Na początku wydawało mi się, że na upokarzającym mianie zakończy się prześladowanie mnie przez Bryzową. W końcu dostała, co chciała. Zadrwiła mi w pysk przed całym klanem, zrobiła ze mnie pośmiewisko i czerpała ze swej złośliwości niewyobrażalną przyjemność, nawet się z tym zbytnio nie kryjąc. Jakoś to przełknęłam.
Potem pojawiło się dogryzanie mi przy każdej możliwej okazji. Począwszy od wysłania mnie na absolutnie wszystkie patrole danego dnia („Skoro jesteś taką świetną wojowniczką, na pewno podołasz z takim prostym zadaniem”), skończywszy na rzucaniu się do mnie, że przynoszę za mało zwierzyny („Nie obchodzi mnie, że miałaś patrol. Chyba jednak za szybko zostałaś mianowana, było poczekać jeszcze kilka księżyców”). Za każdym razem miałam ochotę zedrzeć jej ten głupkowaty uśmieszek z pyska, jednak coś z tyłu głowy sugerowało mi, aby jednak ostudzić swój gniew i poczucie niesprawiedliwości. Nie wiem, czy to Migoczące Światło, czy może sugestia od samych Gniewnych, ale coś mówiło mi, aby ją przeczekać. Ignorować uszczypliwości. Iść z głową uniesioną dumnie, wysoko, znieść pogardę i udowodnić jej, że jestem ponad jej nieczystymi zagrywkami. Cała odwaga jednak upłynęła ze mnie, kiedy dowiedziałam się, że mam iść na zgromadzenie klanów. Samo to słowo wywoływało we mnie mdłości. To tam wszystko się zepsuło. Tam ostatni raz widziałam moje mamy. Stamtąd uciekłam, gdy ciało Ciemnej Gwiazdy z klanu Ciemnych osunęło się na ziemię. To był mój pierwszy atak paniki, jak dotąd najsilniejszy. Gdzieś w głębi duszy wiedziałam jednak, że wcale nie ostatni.
***
Szłam ze spuszczoną głową, nie rozglądając się zbytnio. Wciąż nie zeszło ze mnie uczucie upokorzenia, które nałożyła na mnie Bryzowa Gwiazda. Nie zdążyłoby zejść tak szybko. Z tyłu głowy paliła mi się wielka, czerwona lampka. Coś mi mówiło, że liderka wystawi mnie na pośmiewisko przed wszystkimi klanami. Zajęłam miejsce gdzieś z brzegu, nieopodal Manaciego Olbrzyma i Cynamonowej Pestki. Marzyłam tylko o tym, żeby zapaść się pod ziemię. Słyszałam, jak rozpoczyna się szmer Zgromadzenia. Psy zaczęły rozmawiać między sobą, ktoś się śmiał, ktoś opowiadał coś żywo bardzo podekscytowanym głosem. Udawałam, że nie słyszę.
— Manacie, czy ktoś kiedyś, poza Białym, przyjął od ciebie twoje owocki? — usłyszałam głos Cynamonowej. W głębi duszy przewróciłam oczami. Głos siostry zawsze mnie irytował.
Na szczęście nie musiałam długo poświęcać nań czasu. Liderka Wodnych wystąpiła naprzód, aby zacząć istotną część naszego spotkania.
— Chciałabym poruszyć temat ostatniej sprzeczki z Industrią i małą bitwą, która zakończyła się bardzo dotkliwie dla naszego klanu.
Szmer nie ucichł. Zupełnie jak na poprzednim Zgromadzeniu, panował delikatny chaos.
— Najpierw musisz we mnie trafić — wyłapałam kwestię Ognistego.
— Moi Gwiezdni, zamknijcie się! — warknęła Bryzowa Gwiazda. Miałam ochotę ją utłuc za to, że w ogóle oddycha. Jej głos był tym sto razy bardziej irytującym od głosu Cynamonowej. — Rzepakowa Gwiazdo, wychowaj swoje dziecko!
Oho. A więc przeszła do bezpośredniego rzucania się do innych liderów. Wariatka! Przecież w ten sposób tylko skłóci Wietrznych z pozostałymi!
— Tak, moja malutka. Moja mama. — Podrapał się za uchem i zamyślił na chwilę. — Ale jej nie smakowały, więc już przestałem pytać. A ty masz ochotę? No dalej, nie daj się prosić, Cynamonko… — Manaci zdawał się nie przejmować tak, jak ja. Skubał te swoje śliweczki.
Obserwowałam Płomiennych. Pies podobny do tamtego krzyczącego skarcił go szeptem. Nie dosłyszałam, co powiedział.
— Sama się wychowaj, p-psico — wydukała lekko zaskoczona Rzepakowa w odpowiedzi na obelgi Bryzowej. — Z moim dzieckiem jest wszystko w porządku!
— No dobrze Manacie, ten jeden raz — Cynamonowa przyjęła śliweczkę, jednocześnie obserwując poczynania naszej liderki. Także nie wyglądała na zachwyconą tym, co ta stara wiedźma odwala.
Mimowolnie wbijałam pazury w ziemię, modląc się do Gwiezdnych, aby Bryzową trafił jakiś piorun czy coś. Była beznadziejną liderką i z każdą sekundą moja nienawiść do niej rosła. Ta jednak parsknęła, patrząc na Rzepę z wyższością.
— Naprawdę biliście się z Flumine? Macie problem do rudych czy wam się po prostu nudzi? — zakpiła.
Czy ona naprawdę nie miała nawet krzty szacunku do pozostałych liderów? Spojrzałam w niebo. Na Gwiezdnych, Złota Gwiazdo, dlaczego ze wszystkich to ją zdecydowałaś się wybrać na swoją Zastępczynię?
— Naprawdę? Proszę, trzymaj! — Manacik brzmiał na podekscytowanego, kiedy podawał owoc swojej byłej uczennicy. Zaczął mówić coś dalej, ale kompletnie nie skupiłam się na tym, ponieważ poczułam nagle jego ciężar na swojej łapie. Zaskomlałam, bowiem nie spodziewałam się go zupełnie!
— W imieniu Bezgwiezdnych, chciałbym powiedzieć, że niezmiennie nam przykro, iż doświadczyliście strat. Liczymy, że sytuacja między waszymi klanami została uspokojona. — Przewinął się znajomy głos. Na nim też się nie skupiłam, bo znowu zagadała mnie siostra.
— Oj, Żałobna, przepraszam! Manacik nie chciał — usprawiedliwiła medyka Cynamonowa. — I no jasne, jasne, kojarzę go! — Odpowiedziała swojemu mentorowi, a potem jej wzrok powędrował znów w stronę Zgromadzonych. — Kurczę, oni naprawdę mieli wojnę?
— Nie, po prostu nie potrafią siedzieć na ogonie, jak jakieś opętane mrówki — odpyskowała Bryzowej liderka Płomiennych. — A ty co? Jakieś dzikie podboje mieliście w ostatnim czasie? Zazdrościsz?
Westchnęłam, notując w głowie, że była łatwa do sprowokowania.
— Nasza Gwiazda chciała przez to powiedzieć, że Flumine nas napadło, nadal nie wiemy w jakim celu — doprecyzował jakiś młody Wojownik obok niej.
Ja natomiast wreszcie zauważyłam właściciela znajomego głosu. Zamarłam, czując, jak moje oczy mimowolnie robią się bardziej mokre. Jazgot. Ten sam Jazgot, dla którego nic już nie znaczyłam. Zamarłam, wgapiając się w niego jak ta kretynka.
— Tak, mój autorski program działa znakomicie. Przyjęliśmy w nasze szeregi przybłędy i oświeciliśmy je wiedzą o Gwiezdnych. Są lepszymi wojownikami niż niektórzy z was... ehhem, psy z klanów. Brunatny Horyzont to idealny przypadek! — krzyk tej starej wiedźmy przywrócił mnie na ziemię. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.. — Pomimo mojego mentorowania, jak idiotka dała się rozszarpać niedźwiedziowi.
— Popierdoliło cię? — pyskaty pies z Ognistych chyba podzielał moje zdanie. — Kurwa, umarła wojowniczka twojego klanu, a ty jedyne co masz to powiedzenia do sranie na jej grób? Jesteś żałosną liderką — syknął.
Biłam się z myślami. Przeszkadzało mi to, że odzywał się nieproszony i to jeszcze w sposób straszliwie wulgarny, ale z drugiej strony miał całkowitą rację.
— To były zwykle działania wojskowe. Nikt jednak z Industrii nie chce powiedzieć o tym, że te działania zakończyły się poważnymi obrażeniami u moich wojowników i nawet śmiercią jednego z nich! — przez tłum przebił się głos liderki Wodnych.
Manaci Olbrzym mamrotał coś do mnie w międzyczasie, ale nie zwracałam na niego uwagi. Robiło się coraz bardziej dramatycznie i wytężyłam słuch, żeby wyłapać jak najwięcej istotnych informacji.
— Mech, nie rozmawiaj z tą panią, bo z mózgu ci się zrobi końskie łajno — zwróciła się Rzepakowa do pyskatego Wojownika z jej klanu.
„Mech, pyskaty pies nazywa się Mech” — zanotowałam w głowie.
— To wy jesteście tu agresorami. Gdyby nie nasz patrol, zaatakowalibyście bez żadnego honoru — w dyskusję z liderką Wodnych wdał się ten drugi, młody Wojownik. Jeśli dobrze zrozumiałam całe zamieszanie, także syn liderki.
— A wy nie jesteście lepsi! Atakujecie nas w biały dzień, bez jakiegokolwiek kurwa powodu i zgrywacie ofiary — Mech olał prośbę swojej matki, mieszając się także w rozmowę z Wodną.
— Mieliśmy powód, jednak nie mieliśmy na celu tymi działaniami atakować patrolu. A wy posunęliście się za daleko. Kto odpowie za śmierć mojego wojownika?
Śmierć wojownika. Na ich wojnie międzyklanowej umarł pies. Wzdrygnęłam się. Nie ostudziło to jednak mojego gniewu względem Bryzowej, która zdawała się być zadowolona z rzeczy, które wygadywała. Powstrzymywałam się siłą woli przed rzuceniem jej się do gardła tu i teraz.
— W takim razie co mieliście na celu? — kontynuował nie-pyskaty wojownik Ognistych.
— Uważaj Rzepakowa Gwiazdo, bo zaraz poza sporem z Flumine, napatoczysz się na wojnę z moim Ventus — moja liderka wyszczerzyła zęby na Rzepę.
— Na celu miałam skontaktowanie się jednym z waszych wojowników. Bitwa miała się nie odbyć. — Ciągnęła Wodna liderka.
— Zamknij ten pysk, bo ci mucha wleci — burknęła Ognista. Wydawała się ignorować sprawy ważniejsze, jak chociażby poruszona wojna z Wodnymi, którą toczyli, i dawała się marnym zaczepkom Wietrznej. Drażniło mnie to. Popchnęła swoje dzieci. — Idziemy stąd, nie chcę, żeby przypadkiem Pleśń podłapał od niej takie zachowanie.
Nie miałam nawet czasu pomyśleć o tym, że „Mech” i „Pleśń” to specyficzne imiona, bo nie mogłam dłużej siedzieć bezczynnie i słuchać pogróżek Bryzowej.
— Sama się będziesz tłuc na tej wojnie, reszta klanu ma trochę rozumu — wymknęło mi się trochę głośniej, niż miałam zamiar rzeczywiście powiedzieć.
— Wojna i niepokoje wygnały psy z lasu, a następnie doprowadziły do powstania znienawidzonych przez was Bezgwiezdnych. Wierzę, że nikt nie chce powtórek. To nie tak, że Quintus wymarł za tą rzeką — wtrącił Jazgot, wciąż spokojny.
Nie patrzyłam na niego.
— Którego wojownika? — Pleśń zdawał się być tym bardziej myślącym spośród Płomiennych i wbrew zamiarom swojej matki, wciąż rozmawiał z liderką Wodnych.
— Nie muszę ci odpowiadać na to pytanie. Jesteś za młody na tak poważne rozmowy.
Syknęłam. Wykluczanie tego wojownika z dyskusji mimo tego, że zdawał się być sto razy bardziej kompetentny niż jego liderka było strasznie niesprawiedliwe i nie rozumiałam, dlaczego Wodna go tak potraktowała. Czułam na sobie wściekły wzrok mojej Gwiazdy.
— Zaraz to ty wejdziesz do przedstawienia. — Powiedziała zadziwiająco spokojnie.
Wzdrygnęłam się. Znowu. Czy wszystkie Zgromadzenia musiały być takie okropne?
— Dobra, nie pierdol, tylko gadaj, srasz wyżej, niż dupę masz i tyle. Przypomnę, że to my wam spuściliśmy wpierdol, nie w drugą stronę.
Prawie się zapowietrzyłam na odzywkę. Mech był niewyobrażalnie pyskaty!
— Rzepakowa Gwiazdo! — uniosła się. — Twoi młodzi wojownicy nie powinni przychodzić na zebrania, skoro nie potrafią z szacunkiem traktować lidera innego klanu!
Miała rację. Tutaj miała rację. Zacisnęłam zęby.
— Nakrapiana Gwiazdo, jeszcze słowo a moja łapa wyląduje tam, gdzie wylądować nie powinna!
Co wyniosłam do tej pory z tego zebrania? Bryzowa Gwiazda była szalona i nie nadawała się na liderkę. Wodna Gwiazda, której imienia nie znałam, miała jakieś pojęcie o kodeksie, ale nie traktowała poważnie młodych Wojowników, nawet jeśli mówili z sensem. No, jeden mówił. Rzepakowa Gwiazda była niestabilna emocjonalnie, łatwa do sprowokowania i sprawiała wrażenie niedojrzałej, jej syn wypowiadał się z większym sensem. Biała Gwiazda zaś przypatrywała się wszystkiemu ze spokojem i nie angażowała w przepychanki słowne. Mimowolnie pomyślałam o ucieczce do Tenebrisu…
— Bryzowa, jeśli nie ma kto mówić, to ja mogę. Mógłbym opowiedzieć coś ciekawego, rozruszać wszystkich. Każdy pewnie jest zmęczony, a ja znam świetną historię o wielkiej rybie z mórz daleko, daleko za naszym. Sam się zawsze boję na końcówce, a przecież wiem, co się stanie... — Odezwał się Manaci, ale widząc pełne politowania spojrzenie Bryzowej, ucichł. Spojrzał natomiast na mnie. — Wszystko w porządku, Nieuchwytko? Wyglądasz nieswojo. Śliweczkę?
Nie odpowiedziałam mu. Wzięłam szybko tę śliweczkę, żeby nie wyjść na niegrzeczną i obserwowałam dalszy ciąg wydarzeń na Zgromadzeniu.
— Nie chcę powtórki z wojny, ale jak widać, to mamy wśród nas agresora! — Wodna spiorunowała wzrokiem Rzepę. — Jeszcze słowo, a będziemy mogli obserwować budzącego się prowokatora! — prychnęła. — Z takim dnem rozmawiać nie będę.
Zaimponowała mi nawet trochę. Na Ognistą jednak zadziałało to jak płachta na byka. Rzepakowa Gwiazda naskoczyła na liderkę, niemal rwąc się do walki, w czym przeszkodziło jej kilku nieznanych mi wojowników.
— Jak śmiesz nazywać mnie agresorem, wodny psie! To wasi wojownicy zaatakowali nas bez wyraźnego powodu, po co wam to w ogóle było?!
— Dawaj mamo! — Pyskaty kibicował jej jak głupi.
Nie wierzyłam w to, co słyszę. To nie tak powinno wyglądać! Nie wierzyłam w to, co widzę! Przecież klany nie powinny walczyć ze sobą! Tak być nie może, to tak nie może działać! Powinniśmy być jednością, czterema, a teraz nawet pięcioma odnogami jednej, wielkiej wspólnoty, rodziny!
— Bez powodu? — oburzyła się Wodna. — To wasz wojownik wtargnął na nasze tereny i zaatakował naszego ucznia!
— Przestańcie! Stoicie na świętym miejscu, patrzą na was Gwiezdni, a wy prawie walczycie. Nie tak to ma wyglądać! — Cynamonowa wybiegła na środek.
Pierwszy raz byłam dumna ze swojej siostry.
— Powoli i spokojniej. To ważne, który wojownik? Może sam się wytłumaczy — rozmowę przejął znów Pleśń.
Manaci natomiast poszedł za swoją byłą uczennicą i ułożył jej łapę na barku w geście poparcia. Ku memu zdziwieniu, wzrokiem przejechał po winnych wojownikach i nie zaproponował im nawet śliweczki. Tu warto wspomnieć, że Manaci wszystkim proponował śliweczki.
— Gwiezdni patrzą, a nasi przodkowie, którzy umarli za nasze przetrwanie po wojnie z Quintusem się w piachu przewracają! Powinniśmy być rodziną, potęgą stworzoną z czterech, a teraz nawet pięciu, niesamowitych klanów! — Odważyłam się poprzeć Cynamonową.
— Wojownik, który zaatakował mojego ucznia nazywała się Malwowy... coś tam. — Uniosła głowę Wodna, ignorując mnie i moją siostrę. — Chcieliśmy, by poniosła konsekwencje za swój czyn.
— Milfowa? Przecież ona nie żyje — prychnął Mech.
— Mech, spokojnie, daj mi się tym zająć — pouczyła mniejszego Rzepa, dając mi nadzieję, że chociaż raz zachowa się adekwatnie do zajmowanego przez siebie stanowiska liderki. — Sorka, Milfowa nie żyje. — I tymi słowami moja cała nadzieja umarła.
— I tak chcecie to rozwiązać? Nie pozwolę na to. — Syknęła Gwiazda od Wodnych.
— Ale co mamy zrobić? Wleźć do Infernum i ją dla was wyciągnąć na wakacje byście ją znowu zajebali? — pyskaty dalej pyskował.
W głowie nazywałam go już Pyskatym Mchem. Pasowałoby do niego.
— Co się stało? Przysnęło mi się nieco. — Obudził się Krzemienny. Ignorancja mojego brata zadziwiała mnie.
— Czyli, dla jasności nas wszystkich. Flumine zaatakowało Industrie w zemście, chcąc zamordować sukę, która już wtedy nie żyła? — wtrącił się Jazgot.
— Nadal pozostaje sprawa zamknięcia dla nas targu, który powinien być neutralny — wspomniał Pleśń.
Jego zaś w głowie nazywałam Odpowiedzialną Pleśnią. Chociaż Pleśń brzmiała… mało sympatycznie. Trochę jak moje nowe miano.
— Tak. — Przytaknęła Gwiazda.
— Przepraszam Bezgwiezdny, ale nie uważasz, że to nieco nierozsądne posunięcie? Poświęcać żywe psy dla trupa? Tak tylko pytam. — Mimowolnie spięłam się, słysząc, że mój brat wchodzi w dyskusję z Jazgotem.
— Dobra nie zesrajcie się, macie swój targ, ale karygodne zachowanie wojownika ognistych i jej liderki nie zostanie przeze mnie zapomniane. — Warknęła Wodna.
— Wojowniku Ventusu, uważam to za wyjątkowo głupie i nierozsądne postępowanie, brzmi jak posunięcie, które wymyślił szczeniak. — odpowiedział mojemu bratu Jazgot.
— Zgadzam się z tobą Bezgwiezdny. To nie było nikomu na nic potrzebne. — Najwyraźniej Krzemienny świetnie się bawił w trakcie tego Zgromadzenia.
Mnie i Cynamonową dalej wszyscy ignorowali.
— Mamy tak po prostu zignorować łamanie przez was kodeksu? — Odpowiedzialna Pleśń nie dawał za wygraną.
— A mało już psów go złamało? On jest wciąż ważny? — wtrącił swoje trzy grosze Krzemienny.
Gwiezdni, zlitujcie się nad tą gromadą… Zjeżyłam się. Dlaczego wszyscy nas zignorowali? To był właśnie problem między klanami! Nikt tutaj nikogo nie słuchał, nikt nie zwracał uwagi na innych. Drażniło mnie to bardzo.
— Czekaj, czy to nie ty wszedłeś na moje tereny i gadałeś, że masz uczucia względem Krzemiennego? Mam cię nauczyć szacunku do terenów innych? — Bryzowa zwróciła się do Jazgotu.
Zamarłam. Chyba się przesłyszałam. Modliłam się w duchu, żebym tylko się przesłyszałam.
— Czy moje słowa są mniej istotne, jeżeli posiadam homoseksualne uczucia romantyczne względem psa z twojego klanu? Myślę, że nie.
W tamtej chwili serduszko pękło mi na tysiąc kawałeczków.
— Bryzowa Gwiazdo, jeśli mogę coś powiedzieć, wszyscy dobrze wiemy, że to, co zrobił Bezgwiezdny, było karygodne, ale, choć nie odwzajemniam jego uczuć, już mu wybaczyłem. Czy nie każdy z nas popełnia czasem jakąś głupotę? — trochę odetchnęłam. Złamane serce za złamane serce. Mi złamał Jazgot, Jazgotowi złamał Krzemienny.
— Rekompensata to zioła. — Wyłapałam ciąg dalszy rozmowy Gwiazdy od wodnych.
— Co mnie obchodzi ten targ? Wolę, żebyś mnie na kolanach błagała o wybaczenie za Twoje kretyńskie zachowanie, ty podła kałużo! — rzucała się Rzepakowa.
— W dupie mam kogo chcesz ruchać, masz się nie zbliżać do moich terenów, innowierco — warknęła na Jazgotu Bryzowa. — Jesteś u mojej siostry, to się jej trzymaj!
Wycofałam się ze środka. Całe to Zgromadzenie przestało mnie kompletnie obchodzić. I tak nikt mnie nie słuchał. Powstrzymywałam łzy, nie mogąc odgonić od siebie myśli o Jazgocie wyznającym uczucia mojemu bratu. Dlatego tak mnie odgonił?
— Czemu teraz przytaczasz temat moich wierzeń? Sytuacja z Krzemykiem i waszymi terenami została przez nas rozwiązana polubownie przed zgromadzeniem, czemu teraz poruszasz ponownie temat? — kontynuował Bezgwiezdny.
— Powinniście zapłacić za odcięcie nas od leków. Oddajcie nam część waszych zbiorów z targu i możemy sprawę zamknąć — Odpowiedzialna Pleśń brzmiał na odrobinę zażenowanego tym, co robi jego matka.
— Odnoszę wrażenie, że nie zostaliśmy zrozumiani. A także, że jesteście trochę zdenerwowani. To zrozumiałe, w końcu mieliście wojnę. Ale zdenerwowanie nie wpływa na przestrzeganie zasad zgromadzenia. Kiedy ktoś chce coś powiedzieć, powinien mówić. Nieuchwytko, Cynamonko, powiedzcie, co uważacie. Jeśli ktoś nie będzie słuchać, będziemy krzyczeć. — Manat podniósł głos i zebrał spojrzenia kilku wojowników oraz liderek Wodnych i Ognistych. Machnął łapą, próbując zachęcić mnie i Cynamonową mimo tego, że obie już się wycofywałyśmy. Ale Cynamonowa wyglądała, jakby miała zaraz się rozpłakać.
— Nie, Ciepły, ja się tak łatwo nie poddam — wysyczała matka Pleśni.
Zaraz, Ciepły? Ciepła Pleśń? Naprawdę nazwała swojego syna Ciepła Pleśń? Czy jego też pokarała za coś, jak Bryzowa mnie?
Wtem Gwiezdni okazali swoje niezadowolenie tym, co się tu odprawiało i zesłali nieopodal nas piorun, który grzmotnął niedaleko Zgromadzenia.
— Stooooop! — wrzasnęła Cynamonowa, patrząc na wszystkich i czekając, aż się uciszą. — Nie widzicie, że Gwiezdni dają wam znak byście przestali?
— Kurwa, piorun! — skwitowała Rzepa.
Nie lubiłam Rzepy.
— Powróćmy może do konkretnych tematów, skoro spór między Industrią i Flumine jest rozwiązywany przez przywódczynie. Jak powiedziały samice z Ventusu, to miejsce jest dla was święte. Szanuje to, mimo braku wiary, może wy też powinniście — usłyszałam Jazgota.
— Mamo, wystarczy. Wszyscy u nas przeżyli, oni za swoje zapłacą. Nie ma, co ciągnąć tego konfliktu o martwą wojowniczkę — skomentował Ciepły, także zerkając na miejsce, gdzie uderzył piorun.
Zresztą, kto nie zerknął. Uderzył cholera piorun!
— Niech tak się ta sprawa zakończy — mruknęła wodna Gwiazda, chociaż nie wyglądała na do końca usatysfakcjonowaną takim stanem rzeczy.
Mi natomiast było przykro przez wszystko, co się działo. I trochę głupio, że tak zbywałam Manaciego i nie miałam o nim wcześniej najlepszej opinii. Byłam też zła. Nie miałam w ogóle głosu na Zgromadzeniu! Nikt mnie nie słuchał mimo tego, że mówiłam słusznie!
I wtedy do głowy wpadła mi pewna myśl. Głos miały liderki. Żeby ktokolwiek mnie słuchał, musiałabym zostać liderką. Żeby być liderką, dobrze by było załapać się na czyjąś zastępczynię...
— Jeśli skończyliście się przepychać jak małe dzieci, mam coś do ogłoszenia. Nasz klan posiada nową wojowniczkę — Bryzowa wybiła mnie z zamyślenia, wypychając ponownie na środek. — Żałobną Pieśń! Skończyła trening w ekstremalnie szybkim tempie, wiecie? Zajęło jej to tylko, ach, tylko ponad czterdzieści księżyców?
— Cieszę się. Jestem pewien, że będzie ona wspaniałym wojownikiem, godnie reprezentującym wasz klan. Ukończenie treningu i śmierć wojownika, to są jedyne informacje, które nadchodzą z waszego klanu? — Jazgot próbował załagodzić sytuację.
Wpierw zastygłam. Siła, z jaką pchnęła mnie Gwiazda, sprawiła, że zaryłam pyskiem o ziemię. Łzy napłynęły mi do oczu. Pomyślałam jednak o Migoczącym Świetle i przełknęłam całą gorycz. Podniosłam się i otrzepałam z kurzu.
— Nazywam się Żałobna Pieśń i tym mianem zostałam upokorzona przez liderkę po tym, jak ciężko było mi po śmierci mam oraz najbliższego brata. To doskonale świadczy o naszej liderce, dobijanie swoich wojowników i szydzenie z nich przed całym zgromadzeniem! — Spojrzałam z nienawiścią na samicę.
— Taka cwana jesteś, tak? A no to my też mamy nowych wojowników, moje piękne dzieci, wiecie? — wyćwierkała ochoczo Rzepa, popychając udzielających się wcześniej, młodych Wojowników w stronę dumnej z siebie Bryzowej. — Ich przynajmniej nikt nie poniża.
— Oh a jak ich nazwałaś droga Rzepo? — parsknęła nasza Gwiazda.
— Przecież to nie powód do krytyki, a co dopiero upokorzenia — usłyszałam głos pchniętego wojownika. Tego milszego.
— Ciepła Pleśń i Omszone... Omszo... — urwała Rzepa, która wyglądała, jakby zapomniała, jak nazwała własne dziecko. O dziwo dalej była rozbrajająco uśmiechnięta. — Omszona Krtań, oczywiście, bo jak inaczej!
Ciepła Pleśń. Naprawdę nazwała go Ciepła Pleśń. A jednak wyglądał dumnie.
— Nie? — duknęłam zaskoczona jego słowami, skupiając na nim całą swoją uwagę. Byłam przekonana, że noszę absolutnie najbrzydsze, najpodlejsze miano świata. Zrobiło mi się ciepło na serduszku, słysząc, że nie wszyscy tak uważają.
Bryzowa Gwiazda wybuchła śmiechem.
— Szkoda mi cię mały — powiedziała do Ciepłej Pleśni.
— Przynajmniej Ciepły ma mózg, nie to, co niektórzy. — Skwitowała Rzepa.
— Nie, moim zdaniem nie — mruknął cicho w odpowiedzi, zawstydzony Ciepły.
— U nas bez większych zmian — powiedział Jazgot, zmieniając temat. — Sytuacja jest stabilna, mamy ładny miot, który niedawno stał się uczniami. Wciąż jednak sytuacja z Szyszką nie jest rozwiązana. Wydawać by się mogło, że liderka Tenebrisu bardziej przejmie się faktem, że morderca dzieci jest na jej terenach, ale najwyraźniej się myliłem. Ataki włóczęgów jednak ustały, co jest dobrym znakiem.
Byłam mu wdzięczna za to, że zmienił temat. Uśmiechnęłam się do niego niemrawo. Niepokoiło mnie jednak słuchanie o mordercy dzieci. Jak wiele rzeczy mnie ominęło, kiedy pogrążyłam się w żalu i rozpaczy po śmierci matek?
— Sprawa jest w toku — powiedziała zastępczyni Ciemnych.
Manacik natomiast korzystając z tego, że uwaga zeszła ze mnie i innych, świeżo mianowanych Wojowników, podszedł do Bryzowej. Mimowolnie podsłuchałam, co mówił.
— Bryzowa, nie wiem, czy zauważyłaś, ale wydaje mi się, że Nieuchwytce nie podoba się nowe imię. Myślisz, że można by coś z tym zrobić? Mógłbym spróbować wymodlić się do Gwiezdnych o znak, czy to na pewno był taki dobry pomysł, wiesz.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Manaci Olbrzym był kochany.
— Jej imię to kara Manaci Olbrzymie, nie ma się jej podobać — burknęła liderka.
— O co chodzi z tym mordercą? — usłyszałam głos Ciepłego.
Słuchanie kilku rozmów jednocześnie było odrobinę… Konfundujące.
— Kara od Przodków? Dziwna sprawa, wydaje mi się, że wśród nich obecnie znajdują się jej mamy. To chyba nie ma sensu, prawda? Czy one chciały, żeby się tak nazywała?
Medyk trafił w punkt. Poruszył kwestię, którą podejrzewałam. A odpowiedź liderki tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że moje imię wymyśliła z czystej złośliwości i pogardy względem mnie:
— Tak, nie wtrącaj się w to i siedź w swoich ziołach Manacie — zawarczała.
— A wiesz, przyszedł taki pan i zjadł dziecko — powiedziała spokojnie Rzepakowa synowi. — Czekaj! Przyszedł pan i zjadł dziecko! Halo, zróbcie coś z tym! — Obudziła się nagle.
— Zjadł dziecko?
Zrobiło mi się niedobrze.
— Obiecano nam, że sprawa zostanie rozwiązana. Morderca zamordował i pożarł dziecko Bezgwiezdnych. Mijają księżyce, a my wciąż nie słyszymy ani słowa o sprawiedliwości. — Ciągnął Jazgot.
— Czekaj co kurwa? W klanach łazi jakiś popierdolony kanibal sadysta i nic z tym nikt nie robi? Popierdoliło was? — Włączył się znów Omszona Krtań. Szczerze mówiąc, bardziej pasowało mi do niego Pyskaty Mech i dalej miałam zamiar nazywać go tak w głowie.
— Wystarczyłoby na chwilę uruchomić słuch. Zastępczyni powiedziała właśnie, że sprawa jest w toku. — Wtrącił czarny wojownik z Tenebrisu.
W jego lodowato niebieskich oczach było coś, przez co wzdrygnęłam się mimowolnie i odwróciłam wzrok. W głowie mi się kręciło od słuchania o morderstwach. Nie przypominaj sobie Ciemnej Gwiazdy, nie przypominaj sobie Ciemnej Gwiazdy, nie przypominaj…
— Owszem, słyszałem. Tak samo jak księżyc temu. I jeszcze jeden. I jeszcze jeden. Rozumiesz zapewne nasz niepokój. — Jazgot nie dawał za wygraną.
Gdzieś w międzyczasie Manaci wrócił do mnie i Cynamonowej.
— Liderka mogłaby równie dobrze powiedzieć, że morderca został schwytany, a sprawiedliwość wymierzona, aby was nie niepokoić. Zamiast tego dzieli się informacją, że wciąż pracuje nad sprawą. Wolicie może, żeby przypadkowego wojownika stracić i zrzucić na niego winę? Jedno złe oskarżenie i ktoś przypłaci życiem. To już nie jest bawienie się w obrzucanie się głupszymi imionami albo wojenki, bo liderki nie mogą się dogadać. — Mówił spokojnie ciemny pies.
— Bezgwiezdni, czy potrzebna wam pomoc w schwytaniu sprawcy? — spytała znikąd Rzepakowa.
Z jej kompetencją wyobrażałam sobie, jak zaczyna obrzucać gównem śledczych za każdym razem, kiedy coś idzie nie po jej myśli.
— Brawo, czarny wojowniku, wreszcie ktoś mówi z sensem. — Odparł mój brat.
Miałam mieszane uczucia do tej rozmowy. Nie potrafiłam jeszcze zająć stanowiska w tej sprawie. Usiłowałam odrzucić swoją traumę na bok i wsłuchać się w dyskusję mimo tego, że kręciło mi się już w głowie i zaczynało powoli brakować tchu.
— Owszem, zdaję sobie z tego sprawa — odparł Jazgot, kiwając na swojego rozmówcę głową. — Jesteśmy wdzięczni za szczerość. Chce jedynie przypomnieć, że od jej śmierci minęło ponad dziewięć księżyców. Zdążyły narodzić się nam kolejne mioty, podobnie jak wam. A jednak wciąż krąży nad nami to samo widmo. Nie chcemy oskarżać złej osoby. Chcemy jednak, by dzieci spały spokojnie. Wasz klan ma czterdzieści psów? I w dziewięć księżyców nie usłyszeliśmy nawet o podejrzanym.
Dalszą część skierował do Płomiennej.
— Dziękuję, liderko — uśmiechnął się. — Na razie liczymy na Tenebris. Nie wiem, jak można nam pomóc.
— Bryzowa Gwiazdo, uważam, że Ventus powinien się zaangażować i pomóc Bezgwiezdnym znaleźć sprawcę. Niedługo wróg może przejść i na nasze terytorium.
Zacisnęłam zęby. Bracie drogi, dlaczego chcesz cokolwiek załatwiać z tą szajbuską?
— Pamiętajcie, że zawsze jesteśmy gotowi pomóc. Sprawa wygląda na bardzo poważną, dlatego chcielibyśmy rozwikłać zagadkę. — Odpowiedziała Rzepa, jakby nagle jednak nabrała rozumu i odpowiedzialności.
Może źle ją oceniłam?
— Nie będę się mieszać w ich przepychanki, to ich sprawa — zmarszczyła brwi Bryzowa. — Podwoimy po prostu patrole na naszych terenach.
I już wiedziałam, jakie stanowisko zajmę. Pomocy Bezgwiezdnym. Byle nie mieć tego samego zdania, co ta stara wiedźma.
— Rzepakowa Gwiazdo, z całym szacunkiem, na jednej wojnie nie wyszliście korzystnie. Mieszanie się w sprawy załatwiane przez inny klan może teraz nie być najrozsądniejszym wyjściem. — Odpowiedział liderce czarny wojownik Tenebrisu, który rozmawiał z Jazgotem. To jemu odpowiadał dalej — To nie zmienia faktu, że sytuacja jest na tyle poważna, aby nie rzucać oskarżeń na prawo i lewo. Proponuję tymczasowo podwoić patrole w klanach i ze szczególną uwagą przypatrzeć się szczeniętom, żeby się nie wymykały.
Krzemienny dyskretnie ruszył się w stronę Jazgotu i wyszeptał mu coś. Zacisnęłam zęby.
— Myślę, że w tym wypadku bagatelizujecie sprawę. Jesteśmy niezwykle wdzięczni Rzepakowej Gwieździe za chęć pomocy. Wojna nie była spowodowana działaniami Industrii, a Flumine, więc nie wiem skąd ten przytyk. Powtórzę to, o co pytałem wcześniej. Ile mamy czekać? Aż wszystkie dzieci w klanach dorosną, czy aż ucierpi szczenię w Industrii lub Ventusie? Wtedy zostanie to wzięte na poważnie? — Jazgot był uparty.
Po tym uśmiechnął się do Krzemiennego Pazura i odpowiedział mu coś.
— Czy tylko my nie mamy wody? — spytał Krzemienny głośniej.
— Nie, nas także spotkały problemy ze znalezieniem czystego zbiornika wody — rzekła Rzepa.
— Zastosować się do tymczasowego rozwiązania. Nie wiem, jak w waszych klanach, ale u nas nie rzuca się oskarżeń bez powodu, ani nie posyła na śmierć niewinnych wojowników. Wojna między Wodnymi a Płomiennymi nie leży w moim kręgu zainteresowań, jak sam zauważyłeś, mamy poważniejsze sprawy na głowie niż przepychanki w innych klanach. Szukamy mordercy. — Wojownik Cienistych wciąż brzmiał na spokojnego. Chłód w jego głosie nie zmienił się.
— Tymczasowe rozwiązanie trwa od wielu księżyców. Pytam ponownie, czy możemy spodziewać się jakiegokolwiek werdyktu? Czy lepiej czekać, aż zamordowane zostanie któreś ze szczeniąt z innego klanu?
— Werdykt zapadnie, kiedy będziemy pewni sprawcy. Nie będziemy rzucać fałszywych oskarżeń. Nie będę się powtarzał.
Oboje byli stonowani, ale czułam między nimi napięcie.
— Czyli powinienem zapowiedzieć, żeby wszyscy strzegli swojego potomstwa. Ponieważ Tenebris nie jest w stanie znaleźć mordercy w swoim gronie. Czy jest aż za dużo możliwości?
— Następne zgromadzenie, Jazgot — warknęła w końcu zastępczyni. — Dostaniesz swojego winnego do następnego zgromadzenia.
— Dziękuję zastępczyni. — Jazgot kiwnął łbem.
Do mnie zaś podeszła Cynamonowa.
— Dzięki, że mnie poparłaś Żałobna Pieśni! — uśmiechnęła się.
Może jednak nie była taka przemądrzała i irytująca?
— Dziękuję, że odważyłaś się zabrać głos, zanim znieważyły to miejsce. Szkoda, że nikt nas nie słuchał.
— Czy są jeszcze jakieś tematy do obgadania? — zapytał Jazgot, widząc, że inne psy zaczynają się rozchodzić.
Wzięłam głębszy oddech, wyszłam znów na środek i zabrałam głos raz jeszcze, sądząc, że nikt inny tego nie zrobi. Nie traciłam nadziei, że nie jest jeszcze za późno na jakieś zjednoczenie.
— Susza dotyka nas wszystkich, jak mniemam. My, Wietrzni, mamy utrudniony dostęp do wody, ale podejrzewam, że nie jesteśmy jedynym klanem z takim problemem. Jeśli mogę zasugerować... Dobrze byłoby, gdybyśmy wszyscy wzajemnie wspierali się w tych trudnych chwilach. Mimo konfliktów między nami, mimo sporów i nieporozumień, jesteśmy rodziną. Rodziną czterech klanów wierzących, ale także piątego — naszych braci, którzy zboczyli ze ścieżki wiary. Jednakże dalej są naszymi bliskimi, nie powinniśmy ich z tego powodu odtrącać i skazywać na cierpienie. Proszę, miejmy dla siebie litość w tych trudnych chwilach. Znajdźmy w sobie trochę zrozumienia i pomóżmy sobie nawzajem przetrwać. Nie wyobrażam sobie, aby na następnym zgromadzeniu doszły do nas wieści o tragicznych stratach w którymkolwiek z klanów. Apeluję o pomaganie sobie wbrew napiętej sytuacji, bowiem Gwiezdni na pewno woleliby, abyśmy wszyscy żyli w pokoju i wspierali się wzajemnie.
Nikt mi nie odpowiedział.
***
Dni najcieplejszej pory mijały wolno. Zdecydowanie zbyt wolno. Susza trwała w najlepsze, sprawiając, że upolowanie czegokolwiek stało się naprawdę problematyczne. Zaczęłam nawet po cichu rozważać upolowanie kopytnego stworzenia w stadninie, ale odrzuciłam tę myśl. Dwunożni szybko zorientowali się, kto za tym stoi. Zauważyliby naszą obecność i pewnie staraliby się nas pozbyć. Prawdę mówiąc, po Zgromadzeniu nie wyobrażałam sobie, żeby w takiej krytycznej sytuacji którykolwiek z innych klanów miał nam pomóc. Wszystko przez Bryzową Gwiazdę. Beznadziejną, starą wiedźmę i jeszcze gorszą liderkę.
Głód zaglądał nam w oczy i mimo tego, że wcale nie chciałam tego robić, czułam, że nie mam wyjścia. Korzystając z tego, że liderka nie wyżyła się na mnie, wystawiając mnie znów na wszystkie, rzeczywiście podwojone po Zgromadzeniu patrole, wymknęłam się z klanowych terenów, aby jedzenia poszukać chociażby u Dwunożnych. Nawet jeśli jedzenie to mogłoby nam zaszkodzić, czułam, że jesteśmy przyciśnięci do muru i kończą nam się możliwości.
Byłam w końcu najszybszą samicą w klanie, jeśli nie we wszystkich czterech klanach. Bez problemu szło mi dogonienie potencjalnych ofiar. Byłam tą, której udawało się wyłapać zające na polu, nim schroniły się w swych norach, czy nawet zdążyć skoczyć na jakiegoś ptaka, nim odleci. Ale kilka uszatych czy skrzydlatych stworzeń to było za mało, żeby wykarmić cały klan.
Postanowiłam wpierw obejść tereny neutralne, od których dwunożni trzymali się z dala. Tak w ramach ostatek nadziei, która tli się jeszcze we mnie i podpowiada mi, że może zdołam upolować cokolwiek, zamiast liczyć na resztki tych dziwnych kreatur. Żałowałam, że nie mogę udać się na dawne tereny klanów. Wciąż królował tam Quintus, o którym Biała Zamieć opowiadała nam różne historyjki, kiedy byliśmy mali. Oni na pewno nie mieli problemu ze zwierzyną. Zacisnęłam zęby. Rzeka i wszystko za nią znajdowało się przecież tak blisko… Graniczyło z naszymi terenami. Tak niewiele dzieliło nas od domu. Nie poznałam go. Nie widziałam na żywo. Nigdy nie śmiałam sprzeciwić się kodeksowi w takim stopniu i narazić swoje życie, aby odkryć, jak to wszystko tam wyglądało. Ale słysząc wypowiedzi starszyzny, czułam w sercu tęsknotę za miejscem, do którego nigdy nie miałam wstępu. Urodziłam się za późno, żeby moje łapy mogły je pamiętać. Nigdy go nie dotknęły.
Opuszczony dworzec kolejowy nie był miejscem, w którym spodziewałam się znaleźć dużą ilość pożywienia. Niemniej jednak udałam się go sprawdzić, nie było w nim bowiem nigdy tłumów dwunożnych, a ja możliwie najbardziej pragnęłam odsunąć od siebie postanowienie o znalezieniu jedzenia w miejscach, do których uczęszczali. Przyłożyłam nos do ziemi, wytężyłam także słuch, pozwalając wzrokowi odpocząć na chwilę. Docierał do mnie zapach niewielkiej zwierzyny, prawdopodobnie gryzoni, ale też wiele psich, starych zapachów. Rozpoznawałam te od Cynamonowej Pestki albo Manaciego Olbrzyma, w końcu jako medycy, którym do starego budynku daleko nie było, udawali się tu stosunkowo często, by poszukać ziół. Wyczuwałam też swąd Wodnych, czerpiących swoje zapasy nie tylko z targu. Gdzieś nawet tliła się delikatna woń Cienistych, ale to nie na niej skupiłam swoje zainteresowanie. Szczury. Małe, ofutrzone stworzenia z długimi, łysymi ogonami. Musiały zamieszkać tu wiedząc, że nie grozi im tutaj niszczycielska siła dwunożnych. Biedne stworzenia narażone były na polujących wojowników. Tropiąc świeże ślady małych, szczurzych stópek usprawiedliwiam się w myślach, że albo oni, albo my. Na świecie bowiem nie było litości i żeby ktoś przeżył, ktoś inny musiał zginąć. Trochę mnie to przerażało, ale z wiekiem zaczęłam przyzwyczajać się, że taka kolej rzeczy. Chociaż nie do końca rozumiałam, dlaczego znalazła się w tym Złota Gwiazda, Biała Zamieć czy też Migoczące Światło. Jakie życie sprawiło, że moja rodzina musiała je stracić? Czy Gwiezdni nie otoczyli ich wystarczającą opieką? Potrząsnęłam łbem. Nie czas na przemyślenia o sensie życia. Migoczące Światło chciał, abym ruszyła naprzód, a ja musiałam sprawić, aby moje skupienie przeszło w pełni na polowanie. Nawet jeżeli jedynymi moimi ofiarami miały być teraz szczury. Może chociaż szczenięta się posilą…
Pojedynek z grupą szczurów nie był niczym imponującym. Byłam szybsza, zwinniejsza i naturalnie silniejsza, niż one. Pokonałam piątkę całkiem sporych osobników, a ponieważ nie znajdowałam się obecnie jakoś szczególnie daleko od klanu, zdecydowałam się zawrócić i odnieść je na stos.
Wychodząc z wielkiego, opuszczonego budynku starego dworca doceniłam bardzo cień, który w nim istniał. Na otwartej przestrzeni bowiem z nieba lał się bezlitosny żar, który sprawiał, że każda żywa istota natychmiast żałowała swojego istnienia. Po zaledwie kilku minutach zaczynałam zazdrościć szczurom, które niosłam w pysku. One były martwe. Ich ten gorąc absolutnie nie obchodził. Przebiegłam prędko przez tory i wleciałam do Stadniny jak oparzona. Czułam, że niewiele brakowało, abym naprawdę została naznaczona poparzeniami. A przecież wcale nie przebyłam ogromnego dystansu, wręcz przeciwnie.
Zabawne było to, jak często Gwiezdni zsyłali mi takie swoje… Lekcje życia. Dzisiaj przykładowo pouczyli mnie, co się dzieje, kiedy rozpędzisz się za bardzo i nie zastanowisz, czy na pewno na drodze przypadkiem nie znajdzie się jakiś pies z klanu. Wpadając niczym burza do środka, kierując się od razu w stronę stosu jedzenia (który wyglądał naprawdę, ale to naprawdę miernie) nie przewidziałam, że będzie przy nim sporej wielkości, biało-brązowa samica o pięknych, chłodno niebieskich oczach i średniej długości, niesamowicie zadbanej sierści. Zdążyłam zobaczyć tylko poszerzające się źrenice i niewystarczająco szybki refleks. Bo kiedy przyuważyła lecącą w jej stronę kupę futra, którą byłam, było już za późno. Wleciałam w nią z impetem. Pisnęła tylko, kiedy toczyłyśmy się obie przez kilka solidnych susów zająca, aby wreszcie wyhamować. Szczury, które trzymałam w pysku za ogon, poleciały we wszystkie strony świata. Na szczęście były truchłem, więc nie mogły z tych stron uciec. Ja, gdybym się uparła, uciec bym mogła. I naprawdę chciałam, widząc jej spojrzenie. Cedrowy Deszcz była wojowniczką prawie dwukrotnie starszą ode mnie. Powszechną wiedzą jest, że raczej nie wypada wlatywać w inne psy z pełną prędkością. Tym bardziej w inne psy, które były ode mnie starsze.
— Przepraszam! Przysięgam, to był wypadek! Nie poturbowałam cię za mocno? O rany, jestem straszną niezdarą i w ogóle — wpadłam w słowotok, skacząc wokół suczki, która powoli, z gracją (której mi brakowało) podnosiła się z podłoża, patrząc na mnie mało przyjaznym wzrokiem.
Nie miałam jej tego za złe. Nie wiem, czy ktokolwiek patrzyłby na mnie przyjaźnie, gdyby padł ofiarą takiego incydentu, jak przed chwilą Cedrowa.
— Masz szczęście, że i tak wybierałam się do medyka — syknęła obolała.
Brzmiała inaczej, niż zwykle. Musiała być przeziębiona, bo jej głos był odrobinę inny. Trochę jakby miała przytkany nos. Nawet na pewno. Przecież powiedziała, że wybierała się do medyka.
— Tak, wybieranie się do medyka bywa ważne. Tak — wymamrotałam, zerkając nerwowo w stronę stadniny przeznaczonej właśnie medykom.
— Nie dotykaj mnie. Najlepiej po prostu mnie zostaw — powiedziała, kiedy chciałam pomóc jej pozbyć się siana z sierści.
Wspominałam już kiedyś, że w Stadninie absolutnie wszędzie wala się siano?
— Dobrze, ja… Tak. Miłego dnia — odbiegłam od niej, niemal potykając się o własne łapy, aby pozbierać szybko te nieszczęsne, szczurze ciała i czym prędzej zniknąć stąd.
Cieszyłam się, że Bryzowa Gwiazda nie widziała, co się właśnie stało. Byłam pewna, że gdyby była naocznym świadkiem, nie odpuściłaby mi do końca życia, albo znowu zmieniłaby mi imię na coś jeszcze gorszego w stylu Taranującej Pieśni, albo Żałobnego Taranu.
Dlatego właśnie, zanim liderka usłyszała w ogóle o całym zajściu, poleciałam dalej polować na coś większego, niż banda gryzoni. Tereny Ventusu opuściłam tak szybko, jak mogłam. I dopiero wtedy dopadło mnie zwątpienie. Zaczęłam też żałować sprintu, bo niesamowicie chciało mi się pić. Wokół nie dość, że nie widziałam żadnego źródła, to jeszcze nie mogłam pochwycić ani jednego tropu, który mógłby być czymś wartościowym.
I wtedy spadła na mnie, niczym grom z jasnego nieba, ona — delikatna, bardzo słaba woń sarny. Natychmiast porzuciłam swoje plany udania się na targ i wytężyłam swój umysł, aby za wszelką cenę nie zgubić obiecującego tropu. Szłam dosłownie na skraju terenów Cienistych, modląc się, aby zwierzę nań nie przebywało. Miałam dość rozumu, aby nie zadzierać z Tenebrisem. Skoro od księżyców grasował pośród nich morderca, który dopuścił się czegoś tak okropnego, jak zjedzenie innego psa — w dodatku dziecka — trafienie na ich tereny byłoby skrajną głupotą. Może i brakowało mi którejś klepki, ale na pewno nie tej, która ignorowałaby tak oczywiste zagrożenie.
Ku mojej radości, zapach ofiary nasilił się. Już chciałam ruszyć biegiem w jej stronę, kiedy instynkt nakazał mi się zatrzymać. Ze smutkiem spojrzałam przed siebie. Gdzieś tam, już nie tak daleko, była ta cholerna sarna od siedmiu boleści. A ja nie mogłam nawet dostać się do niej, bo wiem, co czekałoby mnie po przejściu kilku następnych kroków. Woń Ognistych była tu bardzo wyraźna. Dotarłam aż nad ich tereny. Stałam więc jak kołek przy granicy. Żar z nieba nie ustępował, a ja wpatrywałam się wciąż z utęsknieniem w jeden punkt. Na domiar złego, w moją stronę zbliżał się trzyosobowy patrol.
— Ciepła Pleśń? — zapytałam, chociaż rozpoznałam już wojownika.
— Żałobna Pieśń? Nie powinno cię tu być — odpowiedział.
— Nie przekroczyłam granicy — rzekłam spokojnie, mimowolnie uśmiechając się na jego widok.
— To prawda — przyznał po chwili. — Co tu robisz?
— Łudziłam się, że uda mi się znaleźć zwierzynę na terenach neutralnych. U nas zaczyna jej brakować. Jak widzisz, nie znalazłam. — Westchnęłam.
Samiec pokiwał głową. Zapadła niezręczna cisza. Nie wiem, czy się przegrzałam, czy coś tak zupełnie bez powodu strzeliło mi do głowy, kiedy zapytałam:
— Może chciałbyś się przejść po zakończeniu patrolu?
<Ciepły? I did it!>
[6061 słów, Żałobna Pieśń otrzymuje 60 punktów doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz