16 listopada 2021

Od Kruczej Łapy do Koniczynowej Łapy

Siedziałem w ciszy, obserwując martwe ciało mojej matki.
Wiosenny wiatr delikatnie dmuchał mi w pysk, brutalnie osuszając mokre oczy. Nie mogłem na to patrzeć.
Jakoś dotrwałem do końca ceremonii czuwania. Na niebie pojawiła się jutrzenka, rozjaśniając swoim blaskiem otoczenie. Ptaki zaczęły śpiewać jak codziennie. Wiatr się ochłodził, kwiatki odwróciły płatki w stronę słońca.
Bez życia powlokłem się do legowiska wojowników, chcąc sprzątnąć stare posłanie mojej matki. Z ulgą dostrzegłem, że brudna robota została wykonana, najpewniej przez mojego ojca. Teraz Pustynny leżał z otwartymi oczami, starannie unikając wzrokiem pustego miejsca po legowisku Fenkułowej.
Poczłapałem więc do mojego posłania. Pomieszczenie było puste, uczniowie już zajęli się swoimi sprawami, a moje rodzeństwo pewnie nadal tępo wpatrywało się we zwłoki wojowniczki. Choć jeden raz ich rozumiałem. Zwinąłem się w kłębek, kichając od kołderki kurzu, która była na moim legowisku. Ostatnio zaniedbywałem wymianę mojej wyściółki.
Ze wspomnieniami o dzieciństwie i mamie, które krążyły w mojej głowie, zasnąłem.

***

— Krucza Łapo?
Stałem pyskiem w pysk z zastępcą klanu. Minął jeden dzień i jedna noc od śmierci mojej matki. Uniosłem pytające, nieobecne spojrzenie na Sowiego Pazura.
— Rozmawiałem z twoją nową mentorką, zgodziła się ciebie szkolić. Po omówieniu tego z Rzepakową Gwiazdą doszliśmy do wniosku, że to dobry wybór. Od dziś będzie cię szkoliła Łabędzi Gwizd.
Westchnąłem, kiwając na potwierdzenie głową. Nie znałem tej suczki, w zasadzie oprócz grzecznego witania się po rannym wyjściu z legowiska i po wymieniu paru zdań na dzieleniu się językami, nie rozmawialiśmy nigdy.
— Wiem, że to ciężkie — mruknął, chociaż nie było widać po nim współczucia — ale jesteś młody. Przyłóż się do treningu, bo zostajesz w tyle.
I odszedł.
Machnąłem gniewnie ogonem, z westchnięciem uświadamiając sobie, że nie będzie dla mnie ani chwili spokoju. Klan nie czeka. Klan musi się rozwijać.
Szczerze mówiąc, chodzi im tylko o to, by mieli nowych wojowników. By załatać dziurę po tych straconych.
Zwinąłem się w kłębek, by usnąć, jak zwykle o tej porze przy stosie zwierzyny. Zwykle towarzyszyła mi przy tym Fenkułowa Plamka. Ze smutkiem i rozdrażnieniem wpatrywałem się w miejsce obok, gdzie zwykle kładła się moja matka, by móc ze mną rozmawiać w chwilach przerwy, gdy budziliśmy się z drzemki. Położyłem pysk na łapach. Nie miałem ochoty na trening. Niech Sowi i Łabędzia idą w cholerę. Mam własną rutynę, nikt mi jej nie będzie zmienia-
— Tu jesteś! — szczeknęła z roztargnieniem Łabędzi Gwizd. Moja nowa, jakże wspaniała mentorka. To ironia, oczywiście. — Wszędzie cię szukałam! Gotowy na pierwszy wspólny trening?
— Nie — burknąłem, zamykając oczy. Przykryłem nos ogonem, przygotowując się do zaśnięcia.
Łabędzia niemal przewierciła mnie wzrokiem.
— Jak to nie? — oburzyła się lekko, chociaż potem łagodnie dokończyła — Chcę ci pomóc. Przykro mi z powodu twojej matki. Była… dobrą wojowniczką, naprawdę. Wiem, że ci jej nie zastąpię, ale nawet nie będę próbować. Chcę cię po prostu dobrze wyszkolić, byś poszedł w jej ślady. Musisz ze mną współpracować.
Na chwilę mnie zatkało.
— Fajnie, fajnie — mruknąłem — Ale niedawno, zanim… Zanim jeszcze umarła, ćwiczyła ze mną. Jakiś tydzień temu. Poszliśmy na polowanie.
Moja nowa mentorka była w szoku. Wywaliła oczy.
— Mieliście trening raz na… tydzień?
— Wiem, że często — pokiwałem głową, dumny z mojej świętej pamięci matki. Zrobiło mi się przykro. — Przykładała się do mojego treningu! Czasem jednak odkładała na bok ambicje i zabierała mnie raz na dwa tygodnie. Albo po prostu szedłem razem zapolować z innymi wojownikami, jednak oni mnie średnio lubili. Podobno płoszyłem zwierzynę, rozumiesz to? Głupcy i kłamcy. Skradam się przecież tak cichutko i umiejętnie.
Łabędzi Gwizd nie wyglądała na zadowoloną. Kolejna nienormalna, co zabiera uczniów aż raz na dzień?
— Większość mentorów ćwiczy z uczniami codziennie…
CODZIENNIE? JAKIŚ DZIEŃ WOLNY? HALO?! CO ONI MAJĄ W ŁBACH!
— I mówisz, że głównie z tobą polowała, tak…? — kontynuowała, jakby sama do siebie. Najwidoczniej myślała na głos. — W takim razie poćwiczymy walkę. Z innym uczniem.
Z INNYM UCZNIEM?
Gwizd machnęła ogonem, nakazując mi za nią pójść. Powaliło ją coś! Niechętnie wstałem. Wojowniczka przyśpieszyła. Kazała mi biec! Przyśpieszyłem, już po minucie zdając sobie sprawę, że nie mam formy. Z ukłuciem żalu przypomniałem sobie, jak za szczeniaka wybierałem się na wyprawy z rodzeństwem, a chociaż byłem leniwy, nie męczyłem się szybko. A co najważniejsze, z łatwością dotrzymywałem innym kroku.
Moja mentorka rzuciła mi zaskoczone spojrzenie przez ramię z iskierką nadziei. Odpowiedziałem jej wykrzywieniem pyska i głośnym sapaniem.
W końcu znaleźliśmy Koniczynową Łapę, która polowała samodzielnie na gigantyczną kaczkę. Zwierzę co prawda jej uciekło, ale musiałem niechętnie przyznać, że miała dobrą technikę.
— Koniczynowa Łapo, chciałabym cię wziąć na trening walki z Kruczą Łapą — zaproponowała, merdając ogonem. — Jesteście na podobnym poziomie w treningu, w podobnym wieku. Żaden z was nie ma dużej przewagi nad drugim.
— A co z moim rodzeństwem? — wyjęczałem, niezadowolony, że będę musiał walczyć z… nią. Nie ma nawet klanowego pochodzenia. Nie znam jej. Wydaje się dziwna.
— Oni… — Łabędzia popatrzyła mi się prosto w oczy, przyjmując łagodny ton. — Kończą już swój trening.
ŻE CO? CZYLI JA NIE KOŃCZĘ?
— Zgadzam się! — Koniczynowa zamerdała ogonem, a na jej pysku zakwitł uśmiech.
Nadąsany powłóczyłem nogami, drepcząc za rozmawiającymi ze sobą Łabędzią i Koniczynką. Sierść obu suczek powiewała na wietrze, gdy kierowały się w stronę miejsca treningu.
— Dobrze — dotarliśmy na miejsce. Krzewy i kilka drzew dawało nam ochronę przez gorącym słońcem. Delikatny wiatr również nas ochładzał. Idealne miejsce na drzemkę.
— Pamiętajcie, podstawową formą obrony jest uniesienie przednich łap, by zasłonić sobie nimi pysk. Myślę, że już to znacie — Akurat to znałem. Chociaż szczerze mówiąc, Fenkuła rzadko mi robiła jakieś wykłady. Jednak treningi z nią były… lepsze, przyjemniejsze. Poczułem ukłucie w sercu i cicho pociągnąłem nosem. — Spróbujcie to wykonać.
Wojowniczka zasłoniła pysk łapami, cofając się i dając ciężar ciała na tylne kończyny, by być gotowa do wybicia się.
Koniczynowa Łapa powtórzyła za nią manewr, jak najdokładniej umiała. Ja, tłumiąc ziewnięcie, na odwal się uniosłem łapę, niedbale zasłaniając częściowo nos.
Łabędzi Gwizd, nie zrażając się, podeszła do mnie, poprawiając moją postawę. Gdy skończyła, ledwo trzymałem równowagę. Było to bardziej wymagające, niż myślałem.
— Teraz jest dobrze, Krucza Łapo — szczeknęła, po czym prześlizgnęła się wzrokiem na trenującą razem ze mną uczennicę. — Świetnie, Koniczynowa Łapo!
Suczka rozpromieniła się, a ja poczułem tlącą się w sercu zazdrość. Przełknąłem ją, z dumą unosząc głowę i przypominając sobie wszystkie wskazówki, jakie kiedykolwiek powiedziała mi matka, przy czym próbowałem się nie rozkleić na jej wspomnienie. Jej śmierć była zbyt świeża, szybka.
— Dobrze. Znacie podstawy. Możecie zaczynać walkę, tylko pamiętajcie: bez zębów, bez pazurów. Liczy się technika! To tylko trening!
Potaknąłem głową, odwracając się w stronę Koniczynki.
Stała prosto. Obserwowała mnie uważnymi oczami w kolorze ciepłego brązu. Jej ogon lekko merdał, jakby w każdej chwili przepraszał za to, że za chwilę może mi przez przypadek zrobić krzywdę. Sierść miała prostą, nawet rozczesaną. Całkiem ładn-
Wykorzystała moje zamyślenie i zaatakowała. Zdążyłem cofnąć się, jednak straciłem równowagę i wywaliłem się do tyłu. Uszy zapłonęły mi, a ogon oklapł. To było żałosne.
— Jeszcze raz! — poleciła Łabędzia. — Bądź gotowy! Głowa niżej, nogi ugięte! Stać się na więcej, Kruczy!
< Koniczynowa Łapo? Wreszcie napisałam to... >
[1131 słów, Krucza Łapa otrzymuje 11 punktów doświadczenia i 3 punkty treningu ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz