— Kolorowy Wietrze, czy godzisz się przyjąć pod swoje skrzydła uczennicę? — zapytała mnie pewnego razu Rzepakowa Gwiazda.
Zwołała mnie do siebie, kiedy tylko wróciłam z patrolu. Mimowolnie na moim pysku wymalowało się niemałe zaskoczenie. Odruchowo spojrzałam na Sowiego Pazura, który był u boku liderki. Nie patrzył na mnie.
— Jeśli uważasz, że jestem odpowiednią osobą do wyszkolenia przyszłej wojowniczki, nie mam nic przeciwko — odparłam ostrożnie po chwili namysłu.
— Świetnie! — zaszczebiotała. — Na pewno znasz Jaśminkę, córkę Płonącego Konara… — zaczęła trajkotać.
Szczerze powiedziawszy, słabo znałam. Ostatnimi czasy podupadałam trochę na zdrowiu, w związku z czym dużą część czasu spędzałam odizolowana od klanu. Samotność nie doskwierała mi dzięki Peterowi, ale nie zmieniało to faktu, że nim się obejrzałam, minęło kilka księżyców. Na szczęście Koniczynka była już uczennicą i nie potrzebowała mojej ciągłej uwagi.
— ...i bardzo grzeczna i zdolna, ale każdy rodzic powie to o swoim potomku… — kontynuowała głowa klanu.
Kiwałam tylko głową co jakiś czas. Z jednej strony, niegrzecznym było nie słuchać. Z drugiej, zbyt wiele wątpliwości przewijało się przez mój umysł, abym mogła całe swoje skupienie poświęcić monologowi Gwiazdy.
Wiedziałam bowiem, że Rzepakowa liczy się ze zdaniem swojego zastępcy, który nie pałał do mnie szczególną sympatią. Nasze stosunki, co prawda poprawiły się znacznie, kiedy udowodniłam znajomość kodeksu i nie wyskakiwałam zbytnio z szeregu, aczkolwiek znów zeszły na niebezpieczne tory, gdy moja przybrana córka nie podchodziła do treningu wystarczająco poważnie. Nie mówił mi tego wprost, był przecież drugim najważniejszym w klanie wojownikiem i niezręcznie wyglądałyby jego skargi na uczennicę, z którą sobie różnie radził. Dał mi spokój, gdy wylądowałam na dłużej w skrzydle szpitalnym. Od tego czasu nie zdążyłabym wejść mu w drogę. Dopiero dziś udałam się na pierwszy patrol po dłuższej przerwie, a teraz spotkaliśmy się podczas tej rozmowy, w której coś mi nie pasowało.
Należałam do klanu już od księżyców, ale on wciąż miał mnie na oku. Wiedziałam, że dla niego pozostanę zawsze włóczęgą. Nawet jeśli poznałam tradycje, dostosowałam się do kodeksu i przyjęłam wiarę, która wcześniej była mi obca, w jego oczach wciąż byłam zagrożeniem. Byłam Autumn, która pojawiła się znikąd, chociaż obiecała zwać się Kolorowym Wiatrem. Byłam problematyczna, ponieważ wieści rozniosły się prędko i wywoływały różne reakcje. Byłam przyjaciółką Petera, którego nie lubił jeszcze bardziej. Dlatego szokiem był dla mnie fakt, iż przemilcza decyzję o powierzeniu mi takiej odpowiedzialności. Zaczęłam zastanawiać się, czym było to spowodowane. Zabrakło wolnych wojowników, którzy mogliby odpowiednio zadbać o jej szkolenie? Nie widziałam innego tłumaczenia. Nie protestowałam jednak, ani nie pytałam. Uznałam to za swego rodzaju kredyt zaufania.
— ...no, także nie odchodź jutro od obozowiska, przeprowadzimy ceremonię mianowania na ucznia! Masz jakieś pytania? — Rzepa wyglądała na tak podekscytowaną, jakby to ona była tym dzieckiem wkraczającym w nowy, niezwykle istotny etap życia.
Pokręciłam tylko głową.
— Świetnie, to załatwione!
Kiedy się rozchodziliśmy, Sowi Pazur nawet na mnie nie patrzył.
***
— Jak myślisz, co będzie najlepsze w sytuacji, kiedy będziesz zupełnie sama i zostaniesz zaatakowana na neutralnych terenach? — zapytałam uczennicę, korzystając z tego, że nie doszłyśmy jeszcze na wybrane przeze mnie miejsce.
— Nooo… pokonanie go! — powiedziała, a ja roześmiałam się pogodnie.
— Owszem, jest to jedno z rozwiązań, ale wcale nie najprostsze ani najrozsądniejsze.
— Jak to? — zapytała, nie kryjąc swego zaskoczenia. — Wczoraj mówiłaś, że pierwszym punktem kodeksu jest bronienie klanu za wszelką cenę!
Skinęłam głową.
— Cieszę się, że tak szybko przyswajasz kodeks. Masz całkowitą rację, klan jest twoją rodziną, a twoim obowiązkiem jest ich obrona. Dlatego chciałabym, żebyś zastanowiła się, dlaczego w tej sytuacji walka nie jest najlepszym rozwiązaniem.
Jaśminowa zamyśliła się, marszcząc brwi. Była bardzo rezolutną sunią, o czym przekonałam się już wczoraj, kiedy z łatwością zapamiętywała przekazywane przeze mnie informacje o klanach i naszych zasadach, ale co ważniejsze, rozumiała, co oznaczają w praktyce.
— Nie wiem — przyznała niechętnie.
— Pomyśl jeszcze chwilę. Jesteś zupełnie sama na terenach niczyich. Wokół nie ma nikogo z klanu. Tylko ty i pies, który atakuje cię bez ostrzeżenia.
— Bo nikogo tą walką nie obronię? — zapytała.
— Dokładnie tak — uśmiechnęłam się z wyraźną aprobatą.
— To dlaczego uczymy się walczyć? — w jej oczach widniała ciekawość.
— Widzisz, ja wyznaję zasadę, że walka jest ostatecznością. Wielu wojowników uznałoby, że jestem niehonorowa bądź za mało odważna, ale zazwyczaj tacy szybko odchodzą z naszego świata.
— Chyba nie rozumiem — przez jej pyszczek przebiegł grymas.
— Walczymy wtedy, kiedy nie mamy innego wyjścia. Na przykład kiedy polujemy, walczymy z ofiarą. Nie robimy tego dla zabawy, o czym mówi przecież inny punkt kodeksu. Robimy to po to, aby przeżyć. Co zresztą robi ofiara, kiedy dostrzeże zagrożenie?
— Ucieka.
— Dokładnie.
— Więc… Najlepszą opcją jest ucieczka? — spytała z nutą wątpliwości.
— Zgadza się. Bo zobacz. Jeśli zostaniesz ranna, bądź nie dajcie Gwiezdni, zabita, nikomu już nie pomożesz. Nie obronisz ani starszych, ani szczeniąt, ani nikogo z klanu. Będąc na terenach neutralnych, nie musisz przepędzać napastnika, nie zagraża przecież twojej rodzinie. Ale zagraża tobie. Jeśli wdasz się z nim w walkę, możesz nie wyjść z niej cało. — Tłumaczyłam spokojnie.
— A jeśli nie uda mi się uciec?
— Wtedy będziesz musiała stanąć do walki. Nauczę cię, jak się bronić, ale najpierw zadbamy o to, abyś zawsze była w stanie w takiej sytuacji uciec. Co ty na to?
Łapa pokiwała ochoczo głową i zamerdała wesoło ogonem.
Akurat znalazłyśmy się na miejscu.
< Jaśminowa Łapo? Nie będę w stanie bardzo często odpisywać, ale postaram się nie blokować treningu i zarzucić chociaż te 200 słów. >
[846 słów, Kolorowy Wiatr otrzymuje 8 punktów doświadczenia, a Jaśminowa Łapa 2 punkty treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz