Akcja dzieje się wtedy, kiedy umierał Burzowe Gardło.
Jak każdego wieczoru, tak i tego słońce zaszło, rzucając na opuszczony dom tysiące miedzianych promieni; ostatnio jednak ich barwa była coraz bardziej nijaka, wpadająca bardziej w beż niż mieniące się złoto. Trawa pokrywała się z dnia na dzień coraz bardziej wyraźnym i mocnym szronem, opadłe liście zaczęły gnić, a powietrze przybrało znacznie ostrzejszą woń, przepełniając się śmierdzącym smogiem.
Ćma, na co dzień taka poważna, dziś bawiła się i szczekała na całego, gryząc się na niby z rodzeństwem. To Szczurek krzyczał, gdy wdepnął w kałuże błota, to Mgiełek i Bryzek kłócili się o to, który z nich wygrał bójkę. Tojadek, zwykle spokojny, dziś przeszedł samego siebie, z wyjątkowymi emocjami rozmawiając z Chmurną Łapą, raz za razem prawie podnosząc głos. Ćma czasami zerknęła w ich stronę, ale była zbyt zaabsorbowana kłócącymi się Mgiełkiem i Bryzkiem oraz zszokowanym Szczurkiem, by zwrócić na Tojadka większą uwagę.
— Przestańcie się kłócić — warknęła, stając pomiędzy nimi. — Lepiej ogarnijcie swoje dupy, zanim wam je odgryzę!
I z odsłoniętymi kłami, lekko zjeżoną sierścią i roziskrzonymi oczami, rozradowana rozpoczęciem się kolejnej zabawy, skoczyła na najmłodszego psa w miocie, a zaraz potem razem poturlali się po usłanej liśćmi trawie, wzbijając drobinki kurzu i gnijących roślin w powietrze.
Ćma została pacnięta łapą Mgiełka w pysk, lecz oddała mu lekkim szczypnięciem zębami w bark. Podobne do beagle'a szczenię pisnęło zaskoczone, na co suczka kopnęła go tylnymi kończynami w miękkie podbrzusze, posyłając jego ciało w powietrze. Masywne łapy i dość duży wzrost, które odziedziczyła po dziadku i matce, znacznie ułatwiły jej to zadanie. Bryzek przyglądał się ich walce z otwartym pyskiem, nie wiedząc, kiedy i, przede wszystkim, kogo zaatakować. Nie chciał wywoływać wojny z żadnym z rodzeństwa, zdradzając jednego na rzecz drugiego.
Ćma podniosła się z ziemi, wydając z siebie zwycięskie wycie.
Mgiełek zaburczał coś pod nosem, otrzepując się niezgrabnie. Po odniesionej porażce z zewnątrz zupełnie ignorował swoją siostrę, chociaż najpewniej w środku właśnie główkował, jaki kawał jej zrobić w ramach zemsty. Wszakże ,,kawał’’ to chyba za mało powiedziane, bowiem Mgiełek, jak już coś robił, to tak, by inni niemal dostali zawału serca.
Jego siostra w tym czasie zadowolona ze zwycięstwa wbiegła do obozu, zostawiając na zewnątrz bawiące się rodzeństwo i pilnującą ich Chmurną Łapę, która odbywała właśnie swoją karę za kwestionowanie poleceń mentora — oczywiście, jak to ona, nieustannie pytała się, czy dane zadanie jest bezpieczne. Małe trzykolorowe szczenię chciało podzielić się swoim sukcesem z dziadkiem i cicho wyszeptać mu do ucha, że zostanie wspaniałą wojowniczką, pełną oddania dla swojego klanu, z zapałem i wiarą.
Gdy biegła przez korytarz, zauważyła, że przed wejściem do legowiska starszyzny jest wyjątkowo dużo psów; zaniepokojona tym faktem zwolniła, przekręcając głowę. Pod wpływem strachu, który kłuł jej serce jak lodowate igiełki, zatrzymała się.
Wpatrywała się przez dłuższą chwilę w rozciągający się przed nią obraz, niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Widziała, jak Podgrzybkowa Sierść drepcze nerwowo, trzymając w pysku wiązankę ziół. Za nim szło Rumiankowa Łapa z widocznym zatroskaniem malującym się na jejgo pysku.
Ćma, jak zahipnotyzowana, ruszyła powoli przed siebie, krocząc sztywno, niepewnie, zmuszając się do postawienia choćby najmniejszego kroku.
W nos załaskotał ją znany zapach jej dziadka, jednak, zamiast wejść do pomieszczenia i jak zwykle przywitać się z nim, skąpo merdając ogonem raz czy dwa, jednak z ciepłem w głosie, zatrzymała się ponownie. Woń członka jej rodziny była słaba, zmieniona. Nie wiedziała jeszcze, co to dokładnie oznacza, była zbyt przerażona; nie mogła przełamać strachu, stanąć twarzą w twarz z widokiem, który czekał na nią za ścianą, która oddzielała ją od legowiska Burzka. Nie wiedziała, co zobaczy; wiedziała tylko tyle, że będzie to coś strasznego, obcego. Intuicja jej to mówiła, zmieniony zapach dziadka jej to mówił. Nie potrzebowała niczego więcej.
Nagle jakiś wojownik stojący przed legowiskiem starszych dostrzegł malutką, puszystą kulkę i trącił zesztywniałą Ćmę nosem, w ciszy zachęcając, by pożegnała się z dziadkiem.
Suczka ruszyła, lecz nie dlatego, że zdążyła to jakoś sensownie przemyśleć, ale raczej dlatego, iż ktoś ją do tego zachęcił; pod wpływem dotyku, niezdolna do podejmowania samodzielnych decyzji, wyszła zza rogu i przekroczyła próg legowiska starszyzny.
Zalał ją widok, którego tak bardzo się obawiała; medycy stali nad umierającym psem, którego oddech był coraz płytszy, jedna z jej matek siedziała przy głowie starca, szepcząc do niego jakieś ciche słowa.
Na odgłos jej kroków wszyscy unieśli głowy, z wyjątkiem ukochanego przez Ćmę dziadka Burzka. Rozżarzona, na co dzień twarda, chaotyczna, używająca swego ciętego języka, w tamtym momencie była krucha, załamana, totalnie nieprzygotowana na sytuację, która ją spotkała. Medycy z bezsilnością patrzyli na konającego członka klanu; Rumianek zwiesiło głowę, a Podgrzybkowa Sierść wymruczał coś do Ćmy, która dopiero po parunastu uderzeniach serca zrozumiała ciche słowa.
— Nic nie możemy zrobić… Dożył sędziwego wieku.
Ćma, ze łzami w oczach, ogłuszona, nadal niezdolna w ogóle pojąć, co wokół niej się dzieje, podeszła do swojego przodka.
Burzek leżał na boku z zamkniętymi oczami i zmierzwioną w niektórych miejscach krótką, czarną sierścią. Wyglądał… zwyczajnie; średnio raz w dniu drzemał sobie, wygrzewając się w jesiennym, już nie tak ciepłym jak w lecie słońcu. Nadzieja wstąpiła na sekundę w jej serce, powodując drobny, delikatny uśmiech na jej pysku.
— On tylko zasnął — szczeknęła z zaskakującą pewnością w drżącym głosie. — Widzicie?!
Dopiero gdy to wypowiedziała, dotarło do niej, że klatka piersiowa byłego wojownika porusza się coraz słabiej, a oddech dolatujący z rozchylonego pyska jest cichy. Za cichy.
Niemal staranowała Podgrzybka, w panice dobiegając do dziadka Burzka; przycisnęła ucho do jego serca, rozpaczliwie pragnąc usłyszeć ciche, miarowe bicie.
Nie usłyszała nic. Pustka.
Stała tak chwilę, łudząc się, że zaraz wszystko wróci do normy. Jej czarno-brązowa matka chlipała pod nosem, ze smutkiem patrząc na ciało swojego ojca i przyciśniętą do niego córkę.
Ćma, stercząc bez ruchu, poczuła delikatny dotyk szorstkiej sierści. Podgrzybkowa Sierść.
Z narastającą w głębi wściekłością zrodzoną z bezsilności i szoku, odwróciła się z warkotem do stojącego przed nią niewyrośniętego medyka, który był jedynie o parę centymetrów wyższy od niej.
— Jesteście do niczego! — wydarła się, stukając pazurami o podłogę. Nie zważała na to, że w oczach medyka klanu, który uratował tak wiele żyć, ukazał się ból. — Po chuj wam są te zioła, skoro żałujecie ich dla mojego dziadzia! Gdybyście nie stali jak kołki z założonymi łapami, to Burzek by żył! Wypchajcie sobie wasze zapchlone dupska tymi lekarstwami!
W jej sercu zapaliła się nienawiść do Podgrzybkowej Sierści, do Rumiankowej Łapy, do zabawy w walkę z rodzeństwem, a co za tym idzie, do przygotowania się do bycia wojownikiem. Wszystko było nie tak. Wszystko.
[1056 słów, Ćmia Łapa otrzymuje 10 punktów doświadczenia i 2 punkty treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz