6 listopada 2021

Od Zroszonej Łapy (Zroszonej Ptaszyny)

Mam dwadzieścia siedem księżyców! To naprawdę dużo, ale są plusy. Wreszcie, wreszcie, po tylu pracy i latach kształcenia się, nadeszła ta chwila.
Jestem gotowa, by zostać wojowniczką. Mam umiejętności potrzebne do obrony klanu, do obrony moich młodych, które tak bardzo pragnę mieć! Będę mogła polować na równi z innymi wojownikami, na poważnie walczyć w bitwach, mój głos stanie się czymś więcej od zdania uczniaka! 
— Mała Kroplo?! Jesteś pewna, że to już dzisiaj? Że jestem gotowa?! — krzyknęłam, wstając z samego rana, dzień po tym, jak moja mentorka oznajmiła mi, że odbędzie się moja ocena.
— Jestem pewna — odparła, szybko drepcząc. Tak szybko przebierała tymi jej łapkami, że już po paru sekundach wyszła z obozu, słowo! Ledwo za nią nadążałam, ponieważ rankiem zwykle jestem nieprzytomna.
— Super! Na pewno mi się uda, skoro we mnie wierzysz, nie? Zresztą, sama w siebie wierzę! To dodaje mi skrzydeł! — zaszczebiotałam. Miałam zamiar coś jeszcze dodać, ale nagle Mała Kropla, chichocząc pod nosem, rozpłynęła się w powietrzu! Zamrugałam zdziwiona, jednak po chwili rozpoznałam unoszący się w powietrzu jej zapach; skryła się w krzakach, powoli się przemieszczając w tym samym kierunku, co ja. Czyli ocena się już zaczęła. Będzie mnie śledziła!
Pełna strachu i podekscytowania ruszyłam w głąb terenów Wodnych. Po chwili zastanowienia skierowałam się na Deptak.
Z biegiem czasu ulice zaczęły być coraz węższe, a dwunożnych więcej. Odskakiwałam od ich rąk, które wyciągali w moją stronę, powarkując cicho. Nie chciałam, by mi zrobili coś złego, jednak nie chciałam również, by było im przykro z mojego powodu. Niektórzy, szczególnie ci młodzi, odskakiwali ode nie z łzami w oczach. Biedne, kochane żabki.
Skręciłam w najcichszą, ślepą uliczkę. Podążałam za wonią myszy. Czułam, że byłam coraz bliżej ofiary. Przykucnęłam i powoli się skradając, dostrzegłam szare ciało.
Mimo wyrzutów sumienia, zabiłam zwierzątko. Te było tak nieprzyzwyczajone do polowania na nie, że nawet nie próbowało uciekać. Myszka była za to pulchna i tłuściutka. Wyglądała na słodką.
Ukryłam ją pod stertą suchych kartonów, by nikt mi jej nie zabrał. Dla pewności niedaleko schowanej zwierzyny oznaczyłam teren.
Ruszyłam dalej.
Nie trzeba było długo czekać, by jakiś dwunóg upuścił na ziemię hamburgera. Z prędkością światła wyskoczyłam z znalezionej przeze mnie kryjówki, chwytając w szczęki tłustą bułkę z mięsem i zielskiem w środku. Jedzenie spowodowało, że pociekła mi ślinka, ale również, gdy uciekałam z nim w pysku, po pewnym czasie zaczęłam czuć gorąco. Kotlet parzył mi język. 
Hamburgera ukryłam w innym miejscu niż mysz, a po chwili także do tłustej kanapki dołączył gołąb i młoda, upasiona przez dwunożnych kawka. Przyłapałam ją, jak żarła jakieś śmiecie, które rzucali jej młodzi; rozmokły, słodki wafelek.
Gdy wychłeptałam wodę z kałuży, przynosząc ulgę mojemu podniebieniu, wzięłam w zęby ptaki, które złapałam za skrzydła, wepchałam hamburgera, a mysz ostatkami sił chwyciłam za ogon. Szczęki miałam otworzone tak szeroko, od trzymanej zwierzyny, że mnie bolało, jednak chciałam mieć już to wszystko z głowy. Byłam padnięta, lecz w duszy poczułam ukłucie satysfakcji, prawie tak gorącej, jak niegdyś hamburger, który poparzył mi język.
Wróciłam do obozu, z radością dostrzegając Małą Kroplę, która czekała na mnie przy wejściu.
— Dobra robota — pochwaliła mnie ciepło. — Super złapałaś tego gołębia!
Kiwnęłam głową, chcąc coś powiedzieć. Jedzenie wypadło mi z pyska. Westchnęłam, na co Mała z śmiechem pomogła mi zanieść zwierzynę do obozu.
— Udało mi się. — Uśmiechnęłam się słabo do Słowiczego, który czekał na mnie przy stosie zwierzyny. Wraz z moją mentorką kładłam na stertę moje zdobycze. — Wiesz, jestem usatysfakcjonowana i spokojna. Pomyśl! Zostanę wojowniczką, nie? Będę taka jak ty. Tylko nie wiem, jakie imię dostanę!
— Może Zroszony Chichot? Albo Zroszona Gaduła? — zaproponował ze śmiechem. — Pasują do ciebie. I przede wszystkim: gratuluję.
Roześmiałam się, zapominając o zmęczeniu.
— No wiem, wiem! Ale to takie cudowne. Nie uważasz, że sporo dziś upolowałam! Znalazłam to wszystko na deptaku. — Wskazałam łapą moje świeże zdobycze. — Było tłoczno, że ho ho! Dużo ludzi, serio, tłumy. Dzieci, dorośli, jacyś sprzedawcy. Każdy chciał mnie pogłaskać, a ja musiałam, niestety, warczeć. Potem odchodzili smutni. Pocieszam się myślą, że mogli mi coś zrobić i że postąpiłam dobrze. W końcu poświeciłam czas i wykarmiłam klan!
Poczułam na sobie wzrok mojej mentorki, która odeszła od stosu i stanęła koło legowiska wojowników. Wyglądała, jakby pragnęła mi coś powiedzieć, przypomnieć.
Nagle mnie olśniło.
— Poczekaj, zaraz wrócę. Będziesz tutaj nadal stał, nie? — szczeknęłam do Słowiczego, biorąc w zęby upolowaną przeze mnie kawkę i mysz. Potruchtałam do starszyzny.
Widząc to, Mała Kropla pokiwała głową z zadowoleniem. Ona zniknęła w legowisku przywódczyni, a ja w legowisku starszych.
— Cześć, seniorzy! — przywitałam się, dostrzegając odpoczywające psy. — Przyniosłam wam co-nieco, żebyście nie poumierali z głodu! Jestem z siebie dumna, powiem wam szczerze. Upolowałam mysz, dwa ptaki oraz hamburgera — na mojej ocenie! Tak, tak, myślę, że zostanę już dzisiaj wojowniczką. To takie fajne! A co tam u was? Pewnie dobrze wam się wiedzie, a przynajmniej taką mam nadzieje. Nadeszła pora zielonych liści, to chyba dobrze, nie? Znaczy wiadomo, woda nas zalewa i w ogóle, ale w końcu jesteśmy Wodnymi! Słowiczy Brzask mówi, że zawsze sobie damy radę! Jest pełen nadziei. A ja biorę przykład z niego! Mówię wam, wspólnie się zestarzejemy i umrzemy. Chyba. Nie wiem w sumie. Na razie chcę dzieci, potem się zobaczy. A tak w ogóle, wy macie jakieś potomstwo? To chyba urocze, widzieć, jak kulki puchu rosną, a potem stają się dorosłymi wojownikami, a na końcu takimi starymi grzybami, jak wy.
To mówiąc polizałam najbliżej leżącą starszą po głowie, ignorując jej prychnięcia. Biedaczka, sama chyba nie ma siły się umyć. Podsunęłam jej pod nos myszkę, a kawkę dałam do podzielenia się dwom innym starszym. Z uśmiechem na pysku, mamrocząc do siebie, wyszłam z ich legowiska.
— Niech wszystkie psy zdolne łowić zwierzynę zgromadzą się na zgromadzeniu Flumine! — zawołała Nakrapiana Gwiazda, wychodząc ze swojego łoża. Za nią dreptała Mała Kropla, która przechodząc obok mnie, pogratulowała mi, że nie zapomniałam o starszych. 
— Dzisiaj Zroszona Łapa przeszła swój test na wojownika klanu. Upolowała wystarczająco dużo zwierzyny, a potem nie zapomniała, że należy najpierw nakarmić starszych. Wszyscy wiemy, że jest pełna empatii, mimo, że nie ma tutaj nikogo z nią spokrewnionego. Dlatego chciałabym ją mianować na pełnoprawnego członka klanu. Dziś nie pada deszcz, jednak wszędzie jest woda i panuje powódź, tak więc podjęłam decyzję, że zrobię to już teraz — przerwała na chwilę, a ja nie mogłam powstrzymać się od szalonego merdania ogonem. — Ja, liderka klanu Flumine, wzywam moich wojowniczych przodków, by spojrzeli na tą oto uczennicę. Ciężko pracowała i zrozumiała wasz szlachetny kodeks, tak więc polecam wam ją jako wojownika. Zroszona Łapo, obiecujesz przestrzegać kodeksu wojownika, chronić go i bronić nawet za cenę życia?
— Och, tak, tak, oczywiście, że tak! Jak mogłabym teraz powiedzieć coś innego? Jeju, jestem taka szczęśliwa, dziękuję, naprawdę, dziękuję-
— Ależ nie ma za co — mruknęła Gwiazda, wpatrując się w niebo. — Mocą Coelum nadaję ci twoje wojownicze imię. Zroszona Łapo, od dziś będziesz Zroszoną Ptaszyną. Gwiezdni honorują twoją empatię i  oddanie, a my witamy cię jako pełnoprawną członkinię naszego klanu.
Miód, prawdziwy miód na moje serce. Rozpłakałam się ze wzruszenia.

[1142 słowa: Zroszona Łapa otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia i 2 Punkty Treningu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz