16 sierpnia 2021

Od Jazgoczącej Łapy — ,,Puszka Pandory’’ cz. 1

 Jazgotek raz za razem potrząsał głową i mrugał oczami, próbując nadążyć za słowami Pustynnego. Zanim słońce jeszcze wstało, ojciec szczeniaka postanowił obudzić wszystkie swoje dzieci, by zrobić im dodatkowy trening o takiej porze, by z pewnością mogły zdążyć na swoje bardziej oficjalne treningi, o normalnej porze z empatycznymi mentorami. Promyczkowi udało się jednak uniknąć treningu z ojcem; szczenię wolało zbierać zioła dla medyka, a Pustynny, faworyzując go, pozwolił mu na to; nie miał również nic przeciwko, gdy beżowy uczeń poprosił, by towarzyszyła mu Piasek. Jazgotek, lekko poirytowany, obserwował, jak jego rodzeństwo się oddala, a Promyczek usilnie próbuje zarazić siostrę swoim optymizmem, wesoło szczebiocząc.
Zastanowił się, czy Piasek aby na pewno będzie zadowolona z takiego obrotu spraw i czy rzeczywiście Promyk wraz z nią pójdzie zbierać zioła. Nie trudno mu było sobie wyobrazić, jak jego brat zgadza się na każdą propozycję uczennicy.
— Dobrze, teraz słuchajcie — chrząknął Pustynny, siadając w cieniu, na trawie niedaleko Magazynu.
Wschodzące słońce rzucało pierwsze promyki na zroszone kwiatki, które wyciągały swe główki w jego stronę. Na niebie nie było ani jednej chmurki, a jego kolor wahał się od błękitu, poprzez fiolet, skończywszy na jasnym pomarańczowym. Szczeniak zadarł pysk do góry, mrużąc oczy; już niemal czuł, jak bardzo gorąco będzie w porze wysokiego słońca. Ostatnie gwiazdy migotały uspokajająco, wiatr mierzwił sierść na karku Jazgoczącej Łapy, a rosa obmywała poduszki jego łap.
Piesek ziewnął szeroko, a pysk opadł mu na klatkę piersiową; siedział nieruchomo, jedynie jego uszy ruszały się, gdy złoto-czarny wojownik mówił coś zafascynowanym głosem, błyskając naokoło piwnymi oczami.
— Zrozumieliście, kochani?
Jazgotek zamrugał oczami, gwałtownie unosząc głowę. 
— C-co? — wymruczał, wlepiając w ojca nieobecny wzrok. Drżąca Łapa zaśmiała się cicho, szturchając łapą drzemiącego Kruczka; czarno-biały uczeń uniósł głowę, wlepiając w nią buntownicze spojrzenie. Zmierzyli się wzrokiem.
— Nie słuchasz mnie! — krzyknął z wyrzutem Pustynny Wiatr, marszcząc nos. Z westchnieniem pokręcił głową, wbijając pazury w rozmokłą ziemię i obdarzając Jazgotka zdenerwowanym spojrzeniem. — Wytłumaczę więc jeszcze raz.
— Każdy zrozumiał — mruknął Krucza Łapa, drapiąc się za uchem. Był wyraźnie niezadowolony, że będzie zmuszony słuchać poleceń ojca po raz drugi. — Dlaczego mamy ponosić karę za to, że Jazgotek miał cię w dupie, ojcze?
Jazgocząca Łapa miał ochotę rozgryźć Kruczkowi gardło za to, że tamten nazwał go szczenięcym imieniem, ale zamiast tego milczał, wpatrując się w ojca. W myślach liczył do dziesięciu, nieustannie zaciskając zęby.
— A ty nas niby słuchasz, głupi skurwie- — zaczęła Dreszczka, machając w powietrzu białym ogonem.
— Drżąca Łapo, milej do brata — syknął Pustynny, nerwowo rozglądając się po otoczeniu. Jazgotek jednak nie był taki pewien, czy siostra kierowała swoje słowa do Kruczka; obstawiałby bardziej ojca, jednak wciąż milczał.
Ptak przysiadł na gałęzi drzewa rosnącego niedaleko nich, zaczynając swe poranne trele. Światło tańczyło w jego szarych piórach, a pazurki stukały o korę. Jazgotek zagapił się na chwilę. Kątem oka dostrzegł jednak lodowaty wzrok siostry, tak więc zmusił się, bo wysłuchać ojca.
— Widzicie tę puszkę?
Trzykolorowy uczeń wlepił w Pustynnego niezbyt inteligentny wzrok. ,,Co on znowu wymyślił?’’
Złoty wojownik obracał w łapach okropnie śmierdzącą puszkę po napoju dwunożnych, która dodatkowo była do połowy uwalona brudem, kurzem i błotem; natomiast jej czystsze fragmenty pobłyskiwały na słońcu, zachęcająco się mieniąc.
Szczeniak poruszył uszami, słysząc ciche sapnięcie siostry.
— Ta puszka, moi drodzy — mówił, stukając w przedmiot pazurem. — należała do dwunogów, a oni z niej, jak wiadomo, pili. Jednakże nie była w ich posiadaniu wiecznie. Posłuchajcie tej wspaniałej historii…
— I to tyle? Obudziłeś nas tak wcześnie, by opowiedzieć nam bajkę o puszce? — parsknął Kruk.
Jazgotek, chcąc nie chcąc, musiał się z nim zgodzić. Nie był zachwycony postawą swojego ojca.
— Jakbyś nie przerywał, to byś się dowiedział — Pustynny zamrugał zdziwiony, jak gdyby właśnie sobie uświadomił, że jego dzieci mają już osiem, nie dwa, księżyców za sobą. Wziął wdech i kontynuował: — Szkoda, że nie ma z nami Promyczka i Piasek, ale wierzę, że pomagają medykowi. Było to istne nieporozumienie, że liderka nie wybrała waszej siostry na medyczkę.
,,Nie została wybrana przez Gwiezdnych, nie przez liderkę’’ — poprawił ojca w myślach Jazgoczący.
— Wracając do puszki — wyszczerzył się sztucznie. — Znalazłem ją w mieście, jacyś dwunożni znając życie ją wywalili, a ja, jak już się pewnie domyślacie, mam zamiar ją wykorzystać w waszym treningu. Schowam ten przedmiot gdzieś w mieście, niedaleko, a waszym zadaniem będzie odnalezienie go i przyniesienie mi go z powrotem.
Jazgocząca Łapa wymienił spojrzenia z siedzącym obok niego rodzeństwem. ,,Co, kurwa?’’ 
— Mamy biegać po całym mieście? — Kruczek był wyraźnie oburzony.
— Możemy powąchać tę puszkę, zanim pójdziemy na misję samobójczą? — Księżniczka wydarła się głośniej od brata, zakłócając słowa najmłodszego. 
— Ile mamy czasu? — jak zawsze, rzeczowo i logicznie zapytał się Jazgoczący, choć te słowa przyszły mu z trudem. Był zdenerwowany na samą myśl o tym treningu, gdzie będzie zdany jedynie na siebie. Miał aż ochotę rozładować atmosferę jakimś żartem, ale nic mu nie przychodziło do głowy. Przełknął ślinę.
— Nie krzyczcie — warknął wojownik, odkładając puszkę na ziemię. — Powąchacie ją i będziecie podążać jej tropem. Postaram się ją ukryć dość dobrze, ale niezbyt daleko. Nie chcę, żebyście się pogubili. Co do czasu — sapnął, obdarzając dzieci zachęcającym spojrzeniem. — Zróbcie to najszybciej, jak się da; musicie zdążyć na swoje treningi z mentorami. Ten, kto znajdzie puszkę pierwszy, wygrywa.
Jazgotek pozwolił sobie na powątpiewające spojrzenie, jednak ojciec go zignorował. Krucza Łapa wyszeptał pod nosem wiązankę przekleństw. Również został zignorowany.
— To pomysł mysiego móżdżku — mruknęła Drżąca, jednak jako pierwsza z rodzeństwa wstała, podchodząc do puszki. Dokładnie obwąchała przedmiot i przyglądała mu się, szepcząc coś do siebie.
Po kilku minutach uniosła głowę, oznajmiając swoją gotowość.
— Poczekaj na braci — zaśmiał się na to Pustynny, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że w oczach jego dzieci jest idiotą. 
Następny ruszył się z miejsca Jazgotek. Chciał się wycofać, tak więc nie szedł zbyt pewnie, strzelając spanikowanym wzrokiem w stronę ojca. Zatrzymał się przed śmieciem, trącając go łapą; puszka chwile potoczyła się po ziemi, brzęcząc.
— Chcę się wycofać — wydusił z siebie, nie mając odwagi spojrzeć w oczy Pustynnego. Utkwił wzrok w ziemię.
— Słucham? 
Jazgocząca Łapa uniósł głowę, sztucznie się uśmiechając. Niebezpiecznie spokojny ton u jego ojca nie wróżył nic dobrego.
— N-nic — pisnął, czując na sobie lodowaty wzrok Dreszczki, który niemal przewiercił go na wylot. Ojciec w odpowiedzi wyszczerzył się, obserwując, jak Jazgotek wącha przedmiot, parskając.
Zapach unoszący się z puszki był tak paskudny, że szczeniak otworzył pysk, tłumiąc odruch wymiotny; na języku osiadł mu odór dwunożnych, resztek ich płynu, Industrii i ojca, powodując mdłości. Kichnął, odskakując z powrotem na swoje miejsce.
— Kruczku, teraz ty — zachęcił Pustynny najmłodszego z miotu, trącając pyskiem przedmiot w jego stronę. 
Czarno-biały uczeń niechętnie podszedł, niuchnął raz i drugi, po czym wrócił z powrotem na swoje miejsce, zataczając parę kółek na trawie; po krótkiej chwili położył się na ziemi, zamykając oczy.
— Tyle? — Pustynny wyglądał na lekko zawiedzionego, gdy patrzył na trójkę swoich dzieci; żadne z nich nie wiwatowało, ani nie szczekało z entuzjazmem, wychwalając nadludzką, albo raczej nadpsią inteligencję ojczulka.
Szczeniaki popatrzyły się na siebie, po czym w milczeniu pokiwały głowami. Wiatr zmarszczył nos, obserwując ich spod półprzymkniętych powiek. Jazgotek podrapał się za uchem, próbując pozbyć się wrażenia wywieranej na nim presji.
— Patrzcie na słońce — polecił Pustynny, chwytając puszkę w zęby. — Jeśli będzie, eee, powiedzmy, tuż nad koronami tych młodych drzewek, zacznijcie wtedy poszukiwania. Pamiętajcie, że wynagrodzę zwycięzcę.
Jazgoczący kiwnął głową, słysząc, jak Dreszczka syczy coś do ucha Kruczka; brat otworzył prawe oko, a kąciki jego warg uniosły się do góry w głupkowatym uśmiechu.
Złoto-czarny wojownik odszedł od swoich dzieci, truchtając w stronę schroniska; Jazgotkowi przemknęło przez myśl pytanie, czy aby przypadkiem ojciec nie chce się ich pozbyć. Chwilę potem, porażony swą głupotą, potrząsnął głową, próbując zmusić swoje szare komórki do myślenia.
— Na pewno wygram — mruknął Krucza Łapa, na powrót zamykając oko; przeciągnął się w trawie, potężnie ziewając.
— Taaa, a jeże zaczną latać — prychnęła Księżniczka, otwierając szerzej swe lodowe oczy. Udeptała przednimi łapami ziemię, z nudów stukając pazurami o małe kamyczki. 
Odgłos stukania doprowadzał Jazgoczącego do szewskiej pasji. Zresztą, on już i tak był nieźle poddenerwowany; ojciec dał im głupie zadanie, a Jazgotek nie miał odwagi się wycofać, wiedząc, że Dreszczka zacznie się z niego naśmiewać, a on nie zdobędzie doświadczenia, będąc w tyle z treningiem. Kruk przez cały czas będzie marudził, albo spał, może czasem urozmaici swój czas kłótnią z Księżniczką.
Miał tego wszystkiego po dziurki w nosie.
— Przestań — warknął, odwracając się do siostry tyłem. Rozzłoszczony uderzył w ziemie ogonem.
— A bo co mi zrobisz? — Księżniczka zastygła z łapą uniesioną w górze. Jej oczy błyszczały z nagłej nadziei; uwielbiała oglądać Jazgotka w gorszych momentach, a teraz, jak już zauważyła, mogłaby mieć niezłe przedstawienie.
Jazgotek jednak się opamiętał.
Wzruszył ramionami, wysilając się na zdziwiony wzrok, chociaż w środku gotował się ze złości. Zacisnął mocno zęby.
— No właśnie — zaśmiała się pusto, na powrót bawiąc się kamieniami.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza, przerywana co jakiś czas odgłosem stukania o siebie kamyczków i markotnym narzekaniem Dreszczki.
Jazgocząca Łapa również położył się na trawie, jednak w przeciwieństwie do brata, nie zasnął; spod przymrużonych powiek obserwował wędrówkę słońca na niebie, mozolnie licząc w myślach sekundy. Pszczoła usiadła na jego barku, chodząc po nim przez chwilę; wraz z wyprostowaniem kończyny przez Jazgotka, odleciała z cichym brzęczeniem, przysiadając na kwiatku.
— Jak myślicie… — zaczął trzykolorowy szczeniak, obserwując lot pszczoły. Spróbował ukryć emocje nagromadzone w jego głosie. Zamilkł.
Dreszczka przerwała swoją zabawę, wlepiając w Jazgotka pytający wzrok, a także szturchając drugiego z braci swoją białą łapą; Kruczek otrząsnął się, wybudzony z drzemki. Zrezygnowany sapnął.
— Co chciałeś powiedzieć? — Drżąca Łapa obdarzyła Jazgoczącego podejrzliwym spojrzeniem. — Czy to jest związane z treningie-
— Wiesz może, w jaką stronę poszedł Pustynny? — przerwał siostrze czarno-biały uczeń, przekręcając głowę. — Jeśli nie, to mnie to nie interesuje. Chcę zakończyć to błaznowanie jak najszybciej się da.
Uczeń Ognistego Maku przełknął ślinę, skacząc wzrokiem po swoim rodzeństwie. W głowie mu huczało.
— Mhm, widziałem — potaknął, zdziwiony stwierdzając, że jego głos brzmi tak jak zawsze; czuć z niego opanowanie, a słowa były wymawiane wyraźnie. — Także uważam, że najlepiej jest to zrobić szybko.
— Albo i w ogóle nie robić — mruknęła Drżąca Łapa, ignorując pierwsze słowa brata. Wbiła wzrok w ziemię. — Pomysły ojcmentora są do dupy.
Oczy Kruczka zabłyszczały.
— Wiesz, w którą stronę poszedł? — zwrócił się do Jazgotka; najmłodszy z rodzeństwa otrzepał się z nagłego podekscytowania, na samą myśl o tym, że załatwi sprawę prosto, poprawnie i błyskawicznie, zyskując w oczach matki, a także i ojca, a na sam koniec mając święty spokój. 
Jazgocząca Łapa nie myślał, co mówi. Było to tak instynktowne, jak uspokajanie rodzeństwa, gdy te zaczynało się kłócić, czy podczas rozmów z Piasek przyjmowanie ciepłego tonu, skończywszy na parskaniu w odpowiedzi na kąśliwe komentarze Dreszczki. Zrobił to, by tylko mieć przewagę. By tylko wygrać z rodzeństwem.
— W stronę płycizny — przełknął kłamstwo, a serce niemal wyskoczyło mu z piersi. 
Miał wrażenie, że wzrok rówieśników prześwietlił go na wskroś, a oni sami poznali jego myśli. Napiął mięśnie i błagał Gwiezdnych, by nie wyglądać jak idiota.
— Myślisz, że jestem głupia? — Drżąca Łapa, po początkowym milczeniu obdarzyła brata podejrzliwym spojrzeniem. — Poszedł w stronę schroniska.
Wyrzuty sumienia, jakie poczuł w tamtej chwili były bolesne, jednak nic nie powiedział, wbijając pazury w ziemię. Głupio postąpił, ale — jego zdaniem — jeszcze głupiej by było, gdyby teraz się przyznał do kłamstwa. Mimo paraliżu, zmusił swoje szare komórki do myślenia, jak wyjść z sytuacji nie tracąc godności.
— Hm — wzruszył ramionami, rozluźniając mięśnie. — Może się mylę. Zawsze mogło mi się przewidzieć.
Wzrok siostry niemal spalił mu zadek, ale Kruczek jedynie westchnął zawiedziony, z głośnym kłapnięciem zamykając pysk.
Serce Jazgoczącego na powrót zaczęło wystukiwać normalny rytm, a on sam przestał wyglądać jak przerażona mysz w łapach kota; wypuścił ze świstem powietrze, czując rozgrzewającą jego ciało ulgę. Uniósł trzykolorowy pysk, wbijając wzrok w niebo. Wiaterek ustał, a słońce wzeszło wysoko; niektóre z jego promyków muskały gałęzie niskich drzew.
— Mogliście patrzeć, jak się oddalał. Teraz nic nie wiemy — marudził Krucza Łapa, na nowo zamykając oczy. — Obudźcie mnie jak-.
— Wstawaj — pies został uszczypnięty przez swoją siostrę, na co odpowiedział rozwścieczonym sykiem, jeżąc sierść. Przewróciła oczami. — Nie zachowuj się jak mysi móżdżek.
Sierść na karku Kruczej Łapy nastroszyła się jeszcze bardziej, a sam szczeniak wyglądał na dwa razy większego; kłapnął w powietrzu zębami i spiorunował Księżniczkę wzrokiem. Dreszczka wytrzymała jego spojrzenie, marszcząc groźnie nos. Zanim doszło do rękoczynów, Jazgoczący krzywym susem wskoczył między nich.
— Mamy zadanie do wykonania, zapomnieliście? — zapytał, lustrując warczące szczeniaki wzrokiem. — Słońce już jest wystarczająco wysoko; mamy wyruszać.
Drżąca Łapa prychnęła, wymijając Kruczka i ruszając w stronę schroniska. Musnęła syczącego brata ogonem, na co tamten niemal złapał ją zębami za skórę, pudłując o kilka milimetrów; Księżniczka odwróciła się przez ramię, obdarzając go pełnym satysfakcji spojrzeniem.
— Wygram to — odparła z pewnością w głosie, zadzierając wysoko głowę.
Przeszła ze spokojnego chodu w bieg, pokonując odległości długimi susami. Jej bracia odprowadzili ją wzrokiem, milcząc. Dopiero gdy Księżniczka zniknęła za krzewami, Jazgotek ruszył za nią.
— Ej! — uczeń usłyszał za sobą wołanie najmłodszego. — A co z Płycizną? Mówiłeś, że to tam poszedł! Nie chcesz tego sprawdzić?
Jazgotka kusiło, by zignorować to pytanie.
— Hm… Najpierw chcę wiedzieć, co wyrabia Drżąca — odparł, przełykając ślinę. Po chwili uśmiechnął się szczerze, mówiąc: — Powodzenia!
Pies odwrócił się z powrotem głową w stronę schroniska, jednak zanim zdążył postawić choćby krok, Kruczek znów zaczął mówić.
— Ale co cię to obchodzi? — czarno-biały podszedł do Jazgoczącego, blokując mu drogę. Zmroził go spojrzeniem kakaowych oczu. — Najwyżej przegra! A ty wygrasz! Gdzie tkwi problem?
— Nigdzie — westchnął, uświadamiając sobie, o ile prościej byłoby, gdyby nie skłamał. — Po prostu…
Krucza Łapa zmarszczył brwi i wykrzywił pysk, wgapiając się prosto w pysk brata. Jazgotek nie mógł się nie poczuć niekomfortowo.
— Po prostu chodźmy razem w stronę płycizny, bierzmy puszkę, wracajmy i miejmy spokój.
Jazgotkowi serce stanęło. Czuł, że Kruczek zaczyna go podejrzewać, a przy tym ma własny plan; wątpił, by rzeczywiście chciał z nim współpracować. Poza tym, doszukiwanie się wszędzie wad rodzeństwa było w jego stylu; z pewnością wolał dowiedzieć się o kłamstwie Jazgotka, by potem opowiedzieć o tym rodzeństwu i rodzicom, niż brać udział w tej szczenięcej zabawie.
— Skoro chcesz — trzykolorowy psiak kiwnął głową, próbując opanować drżenie łap.
Kruczek wydawał się zbity z tropu, gdy ruszyli razem w stronę Płycizny.
Rosa z trawy zniknęła, a jej łodyżki stały się suche i chropowate; temperatury z dnia na dzień się podnosiły, co zwiastowało przychodzącą wielkimi krokami porę zielonych liści.
Jednak jak na razie ziemia nadal była pokryta gdzieniegdzie mulistymi kałużami i obrośnięta wiosennymi kwiatami; w powietrzu natomiast unosiły się pyłki z kwiatów, swoim zapachem powodując wiercenie w nosie.
— Mamy szczęście, że zostaliśmy uczniami w porę nowych liści — zaczął rozmowę Jazgotek, kichając, gdy jeden z pyłków dostał mu się do nosa. — Jeśli się pośpieszymy, otrzymamy imię wojownika przed porą spadających liści.
— Yhmm, nie będziemy musieli polować z mentorami w zimę — mruknął Krucza Łapa, wyraźnie nie paląc się do rozmowy.
Szczeniaki minęły parę drzew i krzewów, zamykając oczy, by nie utracić ich w kolizji z cierniami. Jazgocząca Łapa starał się ignorować nieprzyjemne ocieranie się gałązek o jego sierść i łaskotanie młodych liści. Syknął dopiero wtedy, ku uciesze brata, gdy jeden z cierni wyrwał mu pokaźny kłębek kłaków.
Gdy wyszli z zarośli, Jazgotek wylizał swoje drobne rany, oczyszczając je z resztek liści i gałązek. Kruczek przyglądał się temu, jednak własnych obtarć nawet nie dotknął; uniósł za to głowę, z wyższością pokazując swą odporność, albo raczej głupotę.
Przyśpieszyli do truchtu, zbliżając się do Płycizny; słońce wzeszło już dość wysoko, co Jazgotek zauważył z niepokojem. ,,Dreszczka pewnie już wygrała, a ja marnuję czas’’.
— Pośpiesz się! — rzucił z pasją do zostającego w tyle brata, z determinacją ruszając łapami jeszcze szybciej.
— Po co? — usłyszał odpowiedź za sobą, ze zrezygnowaniem widząc, jak Kruk jeszcze bardziej zwalnia. 
,,Robi to specjalnie’’ — przemknęło mu przez myśl.
— Czas też się liczy — przypomniał mu Jazgocząca Łapa, na co czarno-biały, choć niechętnie, dogonił go.
Wzniesienie, na którym znajdowała się Płycizna, było co raz bliżej. Kilka ostatnich odległości dzielących ich od sadzawki, uczniaki pokonały z rekordową szybkością; z niepewnością zaczęły mozolną wspinaczkę, a wiaterek, który ponownie zaczął owiewać ich sierść, choć trochę im to uprzyjemnił. 
Mimo, że Jazgocząca Łapa wraz z bratem szli wydeptaną ścieżką, część piasku osuwała się spod ich łap, a inne drobinki unosiły się w powietrze, osiadając na ich sierści; po niedługim czasie futro braci było całe w pyle i kurzu.
— Jesteśmy — sapnął Jazgocząca Łapa, gdy dotarli na szczyt.
Płycizna była dość duża, ale i nie głęboka. Jej wody obmywały leniwie gorący, niemalże biały piach, mieniąc się w promieniach słońca błękitem, czerwienią i tysiącami innych barw, na które Jazgotek nie mógł znaleźć odpowiedniej nazwy.
Piesek, niewiele myśląc, podszedł parę kroków do przodu, ignorując rozpalony piasek, który piekł go w poduszki; zanurzył łapy w sadzawce, z zaskoczeniem czując, że woda nie zdążyła się jeszcze porządnie nagrzać, i jedynie przy brzegu jest ciepła, a gdy szło się dalej, głębiej, stawała się przyjemnie chłodna.
Zadarł łebek ku niebu, zastanawiając się, czy obserwują go przodkowie. ,,Babuniu, czy widzisz mnie teraz z góry?’’
Dopiero gdy zadał sobie to pytanie, dotarło do niego, że Malwowa jest mordercą. Nie jest wśród Gwiezdnych. Kisi się w jakiś zatęchłych ciemnościach z innymi wojownikami.
Nie, nie wojownikami. Mordercami.
Przeszedł do dreszcz, nagle żałując, że w ogóle wszedł do tej Płycizny. Cofnął się z niej, obrzydzony stanął na jej brzegu. 
Splunął w wodę.
,,Jak mogliście nie przyjąć do siebie babci?’’
,,Przecież była dla nas dobra’’
Wlepił rozdrażniony, ale i smutny wzrok w sadzawkę; przez myśl mu przemknęło, że Gwiezdni nie są niczemu winni, babcia sama zabijała inne psy. Napuszczała węże, otruwała, spiskowała, karmiła się przerażeniem. Poczuł odruch wymiotny i zakręciło mu się w głowie, na samą myśl o śmierci.
— Jazgocząca Łapo? — pytanie Kruczka usłyszał jak zza mgły. — Halo?
Otrząsnął się, odwracając pysk w stronę brata.
— Szukamy tej durnej puszki, zapomniałeś? — usłyszał kolejny krzyk brata, który węsząc, próbował zlokalizować ojca.
— Nie. Pamiętam.
— No nie wydaje mi się — syknął czarno-biały, przewracając oczami. — Wiesz co-
Jazgocząca Łapa westchnął, zaciskając mocno zęby i zmieniając pozycję, by nawet kątem oka nie widzieć Płycizny. Nie wiedział czemu, ale miał ochotę płakać. 
— Wiesz co? — zaczął, obserwując słońce na niebie. — Może… Ty poszukasz zapachu taty po drugiej stronie sadzawki, a ja tutaj?
Jazgocząca Łapa widział, jak najmłodszy z jego rodzeństwa kiwa głową i niechętnie oddala się, człapiąc wzdłuż sadzawki na drugi brzeg. Wzbijał w powietrze piasek, który zasłonił go niczym gruba zasłona.
Trzykolorowy, z bijącym sercem, poczekał, aż Kruczek oddali się na sporą odległość.
Wiedział, że będą go potem trawić wyrzuty sumienia i wiedział, że nie powinien tak robić. Mimo to, podszedł do krawędzi wydmy, cofając się w popłochu, gdy piasek osunął się po dość stromym, piaszczystym zboczu.
Rzucił szybkie spojrzenie przez bark, upewniając się, że brat niczego nie widzi; czarno-biały był zajęty szukaniem zapachu puszki, jak i ojca. Nie zastanawiając się dłużej, z głośno bijącym sercem zsunął się po wydmie.
Był przerażony, gdy potknął się i zaczął zsuwać, tracąc kontrolę nad prędkością. Piasek oblepił go ze wszystkich możliwych stron, wpadając do jego pyska i oczu.
Tocząc się, zapomniał, gdzie jest góra, a gdzie dół; piasek wirował wokół niego, a drobne kamyczki waliły go jak grad.
Gdy pozbył się pierwszego szoku, wyciągnął łapy na maksymalną długość, wbijając pazury w wydmę. Jakimś cudem znalazł twardszy fragment i podciągnął się, stając niepewnie na nogach. Cały drżał, serce mu biło szybko i głośno, a myśli pędziły jak stado koni.
Biorąc drżący wdech zadarł głowę, wlepiając spojrzenie w ścieżkę, z której się stoczył, prowadzącą do Płycizny. Spodziewał się ujrzeć czarno-białą sylwetkę wściekłego brata, jednak nic takiego nie miało miejsca; słyszał jedynie pluskanie wody, ćwierkanie ptaków i hałasy piszczących dwunogów dochodzące z plaży. Wypuścił powietrze, z skupieniem kontynuując schodzenie w dół.
Szedł spokojnie; z uwagą stawiał kroki, swobodnie trzymał ogon, który ułatwiał mu złapanie równowagi. Żałował, że wybrał tak strome zbocze do schodzenia, ale jednocześnie wiedział, że te łagodniejsze było bliżej miejsca, w którym szukał ojca Kruczek, a co za tym idzie, brat mógłby go łatwiej odnaleźć. 
Z wydmy zeskoczył pewnym susem, a gdy poczuł pod poduszkami łap trawiastą, stabilną ziemię, odetchnął z ulgą. 
— Udało się — westchnął, z satysfakcją lecz i także lekkim szokiem oglądając się przez ramię. — Uciekłem bratu.
Zaraz potem poczuł nagłe wyrzuty sumienia, kłujące i ściskające jego brzuch.
Potrząsnął głową, próbując pozbyć się z niej poczucia winy jak i piasku na sierści, a także zamrugał parokrotnie, starając się oczyścić załzawione oczy z drobinek kurzu; nie wiedział już czy to łzy, czy tylko podrażnienie spowodowane piachem.
Po krótkim doprowadzeniu się do względnej czystości, ruszył w stronę schroniska. Nieustannie obracał się za siebie, w panice sprawdzając, czy przypadkiem brat nie drepcze mu po piętach; za każdym razem wszystko wskazywało na to, że Kruczek nie zauważył jeszcze jego braku. Choć chciał, by to go uspokoiło, tylko wzmogło jego żal i zmieszanie.
Zacisnął zęby, znów przedzierając się przez młode krzewy. Ciernie waliły go po wcześniejszych zadrapaniach, a rozkruszone liście wplątywały się we futro i wpadały do oczu, już i tak nieźle zmaltretowanych po wcześniejszym spotkaniu z piaskiem.
W końcu przedarł się przez zarośla, dochodząc do kempingu. Rodzina dwunożnych kręciła się wokół niego, rozstawiając dziwne, szeleszczące, kolorowe i małe domostwa. Ich szczenięta śmiały się głośno, bijąc się nawzajem patykami; co jakiś czas otrzymywały od swoich mentorów ostre reprymendy.
Jazgocząca Łapa stanął przestraszony i zaintrygowany; przez chwilę bił się z myślami, spoglądając tęsknie w stronę schroniska, jednak postanowił podejść do dwunogów.
Niepewnie, ze zmierzwioną sierścią umorusaną w liściach, piasku i zaschniętym błocie postawił parę kroczków w stronę młodych dzieci; kaszojady przerwały zabawę, a na ich buziach pojawił się uśmiech.
Uczeń Płomiennych nie wiedział, ile minut minęło, ale w pewnej chwili czuł na sobie dłonie dwunogów, wyczesujące go z brudu. Oczy młodych błyszczały, a ich rodzice wyglądali na lekko zmartwionych, jednak po pierwszym strachu przekonał ich mały wzrost Jazgoczącego i jego szczenięca, mięciutka sierść.
W stronę pyska psa poleciał kawałek kiełbasy. Jazgotek, wyraźnie zaskoczony, odskoczył, cicho powarkując; po chwili jednak, przekonawszy się, że jest to tylko jedzenie, złapał mięso w zęby i zaczął przeżuwać, głośno mlaskając.
Kaszojady, ucieszone niezmiernie, zaczęły klaskać pulchnymi rączkami, wielkimi oczami obserwując szczeniaka.
Jazgocząca Łapa połknął kiełbasę w całości, na co żołądek podziękował mu cichym bulgotaniem. Wyszczerzył się przyjaźnie i zamerdał ogonem, czekając na kolejne porcje; wprost przepadał za jedzeniem dwunogów, a ich samych akceptował, dopóki nie chcieli mu zrobić krzywdy. W głowie mignęły niejasne wspomnienia, jak Pustynny opowiadał mu o dwunożnych, ostrzegając go przed nimi.
,,Chyba nie są tacy źli’’ zastanowił się, cały czas bacznie obserwując rodzinę bezwłosych stworzeń.
Nagle gigantyczna ręka dorosłego samca dwunoga złapała go za skórę na karku, a z jego pyska wylatywał słodki szczebiot. Chcieli go porwać? Zranić? Wywieść? Zmienić w pieszczoszka? Jazgotek nie miał czasu na żadne przemyślenia; górną szczękę zacisną na nadgarstku dwunoga, a dolne zęby wbił w jego niebiesko-zielone żyły. 
Powietrze rozdarł krzyk i pisk przerażonych młodych. Duża samica zamachnęła się nogą na Jazgotka, ale ten w tym samym momencie puścił łysą kończynę, czując metaliczny posmak krwi na języku. Przełknął ślinę, nieznacznie się przy tym krzywiąc.
Nie czekał, aż sytuacja się jeszcze bardziej rozwinie. Odwrócił się błyskawicznie, przebierając łapkami w stronę schroniska. Sadził możliwie największe susy, a jego ogon i sierść powiewała na wiosennym wietrze. Przeskoczył przez kamień, który stał mu na drodze, odprowadzany skowytem dwunożnych. W uszach mu szumiało, a otoczenie rozmazywało się podczas szalonego pędu. Budynek w zasięgu jego wzroku rósł w rytm jego kroków. 
Zwolnił dopiero wtedy, gdy upewnił się, że kemping został daleko za nim. Dyszał głośno, czując kropelki krwi na jego zębach; przejechał po nich językiem, na samo wspomnienie drżąc.
— Co mi przyszło do głowy, by do nich podchodzić? — mruknął do siebie z wyrzutem. — A co ważniejsze, czy musiałem okłamywać brata?
Znów poczuł się ciężko na duszy, człapiąc w stronę schroniska. ,,Przynajmniej znajdę puszkę!’’
Zatrzymał się, gdy znalazł się tak blisko kanciastego budynku, że ten ocierał się o jego sierść. Zawęszył w powietrzu, szukając znanej mu woni ojca, a do jego nozdrzy w jednej chwili wlało się przerażająco dużo zapachów nasiąkniętych strachem; zmarszczył brwi, z zamyśleniem spoglądając na schronisko.
Po krótkiej chwili rozróżnił w powietrzu zapach Pustynnego Wiatru, automatycznie merdając ogonem; znana mu woń wyraźnie odcinała się na tle wiszącego w powietrzu przerażenia niezliczonych psów.
Uczeń z determinacją zaczął podążać dość świeżym tropem; okrążył kilkukrotnie budynek, zachowując jednak cały czas zwiększoną czujność. 
Ślad zapachowy miejscami słabł, a czasami praktycznie zanikał; kilka razy Jazgoczący stał nieruchomo, bezradnie go szukając, jednak ostatecznie zawsze wracał na trop ojca, i podążając jego śladem, stopniowo oddalał się od schroniska.
Uczeń był zaskoczony, że jego ojciec podążył dalej; dotychczas był przekonany, że puszka znajduje się właśnie tutaj. Mimo to parł do przodu dalej, poruszając się powolnym zygzakiem, ze skupieniem wciągając raz za razem powietrze w nozdrza.
Uniósł ze zdeterminowaniem głowę, gdy zrozumiał, że trop prowadzi do parku.
Gdyby uniósł pysk parę sekund wcześniej, zobaczyłby migające daleko przed nim białe futerko szczeniaka z błękitnymi oczami, które śledziły jego sylwetkę; po paru uderzeniach serca suczka zniknęła w skupisku zadbanych krzewów dwunożnych. Jej oczy błyszczały z satysfakcji.

[4074 słów: Jazgocząca Łapa otrzymuje 40 Puntków Doświadczenia roaz 6 Punktów Treningu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz