Było południe. Słońce świeciło jasno, będąc wysoko na niebie ― w takich chwilach naprawdę czułam, że Pora Nagich Drzew to mój ukochany czas. Promienie oświetlały śnieg i nagie drzewa, dając przytulną atmosferę. Również w naszym obozie klimat był niesamowity. Krzątali się tam Dwunożni i wkładali do pudełek kolorowe lampki, niedawno migające różnymi kolorami. Pozbywali się również gałęzi iglastych drzew, z czego się cieszyłam, ponieważ od ich zapachu wciąż kichałam. Ja natomiast siedziałam na świeżym powietrzu, obserwując wejście do obozu. Zostało one zastawione przez dużego potwora Dwunożnych, co skutecznie odstraszało szczenięta chcące wybrać się na przechadzkę.
Duży płatek śniegu opadł mi na nos, przez co podskoczyłam. Gdy zadarłam głowę do góry ujrzałam pełno małych białych elementów, sunących ławicą na ziemię. Chmury zasłoniły niebo, jednak oszałamiający błękit przedostawał się od czasu do czasu. Wyglądało to, jakby sklepienie było dziurawe.
― Pójdziemy na polowanie? ― spytał się mnie Promienna Łapa, który pojawił się znikąd.
Szczerze powiedziawszy, nie miałam ochotę nigdzie wychodzić. Dopiero co skończyłam wyczerpujący trening z Pustynnym Wiatrem, który ― mimo że prowadzony był przez ojcmentora ― okazał się przyjemny. Jednak nawet satysfakcja ze stawania się coraz lepszą nie mogła ukryć mojego zmęczenia, także odparłam:
― Później pójdę sama. Weź Kruczego albo Jazgoczącego.
Był jednak także inny powód, dla którego chciałam tutaj zostać. Być może się już domyśliliście, że czekałam na małych Dwunożnych. W końcu skoro byli i duzi, czemu młodziki nie miałyby odwiedzić sfory piesków? Tym bardziej, że koło magazynu zdążyło nagromadzić się spore góry śniegu, a z własnego doświadczenia wiedziałam, że tam, gdzie jest śnieg, są i Dwunożni. A nawet ich całe sfory.
― Wezmę Piasek ― odparł mój brat, uśmiechając się. Nie wyglądał na rozczarowanego moją decyzją. Już po chwili zniknął, wołając imię mojej siostry.
Ułożyłam się wygodniej, wdychając zimne powietrze. Na dzieciaki nie musiałam długo czekać, mianowicie kiedy słońce znalazło się w najwyższym punkcie Dwunożni zjechali się całą hordą. Na przodzie biegły młode w kolorowych czapeczkach, a za nimi ich opiekunowie, nadaremnie próbujący uspokoić pociechy. Obserwowałam, jak docierają do największej zaspy z swoimi deskami, a potem zjeżdżają z niej po kolei ― najmniejsza, w różowej skórze pojechała pierwsza, a za nią jej rodzeństwo. Trójka dorosłych rozmawiała między sobą, nie zwracając większej uwagi na swoich potomków.
Coś we mnie drgnęło, kiedy jeden z małych się wywrócił. Chociaż raczej wyjebał się na krzywy ryj. Naprawdę, uderzenie w drzewo było potężne, tak, że pewnie połamał sobie niejedną kość. Oczekiwałam, że zaraz wybuchnie płaczem, a dorośli będą wołać do tych małych prostokątów, kiedy ten zaczął wydawać dziwny, chropowaty odgłos. W momencie, w którym pojęłam, że to śmiech, jego towarzysze podeszli do niego i również się śmiali. To było miłe. To, czyli móc widzieć, że oni są tak naprawdę bardzo podobni do nas. A przynajmniej ci młodzi, bo kiedy dorastają coś zaczyna się z nimi dziać.
Jak na zawołanie zobaczyłam starszych ludzi w dziwnych ubraniach, w naszym mniemaniu zapewne będącymi uczniami. Przynieśli ze sobą większe przedmioty i dużo patyków, którymi poczęli ogradzać trasę, biegnącą wzdłuż naszego terytorium. Tak przynajmniej podejrzewałam, gdyż nie szłam za nimi. Mniejsi niewiele sobie z nich robili, chociaż dobrze widziałam, jak niektórzy z nich posyłają "uczniom" nieprzychylne, niemal strachliwe spojrzenia.
W mojej głowie zaświtał pewien niemal absurdalny pomysł. Czemu by nie przejechać się na tych potworach?
Podeszłam do jednej z desek i oglądnęłam ją z zafascynowaniem. Jeden z młodzików krzyknął: "Sanki!", także już wiedziałam, jak ów przedmioty się nazywają. Samki.
Liznęłam je niepewnie, wzięłam w zęby sznurek i spojrzałam na trasę utworzoną z patyków przez dwunożnych. Było w porządku. Jak na razie. Szarpnęłam samki, aby nakierować je we właściwą stronę, i zanim opiekunowie dzieci zdążyli mnie z nich zepchnąć, odepchnęłam się tylnymi nogami, naśladując ruchy ludzi. Szybko wskoczyłam na samki, z przerażeniem wiedząc, że nie było już odwrotu. Przetrwam albo zginę. Bliżej prawdy było to drugie.
Już pierwsze okropne turbulencje niemal przyprawiły mnie o wyrzyganie żołądka, za którym pewnie poszłyby inne narządy. Pisnęłam, gdy samki podskoczyły, a ja wraz z nimi. Łutem szczęścia trafiłam na nie z powrotem, kładąc się na nich. Przycisnęłam się do nich mocno, po bokach widząc zlewający się krajobraz i czując strach. Z trudem rozróżniałam pojedyncze elementy, ale jakimś cudem zobaczyłam, że omijam oznaczenia Dwunożnych, zapewne przez ich czerwonawy kolor. Gwiezdni! Przecież ja jadę pierwszy raz, czemu nie możecie trochę mi pomóc i pokierować tymi samkami?
Było mi niedobrze. W myślach przeklinałam moje idiotyczne pomysły. Cóż, ten jeden faktycznie nie świecił inteligencją. Dookoła mnie widziałam drzewa, nieraz w oddali przecinane drogami. Obok nich przechodzili Dwunożni, z swoimi psami na smyczach. Pieszczoszki popatrzyły się na mnie, niemal dostając zawału serca, kiedy przejechałam obok nich. Długość ogona dalej skasowałabym paru.
Wiedziałam, że to się dobrze nie skończy. Przyśpieszałam z każdym uderzeniem serca. Samki poczęły podskakiwać niemal non stop, a ja co każde parę sekund byłam święcie przekonana, że zaraz wyjebię się na jakieś drzewo śladami moich małych przyjaciół. Krajobraz się zmienił, a ja spostrzegałam, że zbliżam się do plaży. Z ulgą pomyślałam, że piasek wyhamuje samki.
Naprawdę nie miałam szczęścia w życiu.
Przeklinałam dzień, w którym się urodziłam, kiedy zamiast skierować się na piasek, mój pojazd (teraz w pełni mogę nazywać go potworem Dwunożnych) wjechał na delikatne wzniesienie. Wzniesienie to miało to do siebie, że ciągnęło się krótko, ale do góry, Nie musiałam mieć wiedzy absolutnej, aby domyślać się, że zaraz wpadnę do wody.
Zamierzałam jakoś wyhamować samki, ale tylko zraniłam sobie łapę. W momencie, w którym chciałam uratować się rozpaczliwym zeskokiem z potwora, samki podrzuciły mnie ostatni raz, po czym wpadłam do wody.
Czułam się, jakby sklepienie zamykało się nade mną, a zaraz miało nastąpić coś strasznego. Lodowata woda objęła mnie ze wszystkich stron, a ja pojęłam, że w moim pędzie złamałam lód. Dały mi o tym znać małe odłamki „szkła”, które boleśnie wbijały się w moją skórę.
Przepraszam, Gwiezdni ― zdążyłam pomyśleć, zanim straciłam świadomość. W wewnątrz mnie, jak i na zewnątrz zapanowała ciemność i cisza.
Jakby z boku usłyszałam, jak ktoś łapie oddech.
To byłam ja?
A nade mną stał, w pełni okazałości, członek Flumine. Poczułam jego przynależność do Wodnych po okropnych zapachu ryb, który na zgromadzeniach przyprawiał mnie o mdłości. Teraz jednak była to najpiękniejsza woń, jaką mogłam wyczuć.
Popielata Łapo? Naucz mnie pływać!>
[1006 słów: Drżąca Łapa otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia i 3 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz