21 października 2021

Od Omszonej Krtani CD Pszczelej Łapy

Wygranie z tym małym, Wietrznym kurduplem nie było wcale takie trudne, jakby Pszczółek chciałby to przedstawiać. All bark, no bite. Wystarczyło parę długich susów wykonanych przez długie nogi Omszonego, a ten już był na wygranej pozycji. Szczerze to czuł się, jakby latał. Nie ważne jak to głupio brzmi, dziwna satysfakcja zapłonęła w jego sercu, wywołując uśmiech na pysku Ognistego. Odwrócił się, wyszczerzając lekko swoje zęby, marszcząc przy tym brwi. Iskierki zwycięstwa migotały w jego oczach.
Pszczółek nie był aż tak szczęśliwy z obrotu wydarzeń.
— Oszukiwałeś! Jesteś okropny! — rzucił płaczliwym tonem, szczerząc swoje ząbki w stronę Mcha, który cicho się tylko zaśmiał na ten pokaz parodii tego co normalnie nazwałoby się zuchwałością czy odwagą. Jakby takie coś, mały i puchaty szczeniaczek, miało go przestraszyć. — Ja na szczęście ocaliłem mój klan przed tobą. Będą mi za to dziękować, wiesz?! Idź sobie. Kiedyś na pewno się jeszcze spotkamy, a ja pierwszy od ciebie zdobędę imię wojownika; wtedy ci pokażę! Tylko poczekaj!
Z pyska Omszonego nie schodził uśmiech, który tak bardzo drwił z ucznia Wietrznych, stojącego przed nim z nastroszonym futrem. Zaśmiał się tylko pod nosem.
— Zobaczymy gówniarzu — odwrócił się i sprężystym krokiem ruszył w stronę obozu Industrii, nucąc coś pod nosem.

* * *

W życiu chyba każdego znajdą się te cholernie niezręczne momenty, które wywołają skrzywienie i migrenę nawet u najbardziej wytrzymałych osobników. Coś, co skręca cię od środka, wręcz mrozi. Sprawia, że zaczynasz zastanawiać się nad sensem tego całego, chujowego istnienia, uznając w końcu, że chyba pora pierdolić wszystko, spakować się w starego, polskiego malucha dziadka i wyjechać po prostu w kurwa Bieszczady. Tak wiecie,  dla zasady.
Taki właśnie moment przeżywał właśnie Omszona Krtań, powoli przedzierając się przez śnieżne zaspy w stronę okolic terenów Ventus. W normalnej okoliczności ta podróż byłaby co najmniej przyjemna, ale to? To był pierdolony żart, na który nie miał kompletnie humoru. A o co chodziło? Cóż, musiał ładnie wytłumaczyć jakiemuś przygłupowi, że nie, to, że razem spędzili parę pięknych i upojnych nocy, nie robi z nich od razu pary kochających się gołąbków. Jego ówczesny wybranek już najwyraźniej chyba szykował obrączki i szukał księdza i sali na wesele. Ciekawe czy zdobył ryż na rzucanie. Przez tę całą sytuację, przechodziły go ciarki na samą myśl o tym co ten zjeb kombinował w swojej główce. A może to z tylko zimna. Normalnie by to po prostu zostawił debila, każąc się dla gościa po prostu domyślić, że jego wybranek serca chyba jednak nie pojawi się pod ołtarzem. Ten pojeb jednak uznał, że będzie aż tak bardzo nastawiony na związek z gościem z jakiejś sekty, że spróbuje wystalkować to gdzie mieszka. Nawet dla Omszonego było to kurwa za dużo i oznaczało moment, gdzie trzeba powiedzieć stop.
Stanął w końcu oko w oko z psem, który wręcz gubił się w grubych warstwach śniegu, który dotykał wręcz brzucha obojga psów. Jedynie czarne ucho niszczyło wręcz idealnie białe futro.
— Iglak? — powiedział, jakby z lekką nadzieją w głosie.
Jasne, że Mech nie był na tyle zjebany, by podać mu swoje prawdziwe imię dla jakiegoś randoma, który był dla nim niczym więcej niż przygodą. To był zwykły idiotyzm i wręcz przygotowywanie pod sobą stosu, ułożonego z drewna dobrze zamorzonego w benzynie z zapalniczką tuż obok. Zwykle wymyślał coś na poczekaniu, kończąc przez to czasami z idiotycznymi imionami, jak właśnie kurwa Iglak.
— Hej — wycedził przez zęby Omszony, starając się od razu nie rzucić na gardło tego debila. — Kapsel, co ci mówiłem o szukaniu mnie? — uniósł brwi do góry, wykrzywiając swój pysk w grymasie.
Pies lekko się onieśmielił, posyłając mu niepewny uśmiech. Gdyby to miało cokolwiek naprawić. Przecież ten jebany pacan doczłapał się na tereny Industrii i wypytywał o niego każdego psa, jakiego tylko zauważył. Życie mu chyba było niemiłe, chciał je najwyraźniej przedwcześnie zakończyć. Koniec końców, Sowi Pazur był na granicy spuszczenia mu wpierdolu stulecia. Skończyło się jednak tylko na krzykach, które prawdopodobnie można było słyszeć od morza, aż po same góry. Kapsel w podskokach uciekł, a dla Omszonego pozostało tylko dopytywanie się o chuj chodziło dla tego starego wariata, że nie mógł przymknąć swojej mordy już z samego rana. Gdy dowiedział się, że jakiś biały pies dopytywał się o kogoś o imieniu Iglak, coś w nim się zagotowało.
Jasno przedstawiał zasady relacji ze sobą i nienawidził gdy ktoś je łamał, zwłaszcza w taki sposób.
— Iglak... — Kapsel jęknął, widząc jednak jak mina Mcha nawet nie drgnęła w pozytywniejszym kierunku, westchnął. — Tęskniłem za tobą, to tyle. Chciałem cię zobaczyć, wsunąć nos w twoje futro... Nie widzieliśmy się tak długo.
Nie widzieli się raptem parę, ot może paręnaście dni.
— Nic złego się przecież nie stało, tak? Wygonili mnie i to tyle, patrz, nie ma na mnie nawet śladu! Ten zwariowany pies, tylko na mnie nawrzeszczał — powiedział, jakby to miało jakkolwiek zmienić podejście Omszonego do całej sytuacji.
— Kurwa, co mnie obchodzi czy ci coś się stało? — warknął. — Naruszyłeś moją prywatność, mój dom gdzie cię nigdy kurwa nie zapraszałem.  Myślisz, że kim jesteś, by wchodzić w swoich ujebanych butach do mojego domu?
Sapnął, a z jego nozdrzy wyleciała para.
Kapsel spojrzał, jakby lekko niezrozumiale, na "Iglaka". Cały entuzjazm, który w nim wcześniej był, zniknął w parę sekund. Oblizał się po pysku, skacząc nerwowo wzrokiem po otoczeniu. Zgarbił się lekko, jakby wbity w ziemie. Szybko na jego pysku pojawił się nerwowy uśmiech, jak gdyby próbował zakryć nim to, że za cholerę nie miał pojęcia, co tu się odpierdala i dlaczego miłość jego życia tak się zachowuje.
— O czym ty mówisz, Iglaku? Jesteśmy razem, to chyba normalne, że chciałem-
Mech wręcz natychmiastowo mu przerwał, wydobywając z siebie głośne, gardłowe warknięcie.
— Ja pierdole! Nie jesteśmy razem, popierdoliło cię? Jesteś dla mnie niczym innym niż przygodą na parę chwil! — wykrzyczał mu w pysk. — Ego ci wyjebało w kosmos, że myślisz, że jesteś czymś więcej.
Twarz białego psa przybrała szok. Coś w nim się złamało, a on sam się nastroszył. Emocje w nim wybuchły.
— Oszukałeś mnie! Wykorzystałeś, złapałeś moje serce i je roztrzaskałeś. Pokochałem cię! — Kapsel wybuchł, na przemian to warcząc, to będąc na skraju płaczu i załamania psychicznego. — Jesteś z siebie dumny?! Z tego co zrobiłeś?! Ile jeszcze psów tak potraktowałeś, doprowadzając ich do łez?
Mech nawet nie drgnął gdy ten udawał, że chce się na niego rzucić. Przygotowywał się do skoku, jednak co chwilę hamował i wycofywał. Dobrze wiedział, że nawet tego nie spróbuje. Kapsel widział, do czego wojownik jest zdolny w obliczu zagrożenia. Jakiś włóczęga skoczył na nich podczas spaceru, a Omszony tak go urządził, że ten ledwo dał radę stać na nogach. Nie był na tyle głupi, by próbować czegokolwiek przeciwko niemu.
— Nie oszukałem cię — parsknął, marszcząc brwi. Miał już naprawdę dość tej zabawy, dupa mu zaczynała odmarzać. — Jakbyś mnie słuchał choć przez małą sekundę, zamiast lizać swoje własne ego, wiedziałbyś, ile mnie obchodzisz.
Nim ten się zdążył odezwać, Omszona Krtań pokazał mu rząd swoich ostrych zębów, gotowy do skoku. Miał dość bycia miłym dla jakiegoś debila, który miał ochotę na tanie love story, rodem z bajki disneya.
— Spierdalaj stąd i nie wracaj, chyba że chcesz skończyć z mielonką zrobioną z własnego gardła.
Kapsel zawahał się na moment. Wyglądał jakby chciał jeszcze raz spróbować przekonać Mcha, że ten związek, relacja, ma przyszłość i to jeszcze pewnie owocną. Oczy mu się błyszczały, niby gotowe do płaczu. Zamachał głową i się zjeżył, prychając głośno przy odchodzeniu. Co kurwa? Chciał tym pokazać, że co, jest taki sassy i ma to w dupie, gdzie sekundę temu był gotowy na błaganie go na kolanach o powrót? Wow. 
Nie zrobił nic więcej. Po prostu stał i obserwował, jak Kapsel oddala się i ginie w śniegu, znikając z jego pola widzenia. W końcu.
Już miał wracać, dość teatru na dzisiaj, jednak usłyszał znany mu głos, dzwoniący wręcz w uszach. Nie musiał długo czekać, by dostrzec kakaowe futro zakurwiające poruszające się z dużą prędkością w jego stronę.
— Zgaszony! To ty! — krzyknął Pszczółek, biegnąc w jego stronę. Mech szczerze po cichu modlił się, by wyjebał się na swój głupi ryj. W końcu jednak zatrzymał się, parę metrów przed Mchem. — Co tu robisz? I kim był ten pies? To jakiś inny zgaszony? — wysapał, dysząc, jakby miał wypluć swoje własne płuca.
Mech westchnął. To nie mogło skończyć się dobrze. Przyznanie się dla tego gówniarza, że właśnie pozbył się kogoś, kto tak namolnie chciał się wpierdolić w jego życie, nie wchodziło w grę. Nie będzie się chwalił swoimi intymnymi przygodami przed jakimś szczylem.
Kurwa.

<Pszczela Łapo? Teatr ogłaszam za oficjalnie znów otwarty.>
[1411 słów: Omszona Krtań otrzymuje 14PD]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz