Jazgocząca Łapa przebrał łapami w miejscu, z niepewnością wpatrując się w horyzont, który rozjaśniała swoim błyskiem jutrzenka. Odwrócił głowę, natrafiając spojrzeniem na rdzawy pysk Ognistego Maku. Wojownik zmarszczył nos, wciągając w nozdrza świeże, poranne powietrze.
— To dopiero twoje trzecie polowanie — kąciki warg dorosłego uniosły się, a oczy wypełnił blask. — Postaraj się robić to, o czym ci mówiłem wczoraj.
Szczeniak kiwnął w skupieniu głową, czując, jak zasycha mu w gardle. Łodygi wysuszonej trawy ugięły się pod ciężarem jego łap.
— Co czujesz? — zadał pytanie Ognisty Mak, wodząc wzrokiem po okolicy.
Jazgocząca Łapa wziął głęboki wdech, analizując wonie wiszące w powietrzu.
— Mysz — odparł niepewnie, bacznie przyglądając się swojemu mentorowi; rudy wojownik zamrugał zdziwiony oczami, kręcąc głową z dezaprobatą.
— Nie — westchnął — To szczur; dość stary zapach, także mogłeś się pomylić.
Trzykolorowy szczeniak wbił wzrok w ziemię, czując na sobie wzrok mentora. Uszy mu zapłonęły z zażenowania.
— Nie przejmuj się — Ognisty Mak zastrzygł uszami, odwracając się do swojego ucznia tyłem. — Wkrótce się nauczysz.
Wojownik ruszył przed siebie, przedzierając się przez ostrą, wysuszoną trawę. Jazgocząca Łapa otrząsnął się, i nadal lekko zawstydzony, podążył za nim.
Pora zielonych liści już niewątpliwie się zaczęła, a wraz z nią seria upałów i okropna susza; polowania i patrole odbywały się głównie rankiem oraz późnym wieczorem, trudno było złapać zwierzynę czy ugasić pragnienie. Chłodny wiaterek towarzyszący wiosennej mżawce pozostał wspomnieniem, do którego Jazgoczący często wracał; nienawidził lata, żaru lejącego się z nieba, który sklejał sierść, bzyczących koło ucha owadów i gwałtownych, burzowych chmur huczących nad głową.
Jazgotek wytężył wzrok i wychylił głowę zza mentora, by dostrzec jezioro; nieruchome wody odbijały wschodzące słońce, które wisiało nisko nad nimi, połyskując zniekształcone w toni. Przyśpieszył do równego truchtu, by dotrzymać tempa Ognistemu.
Dwa psy zaczęły się zbliżać do celu; zapachy wiszące w powietrzu zmieniły się, nasiąkając odorem zanieczyszczonej wody, która była o niższym poziomie niż zazwyczaj. Na tafli pływało parę plastikowych śmieci dwunożnych.
Jazgocząca Łapa przeszedł się kawałek po brzegu jeziora, rozglądając się za zwierzyną. Zamarł, gdy dojrzał wynędzniałą kaczkę schowaną w sitowiu. Ptak podpłynął do brzegu, nurkując w poszukiwaniu jedzenia; nie zdawał sobie sprawy z obecności ucznia Industrii.
Pies zaczął się podkradać, uważnie obserwując zwierzynę; wbił wzrok w swoją ofiarę, starając się stąpać bezszelestnie. Cóż, jego wysiłki na niewiele się zdały; gdy nastąpił na gałązkę, skrzywił się, cicho przeklinając pod nosem. Kaczka zaczęła trzepotać skrzydłami i przebierać nóżkami, by móc szybko uciec.
Jazgoczący rzucił się do biegu, wpadając w wodę. Pędził za zwierzyną, dopóki czuł pod łapami dno; gdy zrobiło się głębiej, wybił się całą swoją siłą i wyciągnął łapy przed siebie, próbując trafić kaczkę, która właśnie wzbiła się do lotu.
Trafił w kręgosłup, aż zgrzytnęło; w jednej chwili poczuł rozgrzewającą satysfakcję, gdy kaczka z głośnym pluskiem wpadła w jeziorną toń, a on, zdążywszy przedtem raz machnąć łapami w powietrzu, spadł do wody za nią.
Zamknął oczy, mając wrażenie, że te wypadną mu z czaszki, gdy letnia woda zalała go; na oślep złapał skrzydło kaczki, i ciągnąc za sobą zwierzynę, wściekle ruszał kończynami, próbując utrzymać się na powierzchni.
Popłynął w stronę brzegu, po krótkiej chwili wyczerpany wychodząc na ląd; dyszał głośno, ale jednocześnie nie mógł się powstrzymać od triumfalnego spojrzenia, rzucając martwą zwierzynę pod nogi Ognistemu.
— Jak mam być szczery… — zaczął rudy mentor, z dezaprobatą przyglądając się swojemu uczniowi; piesek zamarł, przełykając ślinę. — To nie było piękne. Przez chwilę myślałem, że się utopisz.
Jazgocząca Łapa skrzywił się lekko, słysząc słowa wojownika; ten jednak kontynuował.
— Ale wiem, że to jeszcze twoje początki z treningiem — wymruczał, łapiąc w zęby brązowo-szarą, wychudłą kaczkę. — A klan ucieszy się z każdej zwierzyny.
Trzykolorowy uczeń kiwnął głową, człapiąc za swoim mentorem; Ognisty Mak szukał dobrego miejsca do zakopania zwierzyny Jazgoczącego. Ubijał swoją łapą piasek blisko brzegu, a potem twardą, popękaną ziemię, obrośniętą kilkoma łodyżkami traw.
— To jest dobre miejsce — szczeknął, natrafiwszy pazurem na kupkę mniej wysuszonej ziemi, znajdującej się w cieniu drzew. — Zakop kaczkę, żebyśmy mogli potem po nią wrócić.
Jazgocząca Łapa bez zająknięcia przystąpił do pracy, rozgarniając przednimi łapami twardą ziemię; kamienie obcierały się o jego poduszki, a grudki wysuszonej gleby oblepiały mu pazury.
Gdy dół w ziemi był wystarczająco głęboki, uczeń wrzucił tam zwierzynę, po czym zasypał ją, wzbijając w powietrze kurz. Kichnął kilka razy, po czym odwrócił się przodem do mentora, czekając na jego kolejne polecenia.
— Dobrze — pochwalił swojego ucznia Ognisty Mak. Jazgotek odetchnął cicho, kilkakrotnie mrugając oczami z ulgą. — Teraz ja będę polował, a ty mnie obserwuj, dobrze? Musimy popracować nad twoim stylem polowania.
Trzykolorowy uczeń z zakłopotaniem podrapał się za uchem, po czym wbił wzrok w kaczkę, zasypaną ziemią. Przez paręnaście sekund wpatrywał się w swoją zdobycz, z niezbyt inteligentnym wyrazem pyska, po czym otrząsnąwszy się, wbił wzrok w swojego mentora.
— W porządku — stęknął w odpowiedzi na słowa Ognistego; chociaż wojownik mówił prawdę, jako że jest początkujący, Jazgotek czuł się nieprzyjemnie, jakby właśnie go zawiódł.
Ruszył tuż za rudym psem; ostra trawa ocierała się o jego brzuch, a popękana ziemia skrzypiała pod wyciągniętymi pazurami. Słońce wzeszło wysoko, prażąc coraz mocniej. Jazgocząca Łapa westchnął, czując, jak gorące promyki tańczą w jego sierści; wolał nawet się nie zastanawiać, jak bardzo gorące jest jego futro, a w szczególności te czarne, na grzbiecie i głowie.
Ognisty Mak przeszedł do równomiernego truchtu, a jego uczeń zaraz się z nim zrównał, z niebywałą czujnością obserwując okolicę w poszukiwaniu potencjalnych ofiar.
Otoczenie jednak było spokojne i ciche; zwykle pora zielonych liści obfitowała w zwierzynę, której teraz dotkliwie brakowało. Jazgocząca Łapa jeszcze niedawno łudził się, że jego trening będzie łatwiejszy, skoro będzie odbywał się w wiosnę i lato; cóż, przeliczył się, bo polowania wcale takie nie były, a po kursach walki padało się z gorąca i pragnienia. Gdyby nie fakt, że na terenach Industrii znajduje się jezioro, najpewniej straciliby kilka starszych psów.
Pod przysadzistymi krzaczkami dało się słyszeć szmer; Jazgotek zastygł w bezruchu, pamiętając o słowach mentora, by teraz mu się przyglądać, chłonąc jego taktykę i styl polowania.
Ognisty Mak zakradł się, przedtem upewniając się, że na jego drodze nie ma żadnych gałązek i innych dupereli, które spłoszyłyby zwierzynę; jego uszy ruszały się we wszystkie strony, gdy pies nasłuchiwał, a nos węszył, sprawdzając kierunek wiatru.
Zza uschniętych liści i popękanych gałązek wystawał mały nosek myszy; po chwili pojawiło się całe ciałko. Wojownik bez wahania skoczył, wyciągając przednie łapy; gdy już niemal uderzył w kręgosłup mysz, ta rzuciła się do panicznej ucieczki.
Gryzoń zniknął w zaroślach, a za nim, drepcząc mu po piętach, pędził Ognisty Mak. Jazgocząca Łapa z bijącym sercem, w podekscytowaniu i lekkim zaniepokojeniu stał nieruchomo, wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze niedawno znajdował się jego mentor.
Po kilkunastu, dłużących się uderzeniach serca, uczeń dostrzegł rudą sylwetkę psa, wyłaniającą się z gąszczy. Płomienny wojownik trzymał w zębach niezwykle dorodną mysz.
Jazgotkowi z wrażenia zaschło w pysku; w jego głowie zakiełkowały wątpliwości, czy on sam kiedykolwiek upoluje jakąś zwierzynę, robiąc to poprawnie. Stał tak, patrząc się z mieszanką wstydu, podziwu i smutku w mentora, nie mogąc, lub też nie chcąc się z nim podzielić swoimi myślami. Przystąpił z łapy na łapę i wbił wzrok w trawę.
— Gratuluję — wyszeptał z kluchą w gardle.
[1162 słow, Jazgocząca Łapa otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia i 3 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz