„Pora Zielonych Liści”, jak zwały ów porę roku psy z klanów, nie wydawała się taka kolorowa, jak Milcząca Łapa mogłaby sądzić. Zasadniczo w swoim krótkim życiu przeżyła już jedno lato, które ani w połowie z tym równać się nie mogło. Żar lał się z nieba, jakby Gwiezdni celowo polewali wojowników wrzątkiem, śmiejąc się przy tym i tańcząc. Jakby tego było mało, w powietrzu latały setki tysięcy robactw, a praktycznie każdego z nich uczennica ścierpieć nie mogła. Jeżeli tak wyglądałby świat przez jej całe życie, zapewne nawet motyle znalazłyby się na osobistej liście Astrid do wytępienia. Cóż, zwolennicy przyrody zyskają niedługo kolejnego wroga.
Sześćdziesiąt wschodów słońca temu, czy tam dwa księżyce — jak kto woli — Milcząca Łapa chciała z powrotem być Astrid. Zima minęła, w brzuchu pełno, zrobiło się ciepło. Dlaczego więc czekać? Problem jednak był gdzie indziej, a mianowicie z poczuciem winy suki. Sumienie nie dawało jej spać, a odejście odkładała z dnia na dzień, żeby tylko nie smucić serduszek bliskich jej psów (ale tak naprawdę chodziło o to, że w klanie było łatwiej zdobyć żarcie). Z tych paru dni zrobiły się tygodnie, a z tych miesiące. A końcu uczennica uświadomiła sobie, że nie odejdzie. Ot, tak, koniec, dziękuję. Tyle planów, przygotowań, zdmuchnijmy wszystko z powierzchni ziemi albo gdzieś zakopmy razem z marzeniami. Zmieniła marzenia, zmieniła ich miejsce i obiekt, postanowiła nie zostawiać tej grupki szaleńców. Doszła do wniosku, że po prostu nie godzi odchodzić od tych, którzy podali ci pomocną łapę w potrzebie, choćby zrobili to jedynie dla własnego dobra. Głupio byłoby jej zostawić za sobą to wariatkowo, z dziwną przywódczynią i głupimi wierzeniami, ponieważ oprócz zasad były tutaj też psy, które tworzyły tę społeczność.
Niby nie miała przyjaciół, ale kto by się tym przejmował? Ona ich lubi. Oni jej nie. „Będzie super” — myślała. — „Polubimy się i stworzę z nimi jedną wielką rodzinę. Po co odchodzić, skoro mogę tutaj znaleźć koleżanki, z którymi będę mogła plotkować o miłości”.
Ble. Sama ta wizja ją przerażała, ale odstawiła swoje emocje na dalszy plan i uśmiechała się, próbując głupio zagadywać do innych suk. Albo do mentora. Tylko z nim problem był taki, że miał jeszcze dwójkę innych uczniów, i tak naprawdę to nie miał dużo czasu na pogaduszki (oraz że nie mógł być jej koleżanką, tylko kolegą). Natomiast na treningach przypominała sobie, że jeden z jego uczniów ma czterdzieści jeden księżyców i nie chciała go rozpraszać. Wiecie, kiedy uświadomiła sobie, że może skończyć jak Sosnowa Łapa albo Nieuchwytna Łapa also known as Żałobna Pieśń to postanowiła go nie denerwować. Nie uśmiechała jej się wizja trenowania aż do starszyzny, a potem zdechnięcia ze starości wciąż będąc Milczącą Łapą.
Tyle wstępu. Przejdźmy do akcji.
Dzisiaj jest gorący dzień, obóz Ventusu, dwoje dwunożnych kłócą się o to, czy konie mogą wymiotować. Nadal nie wykryto czterdziestu psów zamieszkujących stajnię. Brązowa Blizna może już w zasadzie przechodzić do starszyzny, ale tego nie robi, bo czeka na władzę. Manaci Olbrzym o mało nie zadławił się jakąś rośliną, a sama Milcząca podsłuchała modlitwę Cedrowego Deszczu. Sosnowa Łapa nadal nie została wojowniczką i pewnie niedługo doczeka się wnuków. Ogólne nic ciekawego.
Milcząca Łapa z samego rana poszła na polowanie wraz ze swoim mentorem i jego innymi uczniami, podczas którego złapała pustkę. Nie przejęła się jednak, o ile przejmuje się ona czymkolwiek, w milczeniu biorąc winę na swoją klatę. Przy okazji wypiła trochę wody, bo jakiś dwunożny zapomniał wyłączyć węża ogrodowego.
Z ciekawszych rzeczy nawiązała relację ze Straconą Łapą. Samo zdarzenie przybrało dziwny obrót spraw.
— Przyniosłam ci miodu — powiedziała Milcząca, trochę skrępowana i niechętna do rozmowy. — Ktoś tam, kogo imienia zapomniałam, zobaczył, że nic nie jadłeś. A zwierzyny nie ma.
Patrzył na nią, jakby straciła mózg.
— Jakbyś nie wiedziała, nie lubię miodu — warknął, jeżąc sierść na karku się na samą myśl o gęstej i żółtej mazi.
— Ee… Słuchaj — zaczęła uczennica. — Rozumiesz, że nie możesz teraz zdechnąć, bo słońce pali tak, że nikomu nie będzie chciało cię pochować?
Zamrugał kilka razy oczami.
— W roślinach nasz ratunek, bo cały stos pochłonęła starszyzna. Jak naprawdę nie lubisz miodu — z niedowierzaniem pokręciła głową — to przyniosę ci jakieś zioła. Ale większość jest wysuszona, a nowe rosną słabo.
— Żadnej zieleniny — zmierzył ją złym spojrzeniem. Machnął ogonem, zdenerwowany wizją ziółek ogonem. — Czy ja ci wyglądam na jakąś kunę?
— One jedzą mięso — trzeźwo stwierdziła. — Ale urodę macie podobną.
— Coś ty powiedziała? — szczeknął.
— One są śliczne — dodała szybko, niepewnie się uśmiechając. — Serio, kocham kuny. To moje najlepsze przyjaciółki.
Pies zmierzył ją niedowierzającym spojrzeniem. Było zbyt ciepło, żeby chciało mu się podnieść na nią łapę. Zresztą, panien się nie bije. Ani się o wiek nie pyta. Ale Stracony zapomniał o tym drugim.
— Ile ty masz księżyców? Sześć? — prychnął, poirytowany jej chamskością.
— No w zasadzie to siedemnaście. Tak więc widzisz, że jestem dla ciebie za stara — uśmiechnęła się przymilnie. Naprawdę chciała już kończyć tę rozmowę, ale nie zdawała sobie sprawy, że źle się do tego zabiera. — Widzisz, ja muszę lecieć, i…
Zniknęła, nie czekając na reakcję samca.
<Stracona Łapo?>
[814 słów: Milcząca Łapa otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia i 2 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz