Cynamonka była mordercą.
To zdanie przewinęło się w jej głowie co najmniej tysiąc razy, powtarzanie przez nią samą jak i przez nawiedzające ją głosy. Odbijało się po jej uszach bez przerwy, jak jakieś cholerne echo w środku gór. Nie potrafiła go z siebie wyrzucić. Coś... Dawało jej wrażenie, że zostanie to z nią już na zawsze. Jak nieprzyjemna skóra po poparzeniu, wiecznie zmarszczona i przypominająca o sobie w najgorszych momentach. Będzie niszczyć ją od środka, aż nie upadnie na ziemię bez życia.
Wydarzenia z tamtej nocy były dla niej jak patrzenie przez brudnego judasza na drugą stronę drzwi. Niby coś tam widać, wiesz, że ktoś tam jest, słyszysz coś, ale wszystkie szczegóły są rozmyte. Niewyraźne. Mrużenie oczu nie pomaga, jedynie wywołuje frustrację i chęć uderzenia głową przynajmniej parę razy, porządnie, o ścianę. Nie rozumiała, czemu tak się stało, nie miała przecież takiej złej pamięci... Musiało być na to jakieś logiczne wyjaśnienie, jakiekolwiek wyjaśnienie.
Jednak im bardziej szukała, tym bardziej popadała w niedole i nieszczęście.
Nie chciała pytać Manaciego Olbrzyma co się stało. Co ona powiedziała, co on zrobił, jak zareagował. W pewnym sensie nie chciała tego pamiętać, wolałaby udawać, że nic takiego się nigdy nie stało, ale... Nie dało się. Po prostu się nie dało. Nawet jeśli nie będzie znała szczegółów tego zdarzenia, będzie się ono ciągnęło za nią do końca jej życia.
Łapy jej się trząsły gdy przed nią zebrał się cały klan. Czuła się jakby miała zaraz spaść ze Snopu Siana. Co chwilę zerkała na Manaciego Olbrzyma, który tylko posyłał jej ciepły i wspierający uśmiech.
— Na pewno dasz radę to zrobić Malutka? Wiesz, to dla mnie nic wielkiego, powiedzenie czegoś takiego... — Manaci Olbrzym trzymał młodą medyczkę blisko siebie, wtuloną w jego wielkie cielsko i puchate futro. Przypominało cieplutką i miłą poduszeczkę. — Już nie raz przemawiałem przed taką kupą wojowników, co to dla mnie.
Cynamonowa tylko wymamrotała coś kompletnie niezrozumiałego pod nosem, w jego futro.
— Oj Owsianko, nie mam pojęcia, co mówisz, możesz powtórzyć głośniej skarbie? Co starość to nie radość, słuch już nie ten sam, a jeszcze uszy mi się czasem zamykają, wiesz jakie to okropne uczucie?
— Mówiłam... — odsunęła się delikatnie, biorąc wdech. Zająknęła się na chwilę. Nie wyglądała wcale na przekonaną, była wręcz przeciwieństwem tego określenia. Jej wzrok skakał po całym pomieszczeniu. — Mówiłam, że sobie poradzę. Powiem to dla klanu.
Wolałaby teraz szczerze, żeby Manat im to powiedział.
Cisza, która panowała w całej stajni, ją przytłaczała. Nie było słychać nawet szmeru, jedynie wbite oczy członków jej klanu jak i tych gwiezdnych posłańców. Czuła na sobie wzrok tak wielu psów... A mimo to ani szeptu. Czuła się taka malutka, sama, wystawiona na pastwę losu i pożarcie przez głodne wilki.
Ktoś zakaszlał w tłumie.
Wzięła głęboki wdech i przełknęła głośno ślinę, spoglądając jeszcze raz po wszystkich. Dostrzegła tam Żałobną, Sosenkę, a nawet Białego. To były same znajome pyski, te same, które towarzyszyły jej całe życie. Dostrzegła tam nawet Złotą Gwiazdę i Białą Zamieć. Patrzyły się na nią, swoimi błyszczącymi oczami, świdrując ją na wskroś.
W końcu się przemogła.
— Drogi... Klanie — powiedziała cicho, rozglądając się po wszystkich. Przeszedł ją dreszcz. — Chciałam coś ogłosić.
Zacięła się, zerkając na Manata. Kiwnął głową, jakby pokazując, by kontynuowała.
Wzięła kolejny wdech. Cieszyła się, że on jest po jej stronie, nie wiedziała co by zrobiła bez Manaciego Olbrzyma i jego wsparcia.
Znów spojrzała na członków Ventus.
— Bryzowa Gwiazda nie żyje — wydusiła z siebie.
Szmer przeszedł przez całe pomieszczenie. Szukała reakcji psów. Szok, niedowierzanie, ulga, szczęście... Pysk Żałobnej niby nie drgnął nawet o centymetr, pozostawał neutralny, ale widziała w jej oczach ulgę. Ulgę, której nie dostrzegała w niej od dawna. Biała Łapa za to cieszył się, o wiele bardziej niż wypadało.
Z tłumu wybił się Brązowa Blizna, podnosząc wysoko swoją głowę.
— Co się z nią stało? Ktoś ją zaatakował?
"Szczerze nie zdziwiłbym się!" zaśmiał się ktoś.
— Przechodząc... Do tego. Dzisiejszej nocy wiecie... Bryzowa Gwiazda przyszła do mnie, z ranami, które były w serio okropnym stanie — wzięła głęboki wdech. Kolejny, a potem kolejny. Robiło jej się coraz ciężej na klatce. — Pomyliłam zioła i podałam jej cykutę.
Dopiero wtedy zawrzało na sali. Krzyki, harmider, chaos. Nachodziło to na nią z każdej strony, przytłaczając ją jeszcze bardziej niż całe to przemówienie. Skuliła się na Snopie Siana, zaciskając mocno swoje oczy.
— Przepraszam! Nie chciałam tego zrobić, nie chciałam, nie chciałam nie chciałam! — zawyła. — Nie wiedziałam po prostu, nie wiedziałam jak zareagować na wiadomość, że zabiła Złotą Gwiazdę!
Żałowała, że w ogóle się odezwała, żałowała, że kiedykolwiek została medyczką, żałowała tego, że wzięła do siebie Białego, żałowała, wszystkiego. Żałowała, że się urodziła.
Donośny głoś Manaciego Olbrzyma rozbił to wszystko. Zstąpił z nieba, jakby gotowy do uratowania swojej podopiecznej ze szponów wściekłych wilków.
— Moi drodzy ciszej, ciszej! — podniósł słów spokojny głos. — Nie widzicie jak się zachowujecie? Gorzej niż dzika banda, a spotkałem parę takich w swoim życiu...
Zmarszczył swoje brwi, czekając, aż wszystkie szmery ucichną.
— Dzisiaj odbędzie się pogrzeb Bryzowej. Po tym pójdę z Brązową Blizną, by przygotować go do ceremonii zostania liderem. To koniec, rozejście się.
Brzmiał poważniej niż kiedykolwiek wcześniej.
Powoli i delikatnie pomógł zejść dla Cynamonki ze Stopu Siana i zaprowadził ją do legowiska.
* * *
Przespała.
Przespała pogrzeb, przespała ceremonie mianowania Brązowego na lidera, ceremonie mianowania Wilczego Cienia na zastępcę...
A teraz musiała pójść i spotkać się z nowym liderem Ventus, stawiając czoło konsekwencją swojego morderstwa. Tak cholernie się tego bała, bała się tego co ten zdecyduje. Co się stanie z jej losem. Wygna ją? Zabierze jej uprawnienia medyka? A może zabije, tak samo jak Jasna Gwiazda zrobił z Oszronionym Pyskiem.
Łapy jej się trzęsły.
— Brązowa Bli... — powiedziała cicho, jednak zatrzymała się i szybko poprawiła. — Brązowa Gwiazdo. Chciałeś się ze mną widzieć?
Ten pokiwał głową, wzdychając cicho pod nosem. Był rozdarty pomiędzy tym co powinien zrobić z Cynamonową Pestką. Naprawdę rozdarty. Z jednej strony... Nie mógł znieść rządów Bryzowej, miał po dziurki w nosie wymysłów tej wariatki. Z drugiej strony, zabójstwo było dość radykalnym sposobem rozwiązaniem takiej sprawy.
— Cynamonowa Pestko, nie popieram twojego czynu — mruknął.
— Ja wiem, domyślam się naprawdę i przepraszam, zrobię wszystko, by było lepiej, nie wyrzucaj mnie, proszę, moje życie to klan. Obiecuje to się nigdy nie po-
Przerwał jej.
— Pestko, decyzję o twojej karzę, podejmę po zgromadzeniu.
Krew zamarła jej w żyłach.
Well, one day you’ll be not even a faint memory.
No, at most a ghost or falling leaf from your family tree,
Your legacy's not yours to see, nor is your eulogy,
And you'll never know what it all means
No, at most a ghost or falling leaf from your family tree,
Your legacy's not yours to see, nor is your eulogy,
And you'll never know what it all means
[1096 słów: Cynamonowa Pestka otrzymuje 10PD]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz