Od momentu, w którym zaczął słyszeć i rozumieć, co się wokół niego dzieje, Powój zrozumiał, że jest troszkę inny od swojego rodzeństwa. Nie wydawali się oni przejmować psami wokoło nich, obcymi psami, które pachniały podobnie, ale jednak jakoś tak inaczej niż tata Jasny czy cała reszta ich rodzinki. Ten malec natomiast czuł się co najmniej nieswojo, gdy myślał o perspektywie beztroskiej zabawy przy nieznajomych. Dużo milsza wydawała mu się perspektywa spędzania czasu na obserwowaniu. Lubił sobie leżeć i patrzeć, co też inni porabiali. W legowisku maluchów jednak rzadko działo się coś ciekawego. Bracia i siostra znajdowali sobie różne zabawy, co jakiś czas wszyscy jedli, a co jakiś czas mogli po naprzykrzać się Jasnemu. Powój naturalnie starał się tego nie robić, ale bardzo lubił momenty, w których wtulali się w niego czy kiedy opowiadał im zapierające dech w piersiach historie. Poza tymi wyjątkami, kiedy było coś naprawdę godnego jego obserwacji, najczęściej musiał sobie sam znajdować interesujące obiekty. Padło na owady, insekty i wszelkiego rodzaju roślinki. Co prawda szczeniak nie rozumiał jeszcze, czemu jest ich tak dużo, co znaczą kolce na łodyżkach, ani dlaczego te fruwające stworzenia miały takie barwne kolory, ale fascynowało go to wszystko.
Przy legowisku, którego posłusznie nie opuszczał, można było zobaczyć dwa rodzaje liści. Były tam takie prawie całkowicie okrągłe, malutkie oraz takie śmieszne, z pięcioma ostrymi czubkami. Powój podejrzewał, że gdzieś poza ich małym skrawkiem ziemi jest ich znacznie więcej, tak jak innych, mniejszych roślinek, które dokładnie badał. Nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy te wszystkie inne rodzaje roślinek, które na niego czekały.
Z czasem, jak jego rodzeństwo zaczęło chętniej biegać i hasać, granice legowiska się zatarły. Co chwila wyskakiwali gdzieś poza nie, bez żadnych konsekwencji, poza odprowadzeniem przez jakiegoś psa. Powój wolał tego nie ryzykować. Siedział najczęściej sam, w kącie i obserwował sobie spokojnie, co tylko wydało mu się akurat, najbardziej interesuje. Powojem nie interesował się prawie nikt. Reszta była zajęta sobą, a tata Jasny jak już się pojawiał, to zajmował się całą czwórką na raz, więc to się aż tak nie liczyło. Wyjątkiem wśród rodzeństwa był Pajączek, który to, co rusz próbował rozruszać Powoja. Z niezrozumiałych dla malca przyczyn jego brat nie ustawał w swoich staraniach, nawet jeśli najczęściej nie owocowały one niczym. Tym razem, w dość chłodny dzień, gdy Powojnik akurat nie planował niczego, poza drzemaniem i wtulaniem się w swój ciepły kąt, Pajączek potruchtał radośnie w jego stronę i zasypał go nagle masą propozycji:
— Cześć! Pobawimy się? Wiesz, co możemy porobić? Ja wiem! Zrobić wyścigi, zapasy, o! Albo poszukać robaków!
Powój został lekko oszołomiony przez tę dawkę entuzjazmu, która wdarła się nagle w jego spokojny dzień. Zaciął się i zaczął zastanawiać, na którą z propozycji ma najpierw odmówić, ale brat już zaczął go popędzać.
— No dalej! — wykrzyknął. Machał ogonkiem jak szalony, a ta radość tylko utrudniała Powojowi zadanie.
Pająk nie czekał jednak i wypchnął go zaraz z cieplutkiego kąta. Malec cicho westchnął, ale stwierdził, że skoro już i tak opuścił swoje wygrzane miejsce, to równie dobrze może pójść, co mu szkodzi. Byle nie za daleko. Ruszył więc grzecznie za bratem. Nie poszli daleko, na co westchnął w myślach z ulgi. Zatrzymali się. Nagle wiatr mocniej zawiał i między nimi zawirował w powietrzu ogromny liść. Liść, którego Powój jeszcze nie widział! Od razu podążył za nim ciekawskim nosem, ale nie zdołał dopatrzeć się żadnych szczegółów.
— Powój patrz, liść! — Usłyszał nad uchem krzyk. — Chodź, złapiemy go!
Co prawda ta myśl pojawiła się również w jego łebku, ale wraz z nią przywędrowały wizje przyłapania przez kogoś, odprowadzenia do żłobka, wiecznego wstydu i tym podobnych rzeczy. Kiedy jednak brat rzucił mu szybkie spojrzenie i pognał za liściem, on sam dał się porwać impulsowi i ruszył, plącząc łapy i potykając się lekko, za ciemnozielonym liściem.
Pogoń była zażarta. Bracia szybko zrównali tempo i gnali, na miarę możliwości swoich krótkich, niewprawionych jeszcze łapek, wpatrzeni w cel. Wskakiwali na pniaki i przeskakiwali kamienie, nie chcąc nawet na moment stracić go z oczu. Liść jednak nie dawał za wygraną. Skręcał w najmniej spodziewanych momentach, umykał tuż przed kłapnięciami małych szczęk, zaraz po zlatywaniu na ziemię wzbijał się wyżej, niż mogli dosięgnąć. W końcu, po długiej gonitwie, cel został przyblokowany przez pień i chwycony w zęby zachwyconego Powoja. Szczeniak czuł go w pyszczku niczym smak triumfu, wnet jednak stracił go i runął na ziemię jak placek. To Pająk wpadł na niego, przez co obaj przekoziołkowali kilka razy. Liść jednak nie zwiał, i mogli dumnie ogłosić swoje zwycięstwo.
— Udało się! Udało się nam! — krzyczeli na tyle głośno, na ile pozwalały im małe płuca. Powój jakby zapomniał o innych psach, które mogły ich usłyszeć czy o tym, że legowisko było daleko, daleko za nimi. Merdał ogonkiem równie entuzjastycznie, co Pajączek, a kiedy w końcu wstali, potruchtał w stronę zdobyczy, by się jej lepiej przyjrzeć. Zdobycz była sercowata, z ostrym czubkiem. Zupełnie nowy okaz! Gdyby jeszcze udało im się znaleźć drzewo, z którego pochodził…
— To co teraz robimy? — spytał rozradowany Pająk. Przed chwilą obaj byli zmachani po szaleńczej pogoni, ale szczeniaki zawsze mają jakoś więcej energii, niż powinny.
— Może poszukamy drzewa, z którego się urwał? — zaproponował Powojnik.
Trzymał w tym czasie ogonek liścia w pysku, więc z pytanie brzmiało bardziej jak "Osze oszuamy szefa, s óreo się ufał?", ale braciszek zdawał się dokładnie go zrozumieć. Pokiwał łebkiem jakby zachęcająco i ruszył na poszukiwania. Powój tuptał za nim, nie wypuszczając liścia.
— To musi być jakieś bardzo duże drzewo — rzucił Pajączek. — W końcu liść jest duży, nie może być z małego drzewa. Powój się z nim zgodził. To miało sens.
Poszukiwania trwały w najlepsze. Szczeniaki niuchały i rozglądały się, pochłonięte nowym zadaniem. Nie było tu miejsca na strachy, misja była zbyt ważna. Niestety jednak, zanim udało się im ją wypełnić, pojawiło się trochę tego miejsca. A nawet bardzo dużo. Zostali bowiem złapani.
— Co wy tu robicie, maluchy? — Rozległ się donośny głos.
Pająk puścił się biegiem, a spanikowany Powój zaraz za nim. Czuł, że nie powinni uciekać, ale też bardzo nie chciał wrócić do posłania z jakimś dorosłym, który da im reprymendę. Szczeniaki nie przewidziały jednak, że pies może również za nimi pobiec, a nawet, że może być od nich szybszy. Tak też było i nagle znaleźli się w gorszej sytuacji, niż przed chwilą. Zadarli łebki w górę i czekali, aż biało-czarny wojownik zadecyduje, co z nimi zrobić. Nie spodziewali się niczego dobrego.
— Nie pamiętacie, że nie możecie opuszczać legowiska? Przynajmniej nie aż tak daleko? — zapytał ich. Kiedy milczeli, ruszył po prostu w stronę krzaków. Obrócił się i zdziwił nieco, widząc, że siedzieli dalej na swoich miejscach. — Dalej, chodźcie, pójdziemy sobie skrótem!
Bracia ruszyli za starszym psem w krzaki. Powój cały czas pilnował swojej drogocennej, zielonej zdobyczy. Bał się trochę mniej, niż myślał, że będzie. Nie było tak źle, szli obie między krzakami, ich chwilowy opiekun nawet nie krzyczał, nie robił żadnych uwag. Wydawał się nawet miły, przypominał mu trochę wesołego Pajączka. Cieszył się, że to na niego się natknęli.
Wracali dużo krócej, niż by się mogło wydawać, ale szczeniak wciąż czuł lekkie przerażenie na myśl, jak bardzo się oddalili. Miał wielką nadzieję, że nikt nie zauważy ich przybycia z obcym i spokojnie zwinie się w kłębek w swoim ulubionym miejscu. I nie będzie stamtąd wychodził przez cały kolejny księżyc. Jednak los nie był łaskawy dla biednego psiaka i w legowisku czekał Jasne Serce. Małemu serce podskoczyło do gardła. Tata spojrzał na nich jednak ze swoim zwyczajowym dobrodusznym uśmiechem. Może wydawał się lekko zdziwiony, patrząc na Powojnika. Zaraz jednak wdał się w rozmowę z czarno-białym psem.
— Wojowniczy! Jak tam moje maluchy? Nie szlajały się za daleko?
— Byli tuż za krzakiem! Powinni się bardziej postarać, jak chcą się bawić w uciekinierów. — Obaj się zaśmiali.
Szczeniaki jednak odeszły już i ułożyły się obok siebie. Powojnik ułożył obok siebie liść. Postrzępił się mocno na końcach i trochę oklapł, ale te pamiątki po szalonej wycieczce nie przeszkadzały maluchowi. Czuł się nawet trochę pewniej. Tata się nie zezłościł, ten cały
Wojowniczy też nie. To chyba to wychodzenie poza żłobek nie jest takie złe? Mówili nawet, że byli nie tak daleko. Ciekawe czy mogliby tak się wyrwać jeszcze...? Ostatecznie drzewo nie zostało odnalezione, a kto wie jakie inne rośliny się tam nie kryją. Choćby te krzaki! Były zupełnie nowe. Pajączek już drzemał, gdy Powój zastanawiał się, jak daleko mogą wyjść następnym razem. Oczywiście najlepiej by było, gdyby nikt ich nie zobaczył. Muszą więc nie wychodzić zbyt daleko i nasłuchiwać następnym razem. Przeciągnął się i ułożył wygodniej. Tak, tak, trzeba to wszystko przemyśleć, ale to jeszcze nie dzisiaj.
<Pajączek? Kolejny wypad?>
[1428 słów: Powój otrzymuje 14 Punktów Doświadczenie]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz