Świat jest taki przepiękny!
To moje nowe motto.
Wraz ze wschodem słońca i pierwszymi spadającymi płatkami śniegu, otworzyłam zaspane oczy. Spoglądając przez zakurzone okno w Magazynie, dostrzegłam zamarznięty krajobraz. Był taki… nietypowy. Drzewa wyglądały dziwacznie, jeszcze niedawno ich gałęzie otoczone były różnokolorowymi liśćmi, a teraz straszyły swą nagością. Ich kora była oszroniona, pełna białych rysunków, które naprawdę nie wiem, co przedstawiały! Bardzo bym chciała je zobaczyć z bliska!
Rozglądnęłam się po żłobku. Sasanki nie było nigdzie widać, a Korzeń i dzieci Rzepakowej Gwiazdy spały. Podniosłam się, po czym, cichuteńko i na paluszkach, wyszłam z pomieszczenia.
Nie wiedziałam, że mamy aż tyyle psów w klanie! ,,Dzień dobry, psze pani’’, ,,dzień dobry, psze pana’’, czy ,,dzień dobry, psze pańa’’, padały z mojej strony na każdym kroku. Merdałam ogonem to na prawo, to na lewo, próbując zapamiętać lawinę dwuczłonowych imion, które padały w moją stronę.
Wszyscy byli mili i myślałam, że z chęcią pozwolą mi wyjść na świeże powietrze; chciałam skakać, pościgać się z wiatrem, niczym pies z We…Ve…Wewentus!, a także pospinać się po drzewach, dając pokaz tego, co potrafią Płomienni, tego, co mam w genach!
No ale nie.
Mijając pewną wojowniczkę, o kręconej, rudo-białej sierści, postanowiłam, że to właśnie ją poproszę o wyjście.
— Dzień dobry — przywitałam się grzecznie. Zamrugałam oczami. — Jestem Jaśmina, a pani to- a nie, zaraz, przecież panią znam! — krzyknęłam, przypominając sobie, że ta suczka odwiedzała żłobek, czego nie można powiedzieć o wielu innych osobistościach. To dziwne, dlaczego nas, szczeniaków nie lubią? Przecież klan im się rozrasta. — Pani się nazywa Labędzidz Gwiżdż. Dziwne imię. Co oznacza Gwiżdż?
— Słonko, nie Gwiżdż, ale Gwizd.
Gwiżdż.
— Aha — szczeknęłam. — A mogę wyjść z obozu, Gwiżdż? Proszę pięknie!
Łabędzidza przekręciła głowę i zaśmiała się cichutko, wesoło, po czym odezwała się z dziwną stanowczością.
— Nie, wybacz skarbie, nie możesz — tupnęłam nogą. — Ciii, zrozum, na zewnątrz jest zimno, rozumiesz? Wiatr hula po polach, gwiżdże — powiedziała to słowo z dziwnym akcentem. — Poza tym, jesteś szczeniaczkiem, boimy się o twoje zdrowie.
— Ale ja sobie poradzę! — warknęłam ze smutkiem. — Dlaczego pani nie docenia moich umiejętności przetrwania?
Wojowniczka westchnęła.
— Dobrze, skoro chcesz, to wieczorem mogę z tobą wyjść. Tylko musisz być grzeczna i obiecać, że sama nie będziesz wychodziła z Magazynu!
Z początku chciałam się kłócić, ale gdy uspokoiłam wirujące myśli, pomysły i przeanalizowałam, co wypada mi teraz zrobić, przytaknęłam.
— Dobrze, wojownicko!
Odeszłam na parę długości ogona. Ona także.
Odwróciłam się. Nikt nie patrzy? Już sobie poszła?
Szybko posmakowałam powietrza. Na razie nie ma nikogo.
Sprintem dopadłam najbliższego parapetu i, skacząc po wszelakich pudłach, rzeczach i rupieciach, nieraz prawie zsunęłam się na ziemię; po tych wszystkich wysiłkach, dotarłam do okna.
Dobra. Poszło łatwo. Wreszcie pospinam się po drzewach! Uśmiechnęłam się, obserwując, jak pies stojący przede mną, zamrożony w przeźroczystej tafli, również się szczerzy.
Przekręciłam głowę, a w serce ukłuło mnie współczucie. Czemuż ten złoty szczeniak stojący tuż obok, powtarza moje ruchy? Przybliżyłam się do szyby, stykając nos ze szczeniakiem.
Smutne.
— Nic ci nie jest? — zapytałam się ze szczerością, siadając powoli. — Chodź, nie bój się, możesz do mnie podejść.
Brak reakcji.
Opamiętałam się. Nie ma czasu na to! Muszę się stąd wydostać. Posłałam szczeniakowi w szybie ostatnie przepraszające spojrzenie, po czym złapałam zębami za klamkę i szarpnęłam mocno.
Okno powoli ustąpiło, a ja, mimo bólu zębów, ciągnęłam dalej, z całej siły. Mocniej! Dam radę!
Klamka jęknęła. Poczułam na sierści lodowaty wiatr, a sierść od razu zafalowała mi pod jego podmuchami. Poczułam na sobie przeźroczyste kryształki, które przebierały różne kształty. Och, jakie jesteście piękne! Polizałam je, nakazując im w myślach, by zostały na mojej sierści; dodawały mi urody, a swoją jasną, śniegową barwą kontrastowały z moją czarną maską na pysku.
Przecisnęłam się z trudem przez wąską szparę, z nieskrywaną radością czując świeże powietrze. Wypięłam dumnie pierś i rzuciłam dumne, lekko podekscytowane spojrzenie przez bark, wpatrując się w ścianę magazynu. Inne psy się teraz nudzą, a ja!, a ja teraz odkrywam świa-
Zachwiałam się. Nie trzeba było długo czekać, bym runęła na zamrożony śnieg.
Spadając, wrzasnęłam. Wylądowałam jednak dość miękko, chociaż dywan ze śnieżynek był cienki. Otrzepałam się z ulgą. Po krótkim paraliżu i bezmyślnym chłonięciu widoków postawiłam przed siebie krótki kroczek.
Wow, jak fajnie!
Puściłam się pędem.
Wirowałam na wietrze jak opadające na mój nos płatki śniegu, w spojrzeniu miałam nieprzewidywalność i dzikość, jakbym właśnie zamieniłam się w panią pory nagich drzew! Lód pod moimi łapami przyprawiał mnie o zimne dreszcze i nadawał moim ruchom licznych, niespodziewanych utrat równowagi.
Nagle przypomniałam sobie o wspinaczce.
Zatrzymałam się, a w głowie nadal mi wirowało. Obraz przede mną to zachodził mgłą, to rozjaśniał się oślepiającym blaskiem.
Jaśmino, idź się wspinać!
Szczeknęłam piskliwie i znów pobiegłam przed siebie, w stronę najbliższego drzewa. Widziałam je przez okno żłobka; z bliska wyglądało jeszcze wspanialej. Miało popękaną, ciemną korę, oszronioną to tu, czy tam. Chyba właśnie szło na swoje zgromadzenie klanów, bo było nadzwyczajnie wystrojone.
Wybiłam się, zahaczając pazurkami o nierówną strukturę. Wywaliłam ze strachu oczy i napięłam ogon. Jakoś udało mi się utrzymać równowagę. Stałam na gałęzi!
Wtem, tknięta jakimś dziwnym niepokojem, odwróciłam się, przodem w stronę magazynu. Przede mną, w oknie żłobka, zobaczyłam mały, szczenięcy pyszczek i brązowe oczka wbite we mnie.
Pisnęłam, po czym spadłam z powrotem na ziemię. Tym razem lądowanie nie było miękkie.
<ktoś ze szczeniąt? Jakaś suczka najlepiej, chcę, żeby Jaśmina miała przyjaciółkę>
[883 słowa: Jaśminka otrzymuje 8PD]
Zaklepane dla Agatki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz