29 grudnia 2021

Od Chwasta — Mianowanie

Akcja dzieje się przed śmiercią Laurencego.
— Chodź tu, nie uciekaj mi! Chcę wygrać chociaż raz! — usłyszałem jego rozpaczliwy wrzask, który sprawił, że poczułem żal wobec jego dziecięcych zachcianek, lecz także cierpki ból wrzynający się w środek delikatnych uszu. Nie miałem zamiaru się tak łatwo poddawać, jednak jeśli miałbym przez resztę wieczoru słuchać wywodu na temat tego, jak bardzo się starał i następnym razem na pewno uda mu się mnie prześcignąć, że to jego ciągłe przegrywanie to przez ból łapy spowodowany atakiem wiewiórki, to wolę zastanowić się jeszcze raz, czy warto świadomie to na siebie ściągać. Koniec końców i tak bym musiał dać mu wygrać, bo przecież by się biedak załamał kompletnie.
— Nie gadaj tyle, tylko biegnij szybciej — skarciłem go nieco, ledwo łapiąc oddech, bo przecież sam pędziłem jak na złamanie karku. Po chwili namysłu postanowiłem jednak, że to najwyższy czas dać staremu odpocząć, żeby na zawał mi przypadkiem nie zszedł. Niby ze zmęczenia zaczynałem zwalniać, co pozwoliło mu mnie dogonić. Odwdzięczył mi się wystawieniem języka ze sprośną miną, wręcz krzyczącą „I kto tu jest teraz najsilniejszym samcem alfa?!”, co, żeby nie skłamać, zamiast mnie wkurzyć, raczej uspokoiło. Dalej jest przy mnie ten sam Laurency.
— Widzisz, mówiłem, że tym razem mi się uda! — pochwalił się, skacząc wokół mnie z radości, jak nowo wykluty szczeniak, gdy dostanie patyk do gryzienia. — Chyba jednak nie jestem jeszcze tak stary.
— Jesteś, po prostu masz starczą amnezję — wymamrotałem do jego zadowolonego pyska, jednak złośliwy uśmieszek stał się tylko szerszy przez moje słowa. — Nie powinniśmy już wracać? Ciemno się robi, musisz iść spać.
— Masz rację, muszę… Czekaj, chodź no tu! To ty tu musisz gnać do wyra, mądralo! — oburzył się, chociaż nie za bardzo wiem dlaczego — skoro zachowuje się jak dziecko, to czemu nie traktować go jak jedno? Nie zważając na grymas panoszący się po jego twarzy, zacząłem się śmiać, mając nadzieję, że i on w końcu zacznie. Niestety, mimo wielu moich starań, wyciągnięciu najlepszych żartów spod ogona — znaczy się celowego potknięcia o kamień, czy powiedzenia tysięczny raz tego samego żartu o starej babie u Leonisa — nie pozwolił sobie na chociażby lekkie podniesienie kącików pyska, chociaż wiem, że bardzo chciał. W końcu to Laurency. On zawsze się chichra.
Nigdy bym nie pomyślał, że faktycznie dojdę do tego momentu, w którym nie mogę już nikogo nazwać mentorem, czy nauczycielem. Zawsze wyobrażałem sobie ten dzień jako coś niemożliwego, nieosiągalnego; zwykłe odnalezienie drogi powrotnej z lasu do obozu jest dla Laurencego dość sporym wyzwaniem, tak samo wyduszenie z siebie czegoś posiadającego większy sens, niż zdania wypowiedziane przez kilku księżycowego berbecia, więc w tym przypadku nie byłoby nawet mowy o nadawaniu mu tytuły mojego mentora. Nie wierzyłem, że z moją nieśmiałością, brakiem zdolności do jakichkolwiek komunikacji między psami i jego nadpobudliwością połączoną z dziecinnym charakterem, jakkolwiek będziemy w stanie dojść do porozumienia i zostać czymś na wzór znajomych, przyjaciół, nie, pójdźmy dalej, rodziną. Laurency stał się najbliższą mi osobą, nie tylko mentorem, wspierającym kumplem, kimś, z kim mogę spędzić każdą chwilę, każdą daleką wyprawę, czy przeżyć trudną sytuację, nie, pokochał mnie takiego, jakim jestem — jak własnego syna, jak kolejnego Mlecza. Przygarnął mnie, nie myśląc, że nie jestem tego wart, że będzie tego żałował, lecz z radością i chęcią obdarzenia mnie uczuciami, o których wcześniej mogłem jedynie marzyć. I za to już zawsze będę mu wdzięczny, bo jest dla mnie kimś ważnym, nawet mimo tego, że nie jest zbyt mądry.
— To co, gotowy? Jeju, Chwast, wyglądasz na strasznie zmęczonego! Coś ty robił w środku nocy, jak mówiłem, żebyś odpoczął?! Aaa, rozumiem, pewnie nie mogłeś spać z podekscytowania, założę się, że kręciłeś się w kółko i myślałeś o tym, że już za parę chwil zakończysz trening i staniesz się wojownikiem, mam rację? Wiesz, nie musisz się wstydzić, mnie możesz wszyst… — zaciął się, gdyż mu przerwałem.
— Nie, po prostu słyszałem, jak w kółko gadasz „Mmm, Chwaścik, patrz, jesteś wojownikiem!” przez sen — parsknąłem na widok jego miny, przez co zareagował dokładnie tak samo, jak poprzedniego dnia, co doprowadziło do tego, że aż do miejsca, w którym miało się odbyć mianowanie, szliśmy w ciszy.
— Psst, Chwaścik, ustaw się ładnie — szepnął z boku, a jego słowa zabrzmiały, jakby wypowiedziała je zestresowana ciotka, która chce, żeby wszystkie zdjęcia wyszły idealnie.
— Laurency, weź spadaj stąd — rozkazałem, starając się być jak najciszej, jak tylko się dało. Na całe szczęście mentor, który za chwilę miał przestać nim być, odsunął się nieco, żeby dać liderowi trochę więcej przejścia. Przez niemal cały proces i gadanie Dymu stałem i patrzyłem się przerażono-zdziwiono-zawstydzonym wzrokiem w stronę kibicującego mi kundla, który ciągle skakał z radości. Obok niego stał jego przyjaciel, uciążliwie próbujący uspokoić rozszalałego kolegę, ponieważ nawet z tak dużej odległości można było słychać jego radosne piski. Starałem się skupiać uwagę na liderze, co prawda poniekąd mi to wychodziło, ponieważ nie zwrócił mi żadnej uwagi, jednak połowicznie rozpierały mnie duma i złość ze względu na zachowanie Laurencego. Nie zamieniłbym go na nikogo innego, ale czy za każdym razem, gdy dzieje się coś ważnego, na co powinien uważać, musi przedstawiać najgorsze zachowanie, jakie na tym świecie istnieje? Miałem tylko nadzieję, że gdy całe to wydarzenie się skończy, będę mieć okazję, by mu to wypomnieć.
— Chwaście, jesteś tam jeszcze? Zostajesz tym wojownikiem, czy nie? — Dopiero jego donośniejszy ton wyrwał mnie z zamysłu i uświadomił, że moja cudowna passa w niedostawaniu upomnień właśnie się skończyła.
— T-tak, chyba… Znaczy oczywiście, że tak. Tak, zostaję wojownikiem, właśnie teraz! — wypaliłem, jednak dopiero po wypowiedzeniu tego na głos zrozumiałem, jak bardzo to zdanie było nie na miejscu. Na całe szczęście, moje zdrowie i honor Laurencego, Dym zdawał się nie przyjąć mojej nierozwagi do serca, ponieważ niedługo po mojej skromnej wypowiedzi zapowiedział mnie jako następnego Bezgwiezdnego wojownika. No i nie powiem, zrobiło mi się wtedy tak miło, jak mojemu byłemu mentorowi.
— Chwaścik, oj Chwaścik! To było naprawdę piękne, nie wierzę, że do tego doszło! — wybełkotał cały zasmarkany ze szczęścia, rzucając się na mnie, żeby objąć mnie największym dotychczas przytulasem. Aż tak jest ze mnie dumny?
— Bardzo ładna ceremonia — przytaknął widziany przeze mnie wcześniej kolega Laurencego, którego imienia jednak nikt nie zdążył mi wyjawić, dlatego nie wiedziałem, w jaki sposób się do niego zwracać.
— Koniecznie musimy to uczcić, słyszycie? Mój mały Chwaścik już wcale nie jest taki mały, jest duży, jak na prawdziwego wojownika przystało! Rany, powiedz, w jaki sposób chcesz świętować? Zjeść coś dobrego, ostro zabalować, może znaleźć jakąś trzpiotkę na jedną noc? — wymruczał obrzydliwie, za co otrzymał ode mnie soczystego kopniaka w lewą łopatkę. — No tak, ty to bardziej z chłopakami chyba.
— Możemy zrobić to, co robią dwunożni, kiedy są szczęśliwi — odezwał się drugi, wyciągać zza siebie coś kolorowego. — Przyniosłem nawet coś takiego, co wkładają sobie na łby.
Jego łapa przysunęła bliżej nieznaną mi rzecz, a starszy wytłumaczył, w jaki sposób ona działa. Następnie położył jedną z nich na pysku Laurencego, co bardzo mnie rozśmieszyło. Wyglądał, jakby wpadł na krzak pełen malin, jednak do twarzy było mu z tymi barwami.
— Jazgot, nie zabieraj mi Chwasta, to ja mam go tu zabawiać! — wrzasnął cały spięty, chociaż nie do końca wiedziałem, co go tak zdenerwowało, przecież wszyscy w trójkę mieliśmy się dobrze ze sobą bawić.
Nie odpowiedziałem na jego słowa, drugi pies także nie. Po prostu zaczęliśmy iść do przodu, podążając ścieżką, która prowadziła do dobrze znanego nam potoku. Był to ten sam, w którym kiedyś niemal nie straciłem życia. Do tej pory pamiętam każdy krzyk byłego mentora, starającego się wyłowić mnie z objęć mokrej śmierci. Gdyby nie on, prawdopodobnie nigdy bym się stamtąd nie wydostał. W sumie, gdyby nie on to nawet bym się tam nie znalazł, bo to w końcu wina jego nieuważności. Mimo to będzie mi brakować naszych dziwnych treningów.
— Chwaścik, myślisz, że to dobre miejsce? Podoba ci się? Może chcesz iść gdzieś indziej? — wydusił z siebie, gdy tylko zauważył, że zbliżamy się do końca podróży.
— Spokojnie Laurency, lubię tę przestrzeń — zapewniłem go, co przynajmniej na trochę go uspokoiło, a mi pozwoliło na rozpoczęcie odpoczynku od całego zgiełku zasad i obowiązków, które zawsze martwiły mnie jako ucznia. Kiedy Laurency siedział ze mną pod jednym z wysokich drzew, Jazgot szukał dzikich roślin, które moglibyśmy przekąsić. Podobało mi się to, co widziałem; Laurencego, który przestał wariować przez każdą najmniejszą głupotę, rozmawiającego ze mną na temat nieważnych drobnostek, powoli lejący się potok, którego szum przyjemnie koił uszy i niedaleko chodzącego wokół psa, rozglądającego się za drobnymi, różowymi plamami na krzewach. Dnia poprzedniego, gdy leżałem pod rozgwieżdżonym niebem, wyobrażałem sobie, jak mianowanie mogłoby wyglądać. Czy byłbym szczęśliwy, czy wszystko by się ułożyło? Czy stałby przy mnie Laurency? W tej chwili mógłbym odpowiedzieć na każde z tych pytań krótko — tak. Tak, bo zdawało się, że nareszcie tym razem każdy problem mam pod kontrolą.
— Laurency, pomożesz mi podnieść tę kłodę? — zawołał Jazgot, stojący nieopodal powalonego drzewa, spod którego wystawało coś, co błyszczało się przez promienie słońca, być może to właśnie zainteresowało kundla.
Były mentor bez zastanowienia podniósł się z ziemi, wysypując na mnie przyklejony do jego ciała piach, i ruszył do przodu. Nie zaszedł jednak zbyt daleko, w pewnym momencie widać było, jak łapy się pod nim ugięły; stęknął przeraźliwie z bólu, nie wiedząc, co właściwie się stało, zmartwiłem się jednak tysiąckrotnie bardziej, niż on. Jakby same z siebie moje kończyny zerwały się, aby szybko ustawić mnie do pozycji stojącej, a następnie zaniosły w stronę leżącego już na piachu Laurencego. Podobnie postąpił Jazgot, który porzucił cel dostania się do zdobyczy. I wtedy też wiedziałem, że jednak ponownie się przeliczyłem.
[944 1548 słów, Chwast otrzymuje 9 15 punktów doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz