← Poprzednie opowiadanie
Początek dzieje się dawno, dawno temu, przed mianowaniem i wojną i w ogóle jezu to było dawno *sobs*
Początek dzieje się dawno, dawno temu, przed mianowaniem i wojną i w ogóle jezu to było dawno *sobs*
— Hej! — Mech podniósł głowę, słysząc krzyk skierowany w swoją stronę. Nieznany mu pies wskazał na czerwone kwiaty rosnące niedaleko. — Weź też trochę tego! Będziesz się czuł lepiej już po.
Omszona Łapa uniósł brew, przyglądając się dla rudego psa. Przez chwilę, dosłowny moment, myślał, że to może Miodowa Łapa, jego... Ehehe, dobry przyjaciel. Czyżby po ich ostatniej przygodzie jeszcze się nie nauczył, że jego umiejętności pływackie, nie są aż tak dobre?
Szybko jednak zrozumiał, że nie ma to żadnego sensu. Mimo wręcz identycznego wyglądu, to samo rude futro i oklapłe uszy, ich postawa oraz zachowanie się różniły. Głos psa przed nim był o wiele pewniejszy siebie, tak samo postawa jak i krok, którego sprężystość widać było nawet te parę metrów od Mcha. Z Miodkiem zwykle było inaczej, jąkanie się było pierwszą rzeczą, jaką się w nim widziało.
Skoro już ustaliliśmy, że Miodowa Łapa to nie była, kim to cholerny był ten rudy pies, śmierdzący jak woda i ryby, idealny przykład Flumine? Czy Wodni mieli jakiś pieprzony gang rudych, ukryty wśród swoich ścian?
— He? — Mech uniósł brew, pochylając lekko łeb i powoli idąc w stronę rudego. Uśmiechnął się pod nosem. — Dzięki za radę, ale może zacznijmy od tego, kim ty kuźwa jesteś?
— Rumiankowa Łapa, uczeń medyka Flumine! — jejgo ogon latał na prawo i lewo, jak małe śmigiełko.
Mech wyprostował się. Uczeń medyka, co? Może świat go jednak kocha. Czasem.
— To co, Rumiankowa Łapo, chcesz spędzić może trochę miłego czasu razem? — wyszczerzył się.
* * *
Omszony westchnął cicho, spoglądając na Sikorkową Łapę, której oczy były w niego wiecznie wlepione, obserwując każdy jego ruch. Jak jakiś pieprzony monitoring. Dlaczego, k u r w a dlaczego, jego matka przydzieliła mu jakiegoś dzieciaka do niańczenia? To był jakiś chory rodzaj kary, jak on i Sowi Pazur jako jego mentor? Przecież to było śmieszne. Omszony i szczeniaki, też mi zabawne. Czego on ma niby ją nauczyć? Spierdalania za granice klanu i łamanie każdej możliwej zasady? Sam nawet nie znał kodeksu wojownika, nieważne ile razy próbowali wbić mu go do głowy. A nawet jeśli by go znał, na pewno nie był osobą, która w jakikolwiek sposób by go przestrzegała. Jego pomysły i chęć ciekawszego życia nie dawałaby mu żyć w ten sposób.
Jego uczennica zachowywała się, jakby nie potrafiła nawet na sekundę usiedzieć w miejscu. Nawet podczas czekania na Łabędzi Gwizd i Sowiego Pazura, by wyruszyć razem na patrol, kręciła się dookoła, wygrzebując rzeczy ukryte pod śniegiem. To jakiś korzonek, to śmieć czy inne pierdoły. Co ciekawsze przynosiła mu i pokazywała, jakby to były jakieś największe skarby na całym wielkim świecie, na co on tylko wywracał oczami i brał je pomiędzy swe łapy. Jej uśmiech był ciągle tak szeroki, że Mech momentami dziwił się, jak do cholery jest to w ogóle możliwe? Wyglądało to trochę jak ten pieprzony czerwony pies z creepypasty, wiecznie wlepiony swoimi p i e k i e l n y m i oczami w widza, z uśmiechem, który mógłby pożerać dusze.
— Omszona Krtaaaani, możemy już iść? — jego uczennica zajęczała, szturchając go łapką w bok, opierając się o niego.
— Kurwa no, mówię ci to już pięćdziesiąty raz, czekamy na Sowiego i Łabędzią — burknął cicho i wstał, odsuwając się. Sikorka wpadła przez to w śnieg, szybko jednak się otrzepując i znów wracając do swojej zbyt pozytywnej siebie.
Mech sapnął cicho, kichając.
— Omszona Krtani, nie powinieneś tak mówić do swojej uczennicy — Łabędzi Gwizd zjawiła się znikąd, mówiąc do młodego wojownika z tym swoim łagodnym uśmiechem. — Jeszcze nauczy się używania takich słów.
Razem z Łabędzią, swoją dupę przyprowadził też Sowi Pazur. O dziwo, siedział teraz cicho, nie rzucając żadnego uszczypliwego komentarza w stronę swojego byłego ucznia. Nic. Dosłownie. To nie było w jego stylu, w normalnej sytuacji już dawno wytknąłby, mu to jak bardzo nie nadaje się na rolę mentora i jak bardzo ściągnie te małe dziecko na złą stronę.
— Zjawiliście się, w końcu. Czekaliśmy na was, na tym pieprzonym mrozie, od chyba wieczności, nie śpieszyło wam się, co? — rzucił z wrednym uśmiechem.
— Przestań jojczeć, łeb mnie boli — mruknął Sowi Pazur, marszcząc lekko swój pysk.
I tyle tego dobrego.
Mech jedynie zaśmiał się cicho i ruszył w stronę jeziora.
Przez cały patrol, Sikorkowa Łapa trajkotała nad jego głową, pytając się o każdy, najmniejszy szczegół. A czemu to robimy? A co to jest? A gdzie idziemy? A możemy iść gdzieś indziej? Kurwa ile można. Nawet na moment nie dawała mu odetchnąć, zasypując go bez przerwy lawiną kolejnych i kolejnych pytań.
Ogromne zmęczenie uderzyło w Omszoną Krtań, który coraz bardziej spuszczał głowę i zaczynał iść ciężej i wolniej. Jakby jego uczennica pochłaniała całe życie z młodego wojownika. Czy tak właśnie miało wyglądać trening z Sikorką? Chyba że... Omszony mógłby to wykorzystać. Wykorzystać tą żywą, aczkolwiek buntowniczą naturę. Wychowanie dla siebie swojego małego side-kicka. Brzmi jak american dream.
— Hej, Omszona Krtanio, od kiedy mamy jakiegoś rudego gostka w naszym klanie? — spytała Sikorka, z tym swoim ogromnym uśmiechem.
Ten zmrużył oczy.
— Od... nigdy — mruknął, spoglądając w stronę, w którą patrzyła się jego uczennica.
— Myślę, że powinniśmy podejść i to załatwić, w normalny sposó-
Ale ulubionego narkomana Industrii już nie było. Popędził do przodu, w stronę intruza, w akompaniamencie krzyków dezaprobaty swojego byłego mentora, wiwatów Sikorkowej Łapy i pisku Łabędziego Gwizdu.
Omszony wbił zęby w ramie rudego intruza. Szarpnął za mięso, czując metaliczny smak krwi w swoim pysku. Biały, śnieżny puch dookoła nich szybko nabrał szkarłatnego koloru. Gdyby nie krzyk, który wydobył się z pyska jego ofiary, pewnie rozszarpałby jego bark w strzępki, aż do gołej kości. Odskoczył jak oparzony od psa, który okazał się być jego kolegą z dzieciństwa.
— Rumianek! — zaśmiał się Mech, oblizując jeszcze ciepłą krew ze swojego pyska. — Co ty tu kurwa robisz? Wiesz, że to nasze tereny, nie?
Przekręcił lekko głowę, przyglądając się dla ucznia medyka Flumine, które dyszało, ze łzami w oczach, próbując wydusić z siebie słowo.
— Najwyraźniej mam rozrywany bark — mruknęło, spoglądając na swoją ranę. Mech szczerze nie był pewien czy Rumianek próbuje żartować w tym momencie, czy lekki uśmiech na jejgo pysku był wywołany bólem i stresem. Jedno z dwóch. — Przyszedłom tutaj po zioła, ale wiesz...
— Omszona Krtani, co ty kurwa wyprawiasz? — Sowi podszedł do młodego wojownika i ucznia medyka, mierząc oboje ich wzrokiem. — Czy ciebie do reszty popierdoliło? Kurwa atakujesz ucznia medyka klanu, z którym ledwo mieliśmy wojnę? Chcesz na nas sprowadzić kolejne problemy?
— Dobra dziadzie zamknij mordę, bo...
Rumianek mu przerwało.
— To był wypadek... prze pana — medyk patrzył się na Sowiego, spinając swoje mięśnie i lekko się kuląc, jakby chcąc się schować w śniegu przed morderczym wzrokiem.
— Właśnie Sowi, ogarnij dupę, wezmę jejgo do Petera i tyle.
— Szarej Skały — burknął starszy wojownik, najwyraźniej dalej pamiętając zakład, który wygrał. — I ktoś musi jejgo odprowadzić na tereny Flumine.
— Ta, ta, ta, Szarej Skały, nie zesraj się. Ja to zrobię.
— A co ze mną? — powiedziała cicho Sikorka, przypominając jakby wszystkim o swojej obecności.
No tak. Ona. Naprawdę komplikowała w tym momencie sprawę. Omszony przygryzł wargę i rozejrzał się, w końcu spoczywając swój wzrok na Łabędzim Gwiździe.
— Uhh, oh! Odprowadzisz ją do klanu po końcu patrolu? Tak? Dzięki wielkie.
Mruknął i podparł Rumiankową Łapę, odchodząc. Sowi Pazur coś jeszcze za nim krzyczał, jednak Mcha nie mogło to obchodzić ani krztynę mniej. Skupiał się po prostu na pomaganiu dla ucznia medyka, starając się nie sprawić mu więcej bólu. Powinien go później przeprosić, ale to potem. Uważał na każdy krok, starając się jak najlepiej go wyważyć. Gdy odeszli wystarczająco daleko, wyszczerzył się szeroko, śmiejąc pod nosem.
— Znowu zbierałeś mak, mały ćpunie?
Przez ich czas rozłąki, Mech o dziwo przerósł starszego o parę księżyców od siebie medyka. Rumianek przez to wyglądał jak dzieciak, przy starym pysku Omszonej Krtani. Baby face rudego też mu nie pomagał.
— Nawet nie zdążyłom nic wziąć, wiesz?
— Szkoda, moglibyśmy trochę urozmaicić to łażenie — ziewnął.
Rumianek nagle ucichło.
— Ten... Sowi Pazur, to ten Sowi Pazur? — mruknęło.
— Co masz na myśli? — zaśmiał się. — Dziad co był moim mentorem i jest jebanym sadystą? Tak, to on.
Rumianek pokręciło głową.
— Nie, chodzi mi o to, czy to on zabił Pajęczego Odwłoka.
Mech mimowolnie się uśmiechnął, przypominając sobie wojnę. Zaśmiał się pod nosem, mając przed oczami to, co jego brat wtedy odwalał. Ten grzeczny, mały Ciepły, tak bardzo ładnie, prawie zabił biednego, ślepego wojownika. Stan, w jakim ten go zostawił... Nie spodziewał się tego po swoim bracie, nawet w najśmielszych snach. A tu proszę.
— A no — zaśmiał się. — Nieźle go załatwił nie?
Weszli razem do magazynu. Mech przywitał się z paroma psami, których reakcje naprawdę różniły się od siebie. Jedni krzywili pysk, inni posyłali mu uśmiechy. Ten jednak w pewnym sensie zignorował je wszystkie i ruszył po prostu w stronę legowiska medyka.
— Siema Peter, nadgryzłem trochę medyka z Flumine. Pomożesz? — wyszczerzył swoje zęby.
— Coś z niego jeszcze zostało przynajmniej? — mruknął, dalej grzebiąc w lekach. — Mały jest trochę.
— Nooo... Nie wiem, Rumianek, jesteś aż taki mały?
Dopiero wtedy Szara Skała się odwrócił, mierząc wzrokiem rudego psa.
— Omszona Krtani, poczekaj za ścianką.
Prychnął cicho i wyszedł. Już wiedział, że będzie to trwało wieczność, jednak mimo wszystko, Mech znudzony czekał przed legowiskiem medyka, nie wiedząc jaki opierdol czeka go na terenach Flumine.
<Rumianek?>
[1562 słowa: Omszona Krtań otrzymuje 15 PD; Rumiankowa Łapa jest wyleczony; Sikorkowa Łapa otrzymuje 1 PT]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz