20 września 2021

Od Liliowej Łapy do Cedrowego Deszczu

Cedrowy Deszcz została moją mentorką. 
Oceniłam suczkę stojącą przede mną krytycznym wzrokiem. Zmrużyłam powieki, smakując powietrza — jej zapach byłby całkiem przyjemny, gdyby o siebie dbała, bowiem śmierdziała potem. 
— Mentorko? — zbliżyłam się do niej, przekrzywiając w skupieniu głowę. Wykrzywiłam szczękę, przyglądając się wojowniczce z uwagą; Cedrowa patrzyła się wszędzie, tylko nie na mnie. — Myślałaś czasem, żeby wysmarować się kwiatami? O, na przykład różami, pachną odurzająco słodko, jednak myślę, że do ciebie najbardziej pasowałyby ciemne astry, czy inne, bardziej delikatne. Mocne kwiaty nie są dla ciebie, łatwo by cię przyćmiły. — przerwałam na chwilę, by wziąć wdech. — Masz całkiem ładne futro, nie kręcone, ale zawsze coś. A to… O FUJ, CHOLERA, SUKO, ZABIERZ TO ODE MNIE!!! 
Cedrowa zamrugała zdziwiona oczami, zdezorientowana spoglądając po otoczeniu. 
Po chwili spuściła wzrok, podczas gdy ja biegałam spanikowana po pomieszczeniu, piszcząc głośno. Na jej łapie znajdował się paskudny, tłusty kleszcz. Przerażona nie na żarty, odbiegłam od wojowniczki, najdalej jak mogłam, przyciskając się ciałem do rogu pomieszczenia. Wywaliłam z przerażenia oczy. Stałam sparaliżowana, obserwując kątem oka robala. 
— Zabierz… to… ode mnie… — ponowiłam prośbę drżącym szeptem. 
Nagle Cedrowa schyliła głowę i zacisnęła zęby na pasożycie. Wyrwała go ze skóry, a naokoło trysnęła krew. 
Myślałam, że zemdleję. Zatoczyłam się. 
— Cholera — po chwili spokojnie powiedziała wojowniczka, przyglądając się swojej kończynie. — Źle ugryzłam. Chyba jego tyłek został mi w łapie. 
Oczy wpadły mi do czaszki, a ja zatoczyłam się, tak jak pokazywała Sarenka. Lekko drżąc, zemdlałam.

***

Z obrzydzeniem zezując, by przyglądnąć się mysiej żółci, którą trzymałam na kupce mchu nabitym na patyku, weszłam do legowiska starszyzny.
Nie rozumiałam, dlaczego akurat mi przypadło wyciąganie kleszczy starszyźnie. Przecież to takie ohydne! A co, jak przeskoczą na mnie? Paskudztwo. Poczułam, jak resztki myszy podchodzą mi do gardła. 
— Dzień dobry! — mruknęłam niewyraźnie, gdyż trzymana w zębach gałązka utrudniała mi mówienie.
— Przyszłam zobaczyć, czy macie kleszcze i w razie czego wam pomóc. O, może pani chce pierwsza?
— zwróciłam się do najstarszej w legowisku suczki. Zaraz potem mrugnęłam do dziadków. — Wybaczcie panowie, ale suczki mają pierwszeństwo. 
Starszyzna zaśmiała się ochrypłymi głosami. W zasadzie to ich nawet lubiłam, jeśli tylko nie musiałam ich moczyć w tej żółci, ble. 
Podeszłam do jednej z babci, sprawdzając, czy nie ma w sierści kleszczy. Przebierałam łapami jej sierść, co jakiś czas widząc przyczepionego do skóry pasożyta. Z przymrużonymi oczami i natłokiem myśli uniosłam gałąź, niepewnie dotykając kleszcza zamoczonym w żółci mchem. Robal udusił się, z plaskiem opadając na podłogę. Znów zakręciło mi się w głowie. 
— Wszystko w porządku? — starsza rzuciła mi spojrzenie przez bark, na co delikatnie pokiwałam głową, zbyt przerażona, by wykonać większy ruch. Kleszcz leżał tuż przede mną. 
Była wojowniczka podniosła łapę, miażdżąc ciałko robala. Odrzuciłam głowę w tył, a patyk z mysią żółcią niemal wyleciał mi z pyska. 
— Och, współczuję. Biedna jesteś — mruknęła babcia, wstając. Jej stawy trzasnęły cicho. — Daj ten badyl, widać, że to nie na twoje nerwy. 
— Nie, nie… — wyjąkałam, jednak jeden ze starszych psów mi przerwał. 
— Przecież mamy zęby i łapy, daj spokój. Sami możemy o siebie zadbać. 
Wlepiłam w niego przerażone spojrzenie, a łapy znów zaczęły mi się trząść. 
Dziadek podszedł do mnie, wyrywając mi z pyska gałązkę. Przytknął mech z żółcią do miejsca na głowie suczki, w którym siedział naprawdę olbrzymi kleszcz. 
Piszcząc głośno, wybiegłam z legowiska, odprowadzana własnym echem.

<Cedrowy Deszcz?>
[558 słów: Liliowa Łapa otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia oraz 2 Punkty Treningu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz