27 sierpnia 2021

Od Jazgotu — zgromadzenie klanów

— Jazgot?
— Hm?
— Dlaczego chodzisz na zgromadzenia?
Samiec westchnął i usiadł obok uczennicy. Oboje byli przesiąknięci, bo zdecydował, że Drzazga musi poprawić swoje umiejętności pływackie. Nie były może niezbędne dla wojownika, ale jego zdaniem potrzebna. Zbyt wiele mieli już przykładów podtopień, by móc to zignorować. Słońce niedługo miało zajść, ale łapali jeszcze jego ostatnie promienie, by się wysuszyć.
— Bo zawsze mam nadzieje, że jednak coś z niego wyniknie.
Wybrał się, jak zwykle, po ostatnim posiłku. Gdy pożegnał się już z Kasztanem, porozmawiał z Cierniem i powiedział dobranoc uczennicy. Miękka ledwie zaszczyciła go spojrzeniem, gdy wychodził z blokowiska. Dym gdzieś zaginął, zapewne z Pumą, bo ostatnio tylko z nią spędzał czas.
Jazgot starał się powstrzymywać od osądu. Mimo swoich wad, Dym był w porządku zastępcą. Z pewnością narwany, ale niewiele rzeczy było gorszych od Miękkiej i jej bierności. Teraz jednak milczał. Ani słowa o wojnie, co było plusem, ale zaczął widywać go rzadziej nawet na posiłkach. Zastanawiał się, czy miłość naprawdę ogłupia. Jeśli tak, to bał się zakochiwać.
Ostatnim razem nie mógł być, ale to dobrze. Wtedy nie byłby jeszcze gotów spojrzeć swojej pseudorodzinie z Tenebrisu w pysk. Nie wiedział, czy bardziej pragnął zobaczyć tam Jasne Serce, czy żeby go tam nie było. Mimo wszystko widział w samcu sojusznika, słabego i miałkiego, ale nie zdawał się chować urazy za sytuacje na drodze.
Dotarł ba miejsce starymi ścieżkami. Tym razem nie był pierwszy, Ventus i Industria go wyprzedziły. Nie przyglądał się szczególnie członkom delegacji. Liczył tylko, że Bryzową nie rozpozna go z wybryków z Krzemem. Skinął obu uprzejmie łbem i czekał.
Wreszcie i Flumine zdecydowało się pojawić, a zaraz potem Tenebris. Nie było Jasnego, było Mleczne Oko. Przełknął gule w gardle. Na pewno go rozpozna, ale przynajmniej na razie nic nie powiedziała. Wszyscy milczeli, bo oczywiście, że nikt nie może zacząć od razu mówić.
I był Klem. Zauważył jego rudą kitę, zanim skrył się znowu w tłumie. Dorwał się do zastępcy nawet tu. I co planował, znowu zostać liderem? Czy to jest jego pomysł? Wymienił klany, kiedy tylko tego potrzebował… nie, Jazgot odmawiał. Nie będzie pozwalał temu rudzielcowi, by wciąż wywoływał jakiekolwiek uczucia. Odwrócił wzrok i wyprostował pierś. Dumnie prezentował się cały, razem z krwistymi oczami i blizną na boku.
— O kurwa, wyglądasz jak zombie! — wybuchł śmiechem, jakiś gówniarz z Industrii, wskazując na psa z Flumine. Rudy, przypominał mu Miodka, pewnie rodzeństwo. — Z grobu cię wyciągnęli?
— Omszony to nie... — drugi szczeniak zaczął mówić i przerwał m. Ciekawe, o co tu chodziło. Pewnie nie dane mu było się dowiedzieć.
— Myślisz, że zostanie ci to zapomniane? Powyrywam ci nogi z dupy — warknął rudzielec, szczerząc zęby. Jego liderka uznała chyba, że to odpowiedni moment na rozpoczęcie.
— Chciałabym poruszyć temat ostatniej sprzeczki z Industria i małą bitwą, która zakończyła się bardzo dotkliwie dla naszego klanu.
Bitwa? Co oni wszyscy mają z tą walką. Zauważył, niestety, że zarówno Krzem jak i Nieuchwytka się tu znajdują. Trudno, były rzeczy ważniejsze, niż myślenie, jak zrobił z siebie głąba. Skupił się na wypowiedziach innych.
Czemu do cholery kolejne klany próbowały doprowadzić do wojny? Powstrzymał się przed komentarzami.
— Najpierw musisz we mnie trafić — wyszczerzył się się gówniarz, który chyba w ogóle nie słuchał co się dzieje.
— Moi Gwiezdni, zamknijcie się! — warknęła Bryzową Gwiazda, gdyby nie była Bryzową Gwiazdą, pewnie by się z nią zgodził. — Rzepakowa Gwiazdo, wychowaj swoje dziecko.
— Pobijesz się z nim później, uspokój się — syknął ten drugi.
— Sama się wychowaj, p-psico — wydukała Rzepakowa. — Z moim dzieckiem jest wszystko w porządku!
W duchu kibicował Rzepie, bo Bryzowa przypominała mu Miękką, tylko pozbawioną mózgu.
Członkowie Ventusu wydawali się być całkiem przyzwyczajeni do szaleństw liderki, może poza Nieuchwytką, która stała wpatrzona w ziemi.
— Naprawdę biliście się z Flumine? Macie problem do rudych czy wam się po prostu nudzi? — zapytała Bryzowa.
Trochę pokrzyczeli, ale nikt nic nie mówił o wojnie. Jazgot nauczył się już, że czasem trzeba liderów popędzać, jeśli chce się czegoś dowiedzieć.
— W imieniu Bezgwiezdnych, chciałbym powiedzieć, że niezmiennie nam przykro, iż doświadczyliście strat. Liczymy, że sytuacja między waszymi klanami została uspokojona — powiedział dyplomatycznie. Jego próby zostały jednak zignorowane, samice za bardzo były skupione na sobie. Przynajmniej spróbował.
— Nie, po prostu nie potrafią siedzieć na ogonie, jak jakieś opętane mrówki — odburknęła Rzepakowa. — A ty co? Jakieś dzikie podboje mieliście w ostatnim czasie? Zazdrościsz?
— Nasza Gwiazda chciała przez to powiedzieć, że Flumine nas napadło, nadal nie wiemy w jakim celu — doprecyzował drugi dzieciak.
Bryzowa zmarszczyła pysk, warcząc i tupiąc łapą o podłogę. Uśmiechała się paskudnie. Jazgot nagle czuł się wdzięczny, że Miękka się nie uśmiecha.
— Tak, mój autorski program działa znakomicie. Przyjęliśmy w nasze szeregi przybłędy i oświeciliśmy je wiedzą o Gwiezdnych. Są lepszymi wojownikami niż niektórzy z was... ehhem, psy z klanów. Brunatny Horyzont to idealny przypadek! — krzyknęła. — Pomimo mojego mentorowania, jak idiotka dała się rozszarpać dla niedźwiedzia.
Słucham, pomyślał. Ta zdzira wydawała się być wręcz szczęśliwa, że ktoś rozszarpał członka jej klanu. Byłby ostatnim, który uważał, że psy pozaklanowe są gorsze od klanowych, ale zmarłym należał się szacunek taki sam jak za życia. Nie powiedział nic, ale gówniarz Rzepakowej świetnie ujął jego myśli.
— Popierdoliło cię? Kurwa, umarła wojowniczka twojego klanu, a ty jedyne co masz to powiedzenia do sranie na jej grób? Jesteś żałosną liderką — syknął.
— Mech, nie rozmawiaj z tą panią, bo z mózgu ci się zrobi końskie łajno — powiedziała Rzepakowa, a Jazgot z trudem powstrzymał uśmiech.
Nakrapiana Gwiazda poczekała, aż dyskusja z Bryzową trochę się uciszy, by kontynuować.
— To były zwykłe działania wojskowe. Nikt jednak z Industrii nie chce powiedzieć o tym, że te działania zakończyły się poważnymi obrażeniami u moich wojowników i nawet śmiercią jednego z nich!
— To wy jesteście tu agresorami. Gdyby nie nasz patrol, zaatakowalibyście bez żadnego honoru — wkurzył szczeniak, a zaraz zawtórował mu drugi.
— A wy nie jesteście lepsi! Atakujecie nas w biały dzień, bez jakiegokolwiek kurwa powodu i zgrywacie ofiary.
Jazgot spojrzał na liderkę z żalem. Naprawdę? Ryzykuje życie swoich, a potem dziwi się, że któryś z nich ucierpiał.
— Mieliśmy powód, jednak nie mieliśmy na celu tymi działaniami atakować patrolu. A wy posunęliście się za daleko. Kto odpowie za śmierć mojego wojownika? — zapytała liderka, ale Jazgot nie mógł brać jej na poważnie. Nie spodziewali się. A czego się spodziewali, wchodząc na cudze ziemie całą grupą?
— W takim razie co mieliście na celu? — zapytał syn liderki. Jazgot też czekał na odpowiedź.
— Uważaj Rzepakowa Gwiazdo, bo zaraz poza sporem z Flumine, napatoczysz się na wojnę z moim Ventus — warknęła Bryzowa, ale Jazgot nawet jej już nie słuchał. Tylko uszy bolały od pierdolenia.
— Zamknij ten pysk, bo ci mucha wleci — burknęła Rzepakowa. — Idziemy stąd, nie chcę, żeby przypadkiem Pleśń podłapał od niej takie zachowanie.
Nikt nie ruszył się z miejsca.
— Na celu miałam skontaktowanie się jednym z waszych wojowników. Bitwa miała się nie odbyć — powiedziała wreszcie Nakrapiana. Naprawdę? We Flumine nie wynaleźli jeszcze poselstwa?
To nie była jego sprawa, ale potrzebował spokoju na zgromadzeniu, a nie rzucania się do gardeł. A poza tym chciał, żeby Bryzowa się zamknęła.
— Wojna i niepokoje wygnały psy z lasu, a następnie doprowadziły do powstania znienawidzonych przez was Bezgwiezdnych. Wierzę, że nikt nie chce powtórek. To nie tak, że Quintus wymarł za tą rzeką — prychnął. Przyzwyczaił się już do bycia ignorowanym na zgromadzeniu, więc i tym razem to przeżył. Oni wszyscy było zbyt zapatrzeni w siebie nawzajem.
— Którego wojownika? — zapytał ten, który chyba był Pleśnią.
— Nie muszę ci odpowiadać na to pytanie. Jesteś za młody na tak poważne rozmowy.
Jak Jazgot nie znosił takich argumentów. Przynajmniej Bryzowa zamilkła przez coś, co powiedziała Nieuchwytna. Nie był pewien, czy to dobrze.
— Dobra, nie pierdol tylko gadaj, srasz wyżej niż dupę masz i tyle. — Wywrócił oczami nie-Pleśń. — Przypomnę, że to my wam spuściliśmy wpierdol, nie w drugą stronę
— Rzepakowa Gwiazdo! — uniosła się Nakrapiana. — Twoi młodzi wojownicy nie powinni przychodzić na zebrania, skoro nie potrafią z szacunkiem traktować lidera innego klanu!
— Nakrapiana Gwiazdo, jeszcze słowo a moja łapa wyląduje tam, gdzie wylądować nie powinna!
— Nie chcę powtórki z wojny, ale jak widać, to mamy wśród nas agresora! — Spiorunowała wzrokiem liderkę. — Jeszcze słowo, a będziemy mogli obserwować budzącego się prowokatora! — prychnęła. — Z takim dnem rozmawiać nie będę.
Jazgot często miewał wątpliwości dotyczące kompetencji innych liderów, ale teraz miał wrażenie, że patrzy na jakiś cyrk. Co to miało być?
— Jak śmiesz nazywać mnie agresorem, wodny psie! To wasi wojownicy zaatakowali nas bez wyraźnego powodu, po co wam to w ogóle było?
— Dawaj mamo! — kibicował jej nie-Pleśń, a Jazgot prawie popierał go w duchu. Do Rzepakowej miał dużo sympatii, ale nie rozumiał, co się do cholery dzieje. Dwie wrzeszczą, jedna milczy, a jedna jest żywym uosobieniem gnoju.
— Bez powodu? — oburzyła się. — To wasz wojownik wtargnął na nasze tereny i zaatakował naszego ucznia!
To nadal sprawiało, że ich zachowania były bezsensowne, ale jakiś powód mieli. Iść na wojnę z powodu ucznia, skąd to słyszał.
Uczennica Manata wystrzeliła na środek. Zdążył tylko pomyśleć, że to nieodpowiedzialny ruch.
— Przestańcie! Stoicie na świętym miejscu, patrzą na was Gwiezdni, a wy prawie walczycie. Nie tak to ma wyglądać! — krzyknęła desperacko. Jazgotowi aż zrobiło się jej żal. Przyzwyczaj się, na zgromadzeniu każdy myli tylko o tym, z którym się kłoci.
— Powoli i spokojniej. To ważne, który wojownik? Może sam się wytłumaczy — powiedział Pleśń. Jazgot czuł, że już go lubi.
Manacik nawet ruszył na środek, sytuacja stawała się poważna. Starał się przekazać swoje milczące wsparcie. Jednak na milczeniu się skończyło, Flumine i Industria wgapiali się w siebie, a Tenebris udawał, że ich tu nie ma. Jeszcze przyjdzie na nich pora.
Nie pierwszy raz, patrząc na tę zgraję, dziękował matce, że narodziła go w Bezgwiezdnych. To było jak cyrk. Jak zoo. Wszystko, czego Miękka nie znosiła w zgromadzeniu. Banda psów, krzycząca na siebie nawzajem i niemogąca ustalić jednej, gównianej rzeczy. Prostego powodu dlaczego. Nagle zaskoczył go znajomy głos.
— Gwiezdni patrzą, a nasi przodkowie, którzy umarli za nasze przetrwanie po wojnie z Quintusem się w piachu przewracają! Powinniśmy być rodziną, potęgą stworzoną z czterech, a teraz nawet pięciu, niesamowitych klanów! — Nie sądził, że Nieuchwytka odważy się odezwać. I jej słowa niewiele dały, ale Nakrapiana Gwiazda wreszcie postanowiła się odezwać
— Wojownik, który zaatakował mojego ucznia nazywała się Malwywowy Coś tam. — Uniosła głowę. — Chcieliśmy, by poniosła konsekwencje za swój czyn.
— Milfowa? Przecież ona nie żyje — prychnął nie-Pleśń.
— Mech, spokojnie, daj mi się tym zająć — pouczyła mniejszego. — Sorka, Milfowa nie żyje.
— I tak chcecie to rozwiązać? Nie pozwolę na to! — krzyknęła liderka.
Malwowa. Ta cholerna suka, która obrażała go przy wszystkich i śmiała się ze śmierci Szyszki. Zapewne nie powinno się cieszyć ze straty innych, ale nie mógł się powstrzymać. Chciał zawołać Dyma i palnąć go w ten pusty łeb, pragnący wojny. Czy widział, co się działo? Śmierć niewinnych, by dorwać jednego. Uśmiechnął się pod nosem, bo już nie potrafił się powstrzymać.
I co ty na to Klematisie, pomyślał. Nie wiedział, gdzie ten stoi, ale nadal czuł jego zapach. I co sądzisz o tym? Twój klan złamał twój święty kodeks. Zaatakowaliście by zemścić się na trupie, a przez to sami zyskaliście jednego.
— Ale co mamy zrobić? Wleźć do Infermum i ją dla was wyciągnąć na wakacje byście ją znowu zajebali? — powiedział jeden z dzieciaków Rzepakowej.
Tenebris nadal stał, grzeczny jak aniołki.
— Co się stało? Przysnęło mi się nieco — odezwał się nagle Krzem. Jazgot powstrzymał uśmiech, słysząc jego słowa.
— Czyli, dla jasności nas wszystkich. Flumine zaatakowało Industrie w zemście, chcąc zamordować sukę, która już wtedy nie żyła? — zapytał, a bezsensowność tej sytuacji dziwnie go bawiła.
— Nadal zostaje sprawa zamknięcia dla nas targu, który powinien być neutralny — przypomniał Pleśń, a jego matka potwierdziła. Jazgot dobrze bawił się podczas tej całej farsy, gdy już przestali skakać sobie do gardeł, a Bryzową się zamknęła.
— Dobra nie zesrajcie się, macie swój targ, ale karygodne zachowanie wojownika ognistych i jej liderki nie zostanie przeze mnie zapomniane — prychnęła Nakrapiana.
— Przepraszam Bezgwiezdny, ale nie uważasz, że to nieco nierozsądne posunięcie? Poświęcać żywe psy dla trupa? Tak tylko pytam — powiedział Krzem, a pierwszą reakcją Jazgota było „Proszę, nie mów do mnie, bo sobie Bryzową przypomni”. Niestety dla niego, dziwnie lubił Krzema i nieuprzejmym byłoby nie odpowiadać.
— Wojowniku Ventusu, uważam to za wyjątkowo głupie i nierozsądne postępowanie, brzmi jak posunięcie, które wymyślił szczeniak.
— Zgadzam się z tobą Bezgwiezdny. To nie było nikomu po nic potrzebne.
— Mamy tak po prostu zignorować łamanie przez was kodeksu? — zapytał Pleśń, wciąż nieusatysfakcjonowany.
— A mało już psów go złamało? On jest wciąż ważny? — zapytał Krzem i Jazgot chciał go poprzeć, ale Bryzowa przypomniała sobie o jego istnieniu.
— Czekaj, czy to nie ty wszedłeś na moje tereny i gadałeś, że masz krasza na Krzemiennym? Mam cię nauczyć szacunku do terenów innych?
Kurwa mać, przeklął w myślach.
— Czy moje słowa są mniej istotne, jeżeli posiadam homoseksualne uczucia romantyczne względem psa z twojego klanu? Myślę, że nie.
Starał się zachować powagę. To naprawdę nie był idealny czas, by przypominać jego napad desperacji, dosłownie przy wszystkich. Zwłaszcza przy rodzeństwie Krzema, Klemie i tych paru psów, które zdawały się go jeszcze szanować.
— Bryzowa Gwiazdo, jeśli mogę coś powiedzieć, wszyscy dobrze wiemy, że to, co zrobił Bezgwiezdny, było karygodne, ale, choć nie odwzajemniam jego uczuć, już mu wybaczyłem. Czy nie każdy z nas popełnia czasem jakąś głupotę? — zapytał. Jazgot miał ochotę go ucałować. Zaraz, co to za myśl…
— Rekompensata to zioła — powiedziała Nakrapiana. Zapomniał niemal, że tam dalej toczy się dyskusja.
— Co mnie obchodzi ten targ? Wolę, żebyś mnie na kolanach błagała o wybaczenie za Twoje kretyńskie zachowanie, ty podła kałużo! — Rzepakowa nigdy nie zawodziła, gdy chodziło o kreatywne obrazy
Zauważył, że Nieuchwytka wycofała się ze środka. Nie wysłuchali ich. Nawet nie spojrzeli łaskawszym okiem. Bryzowa nie miała problemu z kontynuowaniem.
— W dupie mam kogo chcesz ruchać, masz się nie zbliżać do moich terenów, innowierco — warknęła. — Jesteś u mojej siostry, to się jej trzymaj!
Innowierco, tego warto się trzymać. Nie dał się ponieść, mówił spokojnie.
— Czemu teraz przytaczasz temat moich wierzeń? Sytuacja z Krzemykiem i waszymi terenami została przez nas rozwiązana polubownie przed zgromadzeniem, czemu teraz poruszasz ponownie temat? — zapytał. Bryzowa nie była dla niego zagrożeniem, przynajmniej nie w tym momencie, mógł dyskutować dalej. Sprawa Industrii i Flumine najwyraźniej nie była jednak zakończona.
— Powinniście zapłacić za odcięcie nas od leków. Oddajcie nam część waszych zbiorów z targu i możemy sprawę zamknąć.
— Nie, Ciepły, ja się tak łatwo nie poddam — wysyczała Rzepa.
Wtedy zdarzyło się coś, czego szczerze się nie spodziewał. Manat się odezwał. Nie swoim zwykłym, ciepłym tonem, a głośniejszym, doniosłym.
— Odnoszę ważenie, że nie zostaliśmy zrozumiani. A także, że jesteście trochę zdenerwowani. To zrozumiałe, w końcu mieliście wojnę. Ale zdenerwowanie nie wpływa na przestrzeganie zasad zgromadzenia. Kiedy ktoś chce coś powiedzieć, powinien mówić. Nieuchwytko, Cynamonko, powiedzcie, co uważacie. Jeśli ktoś nie będzie słuchać, będziemy krzyczeć — powiedział, ale Jazgot nie był pewien, ile to da. To te same psy, które ignorowały Ciemną Gwiazdę umierającego na ich oczach. Nieuchwytka odeszła ze środka, ale uczennica Medyka wciąż stała ze łzami w oczach. I wtedy uderzył piorun.
— Stoooop! — wrzasnęła. — Nie widzicie, że Gwiezdni dają wam znak byście przestali?
Jazgot nie wierzył w gwiezdnych, wierzył za to w ciemne chmury zwiastujące deszcz i dobre zbiegi okoliczności. Przynajmniej zamilkli.
— Wracając może do konkretnych tematów — powiedział, korzystając z chwili ciszy. — skoro spór między Industrią i Flumine jest zażegnywany przez przywódczynie. Jak powiedziały samice z Ventusu, to miejsce jest dla was święte. Szanuje to, mimo braku wiary, może wy też powinniście.
— Mamo, wystarczy. Wszyscy u nas przeżyli, oni za swoje zapłacą. Nie ma, co ciągnąć tego konfliktu o martwą wojowniczkę. — Usłyszał cichy głos syna Rzepakowej.
— Niech tak się ta sprawa zakończy — mruknęła Nakrapiana.
Nareszcie, żadnego rzucania się do gardła. Będzie musiał o tym wszystkim opowiedzieć Dymowi. Co prawda samiec o to nie prosił, ale inaczej chodzenie na zgromadzenia nie miało większego sensu. Przynajmniej czego dowiaduje się o sytuacji u innych.
Kiedyś się ich bał. Gdy przyszedł po raz pierwszy, rozpoczęła się epidemia. Był pewny, że jakimś sposobem to on ją wywoła. Musiał walczyć o każde swoje słowo i zwykle walkę przegrywał. Teraz przynajmniej przestał czuć się jak wróg. Wciąż było daleko do akceptacji, ale był tolerowany. Ten mały Bezgwiezdny, który zawsze przychodzi i nigdy się nie zamyka.
— Jeśli skończyliście się przepychać jak małe dzieci, mam coś do ogłoszenia. Nasz klan posiada nową wojowniczkę — zaczęła Bryzową, najwyraźniej nie mogąc znieść spokoju. Popchnęła Nieuchwytkę na środek. — Żałobną Pieśń! Skończyła trening w ekstremalnie szybkim tempie, wiecie? Zajęło jej to tylko, ah tylko, ponad 40 księżyców?
Zagryzł język, żeby nie warknąć czegoś głupiego. Głupia debilka. Durna, zgryźliwa suka, którą najwyraźniej cieszy męczenie innych. Ale tego powiedzieć nie mógł.
Zamiast tego wyprostował się i uśmiechnął uprzejmie.
— Cieszę się. Jestem pewien, że będzie ona wspaniałym wojownikiem, godnie reprezentującym wasz klan — powiedział, starając się jakoś złapać wzrok Nieuchwytki. — Skończenie treningu i śmierć wojownika, to są jedyne informacje, które nadchodzą z waszego klanu? — Spróbował zmienić temat. Samica jednak postanowiła nie dać sobą tak łatwo pomiatać. Wstała z ziemi i powiedziała.
— Nazywam się Żałobna Pieśń i tym mianem zostałam upokorzona przez liderkę po tym, jak ciężko było mi po śmierci mam oraz najbliższego brata. To doskonale świadczy o naszej liderce, dobijanie swoich wojowników i szydzenie z nich przed całym zgromadzeniem!
Widział, że Bryzowa już otwiera swój durny pysk, ale Rzepakowa była szybsza.
— Taka cwana jesteś, tak? A no to my też mamy nowych wojowników, moje piękne dzieci, wiecie? Ich przynajmniej nikt nie poniża.
— Oh, a jak ich nazwałaś droga Rzepo? — parsknęła durna suka. Nigdy nie rozumiał idei dwóch imiona, ale tym razem Rzepa brzmiała niemal jak obraza.
— Przecież to nie powód do krytyki, a co dopiero upokorzenia — powiedział Pleśń, Jazgot prawie go nie usłyszał w tym harmiderze.
— Nie? — Nieuchwytna wydukała cicho. Jazgot chciał ją zapewnić, że oczywiście, że nie. Sam nazywał się w końcu Jazgot, nie było to najmilsze imię na świecie. Powinien wcześniej domyślić się, że matka go nie kocha, patrząc po nim.
— Ciepła Pleśń i Omszone... Omszo… Omszona Krtań, oczywiście, bo jak inaczej! — powiedziała, po chwili zastanowienia jego ulubiona z obecnych tu liderek. Bryzowa postanowiła kontynuować swoje gnębienie. Wybuchła swoim paskudnym śmiechem.
— Szkoda mi cię mały — powiedziała do Ciepłej Pleśni.
— Przynajmniej Ciepły ma mózg, nie to, co niektórzy — odpowiedziała jego matka. Wiedział, że Pleśń jeszcze coś mówił, ale tego już nie dane mu było usłyszeć.
Uznał, że już wystarczy znęcania się nad nimi i ponownie zwrócił na siebie uwagę.
Nie chciał dłużej ciągnąć tej szopki i kazać Nieuchwytnej być celem szyderstw. Ani ona, ani Ciepła Pleśń na to nie zasługiwali.
— U nas bez większych zmian — powiedział. — Sytuacja jest stabilna, mamy ładny miot, który niedawno stał się uczniami. Wciąż jednak sytuacja z Szyszką nie jest rozwiązana. Wydawać by się mogło, że liderka Tenebrisu bardziej przejmie się faktem, że morderca dzieci jest na jej terenach, ale najwyraźniej się myliłem. Ataki włóczęgów jednak ustały, co jest dobrym znakiem.
Widział, jak Mleczna niemal zadrżała ze zdenerwowania. Nie miał nic do niej, jako psa. Zaatakował ich jako pierwszy i jedyną konsekwencją była blizna na boku. Z drugiej, zawsze czuł radość, gdy udało mu się kogoś wyprowadzić z równowagi.
— Sprawa jest w toku — powiedziała tylko. Jazgot spojrzał na liderki. Biała Gwiazdo, no dalej, nie masz nic do powiedzenia? Szanował ją. Nir znał na tyle, by polubić, ale szanował. Wydawała się rozsądna i prawdomówna. A teraz milczała, dając swojej zastępczyni się popisać.
Minął szmat czasu. Jazgot nie mógł dłużej czekać. W końcu ktoś przesadzi, Dym ruszy na wojnę albo ktoś jeszcze zginie. Dali im niemal rok, starczyło.
— O co chodzi z tym mordercą? — zapytał Pleśń swojej matki.
— A wiesz, przyszedł taki pan i zjadł dziecko — odpowiedziała, a zaraz jednak przyszło olśnienie. — Czekaj! Przyszedł pan i zjadł dziecko! Halo, zróbcie coś z tym!
— Zjadł dziecko?
Spojrzał ciepło na samca. Wydawał się miły. Uznał, że może się wtrącić.
— Obiecano nam, że sprawa zostanie rozwiązana. Morderca zamordował i pożarł dziecko Bezgwiezdnych. Mijają księżyce, a my wciąż nie słyszymy ani słowa o sprawiedliwości.
— Czekaj co kurwa? W klanach łazi jakiś popierdolony kanibal sadysta i nic z tym nikt nie robi? Popierdoliło was? — zapytał Mech. Czyli znalazł pewnego rodzaju sojusznika w Industrii.
— Wystarczyłoby na chwilę uruchomić słuch. Zastępczyni powiedziała właśnie, że sprawa jest w toku — wtrącił samiec.
Jazgot na niego. Był większy. I tak wierzył, że by go skopał. Jazgot uważał, że pokonałby większość psów.
— Owszem, słyszałem. Tak samo jak księżyc temu. I jeszcze jeden. I jeszcze jeden. Rozumiesz zapewne nasz niepokój.
Jedna rzecz, która mocno się zmieniła w Jazgocie, to fakt, że lubił się wypowiadać, a jeszcze bardziej lubił być słuchany. Poczekał, co powie mu wojownik, w głowie już szykując odpowiedź.
— Liderka mogłaby równie dobrze powiedzieć, że morderca został schwytany, a sprawiedliwość wymierzona, aby was nie niepokoić. Zamiast tego dzieli się informacją, że wciąż pracuje nad sprawą. Wolicie może, żeby przypadkowego wojownika stracić i zrzucić na niego winę? Jedno złe oskarżenie i ktoś przypłaci życiem. To już nie jest bawienie się w obrzucanie się głupszymi imionami albo wojenki, bo liderki nie mogą się dogadać.
— Owszem, zdaję sobie z tego sprawa — powiedział, kiwając na niego głową. Nie znał samca, ale niech będzie. Lepiej dyskutować z nim niż z Mleczną. Ważne, by wszyscy patrzyli. Chciał kontynuować, ale wtrącił się jego znajomy z Ventusu.
— Brawo, czarny wojowniku, wreszcie ktoś mówi z sensem — powiedział Krzem. Ten zdrajca, a Jazgot wyznał mu miłość.
— Jesteśmy wdzięczni za szczerość. Chce jedynie przypomnieć, że od jej śmierci minęło ponad dziewięć księżycy. Zdążyły narodzić się nam kolejne mioty, podobnie jak wam. A jednak, wciąż krąży nad nami to samo widmo. Nie chcemy oskarżać złej osoby. Chcemy jednak, by dzieci spały spokojnie. Wasz klan ma czterdzieści psów? I w dziewięć księżycy nie usłyszeliśmy nawet o podejrzanym — powiedział, wszystko spokojnie, wszystko z uśmiechem. Byle nie wyjść na agresora. Najważniejsze, by nie zapomnieli o szczeniaku i o tym, że Tenebris trzyma wśród swoich kanibala. Nie da im zapomnieć. Nie da im zapomnieć tego dziecka.
— Bezgwiezdni, czy potrzebna wam pomoc w schwytaniu sprawcy?
Spojrzał lekko zaskoczony na Rzepę, ale postarał się szybko to zamaskować.
— Dziękuję liderko. Na razie liczymy na Tenebris. Nie wiem jak można nam pomóc.
— Pamiętajcie, że zawsze jesteśmy gotowi pomóc. Sprawa wygląda na bardzo poważną, dlatego chcielibyśmy rozwikłać zagadkę.
Jazgot nie sadził, że może lubić liderkę innego klanu bardziej, niż Rzepę w tym momencie.
— Bryzowa Gwiazdo, uważam, że Ventus powinien się zaangażować i pomóc Bezgwiezdnym znaleźć sprawcę. Niedługo wróg może przejść i na nasze terytorium — powiedział Krzemyk, kolejne przyjemne zaskoczenie. Bryzową oczywiście odmówiła, ale doceniał gest. Podziękowałby mu, ale jeszcze przez chwile wolał unikać kontaktu. Może wtedy zapomną o jego „zakochaniu”.
Czarny wojownik postanowił kontynuować. Dlaczego Biała Gwiazda na to pozwalała? Dlaczego milczała wciąż?
— Rzepakowa Gwiazdo, z całym szacunkiem — nie miał do niej szacunku, ale sprawiał pozory — na jednej wojnie nie wyszliście korzystnie. Mieszanie się w sprawy załatwiane przez inny klan może teraz nie być najrozsądniejszym wyjściem. Przerzucił znowu wzrok na Jazgota. — To nie zmienia faktu, że sytuacja jest na tyle poważna, aby nie rzucać oskarżeń na prawo i lewo. Proponuję tymczasowo podwoić patrole w klanach i ze szczególną uwagą przypatrzeć się szczeniakom, żeby się nie wymykały.
Jazgot niemal przewrócił oczami. Czy wojownik naprawdę myślał, że tego nie robili? Czy przespał ostatnie miesiące, czy po prostu był debilem. Zanim coś odpowiedział, Krzemyk zbliżył się do niego. Jazgot nawet nie zauważył kiedy.
— Słuchaj, jutro wieczorem, spotkamy się na granicy Bezgwiezdnych. Chcę wam pomóc. Możemy poprowadzić śledztwo na własną łapę. Jak chcesz ukarać wroga? Mam ci przygotować listę?
Już się nie powstrzymał i uśmiechnął do Krzemyka. Wiedział, że jednak sensownie było go lubić. — Dzięki Krzmyk — powinienem powiedzieć Krzemienny Pazurze, ale jego zdaniem Krzemyk brzmiało lepiej. — Pewnie, przygotuj listę.
Pies znów się oddalił, a Jazgot mógł wrócić uwagą do Tenebrisu.
— Myślę, że w tym wypadku bagatelizujecie sprawę. Jesteśmy niezwykle wdzięczni Rzepakowej Gwieździe za chęć pomocy. Wojna nie była spowodowana działaniami Industrii, a Flumine, więc nie wiem skąd ten przytyk — powiedział, ponieważ nie mógł się powstrzymać. — Powtórzę to, o co pytałem wcześniej. Ile mamy czekać? Aż wszystkie dzieci w klanach dorosną, czy aż ucierpi szczenię w Industrii? W Ventusie i wtedy zostanie to wzięte na poważnie.
— Czy tylko my nie mamy wody? — spytał Krzemyk, rozpoczynając inny temat z boku zgromadzenia.
— Nie, nas także spotkały problemy ze znalezieniem czystego zbiornika wody — dodała Rzepa. Brzmiała dziwnie poważnie, jak nie ona.
— Zastosować się do tymczasowego rozwiązania. Nie wiem, jak w waszych klanach, ale u nas nie rzuca się oskarżeń bez powodu, ani nie posyła na śmierć niewinnych wojowników. Wojna między Wodnymi a Płomiennymi nie leży w moim kręgu zainteresowań, jak sam zauważyłeś, mamy poważniejsze sprawy na głowie niż przepychanki w innych klanach. Szukamy mordercy. — odpowiedział samiec, brzmiąc ma spokojnego. To go cieszyło, ze spokojnymi lepiej się rozmawia. Mimo go irytował go trochę. Jazgot miał wrażenie, jakby ten drugi wyłączał się na wszystko, co nie było jego własnymi słowami.
— Tymczasowe rozwiązanie trwa od wielu księżyców. Pytam ponownie, czy możemy spodziewać się jakiegokolwiek werdyktu? Czy lepiej czekać, aż zamordowane zostanie któreś ze szczeniąt z innego klanu?
— Werdykt zapadnie, kiedy będziemy pewni sprawcy. Nie będziemy rzucać fałszywych oskarżeń. Nie będę się powtarzał.
— Czyli powinienem zapowiedzieć, żeby wszyscy strzegli swojego potomstwa. Ponieważ Tenebris nie jest w stanie znaleźć mordercy w swoim gronie. Czy jest aż za dużo możliwości?
— Następne zgromadzenie, Jazgot — warknęła Mleczna, uciszając go. — Dostaniesz swojego winnego do następnego zgromadzenia.
Patrzył na nią zaskoczony przez kilka chwil. W końcu się otrząsnął i kiwnął łbem.
— Dziękuję zastępczyni.
Tym razem rozmawiamy bez zębów na swoich gardłach, pomyślał.
— Czy są jeszcze jakieś tematy do obgadania? — zapytał, patrząc po psach. Głos postanowiła zabrać Nieuchwytka.
— Susza dotyka nas wszystkich, jak mniemam. My, Wietrzni, mamy utrudniony dostęp do wody, ale podejrzewam, że nie jesteśmy jedynym klanem z takim problemem. Jeśli mogę zasugerować... Dobrze byłoby, gdybyśmy wszyscy wzajemnie wspierali się w tych trudnych chwilach. Mimo konfliktów między nami, mimo sporów i nieporozumień, jesteśmy rodziną. Rodziną czterech klanów wierzących, ale także piątego — naszych braci, którzy zboczyli ze ścieżki wiary. Jednakże dalej są naszymi bliskimi, nie powinniśmy ich z tego powodu odtrącać i skazywać na cierpienie. Proszę, miejmy dla siebie litość w tych trudnych chwilach. Znajdźmy w sobie trochę zrozumienia i pomóżmy sobie nawzajem przetrwać. Nie wyobrażam sobie, aby na następnym zgromadzeniu doszły do nas wieści o tragicznych stratach w którymkolwiek z klanów. Apeluję o pomaganie sobie wbrew napiętej sytuacji, bowiem Gwiezdni na pewno woleliby, abyśmy wszyscy żyli w pokoju i wspierali się wzajemnie.
Nikt nie miał już nic do dodania. Oficjalnie zakończono zgromadzenie i psy zaczęły się rozchodzić. Jazgot dał radę złapać wzrok Krzemiennego i uśmiechnąć się do niego.
Schodząc z góry podążał niedaleko orszaku z Industrii. Nie chciał tym razem przemykać się przez tereny Tenebrisu.
— Rzepakowa Gwiazdo — powiedział, korzystając z tego, że samica znajdowała się obok. — Dziękuje, że chciałaś nam pomóc. To wiele dla mnie znaczy.
— Nie ma problemu Bezgwiezdny. Jak ty się tam nazywałeś?
— Jazgot — odpowiedział.
— Jazgot, bardzo ładnie, chcesz poznać moje dwa bombelki? O tam są!
— Może następnym razem. One chyba niezbyt chcą poznać mnie.
Zastanawiał się, co myśli Klem. O tej sytuacji. O wojnie. O nim. Czy chociaż przez moment, gdy żył swoim idealnym życiem we Flumine, zastanawiał się, co zostawił za sobą? Jazgot wiedział, że nie. Tacy jak on na pewno nie żałują.
Nie zasnął już tej nocy. Zwykle nie spał po zgromadzeniu, krążąc między blokami lub polując na jakieś małe zwierzęta. Rano złapał Drzazgę zaraz po posiłku. Wyprowadził ją w okolice kościoła, gdzie zawsze było mało psów i postawił na środku. Mieli ćwiczyć jej bieg po nierównym terenie. Przystanął obok, czekając, by dać sygnał do startu.
— Jak było na zgromadzeniu? — zapytała jeszcze. — Coś z niego wyniknie?
Zastanowił się przez chwilę.
— Być może.

[4507 słów: Jazgot otrzymuje 45 Punktów Doświadczenia + 10 za zgromadzenie, Drzazga otrzymuje 1 Punkt Treningu (?)]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz