19 września 2021

Od Lodowego Przebiśniegu CD Żonkila

 Lodowy był tą najdziwniejszą postacią w każdym fantasy uniwersum. Dlaczego? Otóż na pewno kojarzycie tego jednego magika, który oddalił się od cywilizacji, sam sobie zbudował domek albo zasiedlił się w jakimś opuszczonym „nikt nie wie czym” i eksperymentował tam, próbując coś stworzyć? Zazwyczaj taki delikwent miał bardzo długą, siwą brodę i nikt nie wiedział, czy na pewno jest człowiekiem, bo z wyglądu przypominał kogoś, kto przeżywał już kolejny wiek. Lodowy jest właśnie takim magikiem, jednak z powodów stosunkowo prostych (psy nie potrafią czarować) nie posługuje się magią, lecz glonami. Aż nie trudno sobie wyobrazić jakie myśli plączą się po głowie czarnofutrzastego towarzysza, który z pewnością szuka możliwości ucieczki.
Młodszy pies, strasznie rozgadana i towarzyska suczka, nie chciała jednak opuścić Lodowego na krok. Szła z nim prawie tak, jak ojciec z dzieckiem, który tłumaczy bobaskowi, co jest czym. Biały pies jednak nie tłumaczył Lotos prostych rzeczy, lecz opowiadał jej o morskich roślinach i żyjątkach, które przez lata swoich „badań” odkrył oraz obserwował.
Prawda o Lodowym jest również taka, że od dawna nie widział się z żadnym innym psem — a towarzysze klanu zapewne zapomnieli o tym, że żyje; bo kto pamiętałby dziwaka, który podczas dawnej wojny przydawał się do wielu rzeczy, był szanowanym strategiem, o wysokiej inteligencji, chociaż bardzo młodym? Wszyscy, którzy zapewne przeżyli tamtą masakrę, pozwolili wspomnieniom odejść i nie opowiadają już dłużej własnemu potomstwu legendy o białym bohaterze; bohaterze, który ratował klan, chociaż wcale nie musiał tego robić i sprawił, że duża część wojowników uszła z życiem.
— Jest pan medykiem? — zapytał rozweselony, ciekawski szczeniak.
Ogon suczki chodził na wszystkie strony, kiedy Lodowy wolnym krokiem zmierzał ku terenom Ventus. Tak dawno tam nie był, że wątpił, czy wszystko uda mu się pokazać.
A gdyby tak...
— Wojownikiem — odpowiedział, rozglądając się na dwie strony, bo nagle wpadł na genialny pomysł oszukania suczki i pójścia tylko tam, gdzie nie znajdą nikogo, tym samym pomijając większość terenów. — Chodźmy tędy. — Wskazał łbem w kierunku, tak zwanym, lewym (Lodowy to prawdziwy lewak).
Starszy pies, który wyglądał, jak mentor Lotosu wlókł się za nimi, niezadowolony z faktu, że został troszeczkę odsunięty na bok. Wielokrotnie próbował coś powiedzieć, lecz w tym samym momencie odzywał się szczeniak, jakby wyczuwała, że Żonkil zacznie narzekać. Lodowy zaś pokazywał przyszłej wojowniczce okrojone tereny Ventus, a na każde pytanie „dlaczego nie pójdziemy do obozu” odpowiadał, że zapomniał drogi.
— Nie brzmi to zbyt przekonywająco — burknęła niezadowolona Lotos.
— Mam kiepską orientację w terenie.
Żonkil odchrząknął.
— Myślę, że możemy już wrócić do siebie.
Lotos zaczęła jęczeć i pokazywać całemu światu, jak bardzo nie chce wracać skąd przyszła, Żonkil natomiast pozostawał nieugięty, chociaż wyglądał, jakby sobie nie radził ze szczeniakiem.
— Skąd tak właściwie jesteście? — zapytał. — Czuje zapach... sam nie wiem czego, bo mój nos przyzwyczaił się do zapachu glonów, mam nadzieje, że rozumiecie.
— Z Tenebris — odpowiedział pospiesznie starszy, chcąc wyprzedzić małą gadułę, która zapewne bez ogródek zdradziłaby ich prawdziwą tożsamość.
Żonkil będąc bardzo sceptyczny i ostrożny pomyślał, że Lodowy zareaguje agresywnie na wieść, że spotkał się z Bezgwiezdnymi. Prawda była jednak taka, że Lodowy, ładnie mówiąc, miał to w dupie.
— Och — zamyślił się. — To fajnie.
— Ale my nie...
— Tak, też myślę, że to fajnie. — Żonkil rzucił Lotos ukradkiem wrogie spojrzenie. — Nazywam się Stokrotkowy... Korzeń, a to jest Kamykowa Łapa. — Uśmiechnął się, jakby chciał, by wszystko, co powiedział zabrzmiało prawdziwie.
Lodowy z początku nic nie odpowiedział, patrząc się na dwójkę nieznajomych, analizując informacje, których mu właśnie udzielono.
— Dlaczego Stokrotkowy? — Zmarszczył pysk. — Zupełnie ci to imię nie pasuje. — Przyjrzał się towarzyszowi. — Wyglądasz bardziej na...
Śnieg. Dużo śniegu. Biel — jeszcze więcej śniegu. I on. Stał pośród krwawych smug na białym puchu. Serce łomotało mu w piersi. Chciało się wydostać, uciec z klatki, zwanej żebrami i uciec na wolność, tak jak jego pobratymcy, który pustymi, chłodnymi oczyma wpatrywali się w nicość; ale stał też i on. Obcy. Pośród czerwieni, nie odrywając wzroku od małej choinki, pokrytej śniegiem.
Wyglądał jak żółty kwiat, który przynosi nadzieję oraz broni wspomnień.
Patrząc na nowopoznanego, czuł, jak przed jego oczyma otwiera się zbiór ksiąg, w których zostały zapisane szczegółowo sytuacje z tamtych dni.
—...żonkila — dokończył, mrużąc oczy i na chwilę zapominając miejsca, w którym się znalazł.
Dziwne.
— Och. — Rozejrzał się nerwowo. — Tak myślisz?
— Jakbym tak nie myślał, to bym o tym nie mówił.
— Fakt.
Patrzyli się na siebie w ciszy, jakby wyżerali sobie dusze bez wiedzy młodej uczennicy.

<Żonkil?>
[711 słów: Lodowy Przebiśnieg otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz