśl przeszła mu ucieczka. Tracił siły, czuł, że dość mocno krwawi. Później jego wzrok przeleciał po drżącym ciele sarny, też miała dość. Ten mały szczegół zmotywował go do działania. Szansa wydawała się coraz bardziej realna. Doskoczył do swojej ofiary, uczepiając się zębami jej szyi. Złapał jednak za nisko, by mógł ją dobić. Pozostawił po sobie sporej wielkości ranę. Zwierzę próbowało się wyrwać, ale spełzło to prawie na niczym. Dopiero ostatnim podrygiem, udało jej się kozłu oderwać i zranić ucznia parostkami. Syn Rzepakowej zawył, ale nie stracił jasności umysłu. Złapał zębami tym razem w odpowiednim miejscu, w końcu powalając sarnę.
Ciepły potrzebował dłuższej chwili, by złapać oddech. Gorące powietrze ani trochę w tym nie pomagało. Dopiero gdy walka dobiegła końca, mógł stwierdzić, że pomysł był beznadziejny i niewarty zachodu. Oczywiście zdobycz wprawiała w zachwyt, ale czy naprawdę odpłacało mu to za te wszystkie rany?
Pokręcił łbem. Za późno było na te dywagacje. Sprawa była już prawie skończona, nie miał czasu, by teraz się nad tym zastanawiać. Chociaż głowa ciążyła mu coraz bardziej, lecz on tylko zagryzł zęby na śladowym porożu i zaczął z trudem ciągnąć ją do obozu. Szło mu raczej słabo, co kilka metrów musiał zatrzymywać się na złapanie oddechu, a boki nadal pulsowały mu tępym bólem. Gdy w końcu dotarł na miejsce, było już prawie południe, jego łapy drżały, a pysk wysechł prawie na wiór. Po raz kolejny stwierdził, że ofiara nie równoważyła strat. Mruknął niezadowolony i zaczął szarpać się dalej z sarną, aż nie znalazła się przy nim jeden z wojowników, akurat niebędących na patrolu. Był to Deszczowy Podmuch, któremu jakiś czas temu razem z Lekkim Sercem pomogli wydostać się z wnyków.
— Na Gwiezdnych, szczeniaku, wszystko gra? — zaniepokoił się starszy pies — wyglądasz, jakbyś spotkał się z potworem!
Ciepły zawahał się chwilę. Nie wiedział, jak to jest wpaść na potwora i zdecydowanie nie chciał się przekonać. Jeśli miałby sobie to jakoś wyobrazić, to właśnie tak by się czuł — beznadziejnie. Mimo to nie zamierzał niepotrzebnie denerwować świeżo upieczonego taty.
— Wszystko gra, ale przydałaby mi się pomoc w dociągnięciu tego na stos — odparł.
Z małą pomocą Deszczowego, zawlókł sarnę dalej. Do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ciężka była. Bez żadnej przerwy nawet w dwójkę mieli problemy, by dociągnąć ją na miejsce.
— Dzięki — rzucił uczeń.
— Sam takie coś złapałeś? — upewnił się z lekkim niedowierzaniem Podmuch, a gdy odpowiedziało mu skinięcie łbem, kontynuował — To naprawdę imponujące.
Odpowiedział mu cichy, potwierdzający, coraz mniej przytomny pomruk. W jego głowie Ciepłego aż dzwoniła myśl „NIE BYŁO WARTO”.
— Powinieneś zobaczyć się z Szarą Skałą, nawet jeśli to nic poważnego — stwierdził wojownik.
O, co do tego, że powinien iść do medyka, jak również, że było to dość poważne, młody nie miał złudzeń. Podziękował i skorzystał z rady. Kiedy dotarł do Petera, jego problem z utrzymaniem równowagi zaczął się pogłębiać, dlatego, zanim jeszcze się odezwał, przycupnął sobie.
Zawahał się po ostatniej rozmowie z zastępcą, jakiego imienia powinien użyć, aż w końcu zdecydował.
— Szara Skało? — rzucił tak głośno, jak potrafił.
Sznaucer jednak się nie odwrócił. Prawdopodobnie młody próbowałby dalej, mając na względzie oczywiście dobro zarówno swojego klanu, jak i medyka. Zdążył przyzwyczaić się już do jego obecności, a także, mimo pewnych osobliwości, zaakceptować jako członka Industrii, czyli także rodziny.
— Peter? — spróbował, nie będą pewny, czy zaraz nie spłynie.
Starszy pies na to, całe szczęście, zareagował. Widząc syna Rzepakowej po raz kolejny, aż zamrugał ze zdziwienia, po czym się do niego zbliżył.
— Co cię tak urządziło, młody? — zapytał.
Podprowadził go do legowiska i od razu zaczął oglądać jego rany. Pomijając sporą ilość drobnych zadrapań, najbardziej na tle innych odznaczały się rany na obu bokach. Jedna ewidentnie kłuta, druga szarpana.
— Sarna, chyba podszedłem do polowania zbyt ambitnie — odparł czarno-biały, ewidentnie zażenowany swoim zachowaniem.
Jego rany zostały opatrzone. Okazały się na tyle poważne, że musiał spędzić cztery dni na nich względnym zasklepieniu. Nie znaczyło to jednak, że od razu wyzdrowiał, nadal głębsze wdechy sprawiały mu trochę bólu. A u Petera stawiać się musiał codziennie na oględziny i branie leków, które pomagały mu normalnie funkcjonować.
Reakcje na to, czego dokonał, okazały się różne.
Jego mentor, podzielał ostateczną opinię swojego ucznia, było to durne, niebezpieczne, zdecydowanie nie było warto.
Sowi zareagował podobnie, ale nie karcił go przez sam pomysł. Och, nie, jego zdaniem plan ten był zdecydowanie na miarę możliwości przeciętnego szczeniaka. A na pewno jego, kiedy przechodził swój test! Jedyny powód, dla którego nie pochwalił jego czynu, to odniesione przez młodego rany.
Rzepakowa wydała się jedynie zaniepokojona jego stanem, ale przyznała, że jest z niego dumna. Dziwnym byłoby, gdyby liderka powiedziała coś innego. Chociaż na jej pysku widać było zmartwienie stanem swojego dziecka.
No i był jeszcze Omszony. Na brata oczywiście Ciepły mógł zawsze liczyć.
— Napieprzałeś się z jebanym jeleniem i mnie nie zaprosiłeś?! — wpadł pewnego dnia z wrzaskiem do medyka — Chujowo bracie, nie powiem. Widać od razu, że przydałaby ci się moja pomoc! — po tych słowach zmierzył go zdegustowanym wzrokiem — wyglądasz, jakby cię z grobu wyciągnęli.
— To była sarna — poprawił go czarno-biały.
— Dobra, kurwa, ma kopyta? Ma kopyta!
— Raczej racice — tłumaczył cierpliwie.
Jego brat popatrzył na niego dość dziwnie, po czym westchnął melancholijnie.
— Moi gwiezdni, brzmisz prawie jak Biała Łapa — mruknął bardziej do siebie, nieznacznie się uśmiechając.
— Kto? — zdziwił się młodszy z braci.
— Mój kumpel z Ventusu, w przeciwieństwie do ciebie umie się bawić — wyjaśnił Omszony, lekko machając ogonem, po czym dodał — a co, zazdrościsz, że mam znajomych?
Ciepły nie odpowiedział, chociaż radość drugiego ucznia nieco go zaskoczyła. Wiedział, że bury ma znajomych spoza ich klanu, czego też zbytnio nie rozumiał. Nie zamierzał mu jednak niczego zabraniać. Nie widział natomiast nigdy, by Mech, kiedy o nich mówił, aż tak się tym cieszył. Może po prostu byli najlepszymi przyjaciółmi? Pytania niestety spowodowałyby dalsze cierpkie komentarze, dlatego czarno-biały zdecydował się odpuścić. Nie naprostował też brata, że był to jego test na stanie się wojownikiem. Nie miał na to siły. Odprowadził go wzrokiem do wyjścia i znów położył głowę na łapach.
[2059 słów, Ciepła Łapa otrzymuje 20 punktów doświadczenia i 4 punkty treningu, a także uraz do saren]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz