14 września 2021

Od Żałobnej Pieśni — „Na ratunek 112” [przygoda#26]

Ceremonia mojego mianowania wciąż była niczym świeża rana. Kiedy już wydawało mi się, że zasklepia się, aby pozostać jedynie blizną, niewygodnym wspomnieniem, a ja mogę ruszyć dalej, przez moje ciało przechodziły nieprzyjemne dreszcze, gdy niespodziewanie słyszałam swoje miano. Żałobna Pieśń. Nie za każdym razem reagowałam na nie źle. Czasem spływało to po mnie i odnosiłam wrażenie, że jestem nareszcie gotowa, aby unieść dumnie pysk i nabrać wystarczająco dystansu do sytuacji. Zawsze wtedy zjawiała się Bryzowa Gwiazda. Jej paskudny, irytujący głos niszczył cały postęp. Zabijał zebraną małymi kroczkami pewność siebie. Zwracała się do mnie zawsze z wyraźną pogardą, jakby świadomie niszczyła resztki mojego poczucia własnej wartości. W tym tempie nie sądziłam, że kiedykolwiek zaakceptuję obecny stan rzeczy. Nawet, jeśli po zgromadzeniu klanów (paradoksalnie do tego, co działo się na moim pierwszym) czułam się trochę lepiej. 
Pora opadających liści zjawiła się powoli, wprowadzając na nasze ziemie subtelne zmiany. Koszmarne temperatury spowodowane suszą nie zniknęły z dnia na dzień, ale każdy kolejny wschód słońca zwiastował narastającą ulgę i warunki do życia. Z nieba spadały kolorowe liście, a ja mimowolnie odczuwałam radość z powodu tych pięknych barw. Nawet wiedząc, że zaraz po niej nastanie pora nagich drzew nie mogłam powstrzymać tej odrobiny szczęścia, która pomogła mi w szukaniu zalet każdego dnia, cieszeniu się z drobnostek. Szybko życie dało mi znać, żebym przypadkiem tą odrobiną szczęścia się nie udławiła. 
Coraz częściej z tyłu głowy pojawiała mi się myśl, że dbam o ten klan znacznie bardziej, niż obecna liderka. Pora opadających liści niosła nie tylko ukojenie, o którym już wspomniałam. Znaczyła ona także więcej parszywych pułapek dwunożnych. Te właśnie, przykryte pod liśćmi, zbierały swe żniwa w postaci mniej uważnych wojowników, jak na przykład Makowego Wzgórza. Całe szczęście, że zobaczyłam ją przypadkiem, udając się na polowanie w inną stronę, niż zwykle się udawałam. Straciła już trochę krwi na szarpaninie z wnykami, z których nie była w stanie samotnie się wyswobodzić. Metalowa, okrągła pułapka z kolcami, która zacisnęła się, zginając w połowie, kiedy samica nieuważnie postawiła łapę prosto w jej szpony. Wyglądała bardzo boleśnie i sądząc po minie Makowej, była bardzo bolesna. Za pomocą kilku patyków udało nam się wyswobodzić kończynę, zanim wojowniczka całkowicie straciła w niej czucie. Pozwoliłam jej oprzeć się o mnie i pomogłam dojść do legowiska medyków, zostawiając ją pod opieką Manaciego Olbrzyma i Cynamonowej Pestki. Jak na złość, po drodze minęłyśmy Bryzową Gwiazdę, która obserwowała nas bacznie. Co gorsza, zbliżyła się do mnie, gdy odstawiłam już Makowe Wzgórze i udawałam się z powrotem na polowanie. 
— Skąd wzięły się jej obrażenia? — zapytała, przeszywając mnie wzrokiem. 
Przez te kilka sekund wydawała się mieć jakieś zarodki dobra w sobie, niemniej jednak zainteresowanie ranną wojowniczką wydawało mi się podejrzane. Nawet, jeśli brzmiała, jakby naprawdę ją to obchodziło. 
— Wpadła w pułapkę dwunożnych — odparłam zgodnie z prawdą. — Pomogłam jej się wydostać. 
— Idiotka. Trzeba ją było tam zostawić. To się nazywa selekcja naturalna — prychnęła. 
Nie wierzyłam własnym uszom. Wiedziałam, że wykłócanie się z nią skończy się prędzej moim wydaleniem z klanu niż przemówieniem jej do rozsądku, więc nie powiedziałam nic. Zacisnęłam zęby, pokiwałam głową dwa razy powtarzając sobie, żeby nigdy nie brać rad Bryzowej Gwiazdy na poważnie i ruszyłam, wymijając ją. 
— A ty gdzie? — zatrzymała mnie tymi słowami. 
Policzyłam w myślach do pięciu, po czym odwróciłam głowę. 
— Wracam na polowanie. Musiałam przerwać, żeby pomóc Makowej. Nie zostawiłabym wojowniczki z klanu w potrzebie — powiedziałam, siląc się na spokój. 
— Cóż za heroizm. Żałosne — skwitowała. — Na twoim miejscu bym została. Szczenięta w klanie zostaną dziś uczniami. W swojej, beznadziejnej sytuacji, modliłabym się o mój dobry humor, żeby któreś z nich dostać pod opiekę. — Uśmiechnęła się podle.
Gwiezdni, dajcie mi cierpliwość, Gwiezdni, dajcie mi cierpliwość, Gwiezdni… 
— Dziękuję za informację. Zostanę na uroczystość — nie dałam się sprowokować. 
Kolejny raz przeskanowała mnie wzrokiem. Byłam pewna, że oberwie mi się za moment jakimś kolejnym, wielce inteligentnym komentarzem mniej więcej na poziomie emocjonalnym liderki, ale nie odezwała się już. Odwróciła się i udała w swoją stronę. I całe szczęście, bo jeszcze chwila i zrobiłabym jej wojnę domową. 
Resztę dnia spędziłam w stadninie, chociaż powinnam raczej powiedzieć: “Resztę dnia zmarnowałam w stadninie.” Mianowanie na uczniów rzeczywiście, odbyło się, ale późnym wieczorem. Spokojnie zdążyłabym udać się na polowanie, jak nie na trzy polowania. Zamiast tego siedziałam i czekałam. Obserwowałam ganiające się szczeniaki, które właśnie dosięgnęły wieku zostania uczniami. Jeszcze niczego nieświadome bawiły się między sobą, rozsypując siano na wszystkie strony. Nie mając nic lepszego do roboty, zaczęłam robić porządki, chociażby w postaci zbierania tego nieszczęsnego siana. Włóczyłam się od ściany do ściany, posiedziałam nawet w pobliżu koni. Zastanawiało mnie to, skąd takie wielkie, kopytne stworzenia mają w sobie tyle gracji i wdzięku. 
W końcu jednak nadeszła chwila, na którą tyle czekałam. Ledwo mogłam usiedzieć w miejscu, kiedy Bryzowa Gwiazda przydzielała kolejnych wojowników do roli mentorów. Denerwowałam się. Nawet na mnie nie patrzyła, trzymała mnie w napięciu. A uczniów ubywało. W pewnym momencie tylko dwójka została bez mentorów. Liderka spojrzała na mnie i już wiedziałam, że tym razem zdecydowała się nie utrudnić mi życia jeszcze bardziej. Skinęła głową, a ja zbliżyłam się. Odwróciła się znów do dzieciaków. 
— Sarenko, Klematisku. Od dzisiaj aż do czasu, gdy zdobędziecie imiona wojowników, będziecie nazywać się Sarnia Łapa i Klematisowa Łapa. Waszą mentorką będzie Żałobna Pieśń — powiedziała, a ja zamarłam. 
Dwóch? Przecież to było kompletnie wbrew woli Gwiezdnych! Od zawsze jednemu mentorowi przypadał jeden uczeń. Bryzowa Gwiazda naprawdę była szalona. Po moim ciele przeszedł lodowaty dreszcz. Czy będę w stanie odpowiednio wygospodarować czas, aby żaden z uczniów nie został pokrzywdzony? Dlaczego nie spytała mnie w ogóle o zdanie? 
— Zostaniesz mentorem Sarniej Łapy i Klematisowej Łapy. Żałobna Pieśni, okazałaś się wojowniczką sprawną i szybką. Na pewno przekażesz tym młodym uczniom całą swoją wiedzę. — Przysięgam, słyszałam w jej głosie drwinę. 
Miałam mieszane uczucia. Chciałam zaprotestować, wytknąć jej szaleństwo, ale wiedziałam, że w ten sposób pozwolę jej wygrać. Chciała grać w taki sposób? W porządku. Patrząc jej w oczy w myślach przysięgłam sobie zostać idealną mentorką. Obiecałam sobie nie skrzywdzić tej dwójki głupotą ich liderki, przecież nie byli temu winni. Styknęłam się nosem wpierw z Sarnią, a następnie z Klematisowym. Nie wyglądali na bardzo zdezorientowanych. Uśmiechali się, a ja odetchnęłam z ulgą. Chociaż im nie zniszczyła tej ważnej chwili. Klan wykrzyczał ich imiona. Po ceremonii podeszłam do swoich uczniów. Humor błyskawicznie mi się poprawił. Mimo obaw, byłam podekscytowana nowym, odpowiedzialnym zadaniem. 
— Sarnia Łapo, Klematisowa Łapo. Bryzowa Gwiazda przydzieliła mi waszą dwójkę, co jest dosyć… niestandardowe — odkaszlnęłam.
Brawo Nieuchwytna, zaraz zniechęcisz ich jeszcze zanim zaczniecie trening. 
— Aczkolwiek nie macie się czego obawiać, zadbam o to, żeby każde z was dostało ode mnie wystarczająco uwagi. Czasem będziemy spotykać się całą trójką, ale zależy mi przede wszystkim na osobnych treningach. Zaczniemy od jutra, skoro świt. Kto chciałby pierwszy? — Machnęłam delikatnie ogonem, uśmiechając się do rodzeństwa. 
— Ja. Ja chciałbym — powiedział pewnie samiec. 
Sarnia Łapa zdawała się być odrobinę bardziej nieśmiała mimo tego, że kiedyś już miała ze mną styczność. Była delikatną, bardzo uprzejmą suczką i cieszyłam się, że dostałam ją pod swoje skrzydła. 
— Świetnie. Bądź gotów o świcie. Aby było sprawiedliwie, chciałabym, abyś i ty, Sarnia Łapo, wstała o wczesnej porze. Przydzielę tobie zadanie, które będziesz musiała wykonać, kiedy ja będę uczyć twojego brata. 
Sarnia Łapa skinęła głową, a jej ogonek poszedł w ruch. 
— To wszystko na dziś. Wyśpijcie się — odparłam, a moi uczniowie skinęli głowami. 
Moi uczniowie. Podobało mi się to zestawienie słów.

~***~ 

Powinnam była sama wziąć własną radę do serca i wyspać się porządnie, zamiast w nocy myśleć o tym, jakim cudem mam pogodzić trening dwójki uczniów. Z jednej strony, zwyczajnie szybciej byłoby uczyć ich o kodeksie, o naszych granicach czy innych klanach razem, w końcu to teoria. Z drugiej, zasługują na przyswajanie wiedzy każde w swoim tempie. Dwójka uczniów pozwoli mi na sparingi pod moim okiem, ale nie wiedziałam jeszcze, czy będę chciała je organizować między nimi. Wolałabym uniknąć porównywania się. Wstając o świcie przeklinałam w głowie Bryzową Gwiazdę. Na szczęście ekscytacja sprawiła, że szybko zapomniałam o senności. 
— Dzień dobry, Żałobna Pieśni — powiedzieli chórkiem, niemalże jednocześnie. 
— Dzień dobry, Sarnia Łapo, Klematisowa Łapo. Jesteście gotowi zacząć wasz trening? — zapytałam. 
— Tak! — odpowiedzieli zgodnie. 
— Dobrze. Klematisowa Łapo, udasz się teraz ze mną na poranny patrol. To będzie doskonała okazja, abyś poznał granice naszego klanu. Sarnia Łapo, czy słyszałaś kiedykolwiek o innych klanach? — zwróciłam się do suczki. 
Pokręciła łebkiem przecząco. 
— Chciałabym, abyś pod naszą nieobecność popytała innych psów o nie. Wystarczy mi, żebyś poznała nazwy czterech innych klanów. Kiedy wrócę, opowiem ci o nich więcej, dobrze? Chciałabym, abyś o każdym usłyszała od innego wojownika. Pozwoli ci to poznać członków naszego klanu. Świetnie by było, gdybyś zapamiętała ich imiona. 
Sarenka ochoczo pokiwała główką. Odetchnęłam z ulgą. Nie wyglądała na zawiedzioną swoim zadaniem, chociaż nie należało ono do najbardziej ambitnych. 
Do patrolu zostałam przydzielona wraz z Dmuchawcowym Lotem, która wzięła ze sobą jednego ze swoich uczniów, Gołębią Łapę. Jak się okazało, nie byłam jedyną samicą, która posiadała więcej, niż jednego ucznia na raz. Samica jednak zdawała się nie przejmować tym faktem, więc doszłam do wniosku, że może ja też nie powinnam? 
Początkowo wszystko przebiegało spokojnie. Wytłumaczyłam Klematisowemu, czym są patrole i po co się na nie chodzi. Wyjaśniłam również pojęcie granic, przytaczając także punkty kodeksu wojownika, które ich dotyczą. Dmuchawcowa w tym czasie rozmawiała ze swoim uczniem, ale nie wsłuchiwałam się w to, co mu mówiła. Byłam skupiona na synu Pręgowanej. I rzecz jasna na patrolu. Młody spisywał się bardzo dobrze. Pochłaniał wiedzę, którą mu przekazywałam. Wyglądał na naprawdę zainteresowanego tym, co mówiłam. Dobrze. Ambitny. 
Wtem dotarła do mnie obca woń. Instynktownie wyszłam przed swojego ucznia. 
— Stój! — krzyknęłam włóczędze, na co zastygł. 
Nie minęła sekunda, a upadł na ziemię. 
— Pomóżcie mi, proszę — sapnął. — Moje tylne łapy… Nie wiem, co się stało, nie mogę nimi poruszyć! — brzmiał na naprawdę przerażonego. 
Przed oczami stanął mi obraz mojej siostry, Sosnowej Łapy. Sparaliżowanej od bioder. Wiedziałam, że jeżeli mu nie pomożemy, już zawsze będzie niepełnosprawny. Jak ona. Nie będzie się dało mu pomóc. 
— Kim jesteś? Co tu robisz? — Dmuchawcowa oprzytomniała jako pierwsza. 
— Dwunożni… Wyrzucili mnie, kiedy zacząłem podupadać na zdrowiu… 
— Pieszczoch. — Podsumowała wojowniczka, nie kryjąc pogardy w głosie. 
— To okropne — Gołębia Łapa zdawał się najbardziej poruszony jego stanem. 
— Kto to jest “pieszczoch”? — zapytał cicho Klematisowa Łapa. 
— Pieszczoch to pies, który żyje wśród dwunożnych. Nie należy do żadnego klanu, uznaje nas za dzikich. Nie wierzy w Gwiezdnych ani nie zna naszych zwyczajów. — Wyjaśniłam.  
— Proszę, ja nie poradzę sobie sam! Litości! 
Coś mi w tej historii nie pasowało. Obchód zaczęliśmy od pól i torów, a więc końcówką była strona od rzeki i naszych dawnych terenów. Dlaczego dwunożni mieliby tam być? 
— Tam, gdzie cię porzucili… Nie spotkałeś przypadkiem innych psów? — zapytałam ostrożnie, nie wdając się w szczegóły. 
Bacznie obserwowałam reakcję. Pokręcił tylko głową. 
— Nie dam rady iść dalej sam. Błagam… 
— Nie możemy przecież go tak zostawić, zabierzmy go do medyka. Przecież nie powinno się zostawiać rannych w potrzebie, a on ewidentnie potrzebuje pomocy — nalegał Gołębi. 
— Sama nie wiem. To pieszczoch. Śmierdzi mi to — odparła jego mentorka. 
— Gołębi ma rację. Pieszczoch czy nie, potrzebuje pomocy. Poza tym, Bryzowa sama przyjmuje pieszczochów do klanu. Nie powinna się na nas zdenerwować. — Poparłam jej ucznia, na co uśmiechnął się z wdzięcznością. 
Byłam wobec obcego nieufna, owszem. Coś nie pasowało mi w jego historyjce. Ale ta choroba, o której opowiadał… To przecież tak, jakbym nie pomogła Sosnowej… 
— No dobrze — westchnęła. 
Zabraliśmy go do Stadniny. 
— Klematisowa Łapo, powiedz proszę siostrze, że przyjdę po nią odrobinę później. — Poprosiłam ucznia, a ten skinął głową. — Dla ciebie to na dzisiaj wszystko, utrwal sobie punkty kodeksu, o których dziś rozmawialiśmy.

~***~ 

Miałam rację. Obcy rzucił się na Cynamonową Pestkę i Manaciego Olbrzyma, którzy próbowali mu pomóc. Na szczęście siostra zaczęła krzyczeć i wojownicy zbiegli się, aby zobaczyć, co się dzieje. Obezwładniliśmy pieszczocha (który jak się później okazało, wcale pieszczochem nie był), zanim zdążył któremukolwiek z nich wyrządzić większą krzywdę. Skończyło się na strachu i drobnych zadrapaniach, z którymi poradzili sobie od razu. W końcu byli medykami. Włóczęga natomiast przylazł z Quintusu, a jego zadaniem było pozbawić nas medyków, co wypaplał Bryzowej, kiedy go przesłuchiwała. Nie chciałam wiedzieć, w jaki sposób wydobyła z niego tę informację, ale była naprawdę, ale to naprawdę niezadowolona i natychmiast wezwała do siebie cały patrol. 
— Które z was, idiotów, zesłało na nas tego włóczęgę?! 
Gołębia Łapa wyglądał, jakby zaraz miał zwymiotować. W końcu to on najbardziej nalegał, aby zabrać go do medyków. Jego mentorka spoglądała na niego, jakby oczekiwała, że sam się przyzna. Wyglądała na… rozbawioną tą sytuacją, co mnie zaskoczyło. A może po prostu odczuwała satysfakcję? Przecież od początku była najbardziej sceptyczna… Mój wzrok wędrował między wojowniczką, jej uczniem, moim, zdecydowanie zdezorientowanym uczniem, a liderką. 
— Języki w gębach potraciliście?! 
Nie, ale ona zdecydowanie traciła cierpliwość. Gołębi już otwierał pysk, kiedy zabrałam głos. 
— Ja nalegałam, żeby udzielić mu pomocy. Ja podjęłam decyzję, żeby go zabrać. To moja wina. Utrzymywał, że jest pieszczochem — odparłam. 
Teraz to cała trójka towarzyszy patrolu była zaskoczona, a ja patrzyłam twardo w pełne furii oczy Bryzowej Gwiazdy. Czy mogła mnie bardziej ukarać, niż już to zrobiła? Czy mogła mnie nienawidzić jeszcze bardziej? Owszem, prawdopodobnie tak. Bryzowa Gwiazda była szalona i nie podlegało to niczyjej wątpliwości. I dlatego właśnie przyznałam się zamiast Gołębiego. Nie chciałam, żeby oberwało się jemu. Byłam pewna, że uznałaby go za zbyt głupiego, żeby być w klanie i wydaliła. Nie pozwoliłabym mu się przyznać po sytuacji z Makowym Wzgórzem. 
— Masz szczęście, że zaczynasz być jakkolwiek użyteczna w tym klanie, bo wyleciałabyś na zbity pysk — syknęła. — Odmaszerować. A ty zacznij czasem myśleć, Żałobna. 
Kiedy odeszła, odetchnęłam. Dopiero teraz zorientowałam się, że drżałam. W tej chwili cieszyłam się bardzo z tego, jak dobrze ostatnimi czasy szły mi polowania. Chyba tylko to ocaliło mnie w tej chwili. Może jeszcze fakt, że musiałaby przydzielić dwójkę uczniów nowym mentorom… 
— Dziękuję, Żałobna Pieśni. — Usłyszałam po chwili. 
Uśmiechnęłam się słabo do Gołębiego, który przystąpił nerwowo z łapy na łapę. 
— Masz dobre serce, Gołębia Łapo. Świat jest naprawdę okrutny dla takich, jak ty. Mam nadzieję, że nigdy tego nie stracisz — powiedziałam ciepło, chcąc dodać mu otuchy.
[2304 słowa: Żałobna Pieśń otrzymuje 23 Punkty Doświadczenia + 10 za przygodę; Sarnia Łapa otrzymuje 1 Punkt Treningu; Klematisowa Łapa otrzymuje 1 Punkt Treningu; Makowe Wzgórze zostaje wyleczona przez Cynamonkę ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz