Jazgot nareszcie czuł się dobrze. Niemal zapomniał jak to jest, nie stękać przy każdym kroku. Na jego boku wciąż widoczna była blizna po wypadku, Kurka nie była pewna, czy sierść kiedykolwiek ją w pełni zarośnie. Nadal niepewnie patrzył na ludzkie potwory, ale zaczął normalnie opuszczać tereny. Tęsknił za miastem.
Tereny bezgwiezdnych były jego domem i czuł się tam bardzo bezpiecznie, ale tęsknił za znajomym hałasem potworów i zapachem ulic. Kiedy znalazł wolną chwile, postanowił trochę powędrować. Lusia była zajęta, Drzazga była zajęta, a on nie miał żadnych przyjaciół w swoim wieku, tylko dzieci do opieki. To było trochę smutne, jakby nad tym głębiej się zastanowił. Na takie zastanawiania się nie miał jednak czasu, gdy kierował się za pysznym zapachem mięsa. Dwunożni mieli swoje specjalne sposoby przygotowywania go, których psy jeszcze nie rozpracowały.
Szczurzyna nie była taka zła, ptasie mięso mogło być całkiem smaczne, a nieliczne zające i szopy smakowały jak prawdziwe rarytasy, ale czasem miewał ich już dość. Dwunodzy potrafili zabić smak krwi różnymi przyprawami. Nawet jeśli mózg mówił nie, to instynkt wciąż wołał, że potrzebował mięsa.
Nie było jeszcze ciepło, ale na plaży już zaczęli się gromadzić, wraz ze swoimi maluchami i zestawami piknikowymi. Jazgot tęsknił za morzem, tak jak tęskni się za starym przyjacielem, który mieszka tuż obok. Widywał je z granicy z Industrią, ale od dawna nie miał szansy się zbliżyć.
Jak tylko poczuł zimną wodę na swoim futrze, ogarnął go spokój. Morze zachowywało niezmiennie ten sam rytm, zabierając go ze sobą wraz z każdą powracającą falą. Nie miał szans na dłuższy spokój, bo szczenię dwunożnych postanowiło krzyczeć.
Był trochę zirytowany, ale dzieci to dzieci. Wrócił do swojego pierwszego planu, czyli znalezienia pokarmu. Ostrożnie wyszedł z wody, pilnując, by się nie potknąć.
Ostatnio Wianek miał takie nieszczęście, by niemal utonąć, gdy udał się z Ostrokrzewem nad wodę. Leonis oczywiście skrzyczał ich, ale naprawił wszelkie szkody i kazał na siebie uważać. Jazgot niemal zawsze słuchał medyka, ale woda była jego żywiołem.
Krążył pomiędzy grupkami ludzi, unikając wszystkich ciekawskich spojrzeń i umykając przed rączkami. Ktoś postanowił pobawić się z ogniem i upiec trochę mięsa. Jazgot poczekał na moment nieuwagi, nim jednym, szybkim ruchem złapał kotlet z talerza i utknął przed siebie.
Tu niedaleko zmarł… nie, został zabity, Szkarłatny Bluszcz, ale starał się o tym nie myśleć. Nikt po niego nie przyszedł, czyli nikt nie znał sprawy. Usiadł w krzakach, czując tuż za sobą zapach granic Industrii i powoli zaczął jeść. Tak jak miało być, nie czuć krwi.
W pewnym momencie usłyszał jednak psi głos. Nieznajomy, ale niezaprzeczalnie dziecięcy. Wychylił się, by zobaczyć malucha, otoczonego przez małych dwunogów. W gruncie rzeczy dzieciak wyglądał jak Jazgot, jeśli skupić się tylko na kolorach. To nie wyglądało na niebezpieczną sytuacje, ale rozumiał, czemu dzieciakowi było nieprzyjemnie.
— Hej — zawołał, zwracając na siebie uwagę wszystkich tam zgromadzonych. Dwunogi powiedziały coś do siebie, ale i tak ich nie słuchał. — Nie przejmuj się, one tak mają. Nie chcą ci zrobić nic złego.
— Mhm — powiedział szczeniak, na powrót patrząc na dwunożne dzieci. Jazgot podszedł bliżej, ogon machający na wszystkie strony. Chciał wydawać się tak przyjazny, jak to tylko było możliwe.
— Popatrz, teraz ja jestem obiektem zainteresowania, prawda? — Pozwolił im się dotknąć. Nie opanowały jeszcze sztuki delikatności, ale chociaż starały się go nie ciągnąć. — No to zwiewaj tam do tyłu, w stronę granicy. Póki nie patrzą.
Szczeniak zrobił, jak mu polecono. Jazgot odczekał kilka chwil, po czym wykorzystał ostateczną broń. Otrząsnął się z wody, przez co dzieci odsunęły się ze śmiechem. Wtedy szybko odbiegł tam, gdzie skierował szczenię.
— Dziękuje — powiedziało.
— Nie ma za co — odparł Jazgot, podsuwając mu nagryzionego kotleta. — Masz mały, zasłużyłeś po spotkaniu z dwunogami. Większość jest niegroźna, ale trzeba uważać. Trudno rozpracować, czego od nas chcą.
Dziecko patrzyło lekko podejrzliwie na jedzenie. Jazgot cierpliwie czekał, aż rozwiąże dylemat, jakikolwiek krył się w jego głowie.
— Gdzie twój mentor? — zapytał, bo dzieciak wydawał się być na tyle stary, by zasłużyć na mentora.
— Ognisty Mak jest w okolicy. Kazał mi ćwiczyć tropienie i ukrywanie się.
Jazgot nie skomentował, że żadne chyba nie wyszło mu zbyt dobrze, skoro wylądował na plaży. On sam za malucha nie potrafił nawet granicy znaleźć.
— Mhm. Mogę dać ci poradę, którą sam kiedyś usłyszałem. Zanim cokolwiek zrobisz, naucz się czuć zapachy. Na początku może się wydawać to oczywiste, w końcu całe życie otaczają cię wonie, ale to nie o to chodzi. Zatrzymaj się i zastanów, jakie pojedyncze nuty jesteś w stanie rozpoznać? Z czym ci się kojarzą? Czym różnią się od siebie? Na początku będzie ci to niepotrzebnie zabierać miejsce w głowie, ale potem będziesz działać instynktownie. A i przy okazji, Jazgot jestem — przedstawił się.
Widział, jak oczy szczeniak otworzyły się szerzej w zaskoczeniu. Cholera, co jest nie tak? Czy już ktoś zdążył zasiać w nim nienawiść do bezgwiezdnych?
< Jazgotek?>
[ 784 słów, Jazgot otrzymuje 7 punktów doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz