Opowiadanie dzieje się jeszcze przed nastaniem wiosny i śmiercią Bryzowej
— Bryzku, od teraz, aż do czasu, gdy dostaniesz swoje wojownicze imię, nazywać się będziesz Bryzową Łapą. Twoim mentorem zostanie Tulipanowy Płatek. Cenimy jej miłość do całego świata i mamy nadzieję, że przekaże ją swojemu nowemu uczniowi — oznajmiła Nakrapiana Gwiazda.
Grupka sześcioksiężycowego rodzeństwa stało niecierpliwie w równiutkim rządku, czekając, aż Pani Przywódczyni wypowie ich uczniowskie imiona. Rozżarzony Język postanowiła nie przekazywać im żadnych genów, zapewniających długie futro, więc wszystkim łapki trzęsły się nie tylko z podekscytowania, ale i z zimna. No może poza Ćmą. Ona była zbyt poważna, by się ekscytować. Bryzowa Łapa wypiął dumnie swoją klatę i już chciał odwrócić się, by poszukać swojej mentorki, ale nie zdążył. Była szybsza. Przytuliła pysk, do biednego, zdezorientowanego imiennika Bryzowej Gwiazdy i zaczęła zachowywać się, jakby to miał być jej najlepszy dzień w życiu, a nie dzieciaków Rozżarzonej.
— Ale ty jesteś malutki i słodziutki! — pisnęła czule.
Prawdopodobnie robiłaby Bryzkowi wstyd dłużej, gdyby nie Nakrapiana Gwiazda, która posłała jej wymowne spojrzenie. Wojowniczka wymamrotała coś w stylu przeprosin, dotknęła nosa ucznia własnym i cofnęła się w tłum. Szczeniak czuł, że zaraz spłonie ze wstydu. Słyszał doskonale, jak Mglista Łapa podśmiechiwał się z boku. Spuścił głowę, chcąc zapaść się pod ziemię. Podszedł do specjalnie przygotowanego na to mianowanie kubełka z wodą pochodzącą z Rzeki i zamoczył w niej łapy, zgodnie z jakąś fikuśną tradycją, wymyśloną przez jego przodków. Super. Teraz jeszcze odmarzną mu łapy. Reszta rodzeństwa również dostała chwilę później własne imiona, mentorów i zaszczyt zetknięcia z brudną wodą, oprócz Mglistego, który został przydzielony jako pierwszy, do Rozżarzonego Języka. Ciekawe czy dożyje ceremonii mianowania na wojownika. Gdy tłum się rozszedł, pozostała tylko piątka szczeniąt. Ich mentorzy najwidoczniej gdzieś sobie poszli.
— Nie mam pojęcia, kim właściwie jest Uszaty Niedźwiedź, ale imię ma świetne – przyznał Mglisty – zazdroszczę ci, Szczurson.
— A ja współczuję ci Rozżarzonego Języka — odpowiedział Szczurza Łapa. — To się źle dla ciebie skończy.
— Bez przesady, nie może być tak źle, prawda? Nie doprowadzi chyba do mojej śmierci. To byłoby łamanie kodeksu. Tak myślę. Nawet jeśli zginę, będę żył sobie spokojnie razem z Gwiezdnymi na niebie. Jak dla mnie obie opcje są całkiem niezłe.
— Żebyś się nie przeliczył z tymi Gwiezdnymi — mruknęła pod nosem Ćmia Łapa.
— Ty, Ciemka, lepiej mnie nie strasz – odparł Mglista Łapa. — I tak się ciebie nie boję.
Suczka spojrzała na niego lekko kpiącym wzrokiem, ale nie odpowiedziała. Może po prostu wolała pozostać w tajemniczej ciszy, a może właśnie przygotowywała sobie jakąś perfekcyjną ripostę. Nagle, ku przerażeniu Bryzka, pomiędzy uczniów weszła Tulipanowy Płatek.
— O czym rozmawiacie, uczniaki? – zapytała.
Wszyscy przez chwilę milczeli, aż nie odezwał się Szczurek.
— O naszych nowych mentorach — odpowiedział grzecznie.
— Oooo! Jak uroczo! Niestety muszę wam przerwać, bo zabieram Bryzową Łapę na zwiedzanie terenu.
Bryzek, który do tej pory nie odzywał się ani słowem, pisnął żałosne pożegnanie i podreptał za mentorką.
— Do zobaczenia, Słodziutki! — krzyknął za nim śmieszek Mglisty.
Psiak tylko spuścił głowę i podkulił ogon. Tulipanowy Płatek wydawała się nie zwracać na to uwagi. Bezpiecznie przeprowadziła ich przez wyjście z obozu, co było dla Bryzowej Łapy i tak nowością, bo zawsze wyjścia pilnowali wojownicy, więc nie wyszedłby nawet, gdyby chciał. Ale nie chciał, bo był grzecznym chłopcem. A poza tym ktoś by na pewno na niego nakrzyczał, a to była dla biednego szczeniaka przerażająca wizja. Tulipanowy Płatek zamarła, jakby usłyszała coś przerażającego. Po kilku sekundach nasłuchiwania, rozluźniła się.
— Już prawie jesteśmy na miejscu — oznajmiła.
Uczeń poszedł w ślad za nią, próbując usłyszeć to, co zarejestrowała suczka. Jakieś dziwne szmery? Jakby wiele małych psów próbowało śpiewać? Bardziej nucić. I to bardzo fałszując, każdy w inny sposób. Nieważne, głupie porównanie. W końcu, po kilku chwilach drogi, dwójka psów zanurkowała w cywilizację. Wszędzie wokół, pomiędzy tymi słynnymi Dwunożnymi, jak się Bryzek domyślił, jakieś dwunożne warchlaki biegały, grając w jakąś upośledzoną grę, polegającą na klepaniu się w plecy i uciekaniu w losowym kierunku, dorośli bezczynnie siedzieli na ławkach, mając kompletnie wywalone, na własne szczeniaki, gdzieś w tle z hukiem biegały metalowe stwory we wszystkich kolorach tęczy, a nawet kilku innych, niektórych nieznanych jak dotąd przez Bryzka. Chyba wszystkie możliwe zapachy latały w powietrzu, wymieszane w każdą stronę, sytuacja z dźwiękami wyglądała podobnie. To była dosłowna definicja chaosu. Uczeń nie miał pojęcia co zrobić, od czego zacząć. Z tego transu wyrwała go Tulipanowy Płatek.
— Witaj w porcie — oznajmiła.
Dała mu znak, by trzymał się zaraz za nią i podbiegła do jednej z ławek, na której jeden Dwunóg konsumował właśnie podłużny, okrągły kawałek pomarańczowawego mięsa zawiniętego w bułkę. Pachniało apetycznie.
— Patrz teraz — syknęła mentorka.
Oszołomiony Bryzowa Łapa wykonał bezbłędnie jej polecenie. Suka odbiła się zza ławki, przeleciała w powietrzu z pół metra, chwyciła jedzenie Dwunożnego, omal go przy tym nie zabijając lub przynajmniej poważnie okaleczając, po czym wylądowała zgrabnie, na czterech łapach, gotowa do ucieczki, którą musiała uskutecznić ułamek sekundy później, ponieważ właściciel jedzenia nie wyglądał na zadowolonego. Bryzek nie bardzo wiedział, co powinien zrobić, więc również dołączył do pościgu. Przez jego króciutkie łapki, szło mu to raczej kiepsko, ale liczyły się chęci. Dwunóg zniechęcił się po niecałych trzydziestu metrach. Cienias. Tulipanowy Płatek, dumna ze sztuczki, którą właśnie pokazała, zaprowadziła ucznia w krzaki i podzieliła się z nim zdobyczą.
— Widzisz, jak to się robi? — zapytała pouczająco. Psiak kiwnął głową. — Tylko na razie sam tego nie próbuj! Jeśli cię złapią, Nakrapiana Gwiazda wyrzuciłaby mnie z klanu.
Zmęczony, po biegu Bryzowa Łapa, skinął pyszczkiem ponownie. Nawet nie chciał tego robić. Może i wyglądało odlotowo, ale też bardzo groźnie. Poza tym właściciel dziwacznej kanapki wydawał się bardzo rozgniewany, a Bryzek nie chciał nikogo złościć. Przełknął ostatni kęs śmiesznego jedzenia i spojrzał na Tulipanową.
— Gdzie teraz idziemy? — zapytał podekscytowany.
— Pokażę ci jeszcze Rzekę i może Tory. Reszta ciekawszych miejsc na naszym terenie wygląda mniej więcej tak, jak tutaj. Pełno Dwunożnych, trochę dobrego żarcia, strasznie głośno.
Bryzek zafascynowany podążał teraz krok w krok za suką. Spodobała mu się ta wycieczka. Okazało się, że ta Rzeka wypływa gdzieś z portu, więc gdy oddalili się od tego ogromnego gniazda pełnego dźwięków i zapachów, Tulipanowy Płatek zatrzymała się na tyle blisko brzegu, że gdyby nawet Bryzek pchnął ją łapą, mogłaby już nie być w stanie wrócić.
— Wiesz, że będziesz się tu musiał nauczyć pływać i łowić ryby? — zapytała.
— Co? Czemu? — oburzył się Bryzek. — Przecież jesteśmy psami, a nie wydrami. Poza tym, jest teraz strasznie zimno.
— Mamy na swoim terytorium wielką rzekę, czemu mamy z niej nie korzystać? Poza tym, jak myślisz, czemu nazywają nasz klan Wodnymi?
— W sumie racja.
— Masz szczęście, że jeszcze nie dziś. No dobra, koniec podziwiania na dziś, pora zwiedzać dalej!
Dwójka psów przez dłuższy czas wędrowała brzegiem Rzeki. Tulipanowy Płatek opowiadała historie zasłyszane niegdyś od starszych o dawnych terenach klanu Flumine, jak było tam ładnie, i w ogóle Rzeki było więcej, a jakie góry były! Bryzowa Łapa przysłuchiwał się tej opowieści z umiarkowaną ciekawością. Może i brzmiało to całkiem miło, ale te tereny też nie są takie złe, jak zakładał. Wyobrażał sobie już, jak spaceruje tymi ścieżkami jako już pełnoprawny wojownik. To byłoby coś. W końcu dotarli do Torów. Bryzek widział dzisiaj różne rzeczy, ale czegoś tak bezsensownego a pewno nie. Kawałek jakiegoś metalowego badziewia, rozciągnięty aż poza pole widzenia. Co to niby przedstawia?
— Czy Dwunożni to zrobili? — zapytał Tulipanową.
— A jak myślisz? Czasem przejeżdżają tędy takie ogromne stwory. Widziałeś kiedyś te kolorowe monstra, jeżdżące między Dwunogami?
— Dzisiaj na Rynku chyba mi kilka mignęło.
— To wyobraź sobie takie z pięć razy większe, połączone z wieloma innymi klocami metalu, tej samej wielkości. Jeśli trochę poczekamy, to może któreś przejedzie.
Jak na zawołanie, z oddali przypłynął do nich jakiś warkocząco-hucząco-buczący dźwięk. Mentorka chwyciła Bryzka za kark i szybko poniosła kilkanaście metrów dalej. Usiadła obok niego i obserwowała całą scenę. Faktycznie, ogromny… stwór, z braku lepszego określenia, przeleciał po Torach, nawet nie przejmując się, że w coś uderzy. Z taką prędkością, właściwie to raczej coś powinno uważać, by nie stać na drodze temu czemuś. Bryzowa Łapa oszołomiony przyglądał się jak potwór przejeżdża obok i znika w oddali. Emocjonujący widok. Tulipanowa, po skończonym widowisku, machnęła łapą przed Bryzkowym pyszczkiem.
— Halo! Ziemia do Bryzowej Łapy! — zawołała. — Wracamy do obozu.
— Och! Przepraszam. Zagapiłem się — odpowiedział zawstydzony uczeń.
Mentorka uśmiechnęła się do niego promiennie i poprowadziła wzdłuż Rzeki, gaworząc radośnie o przeróżnych rzeczach, jakie tylko przyszły jej do głowy. Może wcale nie była taka okropna, jak się na początku wydawało?
[1364 słowa: Bryzowa Łapa otrzymuje 13 Punktów Doświadczenia i 3 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz